Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2007, 23:38   #131
g_o_l_d
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany



Magiczna Szkatuła
”Serce białego lasu”

Pokraczna istota niewzruszenie stała i łypała na was wybałuszonym okiem jednak przez cały czas czuliście na sobie jeszcze czyjś wzrok. Może to szczur... a może ogromne drzewo...
Dla niziołki rozpościerający się przed nią widok był nie do zniesienia. Jej smukła sylwetka zgięła się w pół i oparłszy swoje drobne ramiona o ziemię zwróciła jadło. „Żywa zbroja” natychmiast ruszyła w stronę skrzypaczki. Otuliwszy ją swoim „ciałem” wyjąkała:

- Mała pani, twoje ciało drży. Jeżeli Ci zimno... niestety nie znam tego uczucia, ale... wydaje mi się nieprzyjemne... ja chętnie... pomogę....

Jedyne krwisto- czerwone oko spojrzało na Saenne. Mały czarny język ponownie oblizał spieczone wargi.

- Dziękuje mała pani – Garbata postać pokłoniła się niezgrabnie- to dla mnie komplement. Tatuś jest dumny ze swojego małego skarbeńka. – mówiąc to postać przykucnęła i pogładziła biały korzeń wystający nieco ponad brunatną warstwę kurzu okalającą dno skrzyni. - Sporo się natrudziłem, żeby mój słodki potworek urósł taki duży i silny. -dodała postać z dumą w głosie.

Wzrok postaci spoczął na ogromnej gałęzi dobywającej jednej drzewo podobnej istoty. Gdy ogromne drzewo zgniotło w swym mocarnym uścisku pomniejsze wynaturzenie, do bajora spadł rzęsisty deszcz posoki. Plusk karmazynowej tafli zagłuszył ponownie ten sam głos, który przybrał dobrotliwy ton troskliwego ojca.

- Czyż ono nie jest słodkie? Tak ślicznie bawi się z przyjaciółmi.
- Orz mać! Żałuj, ze nie jestem toporem-
dobył się mosiężny głos Tykka, tuż za pleców Magyra – Wychodzi na to, ze przyjdzie mi przegryźć ten pień w poprzek.

Twarz garbatej postać nabrał przekąsu, a po jego sinych wargach ponownie przejechał czarny język. Po chwili ciszy, postać gwałtownie wyprostował się. Pokracznie przekrzywiając głowę, zdawał się czegoś nasłuchiwać. W tej samej chwili z jego pustego oczodołu wychyliła się jakieś podłużne czerwone stworzenie. Po chwili, w stukocie setek nóg, w dół wygiętego ciała ruszyła czerwona stonoga. Precyzyjny ruch dłoni, gwałtownie chwycił bezkręgowca i umieścił w ustach zdeformowanej istoty. Nieliczne zęby maszkary wystawał znad jakiejś dziwnej substancji o kolorze i konsystencji smoły. Pod czas mielenia szczekami pokarmu postać odezwał się znowu:

- No najwyższy czas, reszta moich maleństw wraca z wioski. Taka porcja krwi na pewno pozwoli urosnąć mojemu maleństwu i wreszcie otworzyć wieko tej przeklętej szkatułki.- postać po chwili dodała z entuzjazmem- Nareszcie będziemy wolni! – i podrapała łaszącego się do jej karku szczura.

Jego jedyne oko znowu zerkało na was wyczekująco.

- Błagam powiedzcie coś. To ostanie chwile waszego marnego życia. Nie macie ochotę poznać choć trochę człeka bywałego i doświadczonego. Być może ktoś będzie was szukał na zewnątrz skrzyni, a ja nawet nie znam waszych imion. Jak ja mu powiem, ze umarliście w słusznej sprawie. Liczyłem, że zasypiecie mnie chociaż gradem przemiłych obelg, albo pytań, nim nastanie wasz czas.

Postać nagle gwałtownie napięła mięsnie lewej ręki, która dotychczas zwisała niemal bezwolnie. Cała kończyna zakreśliła łuk w powietrzu tuż nad głową odszczepieńca. W mgnieniu oka zerwała się fala magicznej energii, która niczym wiatr zgasiła płomienie waszych lamp.

- Wybaczcie, ale moje maleństwa nie przepadają za światłem. Ja jako dobry tatuś musze o nie dbać. Bo kto by o nie dbał jak nie ja. Pędzą tu do nas i z każdym uderzeniem waszych serduszek są coraz bliżej. Czyż nie są takie słodkie i bezbronne? Co one by bezemnie poczęły? Pewni nawet by nie wykiełkowały... Nieprawdaż?

Za waszych pleców dobył się kroki. Obserwująca was dotychczas istota postanowiła wyłonić się z ukrycia. Ku waszemu zdziwieniu był to opętaniec, który niedawno gościł was w swojej lepiance. Szedł wyprostowany i dumny. Nie bacząc na was kroczył w stronę zgarbionej sylwetki stojącej tuż przed wami.



Harpo


Gnom zostawiwszy towarzysza w bezpiecznej odległości od słupów, samemu ruszył dokładniej przyjrzeć się płaskorzeźbą. Powoli zbliżył się do ściany, zachowując ostrożność na wszelki wypadek, gdyby i tu czekała pułapka. Jednak tym razem nie wydarzyło się nic.

Harpo zatrzymał się tuż przy ścianie. Uważne spojrzenie jego oczu badało płaskorzeźby i klejnoty. Teraz nie miał już żadnych wątpliwości, że na kamiennych ścianach przedstawiono Kuo-toa. Najrozmaitsze sceny przedstawiające życie tej podwodnej rasy, prześlizgiwały się przed oczami gnoma. Było tu chyba wszystko. Od scen zwyczajnych posiłków, przez proste codzienne czynności, niektóre oczywiste, inne zupełnie niezrozumiałe dla istoty wychowanej w innym środowisku, a także wiele, wiele innych. Gdzieniegdzie widać było płaskorzeźby przedstawiające wojny zarówno zwycięskie, jak i przegrane, a także krwawe ofiary i inne ceremonie religijne.

Harpo z mroczną fascynacją przyglądał się niewiarygodnym szczegółom płaskorzeźb. Twarze konających na wojnach i ołtarzach świątyń, wykrzywione w grymasach przerażenia, mieszały się ze spokojnymi obliczami Kuo-toa zajętych codziennymi sprawami. Każda najdrobniejsza rzeźba przedstawiona była z tak dużą ilością szczegółów, że Harpo nie mógł wręcz uwierzyć, że ktokolwiek poza bogami zdołał wyrzeźbić takie płaskorzeźby.

Gdy gnom cofnął się parę kroków i spojrzał na większy kawałek ściany z pewnej odległości, naszła go dość dziwna myśl. Płaskorzeźby wyglądały zupełnie jakby ktoś starał się w kamieniu zapisać całą historie rasy. Harpo podążając wzdłuż ściany dostrzegł pewien wzór, według którego ułożone były kolejne sceny. Można by powiedzieć, że parę fragmentów złożonych razem tworzyło cykl- na początku para Kuo-toa zakładająca osadę, później rozwój i zyskiwanie siły, rozrost wioski w miasto, później potężne imperium, kolejne zwycięskie wojny, aż w końcu porażka i upadek cywilizacji. Tak właśnie kończył się jeden cykl, tylko po to, żeby rozpoczął się drugi podążający według identycznego schematu.

Następną obserwacją, jaką dokonał Harpo, były fałszywe klejnoty. Wszystkie te świecidełka, będące częścią ścian, były nic nie warte. Zwyczajne szkiełka, które ładnie wyglądały. Jednak Harpo wyczuwał, że każdy z klejnotów był pod działaniem prostego zaklęcia, które wzmacniało światło mające kontakt z klejnotami. Prawdopodobnie, właśnie ta prosta sztuczka sprawiała, że w jaskini było tak jasno. Gnom powoli zbliżył dłoń do jednego ze świecidełek. Klejnot był ciepły i ku zdumieniu Harpo można go było spokojnie obracać, a nawet całkowicie wyjąć ze ściany.

Valquar


-A ty, Sunimosie? Nie mógłbyś do nich strzelać? Wiesz, że bardzo mógłbyś pomóc. Chyba, że się boisz. Nie uważam, że szukanie drugiego wyjścia byłoby dobrym rozwiązaniem. Drowy mogłyby uciec przed jego znalezieniem!

Sunimos przez moment nie odpowiadał. Wpatrywał się w ruiny zupełnie jakby miał nadzieje, że dostrzeże w nich jakoś wskazówkę, jak można rozprawić się z drowami. Po chwili otrząsnął się z zamyślenia i skierował spojrzenie na Valquara.

- Z chęcią bym pomógł, ale nie mam ani kuszy, ani łuku, wiec raczej ostrzelanie ich nie wchodzi w rachubę. Jedyne, co mogę to parę prostych sztuczek, ale obawiam się, że drowy z ich wrodzoną odpornością na magie, raczej nie za bardzo się tym przejmą. Skoro nie chcesz szukać drugiego wejścia, to chyba nie pozostaje nam nic innego, jak poczekać tutaj aż wejdą do środka. No chyba, że masz lepszy pomysł? Tylko proszę nie mów, że chcesz żebyśmy się we dwójkę na nich rzucili- co jak co, ale ja samobójcą nie jestem.

Learion Aylinn

Ciało Fistusa legło na zimnej posadzce w bezruchu. Gdy tylko ogniste języki zanikły Learion doskoczył do towarzysza. Oparzenie wyglądały bardzo poważnie. Twarz Fistusa była wygięta w grymasie bólu. Jego nie regularny oddech i charczenie wskazywały na to, że płuca mężczyzny są w opłakanym stanie. Po krótkiej chwili ciszy, w której Learion nerwowo próbował pomóc przyjacielowi, z piersi biedaka dobyło się ostatnie tchnienie. Gnom usłyszał jak jedna z dłoń Fistusa upada bezwładnie na posadzkę labiryntu. Learion natychmiast przyłożył lekko szpiczaste ucho do piersi mężczyzny. Smród spalonego mięsa wdarł się do jego nozdrzy. Czułem uszy nasłuchiwał w nadziei na kolejne uderzeni serca. Chwila nieznośnej ciszy przedłużała się. Wtem Learion zrozumiał, że Fistus nareszcie jest wolny.
Przed oczami gnoma znów ukazał się tafla liter. Nie wiadomo czemu dopiero teraz nabrał jakiegokolwiek sensu.

"A niech mnie...", jęknął w duchu.

- Poddaj się, to już koniec. - oznajmij matowym głosem, nie zdając sobie sprawy, jak to brzmi dla ewentualnych słuchaczy, po prostu czytając litery – Przepraszam Cię Fristusie, to było takie proste, że nawet nie zauważyłem. Naprawdę najciemniej jest pod latarnią. Czemu dopiero teraz to widzę! Jeszcze chwilę temu mogłem go uratować!

Przyjemne mruczenie Filara zakłóciło grobową ciszę. Kot łasił się do swojego pana, który klęczał nieruchomo niczym granitowy pomnik nad miejsce wiecznego spoczynku ich przewodnika. W chwili tej konsternacji do głowy Learion wdarła się nie proszona ponura myśl. „Poddaj się, to już koniec... Czyżby ścieżka, którą właśnie zaczął podążać Fistus jest jedyna droga do wyjścia? ” Kobieta stała nad nim wyczekująco, by po chwili pochylić się nad gnomem, który poczuł na swym ramieniu ciepłą, drobną dłoń.
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d
g_o_l_d jest offline