Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2018, 00:54   #348
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Nash wykorzystywała jego gadulstwo, zajmując się częścią higieniczną, zaś w duchu odetchnęła z ulgą. Nie mazgaił się, wziął w garść i zaczynał kombinować. Dobrze, bardzo dobrze - tego właśnie potrzebowali. Improwizowana gąbka rozpanoszyła się po ciele gliniarza, a wraz z nią dłoń Parcha, bo skoro nie została na razie zmuszona używać komunikatora, mogła ów przerwę wykorzystać inaczej. Mrucząc nisko do kompletu, szorowała podrapaną skórę póki nie zrobiła się czysta, a gdy tak się się stało, przechodziła niżej, od ramion do klatki oraz brzucha i mimo, że się spieszyła, to przy sińcach i wrażliwych zranieniach starała się zachować delikatność, aby nie urazić ich niepotrzebnie.
- Nie łudź się, nie zabiorą cię w bezpieczne miejsce. - napisała krótko gdzieś pośrodku jego kwestii, prychając pod nosem i przewróciwszy oczami, kucnęła aby móc zająć się udami i łydkami. Pracowała dalej, odpalając monotonne, uspokajające mruczenie niczym przerośnięta karykatura sierściucha, a gdy skończyła wstała i znów naparła na ramiona Raptora, odwracając go do siebie plecami.
- Nie można im pozwolić aby cię zlikwidowali po cichu. Jest sposób - pisała dalej, gładząc ręcznikiem obszar między szerokimi łopatkami - Conti. Robi reportaż, pokazuje co tu się dzieje. Trzeba z ciebie zrobić bohatera. Ludzie lubią bohaterów. Jesteś przystojny, to dobrze. Wzbudzisz zainteresowanie. Już to robisz. Polubią cię, poznają. Wtedy nie dadzą zginąć. Będą się pytać. Potrzebujesz rozgłosu, załatwimy ci go. Zabezpieczenie, na wszelki wypadek - stukała w holoklawiaturę, polewając plecy płynem do mycia i podjęła robotę - Po prostu rób to co do tej pory, na sprzęcie transportowym znasz się lepiej. Co do samego gniazda. W IGN ten admirał mówił, że to wina Dzieci Gai. Sprawdźmy - zakrakała krótko - Mamy tu gdzieś Olsen, tą ich guru czy inny syf. Jest w części publicznej, ktoś z Dzieci ją odbił parze psów która tu została. Zobaczymy co powie skoro oni hodowali gnidy na Yellow - krakanie nabrało wybitnie ironicznego zabarwienia - Oczywiście to bzdura, bardziej wasza Federacja znalazła tu gniazdo i urządziła sobie poletko doświadczalne. Dlatego Guardian. Ale. Olsen mogła węszyć. Może coś wie o szczelinie. Albo któryś z jej ludzi. Może da coś, co nam pomoże - skończyła zabiegi higieniczne na pośladkach i obróciła mężczyznę frontem do siebie. chwilę patrzyła mu w oczy, następnie przeszła do reszty twarzy.
- Nieźle - wystukała, a syntezator wymamrotał nowe zdania. Nash chwyciła zarośniętą brodę wiszącą u góry i lekko ją obróciła raz w jedną, raz w drugą stronę aż wreszcie się uśmiechnęła - Nie gól się, tak jest wiarygodniej. Jesteś zajęty, nie masz czasu na dbanie o pierdoły. I lepiej ci ze szczeciną. Ogolony nie będziesz wiarygodny. Kolejny ulizany pozer, a tak widać - opuściła łapy, nie dokańczając kwestii. Zamiast tego westchnęła, przecierając twarz przedramieniem.
- Nie jestem Jezusem, nogi myjesz sam - podała mu ręcznik i dostukała z ironicznym uśmiechem - Jaja też. Lepiej żebyś. Sam to zrobił. Inaczej - skrzywiła się, humor też jej siadł - To się źle by skończyło.

- Co za… -
gliniarza o dziwo najbardziej z tego wszystkiego ruszyła chyba informacja o tym, że Olsen zwiała. Odwrócił się ostro do saper gdy go w tym oświeciła i widać było, że jest wkurzony. Panował nad sobą ale jakoś ta informacja wytrąciła go z równowagi. Wziął ze złością gąbkę i z dłoni Nash i bez słowa zaczął się czyścić. Ruchy miał nerwowe i urwane.
- Trochę nas kosztowało by ją namierzyć i zwinąć. A ci dostali ją skutą i zamkniętą ii.. - sapnął w końcu ze złością schylając się by sięgnąć najniższych części ciała. Do kończył mycie i chyba się chociaż trochę uspokoił. Wyszedł spod prysznica i sięgnął po ręcznik. Zaczął wycierać się od twarzy chowając ją na moment w tym ręczniku.
- Z Dziećmi to była jakaś grubsza operacja. Myślę, że wpuścili ich tu w maliny. Bo gdy w końcu nas powiadomili dostaliśmy dokładne adresy do uderzenia. Kompletnie się nas nie spodziewali. Ale nie było lekko. Już się ten syf zaczynał. Ta Olsen nam się wymykała dwa razy. Zgarnęliśmy ją dopiero za trzecim. Dlatego nie sądzę by akurat w to byli ci popaprańcy zamieszani. Za duży rozmach jak na nich. Zniszczyć chcieli obie stacje terraformacyjne i jedną im się udało. Druga nadal stoi. Są rozbici i pewnie z tych co do tej pory żyją i są na wolności nie zostało więcej niż na palcach jednej ręki można policzyć. Niestety widać jeden trafił się i tutaj. - Raptor streścił swoją wiedzę u udziale Dzieci Gai w wydarzeniach na Yellow 14. W międzyczasie wycierał się energicznymi ruchami. Mówił zdecydowanym głosem i krótkim zdaniami. - I zamierzam robić to co do tej pory. Tak długo jak będzie to możliwe. A Conti niech robi swoje. A do bohatera mi w ogóle nie śpieszno by zwykle najlepiej wyglądają na cmentarzach i pomnikach, a ja mam jeszcze trochę planów na resztę życia. - powiedział uśmiechając się cierpko. Odłożył ręcznik i sięgnął po swoje ubranie. Zaczął się ubierać i gdy doszedł do nakładania spodni na siebie zerknął na skazańca.
- I zdecyduj się wreszcie. Ci faceci nad nami właśnie na naszych oczach tuszują ludobójstwo. Dla dobra Federacji. I Federacja zamiera i omdlewa zachwytu. Co znaczy jeden gliniarski kawałek gliny w takim rozrachunku? Nie mamy co liczyć na Federację, opinię publiczną i inne pierdoły. Musimy sprawę załatwić sami. To, że ktoś potem dojdzie co i jak tu było dla nas tu i teraz nic to nie zmienia. Dlatego musimy obgadać sprawę tej bomby, transportu i tych jaskiń. To jest teraz ważne. - Raptor powiedział zakładając z powrotem podkoszulek i zapinając bluzę ciemno granatowego munduru. Wydawał się teraz pewny siebie i zdecydowany wykonać jak najlepiej to o czym właśnie mówił.

Przestrzeń pod natryskiem zwolniła się, dając możliwość ogarnięcia się do końca i pójścia w ślady raptora przy ponownym przywdziewaniu ekwipunku… tylko Ósemka jakoś straciła do tego zapał. Stała jak kołek, mrużąc oczy pod natłokiem lejącej się spod sufitu wody, niemrawa i apatyczna. Zmusiła się do tego, aby sięgnąć po butelkę. Zabujała nią, przyjmując z ulgą że jeszcze coś w niej bulgotało. Pociągnęła z gwinta, by zaraz osunąć się na podłogę. Oparła plecy o mokre kafelki i podciągnąwszy kolana pod brodę, objęła je ramionami, gapiąc się martwo w kratkę odpływu. Słuchała, czekając aż facet skończy swoje, od czasu do czasu rozbudowywała działanie podnoszeniem butelki do ust, aż poczuła kołowanie pod czaszką… przyjemne.
- Kurwy w mundurach i na wysokich stołkach zawsze to robią - wystukała na holoklawiaturze sztywnymi paluchami - Kłamią. Byle hajs się zgadzał. Tuszują ludobójstwo. I? - przełamała otępienie na tyle, by unieść wzrok na rozmówcę - Tak działa twoja Federacja. Od dawna. Witamy w realnym świecie - prychnęła, przepijając gorycz whisky. Sapnęła i odstawiła butelkę między złączone nogi.
- Bydło widzi to co mu pokazują. Jedną wersję. Ale. Jest i druga. Do tego potrzebna jest Conti. Kanał z obrity. Rusek Morvinovicza, prawnik. Ktokolwiek. Kwestia ogarnięcia. Nie pomogą tu, teraz. Ten burdel sami musimy posprzątać. Ale. Potem. Przynajmniej dostaniesz uczciwy proces zamiast kulki. To szansa. Aby przetrwać. Dla was. My jej nie mieliśmy - wróciła do obserwacji odpływu i wirującej w nim wody - Rób co chcesz, ja nie będę nikomu pomagać na siłę, jeśli tego nie chce. Nie jestem Jezusem, już mówiłam. Bomby, transporty i jaskinie. Złapanie Olsen. Masz Yemirova, swoich ludzi. Nie potrzebujesz Parcha. Teraz. Tylko potem. Tam w gnieździe. I mam się zdecydować? Gówno o mnie wiesz, tyle samo cię to obchodzi. Nie. Ja już dawno się zdecydowałam - wzruszyła ramionami, wyciągając flaszkę spod kolan.

- No to jesteśmy kwita. Bo ty gówno wiesz o mnie. - ubierający się facet posłał kobiecie siedzącej pod prysznicem ironiczne spojrzenie. Zapinał na sobie pas i poza ekwipunkiem czysto bojowym był już prawie ubrany. Podszedł jednak do kobiety i kucnął przed nią wpatrując się w jej naburmuszoną twarz. - Też się zdecydowałem. Dawno temu. Nie obchodzi mnie Federacja. Obchodzi mnie moje własne podwórko. Ale akurat właśnie je trzeba posprzątać. - powiedział patrząc w mokrą, rudą grzywę i złote oczy pod spodem. Wpatrywał się tak dłuższą chwilę i w końcu wyciągnął dłoń i sięgnął po dłoń Nash.
- I też mi jesteś potrzebna. Także tutaj. Nie tylko jako Parch czy żołnierz. Tylko też jako przyjaciel. Dziękuję ci za całą pomoc, dobre słowo i wiarę. Przede wszystkim wiarę. - gliniarz uniósł dłoń saper do ust i pocałował ją. - Ale mamy dużą robotę do wykonania.I nikt inny za nas jej nie wykona. - wstał wciąż trzymając dłoń Asbiel by pomóc jej wstać.

Dezorientacja… chyba tak najlepiej dało się nazwać stan w jaki wpędził Parcha pieprzony gliniarz. Przyjaciel? Nie byli przyjaciółmi. Czemu gadał bzdury? Zamierzał ją przekupić gładkimi słówkami, wymusić współpracę przez wzgląd na sentymenty? Koegzystowali na zasadzie symbiozy, tyle. Nie znali się, chyba… po co plótł podobne banały? Nie potrafiła tego zrozumieć, przejrzeć zagrywki, która na pewno miała drugie dno. Musiała mieć, po prostu, kurwa, musiała. Spięta nie dała się pociągnąć do pionu, choć przy szarpnięciu tułowiem zakręciło się jej w głowie. Szybko też zabrała rękę, cofając ją do tyłu i gapiąc ostrożnie na gada przed sobą.
- Przerabiałam to. Eksterminację - lektor zaszczekał, Ósemka zakręciła wodę… i tak jej już nie potrzebowali. Oparła plecy o ścianę, tak samo jak potylicę, zamykając piekące jak diabli oczy. Albo nie chciała aby Hassel zobaczył ich wyraz.
- Pracowaliśmy w kolonii górniczej. 300 ludzi. Naukowcy, technicy i ich rodziny. Dokopaliśmy się do czegoś dziwnego. Nadzorca poinformował zarząd naszej korporacji, a ta Flotę. Przylecieli, zobaczyli. Zagonili pod ziemię i wysadzili wyjście. Bez zapasów. Bez niczego. Po drodze rozstrzelali paru dla przykładu. Szkoda im było kul na wszystkich, czekali aż sami zdechniemy - uniosła butelkę do ust, dopijając ją do końca zanim podjęła pisaninę - I w końcu wyzdychaliśmy, mordując się nawzajem i zjadając tych co padli. Albo sami ich zabiliśmy z głodu. Naszych przyjaciół, bliskich. Przetrwanie niweluje rodzinne więzi. Robi z ciebie zwierze. Bestię. Chcesz tylko przeżyć. Jeżeli się udaje - żyjesz dla zemsty. Oficjalna wersja podana w mediach: wyciek reaktora i pożar. To zabawne widzieć swoją twarz w nekrologu IGN - odetchnęła i szarpnęła ramieniem, rzucając butelką przez całą łazienkę aż rozbiła się o ścianę koło lustra.
- Ogarnąć burdel tutaj to jedno. Przekazać co się naprawdę dzieje to drugie. Ważniejsze. Wygramy tutaj i gówno z tego będzie. Trzeba myśleć do przodu. Zabezpieczyć się. Aby nikt z was nie zrobił kozłów ofiarnych - przetarła twarz przedramieniem i uniosła wzrok na oponenta.
- W coś trzeba wierzyć. Albo w kogoś. Zresztą. Dałam słowo że wyciągnę chłopaków z syfu, zrobię to. Nie oddam tym skurwysynom nikogo więcej. Ty też nie zasłużyłeś na ukamienowanie. Szkoda by było. Pomogę ci. Na ile dam radę. Ale - uśmiechnęła się krótko, nim na powrót nie zrobiła się poważna - Kiedy to się skończy. Jeżeli jakimś cudem wrócę z gniazda. Mam prośbę. Osobistą - skrzywiła się, zagryzając wargę - Obiecaj, że mnie zabijesz jeżeli sama nie będę w stanie. Ranną, nieprzytomną. Nie daj mnie wpakować na Orbitę.

Raptor który w tej chwili wyglądał jak zwykły gliniarz w brudnym mundurze słuchał w milczeniu opowieści rudowłosego Parcha. Spojrzał w ślad za rozbitą butelką i szklane okruchy na podłodze. W końcu schylił się i postawił kobietę do pionu, tak dosłownie, a potem objął przytulając ją do siebie. Nie odzywał się tylko ją tak trzymał. Powoli głaskał dłonią jej włosy na potylicy.
- Dobrze. Skoro jesteśmy przyjaciółmi to spełnię twoją prośbę. Nie wyjdziesz żywa z Yellow póki ja będę na chodzie. - powiedział cichym i poważnym głosem wciąż trzymając ją w objęciach i głaszcząc po głowie.

Po tym co widziała ciężko szło nie wierzyć w obietnicę daną przez tego konkretnego psa. Z boku bankowo nie brzmiało normalnie, podchodziło pod groźbę, albo inne gówniane ograniczenia prawno-karne. Dla Nash jednak zabrzmiało niczym najpiękniejsza muzyka. Przez zmaltretowane ciało przeszedł skurcz i naraz całe powietrze uszło z płuc, pozostawiając ulgę od której kolana odmawiały współpracy. Ciszę łazienki zmąciło głośne westchnienie, a kobieta oparła czoło o bark gliniarza, zamykając oczy i porzucając pozę obejmowanego kołka z ramionami przyciśniętymi do boków, a także zaciśniętymi pięściami. Rozluźniła te ostatnie, powoli unosząc aż znalazły się za męskimi plecami by spleść się tam, przyciągając jedno ciało do drugiego.
- Wierzę ci. Dziękuję - lektor Obroży chyba sam nie wierzył w to co czyta. Dziwne, niedorzeczne wrażenie gniotące klatkę żebrową od środka ustąpiło, przynosząc ciszę miast hałasu wiecznie przetaczającego się huraganu obłędu. Tak… normalność bywała uzależniająca.
Gdzieś w zakurzonych, pokrytych pajęczyna zakamarkach pamięci, saper pamiętała czym była przyjaźń. To ten stan, w którym pozwalało się drugiemu człowiekowi wejść do własnego życia, tworząc z niego jego integralną, a nawet strategiczną część. To była bliskość, zaufanie aż do momentu, gdy ów przyjaciel wbijał nóż w plecy… ale to po pewnym czasie. Oni nie mieli go aż tyle, więc prawdopodobnie nie zdąży dojść do tego, co zwykle następowało, kiedy pozwalało się komuś podejść zbyt blisko. Na razie parchata saper cieszyła się czymś niepoprawnym i naiwnym. Przynajmniej na ten wycinek czasu zyskała nadzieję. Przekonanie, że teraz tym bardziej należało się postarać, aby Hassel dotrwał do końca chryi.

Zawieszona na Raptorze trwała w zastoju dobre dwie minuty, dając się oswajać i na nowo ładowała baterie. Transferem ciepła, wsparcia. Obecności. Bliskości bez potrzeby sypania słowami. Wreszcie nabrała powietrza, podnosząc głowę i stając na palcach, aby móc przycisnąć czoło do jego czoła nim nie wyplącze się z opiekuńczej sfery na rzecz zimnej przestrzeni łazienki.
- I tak pamiętam - popatrzyła na niego z powagą mąconą przez wesoły błysk na dnie źrenic. Stukała z rozmysłem w klawiaturę, sięgając w międzyczasie po podkoszulkę - Wjebałam się przez ciebie na minę.

- No popatrz, popatrz.
- gliniarz zerknął na obejmowaną i obejmującą kobietę. - Chyba jakoś przez to przebrnęliśmy to i przebrniemy przez następne. - uśmiechnął się trochę i skinął głową w stronę drzwi wyjściowych. - Chodź. Trzeba to jakoś ogarnąć póki mamy okazję. - powiedział puszczając ją i ciągnąć za jedną rękę w stronę ubrań i porzuconego ekwipunku. Glina i Parch. Antyterrorysta i terrorystka.
Para upartych głupców wciąż mających nadzieję, że uda się im coś zmienić.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline