Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2018, 00:55   #6
Fyrskar
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Odgłosy małżeńskiej kłótni dzwoniły w uszach Finna, kiedy schodził po schodach kamienicy na Charing Cross Road pod numerem trzydziestym ósmym. Everillowie mieszkali na pierwszym piętrze, ale dało ich się słyszeć na całej klatce - wliczając w to mieszkanie Daubneya na drugim piętrze. Mimo tego, nie narzekał na nowe lokum. Wcześniej przez pół roku mieszkał ze współlokatorem-mugolem. Własne mieszkanie było zbawieniem i wielką wygodą. Nie było duże, ale w środku prostym zaklęciem mógł uciszyć zgiełk wytwarzany przez miasto - i sąsiadów - a położenie było idealne. Dwie budki telefoniczne tuż za drzwiami, minuta spaceru od Dziurawego Kotła.

Dopóki nie oszczędzi wystarczająco, by wybudować dom na wsi, na nic lepszego nie mógł liczyć. Więc nie narzekał. Znosił gorsze rzeczy, a z natury starał się szukać dobrych stron każdej sytuacji. Poza nim mieszkały tu aż dwie rodziny czarodziejów - Trengove’owie i Boothowie. Wszyscy mieszkali na drugim piętrze, a ci drudzy prowadzili mały sklep z drobiazgami na parterze, dla mugoli wyglądający z zewnątrz na opuszczony.

Wyszedł na ulicę i od razu wskoczył do budki telefonicznej. Wykręcił numer - kolejno szóstkę, dwójkę, dwukrotnie czwórkę i ponownie dwójkę - i z aparatu dobiegł chłodny, formalnie brzmiący kobiecy głos.
- Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać imię, nazwisko i sprawę.
- Finnegan Daubney, Biuro Aurorów - odpowiedział równie beznamiętnie Finn. Plakietki nie dostał, miał legitymację pracowniczą. Kobieta mówiła tradycyjną formułkę o kontroli różdżki, ale on odwinął rękaw koszuli, żeby spojrzeć na tarczę zegarka. Kwadrans po piątej. Powinien zdążyć.

Budka tymczasem zanurzyła się w podziemiach. Finnegan zerknął na swoje odbicie w lustrze. Ubrał się dziś w garnitur z łososiowego tweedu, mając na uwadze spotkanie. W terenie zwykle nosił bardziej praktyczną koszulę i kurtkę z woskowanej bawełny, ale do Ministerstwa ubierał się bardziej elegancko. Poprawił łezkę krawata i dociągnął go, w samą porę przed dotarciem na miejsce.

- Ministerstwo Magii życzy panu miłego dnia - oznajmił kobiecy głos.

Ruszył długim holem. Dźwięk dziesiątek obcasów stukających po wypolerowanej, ciemnej posadzce zagłuszył myśli Finnegana, ale przywrócił się do porządku. Zastanawiał się, czy zgłoszenie się do sprawy Mugolizmu było dobrym pomysłem. Chciał pomóc, to jedno, ale nie miał pojęcia jak. Ale skoro Argus się zgłosił, to znaczy, że kroiło się coś niedobrego. A on postawił sobie na celu obserwowanie Lazrasa.

Przekonanie, że jego dawny rywal i aktualny kolega z pracy jest Śmierciożercą - albo przynajmniej grał w czasie wojny na dwa fronty - nie opuszczało go od dawna. Możliwe, że ludzie mieli rację, że to obsesja. Sprawa aresztowania Seana przez Argusa pokazała, że niechęć do byłego Ślizgona była dobrze widoczna. Ale on potrzebował tylko dowodu - żeby przekonać siebie... i resztę Departamentu.

Popatrzył na fontannę w środku holu. Wysokie posągi błyszczały złociście, otoczone chmurą przesyłek miejscowych. To tam miał spotkać się właśnie z Keanem, który chwilę wcześniej przemknął mu w myślach. Czuł się źle, zmuszając do czegoś innych ludzi - ale Sean był chyba jedynym komu mógł zaufać. Nie był z Ministerstwa, a dodawszy do tego poprzednie doświadczenia z Lazarasem, nie był mu przyjazny. Dodatkowo para oczu, spryt - był oczywistym kandydatem.

I być może jedynym, na którego miał haka, mogącego go zmusić do potencjalnie samobójczej, szaleńczej misji.

Pokręcił głową. Keane jeszcze się nie zjawił, więc równie dobrze mógł skoczyć do biura i oddać Scrimgeourowi raport przed terminem. Rozchmurzył się nieco. Musiał myśleć pozytywnie. Ruszył do przodu, niesiony przez tłum czarodziejów.

Mimo wszystko nie mógł odepchnąć burzy przemyśleń kotłującej się w jego głowie. Zanim się zorientował, wysiadał już z windy na drugim poziomie. Ruszył korytarzem naprzód, pogrążony w swoich myślach.

I wpadł na prosto na Lazarasa.


Rozwścieczenie tego gnojka jeszcze przed wieczorem. Był z siebie niedorzecznie dumny, jakby wywinął szkolny numer. Przypomniał mu się Hogwart i znajomi z Hufflepuffu. Wtedy życie było prostsze i przyznawał przed sobą otwarcie, że chciałby wrócić do tamtych czasów.

Dotarł do windu, którą dostał się na piętro i którą opuścić w zdecydowanie niewłaściwym kierunku. Musiał się ocknąć. Ruszył w korytarz za rogiem od windy i przeszedł przez otwarte, dębowe drzwi.

Wymieniając uprzejmości z kolegami, ruszył przez labirynt małych boksów do gabinetu przełożonego. Dookoła z listów gończych szczerzyli się ocalali Śmierciożercy i inni współpracownicy Voldemorta. Minął pustą kabinę Lazarasa. Wszystko na biurku było schludne i skrupulatne, mocno kontrastując ze stanowiskiem samego Daubneya dwa rzędy na lewo, obłożonym rzędami książek, starymi wydaniami Proroka Codziennego i innych gazet, również mugolskich, notatkami przyklejonymi do ścianek i czymkolwiek, co akurat nawinęło mu się pod rękę. Lekki nieład sprawiał, że wszystko wydawało się przytulniejsze. Od stanowiska jego rywala czuł niemal chłód. “Niczym legowisko węża”, pomyślał Finn i ucieszył się z trafności porównania.

Zapukał do drzwi Scrimgeoura.
- Finn? Nie ma go, wyszedł na spotkanie.
Obrócił się na pięcie. Seymour Hackett poprawił podwinięte rękawy. Wyglądał na zmęczonego, blady, z podkrążonymi oczami. Plotki mówiły, że jego zięć został dotknięty epidemią i spróbował targnąć się na swoje życie. Podobno leżał w Świętym Mungu w krytycznym stanie.

Nagle Daubney uświadomił sobie, jak rzeczywista jest epidemia. I że dobrze postąpił.
- Dzięki Seymour - uśmiechnął się szeroko. - Przekazałbyś mu mój raport? Też idę na spotkanie.
- Zgłosiłeś się do... tej sprawy? - odebrał teczkę z rąk Finna.
- [i]Tak. - Poklepał go po ramieniu. - Dziękuję.
- Nie. To ja dziękuję. - Uścisnął go w odpowiedzi. - Nawet nie wiesz jak bardzo.

Daubney nie wiedział, co powiedzieć. Poczuł się... doceniony. To było raczej nieczęste. Ale nagle poczuł się odpowiedzialny. Nie tylko za śledzenie Lazarasa, ale też za misję, która znaczyła wszystko dla tak wielu osób.

- Do zobaczenia Seymour.

Ruszył z powrotem w kierunku windy. Kolejni aurorzy, których mijał - część siedząca w boksach, część krążąca między nimi - życzyli mu powodzenia, kiedy ich mijał. Davinia Dickenson, Fiona Winslow, Vaughan McNeill, Nik Lesley - wszyscy patrzyli na niego z podziwem, którego nieczęsto doświadczał. Wsiadł do windy oszołomiony.

Złota krata zamknęła się i winda ruszyła ze zgrzytem łańcuchów. Sędziwy czarodziej trzymał kurczowo trzęsące się pudełko. Na lewo stał goblin w staromodnym fraku. Papierowe samolociki wlatywały i wylatywały na kolejnych piętrach, a w windzie robiło się mniej lub bardziej ciasno. Wydostał się z niej z ulgą, przebywszy ostatnie dwa poziomy przyciśnięty do ściany, nieomal przygniatając nieelegancko tyłkiem goblińskiego współpasażera. Ruszył przez hol w kierunku Fontanny.


- No, co jest? - Sean podszedł do stojącego koło Fontanny Magicznego Braterstwa Daubneya. Cały czas rozglądał się podejrzliwie na boki, nie czuł się tu zbyt komfortowo. Przywieszkę z nazwiskiem petenta, którą otrzymał w budce telefonicznej, stanowiącej wejście do Ministerstwa, niby to przypadkiem zawiesił odwrotnie, uniemożliwiając komukolwiek jej odczytanie. - Mogłeś wybrać lepsze miejsce, wiesz? Na przykład gdzieś, gdzie można kupić trochę brandy.

- Znając ciebie - uśmiechnął się do niego Finn. - Skończyłoby się na tym, że poszedłbyś na spotkanie wstawiony, a Merlin raczy wiedzieć, kto tam będzie. Może sam Minister Magii? Kto wie? - Podrapał się po brodzie. - Ufam ci Sean, co dziwi i mnie, jeśli wziąć pod uwagę, jak często cię aresztuję. Potrzebuję kogoś zaufanego, bo zgłosiłem się do sprawy tej nieszczęsnej plagi. Lazaras też - dodał po chwili.

- Że co? - Keane uznał w pierwszej chwili, że źle usłyszał. - Czy ja cię dobrze zrozumiałem? Chcesz mnie zaangażować do pomocy? I to jeszcze w TEJ sprawie? - pokręcił energicznie głową, jak gdyby chciał wyrzucić z pamięci wspomnienie tego co powiedział auror. - Nie taka była nasza umowa. Chcesz informacji, proszę bardzo, chociaż nie wiem niczego o tej chorobie, co mogłoby się przydać Ministerstwu. Ale aktywna pomoc? Chyba oszalałeś.

- Jestem w pełni władz umysłowych - odpowiedział Finn, choć sam miał co do tego ostatnio poważne wątpliwości. - Posłuchaj, Sean. Gdyby nie ja, siedziałbyś teraz. Nie w areszcie. W Azkabanie, jesteś recydywistą. Chyba nie lubisz dementorów? Muszę patrzyć na ręce Argusowi, rozumiesz?

- A ja ci podałem jak na tacy informacje o tych śmierciożercach, albo o tym gangu goblinów, albo o innych. A potem wielkie akcje, głośne aresztowania, chyba nawet jakiś awans dostałeś, co? Nie mów mi, że jestem ci coś winien - tu zrobił krótką pauzę, jak gdyby zmuszał się, by coś jeszcze dodać. - Myślisz, że jak zareaguje Lazaras, jak mnie zobaczy na tym waszym spotkaniu? Uważasz, że on mnie nie może posłać do Azkabanu?

- A za co miałby cię posłać? Wysłał cię raz i obaj wiemy, że wtedy akurat ci się nie należało. Teraz chyba nie zrobiłeś niczego, o czym on wie?

- A wtedy, w Dziurawym Kotle, zrobiłem?! - krzyknął Sean, na co kilka głów odwróciło się z ciekawością w ich stronę. Szybko się opanował i dodał już ciszej: - Sam sobie znalazł powód, żeby mnie aresztować. I nikt w Ministerstwie nie zadał sobie trudu, by sprawdzić, czy to wszystko prawda, przecież sam wiesz.

- Wiem. Tylko ja cię broniłem, o tym pamiętasz? Posłuchaj, chcesz mieć pewność, że cię nie aresztują, że przestaną cię traktować jak wyrzutka? Tutaj masz szansę. Ktoś mógłbym, tam pójść, zgłosić się, a Minister rzuciłby mu się do stóp i zaczął obcałowywać. I nie przestałby, nawet gdyby ten ochotnik przyznałby, że jest Śmierciożercą i wysadza w powietrze sierocińce. - Odruchowo pomyślał o Lazarasie. - Argus ci nie zaszkodzi. Co powiesz na to?

Keane nie odpowiedział od razu. Udał, że zainteresował go jakiś element fontanny, przed którą obaj stali. Nie trudno się było domyślić, że słowa Finna do niego trafiły i rozważa wszystkie za i przeciw. Wreszcie otworzył usta:
- I co niby miałbym zrobić?

- Nie wiem - odpowiedział Finn i szybko dodał. - Bo sam nie mam pojęcia, co ja mam robić. Zgłosiłem się, żeby mieć oko na Argusa... ale myślę, że wszystko wyjaśni się na spotkaniu. Twoja żona, była żona znaczy się, była podróżniczką prawda? Miała jakieś pojęcie o różnych magicznych plagach na świecie? Pytam, gdyby kazali ci przedstawiać jakieś referencje.

- Moja… żona? Co? - nie zrozumiał Sean. - A co ona ma z tym wszystkim wspólnego?

- Nic. Po prostu byłem ciekaw, czy miała jakieś pojęcie o magicznych plagach. Gdzieś trzeba zacząć i... - Pokręcił głową i przysiadł na krawędzi fontanny. Dookoła kręcił się tłum ludzi, pracowników i interesantów, latali papierowi kurierzy. Woda szumiała rytmicznie. - Wybacz, jestem zmęczony. Ale potrzebuję twojej pomocy.

- A jakże - mruknął Sean bardziej do siebie niż do Daubneya. - A nie dałoby się mnie wymigać z tego spotkania? Nie mógłbym działać… no, wiesz… mniej oficjalnie? Nie czuję się tu zbyt komfortowo, jeśli wiesz co mam na myśli - rozejrzał się czujnie wokół.

- Rozumiem. No wiesz, wzięcie w tym udziału oficjalnie zapewniłoby ci pewien immunitet... - Podrapał się po głowie. - Wolałbym cię wziąć na spotkanie. Wtedy mógłbym cię wprowadzić w miejsca niedostępne ludziom spoza Ministerstwa bez... - Dillan Steed, sędzia Wizengamotu minął ich, nie zaszczycając rozmawiających nawet spojrzeniem. - Bez komplikacji - westchnął Finn.

- Garbate gargulce! W co ja się, głupi, pakuję? - Sean wymownie wzniósł oczy ku górze i pokręcił znów głową, tym razem mniej energicznie, jakby z rezygnacją. - Kiedy to spotkanie? Pewnie nie wiesz kto tam będzie?

- Spotkanie jest o osiemnastej. - Podwinął rękaw koszula ponad nadgarstek i spojrzał na tarczę zegarka. - Czyli zapewne najlepiej byłoby się powoli zbierać. Co do obecności. Wiem, że będzie Argus. Ktoś jeszcze z Ministerstwa, do kogo się zgłaszamy... i pewnie niewielu chętnych więcej. To raczej nie jest okazja, na którą zbiegają się chmary ochotników. - Uśmiechnął się ironicznie i podał Seanowi dłoń. - Wchodzisz w to? Partnerze.

- A jaki mam wybór - odrzekł ponurym głosem, ale uścisnął wyciągniętą ku niemu dłoń. - Jak następnym razem wyślesz mi taką notkę, jak dzisiaj, to zamiast przy tej fontannie możesz mnie sobie szukać w albańskiej puszczy.

- Wolałbym nie - Finn uśmiechnął się jeszcze szerzej i potrząsnął dłonią łotra. - Kto wie, co tam się kryje? Raczej nic dobrego. Zresztą, uznajmy, że na razie wyczerpałem trzy życzenia mój drogi dżinie. - Zaśmiał się. - W drogę, spotkanie na nas czeka.
 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 19-06-2018 o 01:16.
Fyrskar jest offline