Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-06-2018, 21:33   #181
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Wybiegli z Domu i większość zebrała sie razem, zgodnie z zamysłem Jacka, ale tutaj ich dobra passa się skończyła - jeden z potworów skoczył za nimi i jak na tak wielką istotę był kurewsko szybki - nawet w grupie nie byli w stanie się z nim mierzyć, zresztą byli na to chyba zbyt przerażeni....Kiedy kolec zranił go w ramię, stary gliniarz czuł że śmierć jest blisko, i to wyjątkowo gówniana - widział, co działo się z Generałem, a zaraz jego miało to spotkać.

Desperacko odskoczył, zasłaniając się tasakiem przed kolcem, po czym próbował kontynuować ucieczkę na tyły domu. To miejsce było śmiertelną pułapką, musieli się z niego wydostać, najlepiej byłoby jakiś środek transportu znaleźć, może będzie przy Bramie albo domu obsługi... wspólnymi siłami mogli też sforsować mur. Jedna osoba mogłaby podsadzić drugą, a tamta ją wciągnąć.

-Musimy znaleźć wyjście, na tyły, może razem bramę sforsujemy! - Krzyknął, a jego głos zaraz zniknął pośród odgłosów tego koszmaru.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 21-06-2018 o 21:36.
Lord Melkor jest offline  
Stary 22-06-2018, 18:50   #182
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Szlag! Szlag!! Szlag!!!
Pech prześladował tej nocy Davida, w tej chwili ucieleśniany przez monstrum podążające za nimi jak pies gończy. I co gorsza ów stwór był nie tylko paskudniejszy od nich, ale i szybszy.
Mimo całych wysiłków jakie Hasselhoff wkładał w ucieczkę, przegrywał ten wyścig. Co gorsza nie był sam, za to był bezbronny.
Szlag! Szlag!! Szlag!!!
Aktor miał coraz mniej nadziei na wyjście z tego miejsca żywym. Może i tak byłoby lepiej?
Miał dobre życie. Miał sławę, pieniądze... szczęście... przez jakiś czas.
Teraz miał obolałą rękę i coraz mniej sił.
Uznał, że te co mu pozostały należy je właściwie wykorzystać.
Gdy trafiony macką upadł na ziemię, to podniósł się i... zamiast uciekać rzucił się z krzykiem na potwora.
- Uciekajcie... zatrzymam go ile zdołam. Odwrócę uwagę !- krzyknął do pozostałej dwójki zamierzając zatłuc potwora gołymi pięściami lub (co było zdecydowanie bardziej prawdopodobne) umrzeć próbując.
Tak czy siak, skupiając na sobie uwagę da pozostałej dwójce czas na ucieczkę. To wszak była dobra noc na śmierć, prawda?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-06-2018 o 18:55.
abishai jest offline  
Stary 22-06-2018, 21:01   #183
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Mózg z planety Arous… tak nazywał się film, który Dixie oglądała kiedyś z kumpelami z akademika. Był w nim dziwny, metrowy twór przypominający ludzki mózg, przejmowanie władzy nad światem… macki, tragedia, horror, groteska… i kicz idealnie wpasowująca się w klimat b-movies ubiegłej epoki.
Może przez świecące ślepia ratowniczka przypomniała sobie o nim właśnie teraz, uciekając od zgoła innej maszkary? Albo jej własny mózg już przestawał pracować poprawnie, wariując od nadmiaru bodźców, chaosu i ścinającego komórki nerwowe strachu.

Biegła nie oglądając się za siebie. Biegła ile sił w nogach i powietrza w płucach. Biegła przez deszcz, ciemność i upiorne światła. Biegła obok wrestlera, ściskając w ramionach apteczkę jakby ta mogła ją od czegokolwiek uchronić. W uszach słyszała przedśmiertny wrzask Kutra, mieszający się z duetem głosów prosto ze starego filmu.

-Steve, wiesz co robi ciekawość?

- Wiem, wiem. Zabija koty.
 
Driada jest offline  
Stary 22-06-2018, 21:13   #184
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Poświęcenie byłego aktora wstrząsnęło komikiem, gdy podnosił się do ucieczki.
Cały dygotał ze strachu i napięcia, ale na fali przerażenia panika przeradzała się w dziką determinację.
Tu już nie chodziło o próbę zrozumienia co się wokół dzieje, bo nawet gdy zszokowany i tak nie miał szans tego ogarnąć, to na wierzch wypełzła chęć desperackiej walki o życie.
Gdy Triple Kay i Jack zaczęli krzyczeć o bramie, Griffin chciał zerwać się za nimi, ale gdy zobaczył co robi Hasselhoff...

Nawet nie zastanawiał się nad tym czy ucieczka ma większe szanse powodzenia na uniknięcie śmierci, czy też to droga ku dalszemu rozdzielaniu się w mniejsze grupki prowadząca do ginięcia samotnie.
Nawet nie pomyślał czy ma jakieś szanse i na co się targa.
Może zadziałało drzemiące gdzieś głęboko w duszy poczucie solidarności?
A może komikowi klasycznie puściły nerwy?

- Zostawcie nas w spokoju!!!! - wrzasnął, a ten skowyt mógł równie dobrze pochodzić ze szlochu, co wściekłości człowieka doprowadzonego do krańca.
- ZOSTAWCIE NAS!! - darł się, choć rzecz jasna nie miało to sensu. Czymkolwiek były te przerażające stwory z pewnością na takie uniżone prośby reagować zamiaru nie miały.
- ZOSTAWCIE NAS!!! - rzucił się za Davidem jak szczur zagoniony do kata, w dłoni trzymając spory ostry nóż zabrany z kuchni tak mocno, że zbielały mu knykcie.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 22-06-2018, 22:50   #185
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
Sprawdziła się przepowiednia, że jeżeli ktoś z przypadkowej zbieraniny wytrzeszczy zamkniętych w reality show ma pokazać jaja, będzie to na pewno David Hassehoff, inaczej się nie dało. Człowiek-legenda, Knight Rider i Mitch Buchannon w jednym. Ostatni sprawiedliwy… chyba bohater.
Dla Rhysa był nim na pewno w tej chwili, podczas ucieczki przez zalewane deszczem piekło. Słyszał jak każe im spieprzać, mając zamiar samemu zastopować potwora którego się nie dało powstrzymać - nie, gdy było się rannym i bez broni.

Zaraz zawtórował mu wrzask ich komika, tym razem wyjatkowo mało zabawny. O’Sullivan wytrzeszczył oczy. Ich naczelny pies, spieprzał dalej w najlepsze, mając wyjebane kto kogo i jak zapierdoli. Czy to będzie Hoff, czy wywalona w błoto blondi. Ważnie że jego grubemu dupsku nic się nie stanie. Inni też nie plasowali się lepiej.
- Kurwa mać... - zaklął, stając w miejscu i obracając się przez ramię.

To było głupie, nierozsądne. Beznadziejnie durne… kurwa no. Każda komórka ciała Irlandczyka przemawiała za tym żeby spieprzać jak najdalej, poza zasięg pokractwa na jakie nawet wolał nie patrzyć… ale jakoś nie mógł. Zamiast tego wyrwał Rudej siekierę. Porządną, strażacką. Mizernie małą w porównaniu do bestii za plecami.

- Łap blondi i spierdalajcie! - krzyknął do mechanik, zanim odwrócił się i splunął w trawę. Zaraz też ruszył z kopyta ku pozostałej dwójce szaleńców - Hoffowi i Kennethowi.

Szkoda ze nie miał browara, rzuciłby tekst “niemożliwe? Trzymaj piwo i patrz”.
Tak zostało mu tylko mieć nadzieję że… sam nie wiedział.
Chyba przed śmiercią nie chciał się poryczeć.
To by było gejowe.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
Stary 23-06-2018, 16:17   #186
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Dojście do tego wniosku nie zabrało Patrickowi więcej niż sekundę: Nie miał szans na ucieczkę. Potwór był za szybki.

Nie, nie miał zamiaru dać się zabić. Nie miał zamiaru ginąć heroiczną śmiercią by ocalić innych. Spanikowane zwierzę którym teraz był z naturalnych opcji "ucieczka lub walka" zostało zostawione już z tylko tą jedną, ostateczną i rozpaczliwą metodą.

Złapał dwa największe kamienie jakie był w stanie wypatrzyć i z dzikim, nieludzkim wrzaskiem rzucił się na potwora.

Nie był sam.

Hasselhoff szturmował na bestię z gołymi pięściami, Griffin wywrzaskiwał coś w jej stronę ściskając kuchenny nóż. Kątem oka zobaczył jeszcze nadbiegającego O'Sullivan'a.

Kompletny obłęd. Deszcz walił w dach budynku i podjazd jak szalone werble. Gdzieś blisko uderzył piorun, a może kolejna kometa. Stwór rzucił się do ataku.

Przez chwilę poczuł się jak członek jednej z tych kretyńskich kinowych grup superbohaterskich, jakiegoś groteskowego czwartego składu Avengersów. Szkoda że nie nie zdąży nikomu opowiedzieć tego dowcipu.

Jego wrzask przeszedł w głośny, histeryczny śmiech. Zrobił unik przed pierwszą z atakujących go macek, po czym wybił się ze zdrowej nogi robiąc długi piruet, którego ostatecznym celem było przydzwonienie oboma kamieniami prosto w środek czerwonego oka.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 24-06-2018, 02:50   #187
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
“Łap blondi i spierdalajcie” - niby proste i jak najbardziej zrozumiałe wyście w sytuacji, gdy nic już nie jest normalne. Bestia za plecami, krzyki dookoła i strach zlewający plecy kaskadami zimnego potu… to tylko deszcz, tak Faith sobie wmawiała. Deszcz, ulewa. Tylko dlaczego serce prawie wyskakiwało jej z piersi, a mięśnie rwały się do biegu?

Przed siebie, nieważne gdzie. Byle dalej od pokracznej maszkary. Teraz była doskonała okazja! Żywa tarcza odgradzała ją od wroga, potwora. Kata… najprawdopodobniej tak właśnie będzie. Następne trupy do kolekcji zwłok zdobiących teren posesji. O ile pozostaną martwe i nieruchome, w co Allen nie za bardzo wierzyła. Przerabiali właśnie noc koszmarów, gdzie zwykłe rzeczy nie miały prawa bytu.

Strażacka siekiera opuściła jej ręce, wokoło rozległy się krzyki. Ona zaś zdusiła przekleństwo i wróciła się po przewrócona blondynę. Szarpnięciem pomogła jej wstać i trzymając za rękę, przegoniła przez trawnik. Z dala od basenu, tam gdzie cień i trawa. Prosto do kręgielni.
O ile nic nie spieprzy się po drodze.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 24-06-2018, 09:39   #188
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MARK

Nie ryzykował schodząc z muru lecz opuścił się w dół na rękach i chyba dobrze, bo wylądował na potłuczonym szkle, którego z góry nie zauważył. Jakieś flaszki, porozbijane na kawałki – zapewne pamiątka po pierwszej ekipie. Dzięki temu, że lądował z mniejszej wysokości zakończyło się tylko na niegroźnym skaleczeniu ręki, którą musiał zamortyzować zejście. Lekkim, krwawiącym zacięciu, które było bardziej piekące i irytujące niż groźne.

Był za murem! Bezpieczniejszy od tego, co zagnieździło się poza nim! Przynajmniej tyle.

W strugach lejącego się nieba deszczu potruchtał skrajem szosy, co jakiś czas oglądając się czy nie goni go jakiś potwór.

Nie gonił.

Lecz kiedy Mark był już tuż przy linii drzew – zalewanego deszczem lasu wyglądającego na tropikalny, zwrotnikowy czy no jakiś taki przynajmniej jak na Florydzie, dostrzegł że w jego stronę pędzi, co sił w silniku, jakiś samochód. Świeciła mu się tylko jedna lampa, a ktokolwiek go prowadził chyba zapomniał o jakichkolwiek podstawach bezpieczeństwa. Było raczej bardziej niż pewne, że zostając na skraju drogi Mark ryzykuje potrącenie. I jeszcze bardziej niż pewne, że samochód mógł oznaczać ocalenie. Szybszą ucieczkę. Tylko czy warto było ryzykować jego zatrzymanie?

APRIL

Los zdecydował i April ostrożnie zaczęła podkradać się w stronę pojazdu. Po chwili zrozumiała, dlaczego światła świecą w stronę lasu. Auto walnęło w drzewo, ale tak jakoś dziwnie, bo bokiem. Chyba musiało wypaść z drogi na lekkim łuku zakrętu, który akurat był w ty miejscu.

Przednia szyba i lewy bok pojazdu były zniszczone. Zmasakrowane. Wyglądały tak, jakby jakiś wariat ostukiwał je młotem dla zabawy.

W samochodzie ktoś był. Jakaś kobieta za kierownicą. Wyglądała na martwą lub nieprzytomną. Ciemnoskóra i chyba zakrwawiona. Nieznajoma nie była sama. Na tylnym siedzeniu zamontowano fotelik, a w nim siedziało dziecko. W strefie nie zniszczonej przez uderzenie. Akurat kiedy podeszła do samochodu dziecko poruszyło się i zapłakało. To była mała, może pięcioletnia dziewczynka. I chyba była ranna.

Deszcz lał się z nieba. Szumiał na czarnych liściach rozłożystych palm i roślin i zagłuszał ten płacz. Ale nie zagłuszył cichego, bolesnego jęku który wydobył się z ust kierującej pojazdem kobiety. Też żyła, lecz jej stan był bardzo kiepski, jak mogła ocenić April. Poza tą dwójką nikogo wokół nie było. A samochód, ciężko było powiedzieć, czy jeszcze nadaje się do jazdy, ale stawiała na to, że raczej nie.

FRANK

Plan przejścia przez mur był prosty i wykonalny. Co mogło pójść nie tak?

A jednak poszło. Poszło i to jak.

Kurtka na łączenie – wykonane!

Podciągnąć się – wykonane!

Polecieć na ryj, z całym cholernym płotem – niespodziewane, ale też wykonane.

Tak właśnie się to skończyło.

Okazało się, że – czy to przez czysty przypadek, czy przez fuszerkę wykonawcy, czy może przez jakieś osłabienie z powodu bliskiego uderzenia meteorytu – cała konstrukcja okazała się niestabilna i zaskoczony Frank poleciał razem z nią na ziemię.

Uderzył o coś twardego, a potem przygniotła go reszta konstrukcji i chyba na chwilę stracił przytomność.

KELLY, PHIL

Uciekli w bok, prze trawnik, w stronę kręgielni. Jedno ze stworzeń ruszyło za nimi. Szybko, ale jakoś udawało się im utrzymywać dystans. W rekordowym chyba czasie pokonali drogę do kręgielni słysząc, mimo ulewy, że to coś nie ustępuje.

Było tuż za nimi!

Uratowała ich, sama o ty nie wiedząc, Madueke, która stała za kręgielnią, przy murze, budując jakąś piramidkę z mebli przy murze. Piramidka była już na ukończeniu.

Słysząc ich czarnoskóra bojowniczka odwróciła się. Widząc Phila w nieudawanym gniewie wrzasnęła:

- Spierdalaj biała świnio! To moja droga ucieczki!

I nagle oczy rozszerzyły się jej z przerażenia. Musiała zobaczyć bestię!
W tym momencie Kelly potknęła się i na chwilę stracili równowagę. I to uratowało im chyba życie. To i Madueke.

Phil poczuł, jak przelatuje nad nim macka, dosłownie ocierając się o niego i rozdzierając ubranie. Kolec, którym była zakończona, na jego oczach przebił Murzynkę.

Madueke wrzasnęła przeraźliwie, ale jej krzyk szybko przeszedł w dziwny gulgot, który wydobywał się nie z jej płuc, lecz dosłownie z wnętrza. Potwór znieruchomiał. Zatrzymał się z Maduedke wbitą na kolec, jak zdobycz szalonego naukowca i najwyraźniej, poprzez swoją mackę, zaczął wlewać w ciało bojowniczki o prawa gender jakąś maź.

To była ich szansa. Phila i Kelly. szybkie wspięcie się po meblach na górę i zeskok w dół. Musieli to jednak robić po kolei, bo konstrukcja nie wytrzymałaby podwójnego obciążenia. Mieli szansę. owszem. Ale czy uda się to zrobić w czasie, gdy potwór faszeruje nieszczęsną Madueke? Druga przechodząca osoba była bardzo, bardzo narażona na atak. Wystawiona na działanie kolca, bez szans na manewry, uniki, czy ucieczkę.

Musieli błyskawicznie podjąć decyzję.

TRIPLE, JACK, FAITH, DIXIE, ALICJA

Oni nie bawili się w szewstwo i w bohaterów. Oni chcieli przeżyć. Wyrwać się z matni. Z miejsca, gdzie byli wystawieni na rzeź, niczym drób w klatce.
Pobiegli przed siebie, a grupa wrzeszczących współtowarzyszy niedoli atakująca bestię, dała im czas i możliwość ucieczki bez obawy, że potwór wsiądzie im na karki. Nie oglądali się za siebie. Nie chcieli widzieć tego, co za chwilę się tam wydarzy. A byli pewni, że będą to sceny krwawe, brutalne i takie, które zapadają w pamięć aż do śmierci. Czyli na kilka minut, jeśli nie uciekną poza zasięg mackowatych kreatur.

Pobiegli przed siebie w stronę wyjścia i nagle – dosłownie – przejście pojawiło się przed nimi. Frank – zjadacz wiewiórek – był pieprzonym geniuszem. Przez chwilę widzieli go na płocie, a potem razem z fragmentem konstrukcji, poleciał na dół, robiąc dziurę w murze! Nikt by nie pomyślał, że tak się da!

Prowadzeni przez instynkt ucieczki popędzili w stronę wyrwy.

I wtedy zobaczyli że Frank leży pod zawalonym, jednolitym elementem konstrukcyjnym, ważącym na około jakieś sto pięćdziesiąt-dwieście kilogramów i się nie rusza. A z rozbitej głowy chłopaka leje się krew.
Było pewne, że sam nie wydostanie się spod ciężaru ogrodzenia. Tylko czy będą tracili czas, na to by go ratować.

Po drugiej stronie widzieli plażę, sztorm i przesłaniające całe niebo, rozświetlane przez dziwaczną burzę. Żadnych budynków, jachtów. Tylko pusta przestrzeń, zalewana deszczem i smagana wiatrem. A za nimi.

Za nimi dział się koszmar.


DAVID, RHYS, PATRICK, KENNETH


Kiedy David chciał stawać do samotnej walki i szukał godnego końca dla bohatera, w jakiego zazwyczaj się wcielał, nie przewidział jednego. Że jego charyzmatyczna brawura pociągnie w to szaleństwo innych. I oto miał obok siebie grupę cudownych wojowników. Kontuzjowanego łyżwiarza figurowego, komika estradowego i wyrywnego bawidamka.

Uzbrojeni w kije, kamienie i noże rzucili się na coś, co najpewniej spadło z kosmosu, przebiło się przez atmosferę nie płonąc przy tym, rąbnęło o ziemię, nie czyniąc sobie szkody. Czegoś, co raczej nie musiało się przejmować bronią napędzaną siłą ludzkich mięśni. Jakie by one nie były.

Szansę dawała im przewaga liczebna. To fakt. Ale wieloramienny stwór najwyraźniej spokojnie potrafił sobie z tą przewagą poradzić. No i miał w zanadrzu jeszcze jedną niespodziankę. Z gatunku tych raczej morderczo nieprzyjemnych.

Jednym słowem, czwórka wyrywnych bohaterów, bardzo szybko przekonała się, że poszła na rzeź.

David rzucił się na bestię z gołymi pięściami. Zwinnie zanurkował pod jedną z macek i uderzył w bulwiasty korpus. Poczuł się tak, jakby gołą pięścią zdzielił kamień. Ból przeszył my rękę, aż do barku. Siła, z jaką zadał cios była taka, że chyba połamał sobie nadgarstek. Zawył z bólu, cofając się. I wtedy oberwał macką. Nie kolcem, lecz samą macką. Bestia walnęła go z siłą, która odrzuciła go w tył, rąbnął o ścianę budynku i spłynął po niej półprzytomny, chyba z połamanymi kośćmi, być może i kręgosłupem.

Kenneth miał mniej szczęścia. Dźgając nożem zdołał tylko kilka razy trafić jedno z ramion, lecz ostrze nie było w stanie poradzić sobie z pancerzem tego czegoś. Za to bestia bez trudu poradziła sobie z komikiem. Kolec przebił mu brzuch, uniósł niecały metr nad ziemią. Nóż wypadł z ręki nieszczęśnika, a ust dobiegł przeraźliwy skowyt. I wtedy Kenneth poczuł, że coś, jakaś siła ssąca wywleka z niego bebechy, a na ich miejsce wtłacza płonący ogień. Ból był tak przeraźliwy, że nie dało się go opisać słowami. A najgorsze w tym wszystkim było to, że żył, kiedy to coś działo się z jego ciałem. Jego mózg nadal odbierał bodźce, mimo że płuca, serce, flaki i to co miał w sobie, zostały usunięte i zastąpione jakąś breją. Kenneth widział wszystko, słyszał wszystko, ale nic nie mógł zrobić. A potem umysł zalała mu szara mgła, wypełniając głowę dudnieniem, sykiem, dźwiękami… w których rozpłynął się po kilku sekundach. Zrozumiał, co się stało i co musi robić.

Kiedy Patrick wślizgiwał się pod macki, w stronę oka, zobaczył co stało się z Kennethem i Davidem. Ujrzał, jak dygocący na masce komik, drga konwulsyjne, a z ust wylewa mu się breja. Ale nie rezygnował. Wcielił w życie swój plan i rąbnął kamieniem w czerwone ślepie. Cios chyba jednak nie wyrządził większej szkody.

I wtedy, z oka bestii, wystrzelił świetlisty płomień. Laser? Plazma? Nieznana ludzkości energia? Nie miał pojęcia.

Wiedział jedynie, że strasznie boli i że – po trafieniu w rękę z kamieniem – ręka i kamień po prostu zmieniła się w kupkę popiołu. Została zdezintegrowana. Bez bólu. Jak cięcie chirurga pod znieczuleniem.

Rhys atakował siekierą. Jednak nawet ten ciężki, strażacki topór, pozostawiał ledwie rysy i wgłębienia w pancerzu stwora. Walka czymś takim, była jak walka siekierą z czołgiem. Równie sensowna. I podobnie chyba męcząca.

Zrozumiał, że przegrali, w momencie, kiedy nieszczęsny Kenneth zawisł – niczym trofeum szaleńca. Zrozumiał, że nie mają szans – kiedy bestia wystrzeliła z czegoś, co wzięli z oko, a co było jakimś rodzajem broni energetycznej i zmieniła prawe przedramię Paricka w żużel.

On miał jeszcze szansę, aby uciec, bo bestia zaprzestała ataków skupiając się na wypełnieniu Kenneta – lub szansę, aby spróbować szczęścia. Wydawało u się bowiem, że jeśli trafi siekierą prosto w ten stos energii, w tym ułamku sekundy, kiedy zbiera się on w tym „oku” ma szansę na zwycięstwo. Oczywiście istniało spore prawdopodobieństwo, że potwór wybuchnie w jakiś spektakularny sposób i Rhys zginie razem z nim.

Patrick odczołgał się w bok. Siadł na trawie, oszołomiony spoglądając na miejsce gdzie jeszcze przed chwilą miał rękę. Wyraźnie był w szoku.
 
Armiel jest offline  
Stary 24-06-2018, 14:00   #189
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Usta dziewczyny złożyły się w bezgłośne "kurwa mać". Odgarnęła z czoła mokre włosy. Obeszła pojazd dookoła próbując wzrokiem przeniknąć ciemności. Nic. Póki co byli sami. Jeśli to coś co przybyło z kosmosu, żeby ją zabić czaiło się gdzieś w lesie, to najwidoczniej ucięło sobie drzemkę. Samochód, poza tym, że obtłuczony czymś przez jakiegoś maniaka, lub (co bardziej prawdopodobne) przez macki kosmity, nie wyglądał źle. Zajrzała jeszcze pod wóz świecąc sobie latarką. Jakiś wał wystawał z pod podwozia i wbijał się w mokrą glebę. Przekrzywione koło wyglądało tak jakby miało za chwilę odpaść. Kopnęła zflustrowana w oponę samochodu.

- Złom! - zdecydowała wściekle.

Otworzyła drzwi kierowcy. Kobieta leżała z głową oparta na kierownicy. Złapała ją za ubranie i odchyliła do tyłu, na oparcie fotela, ignorując płacz dziewczynki na tylnym siedzeniu.

- Czy ktoś wezwał pomoc?! - krzyknęła.

Kobieta przewróciła oczami. Zagulgotała. Z ust popłynęła jej krew. Śmierdziały jelita wylewające się z rozciętej jamy brzusznej.

- Jak wydostać się z wyspy! - wrzeszczała dalej Wednesday potrząsając murzynką. - Kurwa mów!

Mała ciągle płakała, lecz April nie słyszała jej. Nie chciała jej słyszeć. W końcu zdała sobie sprawę z tego, że potrząsa trupem, który nie odpowie na jej pytania. Puściła go. Trzeba wrócić do pierwotnego planu. Droga na lotnisko. Maks dziesięć godzin. W południe będzie na miejscu i wydostanie się z tego koszmaru, lub wezwie pomoc. To był dobry plan.

Otworzyła bagażnik. Torba. Apteczka. Wybebeszyła zawartość pierwszej do bagażnika. Wysypały się z niej ubrania. Przeszukała je szybko. Znalezione dokumenty schowała w kieszeń nie przyglądając się im, dorzuciła do tego lekarstwa i opatrunki z apteczki. Trzeba trzymać się planu. Dobrego planu. Zostawiła samochód i nie oglądając się za siebie i nie słysząc, starając się nie słyszeć płaczu dziewczynki skierowała się w stronę lotniska, wracając do poprzedniego tempa. Tam jest ocalenie. Światła samochodu szybko zniknęły i znowu została sama w otaczających ją ciemnościach rozdzieranych co jakiś czas błyskami piorunów i...
...tylko płacz małej nie ucichł ani na chwilę. Ciągle go słyszała w swojej głowie, choć nie chciała słyszeć.

- Kurwa mać! - wrzasnęła przystając.

"To był dobry plan. Jeszcze będziesz tego żałować!" - zbeształa się w myślach ale zawróciła.

Dziewczynka, może pięcioletnia ciągle siedziała na tylnym siedzeniu i ryczała histerycznie. Burza loków otaczała jej zasmarkaną twarz. Musiała być słodka gdy gluty nie spływały jej z nosa.

"Ja pierdolę" - stęknęła w myślach April - "po chuj mi to było".

- Ciiiszaaa! - wrzasnęła na dziecko.

O dziwo poskutkowało. Duże oczy wpatrywały się teraz z przerażeniem w anorektyczną kobietę, która patrzyła na nią z wściekłością. Czarny makijaż pod oczami spłynął strugami zamieniając jej twarz w upiorną maskę.

- Idziemy! - szczeknęła stanowczo odpinając pasy i wyciągając dziecko na deszcz.

- Ma... - jęknęła mała odwracając się w stronę auta. - Weźmy mamusię.

April uklęknęła na mokrym asfalcie przytrzymując jej główkę, żeby patrzyła prosto na nią.

- Twoja mama... - "nie żyje", powinna dodać, lecz spojrzenie dużych mokrych oczu coś w niej zmieniło, - musi po coś wrócić i...

- Po tatę? - spytała z nadzieją.

"Kurwa!"

- Po tatę - przełknęła gładko łgarstwo. - Później do nas przyjedzie. Teraz musimy iść, rozumiesz?

Kiwnęła główką i wyszarpnęła jej się z ręki podbiegając do samochodu. Chwilę szperała na tylnym siedzeniu po czym wróciła z...

- Ernesto idzie z nami - powiedziała ściskając mocno pluszowego misia.

"Kurwa..."

- Okey... - powiedziała wolno. - Idziemy... Jak się nazywasz? Bo ja April.

- Dalila - odparła mała wycierając twarz w mokry już rękaw. - Kwiecień? Dziwne imię...

- Nie słyszałaś jeszcze nazwiska... Dalila... ładnie. Chodźmy zatem.

Złapała małą za rączkę i poszły.

Była wściekła na siebie. Całkiem dobry plan zmienił się w co najwyżej niezły. Siedem, dziesięć godzin zamieniło się w czternaście, dwadzieścia a południe w późny wieczór.

"Kurwa!".
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 24-06-2018, 19:41   #190
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Zaratustra wszakże stał na miejscu i tuż koło niego spadło ciało, okaleczone śmiertelnie, połamane, ale jeszcze nie martwe. Po jakimś czasie powrócił zdruzgotany do przytomności i ujrzał klęczącego nad sobą Zaratustrę.

— Czegóż ty tu chcesz? — rzekł wreszcie, — wiedziałem ja dawno, że mi diabeł nogę kiedyś podstawi. Teraz oto zawlecze mnie do piekła, chceszże mu wzbraniać?

— Na mą cześć, przyjacielu, nie masz tego wszystkiego, o czym mówisz: nie ma diabła, nie ma piekła. Dusza twa umrze prędzej jeszcze, niźli twe ciało: zbądź więc lęku.

Człowiek spoglądał nieufnie. — Jeśli prawdę mówisz, — rzekł w końcu, — w takim razie nie tracę nic, tracąc życie. Jestem nieomal jako zwierzę, które nauczono tańczyć kijem i skąpym kęsem. —

— Zaniechaj tych myśli, — odparł Zaratustra, tyś z niebezpieczeństwa uczynił powołanie, tym się nie gardzi. I oto przez twe powołanie giniesz; za to własnymi pochowam cię rękoma.

Gdy Zaratustra te słowa wyrzekł, konający już nie odpowiadał; lecz poruszała się jeszcze ręka jego i, jakby dziękując, szukała dłoni Zaratustry.

Tako rzecze Zaratustra 6.121-126


Gdyby martwe ślepia kamer nadal mogły widzieć, byłyby tej nocy świadkami wielu rzeczy. Obrazów jedynych w swoim rodzaju. Jedynych w historii tego świata. Obrazów upiornych, groteskowych, śmiesznych, budzących nadzieję i ją gaszących, przerażających, doprowadzających do siwizny i obłędu. Cały ten kalejdoskop zdarzeń rozgrywał się na skromnej, jak na to przedstawienie scenie luksusowego domu ogrodzonego wysokim murem. To było kolejne z nich. Nie mniej, nie bardziej szalone od pozostałych...


Oto Kulawy Tancerz. Jednoręki człowiek ubrany w sam przemoczony japoński szlafrok i nie pasujące do surowej twarzy ewidentnie kobiece oklulary pochyla się nad umierającym Nocnym Jeźdźcem. Twarz za okularami to maska czystej niepoczytalności.

- "Tyś z niebezpieczeństwa uczynił powołanie, tym się nie gardzi. I oto przez twe powołanie giniesz; za to własnymi pochowam cię rękoma." - Patrick nie był pewien skąd zna te słowa, może jakiś cytat z Biblii, może jedno z durnych hasełek Anonimowych Alkoholików, może oba jednocześnie. W szoku w jakim się znajdował słowa zdawały się wydobywać z jego ust automatycznie, z pominięciem świadomości. To było coś, co jak mu się zdawało, powinno się powiedzieć w takiej chwili.

Cięcie. Ujęcie z innej kamery. Na pierwszym planie mechaniczne monstrum z innego świata trzymające na czubku macki znanego komika, jak szmacianą lalkę. Na drugim planie Jednoręki - utykając ciągnie ciało gdzieś poza kadr. Chyba w kierunku kręgielni.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 24-06-2018 o 20:11.
Gryf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172