Dojście do tego wniosku nie zabrało Patrickowi więcej niż sekundę: Nie miał szans na ucieczkę. Potwór był za szybki.
Nie, nie miał zamiaru dać się zabić. Nie miał zamiaru ginąć heroiczną śmiercią by ocalić innych. Spanikowane zwierzę którym teraz był z naturalnych opcji "ucieczka lub walka" zostało zostawione już z tylko tą jedną, ostateczną i rozpaczliwą metodą.
Złapał dwa największe kamienie jakie był w stanie wypatrzyć i z dzikim, nieludzkim wrzaskiem rzucił się na potwora.
Nie był sam.
Hasselhoff szturmował na bestię z gołymi pięściami, Griffin wywrzaskiwał coś w jej stronę ściskając kuchenny nóż. Kątem oka zobaczył jeszcze nadbiegającego O'Sullivan'a.
Kompletny obłęd. Deszcz walił w dach budynku i podjazd jak szalone werble. Gdzieś blisko uderzył piorun, a może kolejna kometa. Stwór rzucił się do ataku.
Przez chwilę poczuł się jak członek jednej z tych kretyńskich kinowych grup superbohaterskich, jakiegoś groteskowego czwartego składu Avengersów. Szkoda że nie nie zdąży nikomu opowiedzieć tego dowcipu.
Jego wrzask przeszedł w głośny, histeryczny śmiech. Zrobił unik przed pierwszą z atakujących go macek, po czym wybił się ze zdrowej nogi robiąc długi piruet, którego ostatecznym celem było przydzwonienie oboma kamieniami prosto w środek czerwonego oka.