Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-06-2018, 22:04   #2
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Sean siedział sam przy jednym ze stolików w Dziurawym Kotle. Umyślnie wybrał taki stojący w rogu, raz, że nie lubił siadać na widoku, dwa, zawsze czuł się niekomfortowo, gdy jego plecy znajdowały się dalej niż pół metra od ściany. Z tego miejsca spokojnie mógł obserwować wnętrze lokalu, ludzi wchodzących i wychodzących, zarówno na ulice Londynu, jak i na Pokątną. Ale tym razem tego nie robił...

Lewą ręką podparł brodę, podczas gdy w prawej trzymał sporych rozmiarów kufel pełen złocistego napoju z pianą jak się patrzy, w który wpatrywał się nieustannie. Niewiele zdążył z niego upić, ale nie było w tym nic dziwnego, w końcu dopiero go dostał. Wcześniej zdążył już wychylić trzy takie. Zastanawiał się czy nie "przesiąść się" na coś mocniejszego, może irlandzką whiskey, bo piwo najwyraźniej nie spełniało pokładanych w nim nadziei zaspokojenia Keane'a. Chyba to zrobi i tak nie miał dzisiaj niczego do roboty.

Normalnie spędziłby wieczór w pobliżu rezydencji Nottów. O tak, obserwował ich od blisko miesiąca. Wydawali się wspaniałym celem. Obrzydliwie bogaci, do tego stary Nott był poplecznikiem Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Pal licho czy robił to z własnej woli, czy jak sam twierdził został do tego przymuszony Imperiusem. W jego domu z pewnością można było natrafić na wiele interesujących artefaktów, a co więcej były one z pewnością dobrze ukryte i zabezpieczone. Na pewno nie był tak głupi jak Greenfootowie, którzy swoje skarby trzymali w zwykłym, mugolskim sejfie.

Tak, Nottowie byliby sporym wyzwaniem. Byliby, bo trzy dni temu wynieśli się z Londynu, zabierając ze sobą wszystko co się dało. Zapewne uciekli przed tą całą epidemią. A tyle czasu im poświęcił. Znał rozkład dnia ich oraz ich służących, poznał rozkład pomieszczeń ich domu, rozpoznał zaklęcia zabezpieczające otoczenie budynku, a nawet niektóre, które rzucono wewnątrz. Oczywiście brakowało jeszcze wielu szczegółów, jak chociażby lokalizacja ich "skarbczyka", ale znalezienie go było tylko kwestią czasu. A teraz już nic z tego nie będzie. Spakowali się i wyjechali. Niech ich szlag!

Sean wpatrywał się w swój kufel, a myśli miał coraz czarniejsze. I co teraz? Miał sobie wybrać kolejny cel? A może w trakcie przygotowań oni też zwieją, gdzie pieprz rośnie? Albo nawet dopadnie ich ta zaraza i w sumie na jedno wyjdzie? A może Gringott?, odezwał się cichy głosik w jego głowie. Do tej pory było to niedoścignione marzenie, być pierwszym, który tego dokona. Szczyt szczytów, potem mógłby się zasadzić już chyba tylko na Hogwart. Jednak zawsze wiedział, że to niemożliwe. Gadał o tym, nawet wyobrażał sobie, że to robi, ale nigdy nie traktował tego poważnie. Z drugiej strony jeśli magiczne stworzenia tracą swoją moc podobnie jak ludzie, może goblinów też to dotyczy? Gdyby ukrył się gdzieś na Pokątnej i obserwował, może nadarzyłaby się jakaś okazja?

Z rozmyślań wyrwał go paluch barmana Toma, który szturchnął go mówiąc:

- Sean, list do Ciebie, chyba znowu coś nabroiłeś…

Keane zrobił minę niewiniątka i odparł:

- Ja? Tom, przecież mnie znasz.

Barman pokręcił tylko głową i odszedł wzdychając głęboko. Sean wzruszył ramionami i zabrał się za otwieranie koperty. Ciekawe od kogo mógł być? Może stary Lee Smith próbuje go znów namówić na jakąś robotę? A może Dylan Edge szuka bezpiecznej kryjówki? Albo Gary Setchell chce mu znów wepchnąć jakieś śmieci? Ale nie, nie był to nawet Mundungus Fletcher, którego w sumie lubił, ale przezornie wolał nie robić z nim interesów. Mało kto zdawał sobie sprawę dla kogo Dung pracuje. A zresztą, czy Keane był pod tym względem lepszy od niego?

Wykrakałem, pomyślał gdy przeczytał krótką notatkę. Podpisu nie było, ale poznał ten nienaganny charakter pisma. Cholerny Daubney, czego on znowu chce? I dlaczego chce się z nim spotkać w Ministerstwie, a nie w jakimś przyjemniejszym miejscu?


Parę godzin później już tam był. Musiał jednak trochę poczekać, bo jakaś stara wiedźma nie potrafiła sobie poradzić z obsługą wejścia do Ministerstwa. Pewnie zapomniała jaki to był numer. W końcu jednak udało jej się i zniknęła między płytami chodnika. Sean odczekał parę minut, po czym sam wlazł do zdezelowanej, czerwonej budki telefonicznej. Podniósł słuchawkę wyglądającego jak wrak aparatu telefonicznego i wykręcił numer 62442.

- Witamy w Ministerstwie Magii - usłyszał kobiecy głos. - Proszę podać imię, nazwisko i sprawę.

Keane zawahał się przez moment. Czy powinien podawać swoje prawdziwe dane? Może powinien wejść do środka incognito? Jeszcze by zdążył zmienić co nieco w swoim wyglądzie. No tak, ale musiałby też wymyślić jakiś inny cel wizyty, a jakoś nic nie chciało mu przyjść na szybko do głowy.

- Proszę podać imię, nazwisko i sprawę - powtórzył kobiecy głos.

Jakby tego było mało usłyszał pukanie do drzwi kabiny i wołanie jakiegoś staruszka:

- No, ile będzie pan tam siedział? Inni też chcą wejść!

Zrezygnowany powiedział do słuchawki:

- Sean Keane, jestem tu, by spotkać się z aurorem Finneganem Daubneyem.

Po chwili z aparatu wypadła plakietka z napisem: SEAN KEANE, SPOTKANIE Z AUROREM, którą przypiął sobie do piersi, ale tył na przód, żeby nikt nie mógł odczytać jego nazwiska. Podłoga zaczęła zjeżdżać w dół i wkrótce znalazł się w atrium Ministerstwa. Z daleka wypatrzył Daubneya. Stał przy tej śmiesznej Fontannie Magicznego Braterstwa, wpatrując się w rzeźby czarodziejów i magicznych stworzeń.
 

Ostatnio edytowane przez Col Frost : 13-06-2018 o 22:26. Powód: literówki
Col Frost jest offline