Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2018, 13:35   #350
Perun
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Vn5WBLdCj_Q[/MEDIA]
- Słyszeliście go kurwa? - Sandersowi aż opadły witki, gdy nagle i bez żadnego uprzedzenia jego ulubiony mundurowy po tej stronie Yellow wesoło obwieścił, że oto wysyłają Parchy prosto do gniazda gnid i to z bombą! Bomby wybuchały, do chuja! A coś Blondas miał nieodparte wrażenie, że nikogo nie zaboli coś tak nieistotnego jak obecność obrożastych w zasięgu rażenia.
- No kurwa no… - wyjojczył półgębkiem jak poprzednio do reszty szarych, zakładając ramiona na piersi aby przypadkiem mu nie odpadły i nie potoczyły się po korytarzu.
- Rozjebią nas… kurwa - westchnął wreszcie, przecierając nagle zdrętwiałą twarz. Jazda w gnidowisko, z wielką bombą na pokładzie. A nie wierzył gdy mu mówili, że te Parchy żyją raczej krótko. Przez większość wystąpienia tego całego Hassela udawał idealnie obojętnego… bardziej się wkurwiał.

Widział typa i szlag go trafiał. Gadał, woził się po dzielni i co? No mieli wojnę, przejebane i w ogóle padaka. Czym się podniecać? Że był? Żył? Niektórym to widać wystarczyło. Rozwiązała się też sprawa co Black 8 tak cisnęła o tego padalca. Jak się nie przespało momentu przed obwieszczeniem radosnej nowiny odnośnie miejsca podrzucenia bomby, szło zauważyć jak rudy Parch wgapia się w policyjnego gada i na odwrót. To tym bardziej zabolało i tak zbolałego medyka.
Nie ogarniał, po prostu nie ogarniał co takiego było w tych mundurach, że laski traciły łby i zachowywały się jakby zaraz miały zejść. Wodziły do kompletu oczami i wzdychały… no przynajmniej wodziły. A już Grey 35 myślał, że padalec od antyterrorystów zejdzie w niefortunnym zbiegu okoliczności, nie docierając do bunkra. Coś go tam zeżre na korytarzu, albo połamie - wrogów nie brakowało i w Hell i w Heaven… no ale nie. Jebany dotarł do bunkra w jednym kawałku, na dodatek chyba ten jego nakaz aresztowania stał się nieaktualny. Same przeciwności, bardzo złośliwego losu.
Zdruzgotany, w głębokiej depresji, Sanders tylko westchnął ciężko i boleśnie, gdy blond Mason go pokazałą i zaczęła nawijać. Ona pewnie też po chichu wzdychała do tego zjebanego Raptora… co ta patologia.
- Zaraz się nimi zajmę - zdobył się na szeroki uśmiech, podbijając do kapral i obcinając ją od góry do dołu i znowu do góry - Najpierw sprawdzę czy tu ok - machnął brodą na jej sylwetkę - Wpadliście na tego wielkiego?

- Oj, złociutki, czego my tam nie spotkaliśmy.
- machnęła ręką kapral kręcąc do tego głową. - Pewnie to samo co wy albo podobnie sądząc po wyglądzie. - lekko poruszyła brwiami przesuwając się po usyfionej odmarzającym syfem sylwetce Grey 35 która wyglądała podobnie “czysto” jak jej sylwetka. - Ze mną jest w porządku, obejrzyj moich ludzi. Mamy rannych. Tu pod ścianą. - kapral wróciła do rzeczywistości i wskazała na usyfione i zakrwawione ciała. Kilku mundurowych siedziało albo leżało na podłodze z poważnymi obrażeniami.

- Hostessy. - Grey 35 uśmiechnął się pod nosem - Nie było tam hostess z gorącymi napojami i przekąskami. Wiesz, jak na powitaniu w dobrym hotelu. Zawsze są drinki i poczęstunek dla gości… tego tam zabrakło. Kiepski ten lokal, szkoda że innych nie ma w okolicy - rozłożył bezradnie ręce, ale uśmiech szybko mu spełzł z gęby kiedy zobaczył poranionych trepów.
- Dobra… zajmę się nimi, a potem wrócimy do drinków i poczęstunków - na chwilę się uśmiechnął, mijając kapral w bliskiej odległości i ściszając głos - I to przestępstwo żeby taka kobieta chodziła tak umazana syfem. Ale spokojnie, też się tym zajmę. Jestem tu żeby ci pomóc - mrugnął w przelocie, kierując się do rannych.

Przechodząc blisko obok kapral i mówiąc do niej blondyn nie był pewien jej reakcji bo zostawił ją za sobą. Wiedział tyle, że nie odpowiedziała. Stan rannych był jak to zwykle na ostrym, nocnym dyżurze bywało gdy przywożono obsadę z jakiejś kraksy albo strzelaniny jeśli to było w ciekawszych i barwniejszych dzielnicach. Było dużo, krwawo, barwnie i hałaśliwie. Dwóch żołnierzy było poważnie rannych. Jednemu coś rozpruło brzuch jakby ten pancerz jaki miał na sobie miał z papieru. Przeorane wnętrzności były w zbyt strzaskanym stanie by standardowe stymulanty mogły sobie z tym poradzić. Swoje już zrobił też upływ krwi i szok. Stymulanty jedynie przytłumiły odczucie rannego więc teraz leżał i jęczał cicho, czasem głośniej ale chemia wpompowana w żyły nie była w stanie mu pomóc. Jego i kolegę obok ktoś musiał przynieść bo na pewno nie nadawali się do samodzielnego poruszania się.

Ten drugi miał przebite płuco. Kaszlał i chrypiał dusząc się na jednym płucu. Klasyczny przypadek odmy opłucnowej. Na to też stymulanty nie pomagały. Potrzebny był zabieg zanim się facet udusi. Trzeci miał jakieś dreszcze, strasznie się pocił jak w gorączce i wyglądał niezdrowo. Wedle kpr. Mason która stała w pobliżu oberwał. Niezbyt zdawało się poważnie. Jeszcze przeszedł kawałek ale zaczęło go telepać aż w końcu powaliło. Wyglądało na działanie jakiejś toksyny co potwierdzał ostry, odpychający zapach jaki sączył się z niby niezbyt poważnego zastimpakowanego ukąszenia. Czwarty miał chyba najszybszą do przeprowadzenia choć wcale nie najprostszą operację. Silny cios przetrącił mu bark więc teraz ból promieniował mu przy każdym ruchu i właściwie uniemożliwia sprawne poruszanie się poza ostrożnym chodzeniem.

Sandersowi zostało tylko splunąć w kąt, zakasać rękawy i brać się do roboty, skoro już się deklarował o tej chęci pomocy, współpracy i reszcie tych tam “ważnych” powodów. Na serio cieszył się, bo na godzinę miał zapewnioną rozrywkę z takich które znał i lubił. Kawałek normalności w całym bajorze oszalałego gówna z bombowym finałem w tle.
- Dobra, uwijamy się szybko - splótł przed sobą ręce i wyłamał palce - Tych czterech kwalifikuje się na stół, natychmiast. Trzeba ich przenieść… do - zmarszczył czoło - Muszą tu mieć salę medyczną, albo pokój higienistki. Ktoś ma mapę tego burdelu? - na koniec spytał zebranych wokół.

Kapral przekazała zalecenie lekarza do uwalanego syfem tłumku mundurowych. Okazało się, że jednym z nich jest miejscowy gliniarz. Wspólnymi siłami dźwignęli czwórkę poranionych towarzyszy i przeszli korytarzami pod przewodem wskazówek tego miejscowego. Wylądowali w ambulatorium całkiem przyzwoitym. Przynajmniej był stół operacyjny, pomieszczenie na leki, ogólny zabiegowy i jeszcze jedna czy dwa drzwi które minęli. Czwórkę rannych rozłożono na miejscowych wąskich pryczach i fotelach. W takiej sytuacji chirurg miał już co potrzeba by zacząć przeprowadzać odpowiednie zabiegi. Większość żołnierzy wyszła, została kapral Mason i dwóch mundurowych, w tym ten miejscowy policjant których ich tutaj przyprowadził.

- Potrzebuję światła, niech ktoś poszuka dodatkowego włącznika… kurwa - Sanders bobrował między zapasami i instrumentami medycznymi, patrząc czym dysponuje i co z pomocą tego sprzętu da się zrobić. Nadawał przy tym cały czas, chociaż nie patrzył na żołnierzy - Najpierw ten z przebitym płucem bo się udusi. Mają tu drugiego lekarza? Czyj to gabinet? Niech ktoś po niego skoczy, mam jedne łapy, a koleś od ukąszenia wygląda chujowo. Potrzebna mi asysta jak nikt tu ma się nie przekręcić.

Dwójka mundurowych spojrzała na jedynego tubylca w ich gronie więc ten widocznie się poczuł wywołany do odpowiedzi.
- Niczyj. To schron. Normalnie nikogo tu nie ma. Morvinovicz trzyma gdzieś tu Kozlova ale to stara pijaczyna, nie dałbym mu nawet nitkę na igłę na wlec jeśli o mnie chodzi. Nie wiem nawet czy jeszcze żyje. - policjant odpowiedział szybko i wyraźnie wydawał się być poinformowany dość przyzwoicie o lokalnej scenerii i również nie mieć zaufania do lokalnego lekarza który nie wiadomo czy w ogóle jeszcze żył.

W tym czasie Sanders szybko odkrył, że wcale jednak tak różowo nie jest z tym sprzętem. Znaczy wcześniej, pewnie do niedawna, był to całkiem solidnie zaopatrzony lokal i mógł nawet dorównywać podobnym przybytkom w przeciętnym szpitalu. Może skanu całego ciała i mikroskopów elektronowych tutaj nie było ale jednak na zwykłe urazy jakie właśnie czekały w swojej kolejce kilka kroków stąd pewnie by wystarczyło. No ale jednak sprzęt w szafkach był dość porozwalany. Zupełnie jakby ktoś tu myszkował a pewnie i plądrował. Niewiele ostało się rzeczy oczywistej potrzeby których mógł użyć każdy czyli głównie brakowało stymulantów. Podobnie ze środkami przeciwbólowymi, antybiotykami, opatrunkami. Za to narzędzia chirurgiczne których właściwie używać umieli tylko chirurdzy zostały tylko poprzewalanie, czasem wysypały się z pudełek ale mimo wrażenia chaosu nadal było tutaj dla chirurga co trzeba by wykonać czekające go zabiegi.

- Jebane ćpuny - blondyn warknął widocznie zły, kończąc rekonesans po polu bitwy - No jasne, wyżarli wszystko co kopie, albo zaburza percepcję. Hieny, sępy… kurwa typowe - Od dalszych przekleństw się powstrzymał. Podszedł do zlewu, gubiąc po drodze płyty pancerza. Ten przycisk szybkiego wypinania to był naprawdę przydatny bajer. Miecz i strzelba też wylądowały na podłodze, nie patrzył gdzie. Odrzucił je, skoro miał inną robotę.
- Ten Kozlov. Niech go ktoś znajdzie. Anatolij po coś go trzyma, nie może być aż tak bezużyteczny. - powiedział, rozpinając górę od kombinezonu. Zdjął kombinezon z ramion i ściągnął go z górnej połowy ciała, ubranej teraz tylko w białą podkoszulkę z krótkim rękawem - Pijak nie pijak, dla szefa i jego ludzi musi tu trzymać prochy. Tutaj nie ma nawet głupiej morfiny! Nie będę ich ciął na żywca bo zejdą. - mówił szybko, równie szybko dezynfekując ręce aż do połowy ramion - Potrzebuję stymulantów, painkilerów, środków anestezjologicznych. Pacjent z ukąszeniem musi się dostać na toksykologię, nie jestem wróżką żeby wywróżyć co mu wstrzyknęły, a mamy coraz mniej czasu. Tego z odmą czeka torakotomia. - odwrócił się przez ramię i popatrzył na Mason - Musze go otworzyć, na razie założę dren, ale to mu przedłuży życie o parę minut. Nie wiem co z zatrutym. Jest też… - wskazał ruchem grzywki na kolesia z rozprutym bebechem - Wasz kapitan mówił o stanie wyjątkowym, macie większe możliwości. Ściągnijcie mi tu prochy, odczynniki toksykologiczne. Stymulanty, przeciwbólowe i usypiające. Kroplówki. Wszystko co się da, Kozlova też. O ile jest w stanie utrzymać się na nogach. Resztą się zajmę… ale bez tego oni umrą - skrzywił się do blondyny - A ja razem z nimi.

Trójka uwalanych rozmarzającym syfem mundurowych obserwowała krzątającego się po ambulatorium Parcha zerkając co chwila na poszatkowanych rannych i słuchając tego co mówił lekarz. W końcu spojrzenia obydwu mężczyzn spoczęły na osobie decyzyjnej.
- Wiesz który to ten Kozlov? - kapral zapytała policjanta na co ten pokiwał twierdząco głową. - Dobra to spróbuj go znaleźć. - podoficer poleciła policjantowi i ten skinął głową i wyszedł. - A ty chyba możesz coś dla nich zrobić zanim go znajdą? - zapytała Grey 35 z wyraźnym wskazaniem na oczekiwaną twierdzącą odpowiedź najlepiej popartą realną pomocą czterem poszkodowanym. Skazaniec zdawał sobie sprawę, że w szafkach może panował chaos i zostały przebrane zapasy. Ale jednak nadal zostało ich na tyle by zdolny chirurg połatał okaleczonych żołnierzy.
- Mahler? Słuchaj potrzebuję twojej pomocy… - kapral odeszła gdzieś w róg pomieszczenia i zaczęła wzywać na wsparcie drugiego kaprala.

- Zrobię co w mojej mocy - Sanders odpowiedział standardową regułką, ale wzrok miał poważny i zacięty. Zaraz też kopem uchylił najbliższą szafkę, szukając czegokolwiek co dałoby radę zastąpić zwyczajowe środki anestezjologiczne i stymulanty. Od biedy miał stimpaki Greyów. Pewnie go zajebią jeśli je zużyje, ale wcześniej paru pacjentów poskłada.
- Teraz to moi pacjenci, jestem za nich odpowiedzialny - pomamrotał do kapral niechętnie, jakby się przyznawał do słabości. Ogarnął się szybko słysząc kogo kobieta woła przez szczekaczkę. Z dwojga złego lepszy on niż ten zjebany glina, działający na G35 niczym płachta na byka.
- Niech zadzwoni do Mai zanim tu przyjdzie! - krzyknął niby na Mason, ale na tyle głośno aby przez komunikator drugi kapral go usłyszał. Skoro już się nie chowali, wypadało wykorzystać, a zostawiona sama na lotnisku informatyczka musiała się martwić, a po co? W międzyczasie lekarskie wyszkolenie wyparło to parchowe i blondyn pochylił się nad misą skalpeli. Na pierwszy ogień poszedł ten od płuca, a reszta - wyjdzie w praniu.

Dla sprawnego chirurga zabieg wyrównania ciśnienia w płucach przez dorobienie dodatkowego otworu z wentylem nie było takie trudne gdy już się wyłuskało pacjenta z pancerza i reszty oporządzenia. W tym pomógł mu najpierw żołnierz a potem i kapral gdy kończyła etap wzywania medycznego wsparcia. W miarę jak zabieg trwał Grey 35 zdał sobie sprawę, że nie wie jak wielkie i pojemne są te bunkry ale zwyczajnie ów Kozlov i reszta może przybyć za późno by coś zmienić. Więc raczej jak zwykle był zdany na siebie i tym czym dysponował na miejscu.

Pierwszy pacjent był już w dość stabilny stanie i jego życiu już nie zagrażało niebezpieczeństwo. Więc kapral z żołnierzem przenieśli go na wolną pryczę by lekarz mógł się zająć kolejnym. Operowany żołnierz choć jak zwykle, zabieg do przyjemnych i lekkich nie należał to jednak zastrzyk ze znieczulaczem jakoś pomógł mu go znieść. Teraz wydawał się być uspokojony i wreszcie na twarzy malowała się ulga gdy mógł po prostu oddychać a nie walczyć chrypiącym oddechem o każdy haust powietrza jakby miał być ostatnim. Zostało jeszcze trzech. Jeden z zatruciem jakimś jadem, drugi z wybitym barkiem no i ten trzeci z rozprutym brzuchem.

Jad albo poszatkowane bebechy… też Sandersowi przypadł wybór. Normalnie brałby się za tego dziabniętego, ale nie miał na razie środków aby mu skutecznie pomóc.
- Ten z raną szarpaną brzucha - wskazał zakrwawioną dłonią na kolejnego żołnierza, naprędce oczyszczając skalpele i przygotowując improwizowany stół pod następną operację. - Ugryziony… rana na przedramieniu. Wyjmijcie go z pancerza i załóżcie opaskę uciskową… a kurwa znajdźcie kawał paska albo sznurka i zwiążcie mocno w połowie ramienia. Ułóżcie go w siadzie, ukąszona łapa poniżej serca. Ale najpierw otwarta otrzewna - rozdysponował nieswoimi ludźmi, przecierając czoło nadgarstkiem. Liczył że do tego czasu znajdzie się Kozlov i zapasy. Jeżeli nie... będzie musiał podać ugryzionemu antytoksynę i liczyć że trafi. Jeżeli nie czekał ich paskudny zgon. Kolesia z barkiem postanowił zachowa na koniec, bo i najmniejsza szansa była na to, że mu zejdzie zanim dobierze się do niego parchatymi łapami.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline