Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2018, 10:18   #120
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Mając dość tego dziwacznego miasteczka, pełnego szaleńców i hipokrytów, Zoren uciekł w miejsce, w którym czuł się najpewniej – do laboratorium. Przez ostatnie dni praktycznie z niego nie wychodził, całkowicie oddając się praktykowaniu swojej profesji, wytwarzając dziesiątki różnorakich dekoktów. Sprzęt, którym dysponował, był po prostu wspaniały – dzięki rozsądnemu rozmieszczeniu go po laboratorium, mógł pracować nad kilkoma eksperymentami jednocześnie, osiągając niemożliwą dotąd wydajność. Udało mu się nawet wykorzystać materiały pozyskane z ciał zimowych wilków do stworzenia nietypowego ładunku do bomb, pochłaniającego ciepło z okolicy, zamiast je emitować. To był dla niego naprawdę miła odmiana od niedawnych dziwactw.

Po cichu liczył, że władycy miasta zapomną o nim, i po zakończeniu burzy śnieżnej będzie mógł opuścić Oakhurst i zbadać Cytadelę. Do miasteczka planował nigdy nie wracać, co najwyżej odebrać zapłatę od Lady Hucrele za znalezienie śladów lub zwłok poprzedniej grupy. Prawdopodobieństwo odnalezienia ich zdrowymi było małe już w momencie zlecenia im tego zadania, ale po następnych paru tygodniach? Zoren szczerze chciałby się mylić, ale fakty stanowiły przeciwko niemu.

Jego nadzieja na uniknięcie spotkania z szalonym lordem legła w gruzach, gdy dostał oficjalne zaproszenie na jakieś spotkanie w bibliotece. Z początku chciał odmówić, ale uznał, że lepiej nie ryzykować kolejnego wybuchu burmistrza. Humor odrobinę poprawił mu widok jego towarzyszy z karawany – wydawali się tutaj jedynymi głosami rozsądku. Słuchał wypowiedzi obecnych z mieszanką irytacji i zgrozy. Kiedy od tak, bez żadnego zastanowienia się wpuszczono na salę kobietę pracującą z łowcami niewolników, dopiero później sprawdzając jej aurę metodami, które z pewnością da się sfałszować, alchemik ukrył twarz w dłoniach. ~Czemu nie zostałem w laboratorium? Ba! Czemu nie zostałem w Waterdeep?!~ Poczekał chwilę, słuchając jej historii i pytań Tanisa, po czym zastukał w poręcz krzesła, na którym siedział. Wstając, zaczął mówić.

- Drodzy państwo, z góry pragnę prosić o wybaczenie za moją ewentualną impertynencję, ale o czym my w ogóle rozmawiamy? Lordzie Vurnonie, czy dobrze rozumiem, że masz zamiar zmienić prawa Oakhurst ot tak, z dnia na dzień, by móc ukarać tych, którzy popełnili zbrodnię, kiedy ta jeszcze nie była zbrodnią? Jestem gorącym zwolennikiem zakazu niewolnictwa, jak pewnie pamiętasz z naszej pierwszej rozmowy – ale czy masz zamiar pokazać mieszkańcom, że prawo miejskie jest tylko twoją zabawką? Że możesz je zmienić i nagle okaże się, że to co niedawno mogli robić, teraz jest zakazane, a ty chcesz ich za to ukarać, bo robili to kiedyś? Nie zyskasz tym zaufania. – Po tych słowach ruszył w niespokojny spacer po pomieszczeniu. - Jestem gotów wziąć bezpośredni udział w rozbiciu tej bandy, ale nie mam zamiaru zasłaniać się prawem, jeśli to nie jest godne zaufania. Po wypowiedzi panny Brzdęk na temat samych łowców, jestem gotów wyciągnąć kilka wniosków, które możemy wykorzystać podczas naszych działań. Proszę mnie poprawiać, jeśli będą one niedokładne lub całkiem niecelne. Pierwszy dotyczy samego ich przywódcy, Kardana. Brzmi on jak osoba o wyjątkowo porywczym charakterze, i słabej samokontroli, skoro jednocześnie brutalnie morduje swoich pracowników za „psucie towaru” i sam zabija ów „towar” za drobne przewiny. Żądza krwi i gniew wygrywają najwyraźniej u niego z rozsądkiem i chęcią zysku. Czego logicznym wnioskiem jest raczej niski stopień lojalności wśród jego ludzi, niezależnie od motywacji ich samych – chciwcy widzą, jak marnuje potencjalne zarobki, a okrutnicy nie mogą spełnić swoich wynaturzonych żądzy. Dlatego moim pierwszym postulatem będzie skupienie się na dekapitacji tej organizacji – usunięcie dowództwa z pewnością pozwoli nam na ograniczenie zbytniej eskalacji przemocy. Druga sprawa to samo obozowisko – musimy zakładać, że w przykrym wypadku otwartego konfliktu będziemy stawiać czoło dwóm grupom po piętnaście osób, z dwudziestoma w odwodzie. Priorytetem będzie unieszkodliwianie ich, zanim zdążą do nich dotrzeć kolejne posiłki. Kwestia sporej ilości ogarów niekoniecznie będzie znaczącym utrudnieniem – zwierzęta da się lekko podtruć, lub potraktować środkiem, który bardzo mocno zadziała na delikatne powonienie psowatych. Myślę, że byłbym w stanie przyrządzić taki specyfik. Trzecim zaś punktem jest sama panna Brzdęk, a dokładniej kilka nieścisłości związanych z jej osobą. Nie chcę rzucać oskarżeń, lecz rozważamy bądź co bądź dość delikatną sprawę i wpuszczanie tu kompletnie obcej osoby nie było rozsądne. Dlatego, panno Brzdęk, mam kilka wątpliwości – skąd u panienki tak duża wiedza na temat działania obozu, a także dziwnych wydarzeń w miasteczku, skoro wedle własnych słów rzadko wychodziłaś z waszej ziemianki? Podobno nie jesteś też wojowniczką, a jednak potrafiłaś dość dokładnie opisać uzbrojenie łowców, zapewniłaś też, że zapewnisz bezpieczeństwo dziewczynkom, gdyby doszło do próby uwolnienia. Czy mamy jakiekolwiek zapewnienie, że twoje intencje są w pełni szczere, a nie zostałaś w jakiś sposób przymuszona do podania nam tych informacji? - tym pytaniem zakończył swoją długą wypowiedź, zdjął ciemne okulary i wpatrywał się w minstrelkę czerwonymi oczami. Jego ogon poruszał się z boku na bok jak wahadełko hipnotyzera.
 
Sindarin jest offline