Mimo że Liward był obecny w centrum wydarzeń, czuł jakby patrzył się z zewnątrz na to, co się działo. Nawet gdy przytrzymywał Iskrę, za jego szybką reakcję odpowiedzialny był instynkt, który rozminął się zupełnie ze świadomością. Gotów zachwycać się wszelkimi cudami młodzieniec z podziwem obserwował, jak Fungi ratuje życie czarodziejki cudownym eliksirem. Po raz kolejny przekonał się o tym co w magii przyjazne i tym, co groźne.
Przyniesione przez Camdena wieści były niewesołe. Drużynie została droga wgłąb podziemi. Całkiem się z tym oswoił. Poczuł przypływ energii. Widocznie, choć przestała działać adrenalina, nie wygasł jeszcze bojowy duch. Wstał natychmiast, gotów ruszyć w drogę. Już miał przerwać swoje zwyczajowe milczenie i wygłosić krótką, acz płomienną przemowę, ale patrząc na rannych towarzyszy, powstrzymał się.
-Myślę że Camden lepiej rozpoznałby otoczenie, ale jak trzeba, teraz mogę iść na przedzie. Mogę też zostać na tyłach.
Z pewnością czekały ich kolejne starcia. Sytuacja rysowała się na tyle jasno, że trwanie w wątpliwościach nie miało już sensu. Liward był gotów - choć nie był zmuszony - ruszyć do otwartej walki. Czasem rany, jakie otrzymał, odzywały się, ale zamiast paraliżować - pobudzały do działania, do obrony i do walki. Daleki był od szaleńczego rzucenia się z podniesionym ostrzem w mroczne korytarze - lecz perspektywa nadchodzących konfrontacji nie wydawała się czymś najgorszym. Kolejni wrogowie niech legną tak jak te szkielety.