Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2018, 01:48   #631
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Spojrzenie jakim Savage obdarzyła Petera nie należało do radosnych, zupełnie jak całokształt scenerii w której się znajdowali. Mimo pozornej niefrasobliwości i pozowania na niezniszczalnych, cała grupa kwalifikowała sie do odwiedzenia punktu medycznego, a już z pewnością ciepłego łóżka w suchy, odciętym od wilgoci i warunków atmosferycznych miejscu, dodatkowo z talerzem czegoś ciepłego oraz pożywnego do zjedzenia.
- Długi sen, ciepły i zbilansowany posiłek… przydałyby się każdemu z nas - wreszcie dziewczyna impas, biorąc się w garść. - Boomer miała to szczęście, że udało się jej nie przejść w stan głębokiej hipotermii. Wciąż pozostawała przytomna, nie zmieniła barwy powłoki zewnętrznej… skóry, co jest jednoznacznym objawem spadku temperatury głębokiej ciała poniżej dwudziestu ośmiu stopni celsjusza. Z medycznego punktu widzenia trzeba ją traktować jako ranną i monitorować stan przez najbliższe godziny. Mimo tego… myślę, że dałaby radę obronić siebie i rannych, gdyby została na warcie. W ciepłym, nieprzewiewnym miejscu. - uśmiechnęła się do najemniczki, próbując postawić sprawę tak, aby nie skupiać się raptem na jej niedysponowaniu - Lepiej aby nie pchała się na tą ulewę przez jezioro, a potem las. Widziałam jednak co potraficie - przeniosła uwagę na drugiego Pazura - Zróbmy tak. Dajmy jej czas do powrotu do Cheb. Wtedy zdecydujemy co dalej. Czy podniesie się jak ty po pływaniu za kwiatami, czy… będzie potrzebowała odrobiny więcej czasu.

- No to też nie teraz i nie tutaj. No to jak wszystko… -
Guido widocznie nie chciał dłużej czekać. Wstał i otrzepał spodnie z tyłka zerkając jedynie kontrolnie czy ktoś, coś jeszcze ma do powiedzenia. Ale sygnał był dość czytelny, że czas się zbierać do tego odjazdu. Reszta grupki dowódczej skupionej przy ożywczym cieple ogniska też zaczęła wstawać. Pazur pokiwał głową w podzięce Alice za jej opinię i najwidoczniej nie miał nic do takiego planu.

Grupka szybko rozpadła się na pojedyncze osoby które przekazywały polecenia szefa i były odpowiedzialne za wykonanie swojej doli zadań. Grupka więc jak kręgi na wodzie po rzuconym kamieniu zaczęła rozpraszać się i skoncentrować na poszczególnych zadań. Jedno miejsce szczególnie ogniskowało i kumulowało sporą część wielokolorowej bandy a były to transporter i łódź. Do łodzi pakowała się Czacha, Nix i kilku lżej rannych. Ci mieli opuścić farmę jako pierwsi i wrócić do pozostawionej na brzegu grupki no i przygotować grunt pod spotkanie głównej grupki jaka miała wrócić transporterem. Brzytewce zaś przypadła rola skontrolowania stanu dwóch najciężej rannych jacy nadal leżeli w transporterze. Wewnątrz amfibii było przyjemne ciepło bijące z elektrycznych grzejników. Przynajmniej takie miało się wrażenie gdy wchodziło się z tej ulewy na zewnątrz. Widać nawet jeśli grzejniki nie były zbyt efektywne w grzaniu a maszyna niezbyt szczelna w utrzymaniu tego ciepła to jednak efekt był dość odczuwalny. Sami ranni nadal byli ranni. Stan ich chwilowo był stabilny choć nadal dość ciężki.

Jakże w tej chwili dziewczynie brakowało medycznego pomocnika z zamiłowaniem do przeprowadzania amputacji. Jego brak bolał, tak samo jak brak Toma - dwóch kompatybilnych elementów brzytewkowego krajobrazu ostatnich miesięcy. Mamroczącego, pojętnego czasem przyprawiającego o migrenę, lecz w ogólnym rozrachunku kochanego ponad wszelką miarę duetu pomocników ze starej detroickiej szkoły, nad wyraz nazywanej szpitalem.
- Gdyby tu był Chris - Alice wyszeptała gorzko, przymykając na moment powieki aby zebrać się w sobie. Ranni nie wyglądali jakby zaraz mieli dostać zapaści, albo zejść w inny sposób. Jeden z niewielu pozytywów mijającej nocy. Skoro na brak zaufanych pomocników liczyć nie mogła, Savage postanowiła improwizować. Wychyliła się z transportera i podniósłszy głos, zawołała - BB? Mogę cię prosić o drobną pomoc?

- No? -
Billy Bob przeczłapał się przez tą wodę. No prawie.O ostatnie parę kroków przed włazem amfibii swoim zwyczajem coś sknocił. Tym razem potknął się o coś zatopionego pod wodą,stracił równowagę i wyrżnął się w tą wodę. Wcześniej machał rękami co kilku najbliższych gangerów uznało chyba za dość komiczne bo zaczęli złośliwie rechotać. Młodzieniec podniósł się jednak otrzepał z wody i spojrzał na gdzieś połowę, byle jakiego skręta który oczywiście zgasł po tym wszystkim. Potem próbował chyba udawać, że nic się nie stało więc całkiem chętnie schował chociaż głowę wewnątrz włazu transportera by chociaż udawać, że nie słyszy śmiechów i docinków reszty bandy bo przecież jest bardzo zajęty.

Braki kadrowe rzeczywiście ostro dawały im w kość, skoro w przypływie czystej rozpaczy improwizowanym sanitariuszem miał zostać Billy Bob. Innego wyboru jednak… cóż. Wybór pozostawał dość ograniczony.
- Mógłbyś posiedzieć z rannymi i popilnować czy ich stan się nie pogarsza? - poprosiła, układając mięśnie twarzy w ciepły, troskliwy uśmiech - To nic trudnego, wystarczy słuchać czy oddychają i nie sprawdzać czy im gorączka nie rośnie. Ja w tym czasie spróbuję ostatni raz zobaczyć tego robota - westchnęła ciężko. - Widziałeś gdzieś naszych techników? - dopytała mając na myśli parę mechaników z którymi poprzedni sprawdzała zgliszcza.

- No pewnie Brzytewka. - młodzieniec pokiwał swoją prawie łysą głową i mimo wszystko wsadził sobie resztki fajka w zęby. Wydawał się nawet dość zadowolony z takiego przydziału. Władował się do środka ale pośliznął się na pochylonej, i mokrej od wody i błota posadzce i wyrżnął się ponownie. Tym razem opadając mało wdzięcznie na czworaka. Syknął gdy zabolały go pewnie głównie uderzone o podłogę kolana. Zaraz jednak chyba chciał zmienić temat rozmowy i punkt uwagi jedynego tym razem świadka tego niefortunnego wydarzenia więc ukląkł podnosząc się do pionu i zaczął trochę otrzepywać a trochę wycierać dłonie o spodnie i kurtkę.
- A, no, byli na fajce przy ognisku. - młodzian wskazał przez otwarty właz w stronę budynku mieszkalnego który na ten kawałek nocy stał się głównym obozowiskiem bandy.

- Bądź ostrożny i w razie czego od razu mnie wołaj, dobrze? Będę tuż obok. - dziewczyna raz jeszcze upewniła się, czy przekazała sedno prośby. Przy odrobinie szczęścia nic tragicznego się nie stanie… o ile najbardziej pechowy z Runnerów nie wysadzi przypadkowo transportera, lub nie potknie się o któreś z ciał. Upewniwszy się, że przynajmniej jeden punkt z listy ma odhaczony, wróciła szybko do wskazanego ogniska, gdzie ponoć odbywała przerwę pozostała dwójka techników.

Brzytewka podeszła do ogniska zostawiając za sobą przechylony transporter i “dzielnego strażnika” o zdecydowanej nieletniej posturze. Przebrnęła przez fragment zalanego bagnem podwórza by dotrzeć do przegniłych resztek domu. Dwójka speców od mechaniki nadal grzała się przy ogniu próbując złapać nieco ciepła. Pomysł zostawienia ciepła ogniska chyba niezbyt im przypadł do gustu ale jednak nie na tyle by odmówić Brzytewce. On więc zapalił byle jak skręconego skręta, ona splunęła i po paru chwilach wrócili na monotonny deszcz padający z nieba i wodę po kolana aby wyjść przy gąsienicowej koparce.
- Ktoś na ochotnika czy ciągniemy zapałki? - zapytała kobieta patrząc na już częściowo otwarty mechanizm.

- Całego na pewno nie zdążymy rozebrać. Możemy coś spróbować wymontować. - dodał swoje facet wskazując na mechanizmy wewnątrz otwartej przez Hectora klapy.

- Spróbujmy zrobić co się da, wymontować nie sworznie i przeguby, a elektronikę. - lekarka przetarła odrętwiałą od zimna twarz, zakładając na nią troskliwy uśmiech - Musi tam być coś pełniącego rolę dysku twardego, albo odbiornika. Gdzieś te procedury musiały mieć zapisane - odwróciła głowę tam, gdzie w mroku nocy majaczyły nadpalone, przeżarte rdzą wraki statków - Pozwolicie, że… spróbuję pomóc, choć jak wiadomo akurat przy porządnych, technicznych zagadnieniach… dopiero was podpatruje - na koniec rozłożyła bezradnie ręce, uśmiechając się przepraszająco.

We trójkę pochylili się nad otwartą klapą dziwnego pojazdu inżynieryjnego na gąsienicach i o wielkości zbliżonej do osobówki. Dwójka mechaników naradzała się dobrą chwilę zastanawiając się jak ugryźć ten nietypowy sprzęt. Zgangeryzowany Anioł Miłosierdzia przyświecał im resztkami baterii w swoim telefonie. Małe szanse były, że telefon wytrzyma do rana, zwłaszcza jak miał być w użyciu. Padający deszcz i przenikliwe, mokre zimno też nie pomagało w pracy. Alice nawet samodzielnie mogła rozpoznać część “bebechów” pojazdu. Rozpoznawała silnik, skrzynię biegu, jakieś siłownki, akumulator no ale tego na czym jej najbardziej zależało, jakieś źródło wiedzy i decyzyjności tego autonomicznego pojazdu, pozostawało dla niej nierozpoznawalne. Mogło być w którymś z tajemniczo dla niej wyglądających elementów mechanizmów.

Para mechaników miała widocznie podobny problem. Wydawało się, że raczej drogą eliminacji próbowali wydedukować i oddzielić od tego co rozpoznają ze standardowych fur, od tego co prawdopodobnie rozpoznają a do tego co pozostaje kompletną niewiadomą. Całą trójką więc pochylali się w tej ulewie nad wybebeszoną klapą pojazdu i dla postronnego obserwatora pewnie mogło wyglądać, że nic nie robią tylko gadają i wydziwiają. W końcu jednak dwójka mechaników wyselekcjonowała trzy podejrzane elementy które mogły mieć w sobie jakiś komputerek sterujący albo coś podobnego.

- Dobra spróbujemy wyjąć drania. - powiedział w końcu Harvey gdy wreszcie ustalił z Corey plan działania. Powinni spróbować odłączyć akumulator co chyba powinno wyłączyć zdaniem Harvey’a jak nie wszystkie to większość podzespołów. Corey ten pomysł przypadł do gustu bo jej zdaniem elektronika bez prądu działała dość słabo.

- Kto to skręcał do cholery? Jakiś partacz. Wszystko na opak. - Harvey burczał niezadowolony z zanurzonymi we wnętrzu maszyny dłońmi którymi manewrował przy tym co jego zdaniem było akumulatorem i silnikiem. Corey mu pomagała i więcej łap czy głów było ciężko tam wcisnąć.

- Jak na filmach. Tnij czerwony. Nie wiesz co robić to tnij czerwony. - Corey chyba starała się zażartować chociaż wyszło jej raczej niespecjalnie. Świadomość tego przy czym grzebią, bagienna aura i wyczerpanie ostatnimi walkami słabo sprzyjało utrzymaniu pogody ducha.

Wyglądało jednak na to, że operacja na mechanicznym pacjencie mimo trudności i niepewności, działaniu w sporej części na czuja a w głębi maszyny prawie dosłownie po omacku jednak posuwa się kawałek po kawałku naprzód. Harvey w końcu zanurzył głęboko ręce po moduł jaki mieli wymontować a który wyglądał jak tajemnicze coś do czego oboje nie byli pewnie do czego właściwie może służyć. Corey pomagała mu okręcając ostatnie śrubki i zaczepy.

- Au! Coś mnie ukłuło! - syknęła nagle Corey krzywiąc się boleśnie gdy ciałem szarpnął jej bolesny dreszcz.

- Dawaj, dawaj! Jeszcze kawałek, już prawie mam! - Harvey próbował ją zdopingować bo już mieli przecież kończyć. - O! Mam drania! - ucieszył się mechanik i zaczął wyciągać ten tajemniczy element z wnętrza maszyny. Uwolniona od obowiązku pomocy Corey szybko i z ulgą odskoczyła na bok.

- O cholera ale piecze! - syknęła trzepocząc w powietrzu ręką jakby chciała się pozbyć czegoś parzącego z jej powierzchni.

- Pewnie jakiś kabel cię skaleczył. - powiedział uspokajająco Harvey i prawie w ostatnim momencie albo o coś zahaczył albo stało się coś co może i tak by sę stało. Z mechanizmów albo trzymanego pudła coś błysnęło jak od porażenia prądem i mężczyzna bez słowa upadł na zgromadzony przy gąsienicach gruz. Ciałem zaczęły targać drgawki.

- Niedobrze mi… - powiedziała niezbyt przytomnie Corey i chyba próbowała oprzeć się ręką o kadłub pojazdu. Ale zatoczyła się jak pijana i upadła na kolana obok niej.

Oczywiście nie mogło się obyć bez perturbacji, skądże znowu. Powinni się spodziewać, że grzebanie w tworach molocha może nie być najzdrowsze mimo to Savage miała cichą nadzieję, że przynajmniej na sam koniec się spieprzy. Ale spieprzyło, bo jakżeby inaczej? Zaciskając zęby rzuciła się do dygoczącego Runnera, jako tego najpilniej potrzebującego pomocy. Corey zostawała przytomne jeszcze teraz, lecz zapewne zaraz i jej odetnie świadomość.

Drgawki u Harveya stopniowo ustawały aż ustały zupełnie. Jednak pozostawał on nieruchomy i nieprzytomny. Nie miał żadnych ran a przynajmniej Alice nie wymacała nigdzie żadnej krwi. W świetle telefonu dostrzegła co prawda, że dłonie mężczyzny są pokryte czymś ciemnym co w wszechobecnej padającej wozie mogło być zmywającym się jakimś błotem, smarem czy czymś podobnym ale w pierwszej chwili w takiej sytuacji kojarzyło się z krwią. Ale krwią jak szybko zorientowała się lekarka jednak nie było. Harvey zdradzał wszelkie objawy mocnego porażenia prądem. Corey za to rzeczywiście słabła w oczach. Nie dała już rady nawet siedzieć tylko przewróciła się w tej siedzącej pozycji na mokry gruz i wpatrywała się coraz mniej świadomie gdzieś przed siebie.
Potrzeba było dobrych pięciu minut aby oboje posadzić w bezpiecznej pozycji i sprawdzić podstawowe funkcje życiowe. Czas mijał, a kobieta wciąż pozostawała żywa. Sztywność mięśni sugerowała częściowy paraliż, serce pracowało powoli i lekarka wiedziała że jeśli wytrzyma, to za jakiś czas objawy miną. U drugiego pacjenta porażenie prądem zaowocowało utratą świadomości. Potrzebował czasu aby dość do siebie.
Uporawszy się z najbardziej palącymi kwestiami, Savage podniosła się z klęczek, otrzepując mokre spodnie, mające już dawno za sobą etap gdy dało się rozpoznać ich pierwotna barwę. Teraz wyglądały jak uszyte z bagiennego błota i tak samo cuchnęły. Lekarka przeszła ostrożnie pod rozbebeszoną maszynę, robiąc jej parę szybkich zdjęć. Dla pewności, jako dowód, gdyby spotkała kogoś, kto zna się na podobnych ustrojstwach. Obfotografowała co się dało i finalnie sięgnęła po wymontowany przez parę techników element. Podniosła go przez szalik, by owinąć go nim przed wsadzeniem do torby. Potrzebowała bandaży, nie układów scalonych… lecz kto wie? Może dzięki temu Cheb i okolica zyskają szansę na spokój, nie wyłączając rodziny Alice.
- Potrzebuję pomocy! - krzyknęła ku ruinom, klękając na powrót przy Harveyu i sprawdzając mu tętno. Trzymało się na w miarę równym poziomie, niestety niewiadomą pozostawał czas jego przebudzenia. Tak samo jak u Corey… dwie kolejne ofiary cholernej wojny i głupoty rudej medyczki.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline