Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2018, 11:44   #64
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Do czego tu doszło?

Z horrorem w oczach Yastra spoglądała na oblany świeżą krwią próg, wsłuchując się w martwą, niepokojącą wręcz ciszę dobiegającą ze środka. Czyja była ta krew? Dlaczego drzwi były wręcz zmasakrowane? Gdzie jest Oreld? Gdzie pozostali? Nic, co widziała, nie wyjaśniało tego, co zaszło.
Był jedynie błyszczący w ogniach pożogi szkarłat.
Krew… tyleż krwi. Ile jej tego jednego wieczoru zostało przelanej? Ilu zginęło? Ilu przeżyje? Czy krzyki cierpiących zostaną przez kogokolwiek usłyszane w tym wielkim świecie? Przez zwykłych ludzi? Historię? Bogów? Czy w ogóle będzie co usłyszeć? Czy zostanie ktokolwiek, kto będzie mógł przekazać te wydarzenia?
Ich przetrwanie wciąż leżało pod znakiem zapytania.

Pochylając się nisko elfka przemknęła aż pod drewniany budynek i, trzymając się blisko ściany, zajrzała do środka. Tam jej oczom ukazał się istny alchemiczny chaos wymieszany ze śladami walki i martwym hobgoblinem, ale ciał phaendarczyków w środku nie było. Z jednej strony poczuła ulgę... ale krótką, ponieważ nagle przyszło jej do głowy, że Rathan, Zaza i ten cały Sulim mogli się spóźnić i zastać jedynie przeciwnika.
Jej serce zgubiło jedno uderzenie.
Niedobrze...
- Myślicie, że Rathan i Zaza zdążyli? - zapytała z nadzieją pozostałych, prosząc w myślach o to, by ktoś to potwierdził.
- Nie ma ciał waszych, to pewnie zdążyli. - Kharrick trącił butem ciało hobgoblina. - Nie wygląda też aby coś tutaj zostawili do zabrania.
- Ale... oni jeszcze ich zabierają! O tam… - Yastra popatrzyła się w stronę centrum na oświetlaną przez płomienie wieżę górującą na Phaendar, będącą symbolem ich cierpienia.
Na to już nie otrzymała odpowiedzi. Ani Kharrick, ani grzebiący w jakichś szafkach wewnątrz budynku Jace nie wypowiedzieli ani słowa. Ona również poszła szukać czegokolwiek przydatnego, lecz jej myśli były zajmowane przez co innego.
Czy uciekli, czy też nie? Kto był pierwszy - hobgobliny czy Zaza i Rathan? Gdyby zielonoskórzy uprzedzili “grupę mostową”, to pewnie byłoby tutaj znacznie więcej trupów… ale czy aby na pewno? Co jeśli poddali się bez walki i tyle? Bez oporu. Bez nadziei.
Nadzieja… Ona zawsze umierała ostatnia. Gdy ona znikała, nie pozostawało już nic.

Bardzo żałowała, że nie ma teraz przy niej Rhyny. Ona tak wiele razy wykazywała się zdrowym rozsądkiem, że zawsze mogła mieć pewność otrzymania dobrej rady na swoje problemy, a może raczej błahostki w porównaniu z tym, co się teraz działo. Ale nie mogła jej pokazać, co się tutaj wydarzyło! Ona… nie była przygotowana, by oglądać śmierć z bliska.
Ale będzie musiała. Tak jak Jet. Tak jak wszyscy inni.

Nie znalazłszy nic, Yastra wybiegła trochę naprzód, decydując się dokonać małego zwiadu, aby znaleźć bezpieczną, jak najmniej odsłoniętą drogę. Przemykając niczym cień między budynkami, bez świadomości zanurzyła się w swoich myślach po czubek głowy, przestając na moment rejestrować otaczającą ją okrutną rzeczywistość. Dopiero mokre chlupnięcie pod stopą przywróciło ją do życia. Ta zanurzyła się w jakiejś ciepłej cieczy zajmującej niewielkie wgłębienie w ziemi. Zamarła, zaklinając cicho pod nosem i odruchowo decydując się sprawdzić co się stało.
I aż żołądek podszedł jej do gardła.
Szkarłatna kałuża odbijająca liżące niebiosa płomienie spoglądała na nią beznamiętnie niczym echo oczekującego na nich piekła, zakłócana jedynie przez kolejne oskarżycielskie krople uderzające w nieskazitelną taflę czerwieni. Unosząc przerażone oczy w górę ujrzała… znanego jej młodzika, który niedawno dopiero wszedł w dorosły wiek. Za pomocą potężnego topora przybity był do ściany jak dziewczęca laleczka potraktowana przez jakiegoś chłopca z brutalną siłą. Głowy na próżno było szukać. Tak samo ręki. Nogi bezwładnie wisiały nad ziemią, drżąc jeszcze w pośmiertnych spazmach. Dłoń została przykuta sztyletem, prawdopodobnie jego własnym. Wnętrzności z rozprutego brzucha wisiały bezwładnie na wierzchu, jak makaron rozlewając się po ziemi. Był jak makabryczny proporzec będący nowym znakiem płonącego Phaendar.
Nawet nie znalazła oparcia w kurczowo ściskanej katanie, jej jedynej psychicznej podporze, gdy należało milczeć. Chciała krzyczeć… ale nie mogła wydobyć z siebie nawet najdrobniejszego dźwięku. Jedynie drżące wargi próbowały uformować jakieś słowo, lecz nie były w stanie nic zrobić. Zamarła, wpatrując się w zmasakrowane dla samej zabawy ciało, nieświadomie ryjąc ten porażający obraz w swojej pamięci. On oraz wiele innych w trakcie tego dnia miały ją prześladować do końca jej dni w koszmarach.
Dlaczego?
Skąd to okrucieństwo?
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Pamiętała tego chłopca. Jeszcze całkiem niedawno biegał za motylami z siatką, śmiejąc się do rozpuku, gdy jakiś jego kolega się potknął. Cieszył się z prostych rzeczy, a z jego twarzy nigdy nie schodził uśmiech. Nawet później, gdy już dorósł i znalazł dziewczynę, z którą chciał wziąć ślub. Jeszcze w poprzednim miesiącu w trakcie luźnej rozmowy z pasją opowiadał o nowych nadziejach na nowe życie wraz ze swoją wybranką.
Wszystko starte w proch w zaledwie kilka minut. Tak jakby nigdy go nie było.
Błysk zwątpienia objął jej myśli z prędkością wystrzelonej z łuku strzały. Nie dadzą rady! Nie dadzą rady! Nie uda im się stąd uciec! Dlaczego wszędzie, gdzie jest, dzieje się coś niedobrego, a ona nie może nic zrobić? Dlaczego?! Było już tak blisko… a jednak tak daleko.
Ciężkie łupnięcie w domu obok wyrwało ją z odrętwienia. Musiała stąd uciekać, bo inaczej zastąpi chłopaka jako naścienna ozdoba. Otarła policzki z łez, decydując się na natychmiastowe dołączenie do pozostałych. Poruszanie się samotnie nie należało do najmądrzejszych rzeczy, jakie mogła teraz zrobić.
Ale czy są w ogóle w stanie uciec takiej armii?
Nie mogła się rozpraszać, trzeba było iść dalej. Nie mogli się poddać. Musieli przynajmniej spróbować uciec, zastanawiać się co robić będą później.
Nie była w stanie ochronić jednej osoby. Być może nie będzie w stanie ochronić innych. Jednak ci “inni” wciąż jej potrzebowali.

A księżyc z nich szydził, niewzruszony na ludzkie cierpienie.

I w końcu ją ujrzała. Rzeka w całej swej szumnej okazałości widniała przed nią jak obietnica ujrzenia kolejnego wschodu słońca. Widok iście zbawienny, powodujący szybsze bicie serca na myśl jak blisko już było do słodko-gorzkiej wolności. Nawet nie czekała, tylko pobiegła z powrotem i zaczęła motywować ludzi, by przełamali rozpacz i się ruszyli.
- To już tylko kawałek! Musimy stąd uciec! Ku pamięci tych, którzy nie mogli - mówiła do każdego z osobna, nie przestając, póki nie byli gotowi do biegu. Miała zamiar ich poprowadzić… i trzymać ich z daleka od miejsca, gdzie były zwłoki tamtego chłopaka.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline