Idąc przez miasto można było dostrzec podżegaczy, którzy nawoływali do rozprawienia się z Asuranami jako źródłem wszelkiego zła i wyznawcami demonów. Płomienne słowa padały na podatny grunt i w mieście kotłowało się jak w ulu bądź w mrowisku, do którego ktoś wetknął kij.
W okolicach budynku zajmowanego przez Kancelarię również panował ożywiony ruch. Żołnierze zajęci byli zajmowaniem pozycji obronnych, a kilkanaście powozów i lektyk stojących przed samymi wrotami świadczyło o tym, że Publius spotyka się z przedstawicielami arystokracji lub innymi tarantyjskimi decydentami.
Tak jak podczas poprzedniej wizyty, awanturnicy zostali poproszeni o oddanie broni i poprowadzeni do gabinetu Kanclerza. Zanim jednak tam weszli musieli poczekać dłuższą chwilę w jakimś bocznym pomieszczeniu - najwyraźniej nie chciano, aby byli widziani w kancelarii.
W gabinecie Publiusa panował nieład. Pomiędzy papierami poukładanymi w nierówne stosiki leżały resztki posiłku i stała na wpół opróżniona karafa z winem. Ogień w kominku już dawno wygasł, po gabinecie rozchodził się kwaśny zapach popiołu. Publius wyglądał na zmęczonego, jego twarz była szara i obwisła. Na policzkach malował się ślad nieogolonego zarostu.
-
Liczę, że zdacie mi owocną relację ze swoich poczynań. Obawiam się, że sytuacja w mieście wymyka się spod kontroli...