Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-06-2018, 15:41   #61
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Koniec wieńczy dzieło.
Tak powiadali niektórzy i w swym (niezbyt zresztą długim) życiu Rathan widział parę takich "zwieńczeń". Na przykład wiechę na zakończeniu budowy, czy mniej optymistycznego wisielca na szubienicy.

Tym razem udało im się nie tylko pokonać kolejnego hobgoblina (chociaż ten był obwieszony miksturami od stóp do głów) i uwolnić parę osób, to jeszcze uratowali życie Oreldowi i zdobyli parę drobiazgów, które mogły zarówno ułatwić życie w lesie, jak i pomóc im w zniszczeniu mostu.
Pozostawał jeszcze jeden drobiazg - trzeba było wydostać się z miasteczka bez zwracania na siebie uwagi hobgoblinów.
Teoretycznie powinno to być proste, skoro bowiem dostali się tutaj nie zaczepiani przez nikogo, to istniała szansa, że i powrotna droga odbędzie się bez komplikacji. Niezbyt co prawda wielka, bowiem wędrowali w większej grupie, ale była.

Rathan nie chciał wracać dokładnie tą samą drogą, ale planował dojść jak najkrótszą drogą do rzeki, a potem, samym brzegiem, chowając się za krzewami, do mostu. Stamtąd już nie powinno być problemów, by dotrzeć do lasu.
Przez całą drogę miał zamiar rozglądać się na wszystkie strony, by zauważyć wrogów zanim sami zostaną zauważeni. No i szedł z bronią gotową do strzału, by po dostrzeżeniu wroga natychmiast strzelać.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 26-06-2018 o 16:11.
Kerm jest offline  
Stary 26-06-2018, 15:55   #62
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Jace, Kharrick, Yastra

Wciąż rosnąca liczebnie grupa ocalonych spod hobgoblińskich mieczy ponownie zapadła w ciemne obrzeża Phaendar, zostawiając faktorię handlową na pastwę powoli zajmujących ją płomieni. Kining Jasnobroda z pewnością by protestowała, ale jej tu nie było, a poza tym, może tak było lepiej? Nie zostawiać najeźdźcom niczego, co mogłoby się im przysłużyć w przyszłości? Bo to zdecydowanie nie wyglądało na zwykły atak łupieżczy, jakie przydarzały się w tych okolicach nie raz - atakujący chyba planowali tu zabawić dłużej…

O ile plany mostu, uwzględniające jego słabe punkty, które korygować miała krasnoludzica, z pewnością mogły okazać się bardzo przydatne, to jednak zniszczenie starej i mocnej konstrukcji bez czegoś o odpowiedniej sile uderzenia mogłoby być sporym wyzwaniem. Na szczęście, lokalny alchemik i medyk Vane Oreld z pewnością dysponował w swym pokaźnym zbiorze substancjami czy dekoktami, które nadadzą się idealnie do takiego zadania. O ile budynek nie został jeszcze splądrowany, w końcu skoro chaos na placu targowym powoli malał, hobgobliny mogły zacząć bardziej interesować się resztą Phaendar.

Dotarcie do sklepu, zapewniając jednocześnie bezpieczne przejście ponad tuzinowi osób, nie było łatwym zadaniem. Szczęśliwie, uciekinierzy poruszali się teraz po bardziej zabudowaną, jak na Phaendar, częścią miasteczka, więc uniknięcie najeźdźców nie było póki co tak dużym problemem, chociaż zajęło trochę czasu. Sam budynek, jeden z zaledwie kilku murowanych w okolicy, był podejrzanie cichy - z wewnątrz nie dochodziły żadne odgłosy, do których phaendarczycy prawie już przywykli: walki, okrzyków bólu, ani nawet zwykłej dewastacji. Yastra zastanawiała się, czy oznacza to, że hobgobliny jeszcze się w nim nie pojawiły, czy może został już doszczętnie splądrowany, a Oreld nie żyje, kiedy w półmroku oświetlonym światłem księżyca i dalekimi płomieniami dojrzała, że coś zostało wyryte na ścianie sklepu. Koślawy napis, wyryty najwyraźniej kamieniem na białym tynku, głosił “BYLIŚMY TY R.”


Rathan, Sulim i Zaza

Poruszanie się jako obstawa dla czterech osób nie było łatwe, szczególnie że uciekinierzy dosłownie dygotali ze strachu i podskakiwali na każdy głośniejszy szelest lub donośniejszy okrzyk dochodzący z placu targowego. Szczęśliwie, znaleziona wcześniej przez Rathana ścieżka wzdłuż rzeki pozwoliła na bezpieczne podkradnięcie się w pobliże mostu. W gęstych krzewach zarastających brzeg rzeki jedynie kilka metrów od przeprawy mężczyzna praktycznie wpadł na Sulima, który w kompletnej ciszy siedział na ziemi razem z bladymi ze strachu Silvią i Enniusem, kryjąc się w gęstwinie. Dziewczyna ledwie powstrzymywała się od szlochu, zasłaniając usta dłonią. Zanim łucznik zdołał zapytać się krasnoluda, czemu jeszcze nie przedostali się na drugą stronę Marideth, tylko siedzą tutaj jak myszy pod miotłą, zobaczył powód tej zwłoki.

Hobgoblin, który odbiegł zaledwie kilka chwil temu, zdążył już wrócić, i to nie sam. Towarzyszyła mu kobieta jego rasy, o podobnie szarej skórze i pozbawionej owłosienia głowie, odziana w lżejszy strój i trzymająca na żelaznym łańcuchu jednego z tych wychudzonych, ale najwyraźniej tresowanych, wilków. Kiedy Zaza z Rathanem dotarli do kryjącego się w listowiu Sulima, dwójka ta badała właśnie ślady pozostawione przy przenoszeniu zwłok do rzeki, podczas gdy uzbrojeni w łuki wojownicy stali na warcie, uważnie przepatrując okolicę. Kwestią czasu było, zanim zwierzę złapie trop – pytanie tylko, czy podążą za uciekinierami, czy ich wybawcami?
 
Sindarin jest offline  
Stary 01-07-2018, 18:58   #63
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Sytuacja koło mostu była - delikatnie mówiąc - niedobra.
Nie dość, że pojawiły się tam hobgobliny, w liczbie trzech, to jeszcze miały pod ręką wilka. A to zmieniało stosunek sił na niekorzystny dla uciekinierów. Zdecydowanie niekorzystny, bowiem ucieczka przed wilkiem, z paroma ocalonymi na karku, była praktycznie niemożliwa. Przynajmniej zdaniem Rathana. A przecież nie po to ratowali tamtych, by zostawić ich na pastwie losu.
- Szkoda, że nie ma w pobliżu jakiejś łodzi - zwrócił się (szeptem) do Enniusa. - Chyba że masz w chacie jakieś małe czółno? - Tamten pokręcił głową. - W takim razie będziemy musieli się cofnąć i zrobić małą zasadzkę - powiedział do Zazy, na którą najbardziej liczył podczas ewentualnego starcia.
- Co z pozostałymi? - spytał zmartwiony Sulim, myśląc przede wszystkim o Psotniczku. - Nie natrafiliście na nich?
- Jaki masz plan?
- Spytała zielonoskóra dziewczyna, zastanawiając się czy nie byłoby lepiej by jedna osoba zwróciła na siebie całą uwagę dając reszcie czas na ucieczkę, ale wiedziała też że łucznik jest lepszy w wymyślaniu planów niż ona.
Od strony rzeki dał się słyszeć okrzyk w goblińskim.
- Złapał trop!

- Jestem przekonany, że puszczą tego wilka naszym tropem - powiedział cicho Rathan, równocześnie dając znać pozostałym, by pochowali się po krzakach. Na ucieczkę było za późno. - Będziemy musieli zabić wilka jak najszybciej. - Spojrzał na Zazę i Sulima, bowiem na pozostałych uciekinierów nie liczył. - Przyczajmy się na niego, nie zauważy nas idąc z nosem przy ziemi.
- Przecież on nas wyczuje.
- wyszeptała Zaza, zwróciła się do Rathana szykując topór w dłoniach. - Mów kiedy i co mam porąbać.

Hobgobliński tropiciel z wilkiem ruszył w ich stronę. Wilk wyraźnie podążał za tropami.

- Bierzcie noże - powiedział szybko Rathan - i idziemy stąd jak najszybciej. W stronę miasteczka. Gdy nas dogonią, to Sulim i Zaza zajmą się wilkiem, a ja - hobgoblinem. Wtedy wy go też zaatakujecie. Pójdzie nam to szybko i sprawnie - dodał.
- Chcecie nas tu zostawić?
- odezwał się Oreld - Za chwilę nas zobaczą, a wy uciekacie?
- Macie iść razem z nami
- odparł Rathan - a potem włączyć się do walki. Chyba rozumiecie, że w tyle osób mamy większe szanse na zwycięstwo, niż gdybyśmy walczyli z nimi w trójkę. Ale możecie nic nie robić i modlić się o cud. Może poskutkuje i hobgobliny zabiją tylko nas, a wam się uda ujść z życiem - dodał.
Jednak jego argumentacja nie dotarła do uciekinierów.
- Albo skupią się na łatwiejszych celach i nas zaszlachtują, a wy sobie uciekniecie - odpowiedział się Talathel. - Jeśli nie będziemy walczyć, może nas oszczędzą, jak tych na placu.
- A róbcie, co chcecie
- odparł zniechęcony Rathan. - Skoro nie chcecie ani pomagać, ani ryzykować, to radźcie sobie sami. Nikt mi nie płaci za ratowanie niewdzięczników.
- Zdejmij ich jak będziesz miał okazję, ja ich odciągnę
- rzuciła Zaza i wybiegła z krzaków na lewo od mostu.
- Nie...! - rzucił za nią Rathan. Może za cicho, może za późno... W każdym razie dziewczyna nie posłuchała.

Biegła wolniej upewniając się że i wilk, i jego opiekun ją zauważą. Dopiero potem, udając ucieczkę odbiegła w tył, trzymając się lewej strony i starając się trzymająć ‘pogoń’ jak najdalej drzew i reszty.

Była to decyzja najgorsza z najgorszych, jakie mogła wybrać.
Owszem - wzbudziła powszechne zainteresowanie, lecz objawiło się ono nie pościgiem, a gradem strzał, z których jedna trafiła dziewczynę.
Zaza zwaliła się na ziemię, a zaraz potem dopadł do niej wilk.
Pierwsza strzała Rathana trafiła jednego z hobgoblinów, lecz nie był to strzał śmiertelny, druga - drasnęła tylko wilka.
Bydle co prawda zmieniło swe zainteresowania i zwróciło się ku Rathanowi, ale zdążyło wcześniej solidnie poharatać Zarę.
A Rathan po raz kolejny w tym dniu oberwał, po kolejny deszcz strzał skierował się w stronę krzaków, w których on się krył. Co prawda tylko jedna była celna, ale to nie znaczyło, że za chwilę łucznik nie podzieli losu Zazy.

Wilk podbiegł bliżej i spróbował ugryźć Rathana.
Ten zamienił łuk na miecz i spróbował nadzieć zwierzaka na ostrze. I udało się. Trafiony wilk spróbował jeszcze się odgryźć, ale zdołał tylko kłapnąć zębami w powietrzu i zdechł.

Ocaleni przez Rathana i jego towarzyszy mieszkańcy Phaendar, miast włączyć się do walki i przeważyć szalę, woleli wziąć nogi za pas. I bogowie ich pokarali, bowiem to ich ostrzelały hobgobliny. Co prawda Yalanda padła, ale Rathan wcale jej nie żałował. Wprost przeciwnie.
Poza tym miał na głowie inne kłopoty, jako że hobgobliny - dwaj mężczyźni i kobieta - całe swe zainteresowanie skierowali w stronę Rathana i Sulima. Co prawda pierwszy cios Rathana pozbawił życia ranionego wcześniej hobgoblina, ale Sulim oberwał. Stał jeszcze co prawda na nogach, ale hobgobliny zyskały wyraźną przewagę.
Do czasu, gdy jeden z nich padł na ziemię i Rathan nawet nie wiedział, czy to od jego ciosu, czy od uderzenia, jakie zdał Sulim. A że Sulim zaraz potem też znalazł się na ziemi bez ducha, sytuacja nieco się wyrównała.
Rathan i ostatni hobgoblin ganiali za sobą po zaroślach, wymieniali ciosy, obelgi i niemiłe obietnice, lecz w końcu los uśmiechnął się do Rathana. Jego przeciwnik potknął się, a usiłując odzyskać równowagę odsłonił się. To wystarczyło. Rathan wbił miecz w pierś wroga i zakończył jego życie.

Rathan rozejrzał się po miejscu starcia. Gdy okazało się, że wrogowie nie żyją, a Sulim odzyskuje świadomość, wojownik rzucił miecz i pobiegł sprawdzić, co dzieje się z Zaną.
Niestety, okazało się, że dla półorczycy za późno jest na ratunek.
- Niech was bogowie pokarają! - rzucił pod adresem tych, którzy nie pomogli im w walce.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-07-2018, 11:44   #64
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Do czego tu doszło?

Z horrorem w oczach Yastra spoglądała na oblany świeżą krwią próg, wsłuchując się w martwą, niepokojącą wręcz ciszę dobiegającą ze środka. Czyja była ta krew? Dlaczego drzwi były wręcz zmasakrowane? Gdzie jest Oreld? Gdzie pozostali? Nic, co widziała, nie wyjaśniało tego, co zaszło.
Był jedynie błyszczący w ogniach pożogi szkarłat.
Krew… tyleż krwi. Ile jej tego jednego wieczoru zostało przelanej? Ilu zginęło? Ilu przeżyje? Czy krzyki cierpiących zostaną przez kogokolwiek usłyszane w tym wielkim świecie? Przez zwykłych ludzi? Historię? Bogów? Czy w ogóle będzie co usłyszeć? Czy zostanie ktokolwiek, kto będzie mógł przekazać te wydarzenia?
Ich przetrwanie wciąż leżało pod znakiem zapytania.

Pochylając się nisko elfka przemknęła aż pod drewniany budynek i, trzymając się blisko ściany, zajrzała do środka. Tam jej oczom ukazał się istny alchemiczny chaos wymieszany ze śladami walki i martwym hobgoblinem, ale ciał phaendarczyków w środku nie było. Z jednej strony poczuła ulgę... ale krótką, ponieważ nagle przyszło jej do głowy, że Rathan, Zaza i ten cały Sulim mogli się spóźnić i zastać jedynie przeciwnika.
Jej serce zgubiło jedno uderzenie.
Niedobrze...
- Myślicie, że Rathan i Zaza zdążyli? - zapytała z nadzieją pozostałych, prosząc w myślach o to, by ktoś to potwierdził.
- Nie ma ciał waszych, to pewnie zdążyli. - Kharrick trącił butem ciało hobgoblina. - Nie wygląda też aby coś tutaj zostawili do zabrania.
- Ale... oni jeszcze ich zabierają! O tam… - Yastra popatrzyła się w stronę centrum na oświetlaną przez płomienie wieżę górującą na Phaendar, będącą symbolem ich cierpienia.
Na to już nie otrzymała odpowiedzi. Ani Kharrick, ani grzebiący w jakichś szafkach wewnątrz budynku Jace nie wypowiedzieli ani słowa. Ona również poszła szukać czegokolwiek przydatnego, lecz jej myśli były zajmowane przez co innego.
Czy uciekli, czy też nie? Kto był pierwszy - hobgobliny czy Zaza i Rathan? Gdyby zielonoskórzy uprzedzili “grupę mostową”, to pewnie byłoby tutaj znacznie więcej trupów… ale czy aby na pewno? Co jeśli poddali się bez walki i tyle? Bez oporu. Bez nadziei.
Nadzieja… Ona zawsze umierała ostatnia. Gdy ona znikała, nie pozostawało już nic.

Bardzo żałowała, że nie ma teraz przy niej Rhyny. Ona tak wiele razy wykazywała się zdrowym rozsądkiem, że zawsze mogła mieć pewność otrzymania dobrej rady na swoje problemy, a może raczej błahostki w porównaniu z tym, co się teraz działo. Ale nie mogła jej pokazać, co się tutaj wydarzyło! Ona… nie była przygotowana, by oglądać śmierć z bliska.
Ale będzie musiała. Tak jak Jet. Tak jak wszyscy inni.

Nie znalazłszy nic, Yastra wybiegła trochę naprzód, decydując się dokonać małego zwiadu, aby znaleźć bezpieczną, jak najmniej odsłoniętą drogę. Przemykając niczym cień między budynkami, bez świadomości zanurzyła się w swoich myślach po czubek głowy, przestając na moment rejestrować otaczającą ją okrutną rzeczywistość. Dopiero mokre chlupnięcie pod stopą przywróciło ją do życia. Ta zanurzyła się w jakiejś ciepłej cieczy zajmującej niewielkie wgłębienie w ziemi. Zamarła, zaklinając cicho pod nosem i odruchowo decydując się sprawdzić co się stało.
I aż żołądek podszedł jej do gardła.
Szkarłatna kałuża odbijająca liżące niebiosa płomienie spoglądała na nią beznamiętnie niczym echo oczekującego na nich piekła, zakłócana jedynie przez kolejne oskarżycielskie krople uderzające w nieskazitelną taflę czerwieni. Unosząc przerażone oczy w górę ujrzała… znanego jej młodzika, który niedawno dopiero wszedł w dorosły wiek. Za pomocą potężnego topora przybity był do ściany jak dziewczęca laleczka potraktowana przez jakiegoś chłopca z brutalną siłą. Głowy na próżno było szukać. Tak samo ręki. Nogi bezwładnie wisiały nad ziemią, drżąc jeszcze w pośmiertnych spazmach. Dłoń została przykuta sztyletem, prawdopodobnie jego własnym. Wnętrzności z rozprutego brzucha wisiały bezwładnie na wierzchu, jak makaron rozlewając się po ziemi. Był jak makabryczny proporzec będący nowym znakiem płonącego Phaendar.
Nawet nie znalazła oparcia w kurczowo ściskanej katanie, jej jedynej psychicznej podporze, gdy należało milczeć. Chciała krzyczeć… ale nie mogła wydobyć z siebie nawet najdrobniejszego dźwięku. Jedynie drżące wargi próbowały uformować jakieś słowo, lecz nie były w stanie nic zrobić. Zamarła, wpatrując się w zmasakrowane dla samej zabawy ciało, nieświadomie ryjąc ten porażający obraz w swojej pamięci. On oraz wiele innych w trakcie tego dnia miały ją prześladować do końca jej dni w koszmarach.
Dlaczego?
Skąd to okrucieństwo?
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Pamiętała tego chłopca. Jeszcze całkiem niedawno biegał za motylami z siatką, śmiejąc się do rozpuku, gdy jakiś jego kolega się potknął. Cieszył się z prostych rzeczy, a z jego twarzy nigdy nie schodził uśmiech. Nawet później, gdy już dorósł i znalazł dziewczynę, z którą chciał wziąć ślub. Jeszcze w poprzednim miesiącu w trakcie luźnej rozmowy z pasją opowiadał o nowych nadziejach na nowe życie wraz ze swoją wybranką.
Wszystko starte w proch w zaledwie kilka minut. Tak jakby nigdy go nie było.
Błysk zwątpienia objął jej myśli z prędkością wystrzelonej z łuku strzały. Nie dadzą rady! Nie dadzą rady! Nie uda im się stąd uciec! Dlaczego wszędzie, gdzie jest, dzieje się coś niedobrego, a ona nie może nic zrobić? Dlaczego?! Było już tak blisko… a jednak tak daleko.
Ciężkie łupnięcie w domu obok wyrwało ją z odrętwienia. Musiała stąd uciekać, bo inaczej zastąpi chłopaka jako naścienna ozdoba. Otarła policzki z łez, decydując się na natychmiastowe dołączenie do pozostałych. Poruszanie się samotnie nie należało do najmądrzejszych rzeczy, jakie mogła teraz zrobić.
Ale czy są w ogóle w stanie uciec takiej armii?
Nie mogła się rozpraszać, trzeba było iść dalej. Nie mogli się poddać. Musieli przynajmniej spróbować uciec, zastanawiać się co robić będą później.
Nie była w stanie ochronić jednej osoby. Być może nie będzie w stanie ochronić innych. Jednak ci “inni” wciąż jej potrzebowali.

A księżyc z nich szydził, niewzruszony na ludzkie cierpienie.

I w końcu ją ujrzała. Rzeka w całej swej szumnej okazałości widniała przed nią jak obietnica ujrzenia kolejnego wschodu słońca. Widok iście zbawienny, powodujący szybsze bicie serca na myśl jak blisko już było do słodko-gorzkiej wolności. Nawet nie czekała, tylko pobiegła z powrotem i zaczęła motywować ludzi, by przełamali rozpacz i się ruszyli.
- To już tylko kawałek! Musimy stąd uciec! Ku pamięci tych, którzy nie mogli - mówiła do każdego z osobna, nie przestając, póki nie byli gotowi do biegu. Miała zamiar ich poprowadzić… i trzymać ich z daleka od miejsca, gdzie były zwłoki tamtego chłopaka.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 02-07-2018, 16:25   #65
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Rathan i Sulim

Przeżyli, a nawet pokonali swych wrogów, ale jakim kosztem? Sulim siedział prawie bez przytomności w krzakach, ciężko poraniony hobgoblińskimi mieczami. A Zaza, młoda, pełna gniewu dziewczyna, dopiero wchodząca w dorosłość? Która sama uważała się za wyrzutka w phaendarskiej społeczności, ale była gotowa podjąć największe ryzyko, by pomóc innym jej członkom? Leżała teraz martwa na drodze do miasteczka, ze strzałą wbitą w plecy i rozerwanym bokiem, otoczona kałużą własnej krwi. Nie miało już znaczenia, czy jej wybieg był rozsądną decyzją, czy szaleństwem - oddała swoje życie, by inni mogli uciec. Czy było warto?

Rathan czuł, jak uciekają z niego wszelkie siły. Sam nie wiedział, czy to ze zmęczenia, bezsilnej złości, czy rozpaczy. Kiedy klęczał koło ciała półorczycy, podszedł do niego Oreld - ręce starszego mężczyzny były aż po łokcie upaprane posoką, ale najwidoczniej nie jego własną. Każdy krok stawiał z wysiłkiem, najwyraźniej jego niedawno magicznie zaleczona rana wciąż sprawiała mu ból. Miał ze sobą jakieś bandaże, gotów do opatrzenia dziewczyny, jednak gdy zobaczył, że na to było już za sporo za późno, położył tylko dłoń na ramieniu łucznika.
- Sulim i Yolanda będą żyć, opatrzyłem ich rany, Ennius i Talathiel ich poniosą. Ty też potrzebujesz opatrunków - powiedział głucho, starając się nie patrzeć na ciało. Na jego twarzy Rathan mógł wyczytać ból i poczucie winy, że nie zdążył pomóc Zazie.

Wszyscy

Nie minęło kilka chwil, a dróżką wzdłuż rzeki nadeszły trzy postacie. Rathan już sięgał za broń, gdy rozpoznał w nich Kharricka, Jace’a i Yastrę, zmęczonych, brudnych i okopconych, ale poza tym zdrowych. Łotrzyk miał na swoim kubraku ogromną plamę krwi, lecz nie wyglądał na rannego, Beleren zostawił gdzieś swój charakterystyczny niebieski płaszcz, a w oczach elfki rozpacz mieszała się z radością na widok grupy uratowanych. U ich boku dreptał należący do Sulima niedźwiedź, który kiedy tylko wyczuł zapach swojego pana, ruszył pędem w jego stronę. Niedługo po nich z mroku wyłoniła się licząca sobie kilkanaście osób grupa dzierżących niepewnie różne bronie uciekinierów, równie, jeśli nawet nie bardziej, zszargana i zmaltretowana co prowadząca ich trójka.

To, co zastali, wyglądało makabrycznie. Krzaki, które dotąd zdobiły drogę przy moście, zostały praktycznie wycięte w pień, a wokół nich walały się pocięte ostrzami zakrwawione hobgoblińskie ciała. Walka musiała odbyć się niedawno, bo niektórymi wciąż czasem wstrząsały przedśmiertne drgawki – niedoszli najeźdźcy musieli bardzo cierpieć. Ponurą satysfakcję z tego faktu przerywał widok Zazy, która leżała bez życia na drodze prowadzącej do miasteczka. Półorczyca zginęła w obronie kilku osób, które dopiero co podnosiły się z ziemi – starszą kobietę, próbującą uspokoić szlochającą histerycznie młodą dziewczynę i dwóch mężczyzn, niosących zabandażowaną, nieprzytomną półelfkę. Przy samych krzakach, półprzytomny krasnolud opierał się o warującego przy nim Psotnika. Rhyna bez wahania rzuciła się w ich stronę, by pomóc w jakikolwiek sposób, choćby i tylko dobrym słowem. Nigdzie nie było jednak widać ani Aubrin, ani Jet, ani nikogo z gości tawerny.

Phaendarski most był tuż obok, niestrzeżony już przez nikogo. Pozostało tylko przekroczyć go, a następnie zniszczyć, opóźniając pościg najeźdźców na tyle, by uciekinierzy mogli ukryć się w gęstwinach Fangwood.
 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 02-07-2018 o 16:27.
Sindarin jest offline  
Stary 02-07-2018, 18:12   #66
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Chociaż prowizorycznie opatrzony, to Rathan stale miał humor podły. Śmierć Zazy przyćmiła całą radość, płynącą z udanej ucieczki, połączonej z uwolnieniem kilku mieszkańców miasteczka i ubiciu kilku hobgoblinów.
A widok tych, co ocalili własną skórę kosztem Zazy, humoru nie poprawiał. I chociaż Rathan by tego nie powiedział na głos, to oddałby paru uwolnionych za to, by półorczyca przekroczyła most - może niekoniecznie cała i zdrowa, ale żywa.
Tak się jednak nie stało i trzeba się było z tym pogodzić, co, zapewne, z czasem powinno nadejść.

Zabrał swoją broń, po czym zwrócił się do "uwolnionych":
- Pozabierajcie całe wyposażenie, jakie mają przy sobie hobgobliny - powiedział. - Każdy drobiazg będzie mieć znaczenie, gdy znajdziemy się w lesie. Potem ruszamy za most. Tylko - dodał - nie zapomnijecie zabrać ciała Zazy. Oddała za was życie, więc należy jej się porządny pochówek. Na tamtym brzegu, bo nie możemy tutaj dłuzej zostawać. Jak najszybciej musimy się znaleźć za mostem. I spróbowac go zniszczyć, by te przeklęte hobgobliny nie mogły za nami ruszyć. Przynajmniej nie od razu.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-07-2018, 19:01   #67
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Kharrickowi nie chciało się gadać już wcześniej. Teraz zaś i resztki morali zaczynały mu się wymykać. Spodobała mu się wizja krasnoluda smażącego cholewki do młodej orczycy, czy też półorczycy. Ta teraz leżała martwa na ziemi. Jej wyjątkowość przestała istnieć, bo uszło z niej całe życie. Nie była już niczym innym niż kolejnym ciałem leżącym w brudzie i krwi z oczami patrzącymi w przestrzeń, lecz nie widzącymi niczego. Przynajmniej te oczy go nie oskarżały. Nie tym razem. Nie tak jak ci, których zbierał z ulic Khaer Maga dzień w dzień jeśli był pracowity okres. Wtedy tylko był kimś innym.

Otrząsnął się i wzdrygnął. Kiwną głową do Rathana zgadzając się z jego słowami. Zauważył, że młodzik jest bardziej stanowczy. Widać śmierć towarzyszki boju musiała go wstrząsnąć. No tak... pewnie mało które z nich musiało ścierać się ze śmiercią tyle razy co on. Może nawet nigdy. Śmierć przyjaciół... Nie nazwałby Vixen specjalnie przyjacielskiej.

- Tylko powiedzcie mi, że macie cokolwiek czym można by było rozwalić ten most. W faktorii nie było niczego przydatnego poza planami - zwrócił się do ocalałych uciekinierów.

- Mamy cały wielki wór różnych przydatnych rzeczy - odparł Rathan. - Wystarczy je umieścić w odpowiednim miejscu, a co dalej, to Oreld powinien wyjaśnić. To jego twór. W każdym razie wiem, że trzeba będzie szybko uciekać, bo wybuch będzie efektowny, efektywny, a na dodatek nastąpi dość szybko.

- W takim razie pospieszmy się nim przyjdzie tu więcej hobgoblinów! Musimy przekroczyć most. Wziąć rannych! - Yastra krzyknęła do nich ponaglająco, klęcząc przy ciele półorczycy. W jej oczach był prawdziwy żal. Widok zaiste intrygujący, biorąc pod uwagę jak się nie lubiły - I… Zazę. Sama ją poniosę.

- Dalej, zabierać wszystko i wynosić się stąd! - Rathan pogonił plączących się pod nogami cywilów.

- Orled..? Tłumacz co i jak. - Złodziej próbował wyczuć, który mieszkaniec wioski to alchemik. Po ciemku było to nieco cięższym zadaniem.
Wąsaty mężczyzna po pięćdziesiątce przerwał na chwilę poprawianie opatrunków wykonanych wcześniej przez Rhynę, po czym zbliżył się do rozmawiających.

- To zwykły ładunek wybuchowy. Umieście kolbę w newralgicznym punkcie mostu i podpalcie lont.- Wskazał na ciężkie naczynie trzymane przez Rathana, wypełnione jakąś alchemiczną miksturą.

- A znamy w ogóle te "newralgiczne punkty"? - zapytała elfka spoglądając na Kharricka i Jace'a.

- Tak. Razem z Jacem, obejrzeliśmy plany w kuźni. Myślałem, że nas słyszałaś. - Kharrick odebrał od Rathana bombę odciążając młodzika z tej odpowiedzialności.

- Będąc na zewnątrz trudno usłyszeć co się w środku dzieje, zwłaszcza gdy zaraz obok szaleje pożar, a w tle słychać krzyki moich mordowanych przyjaciół - odpowiedziała mu ponuro, wbijając wzrok w ziemię. Po chwili wstała z klęczek, kierując swe kroki w stronę rannych - Idę pomóc Rhynie. Uwińcie się z tym szybko i… i opuśćmy to miejsce.

- No właśnie, - wtrącił się Jace - Im szybciej znajdziecie się po tamtej stronie mostu, tym szybciej uda się nam go wysadzić - Chłopak miał chyba serdecznie dość sytuacji, w której zamiast uciekać, grupa prawie dwóch tuzinów ludzi stała na moście i dyskutowała, podczas gdy całe Phaendar płonęło. Pośpieszył resztę odczekawszy aż opuszczą most po czym zwrócił się do Kharricka.
- Zejdę na dół i zamocuję tę całą bombę, a potem wciągniesz mnie z powrotem. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim planem będziemy mieli dodatkowe kilka metrów przewagi gdy wszystko runie. -
Kharrick wzruszył ramionami.

- Jak tam chcesz. Myślałem, że mi to przyjdzie zrobić, ale co tam. Mam w razie czego linkę z hakiem, będzie łatwiej. No i zapałki.
Oboje ruszyli do miejsca jakie odnaleźli na planach. Kharrick asekurował Jace’a przy całej robocie, bo jakoś nie chciało mu się wierzyć, że ten jest zawodowym akrobatą. Może i nie musiał być, ale na specjalnie zwinnego też nie wyglądał.
Korzystając z liny, Jace zsunął się pod przęsło, a następnie dość zręcznie przeskoczył na filar. Znalezienie odpowiedniego miejsca było dość proste, co prawda prace jeszcze się nie zaczęły, ale miejsce było przygotowane. Beleren w pierwszej kolejności wszedł na drobne rusztowanie i rozebrał prowizoryczny “opatrunek” ukazujący zbutwiałe deski i ubytki w kamieniu. Jace włożył pakunek od Olreda osłaniając lont od wiatru i zabezpieczył kamieniem, przed przypadkowym wypadnięciem, po czym wyciągnął pochodnie i skupił się na jej główce. Jego oczy zabłysły lekko gdy pochodnia rozpaliła się najpierw niebieskim, a zaraz po tym normalnym żółtym ogniem. Mężczyzna odłożył pochodnie obok filaru chowając ją przed przypadkowym obserwatorem od strony Phaendar i wspiął się po linie na górę. Tym razem poszło mu zdecydowanie szybciej - niczym małpa odbił się od kamiennego przęsła i wyciągając ręce w górę złapał linę podciągając ciało. Chwila moment i znalazł się na górze.
- Załatwione, spadamy - powiedział.

W odpowiedzi Kharrick uśmiechnął się na jedną stronę i pokręcił głową.
- Nie spodziewałem się, że taki zwinny jesteś.

- Dzięki, od razu widać, że nie jesteś stąd - uśmiechnął się w odpowiedzi. Nie było czasu na dłuższe dywagacje. Wybiegli z mostu na pustą i ciemną przestrzeń. Reszta cywilów czekała przy ścianie lasu, Jace odwrócił się po raz ostatni w kierunku mostu. Przyłożył dłoń do skroni i skupił się na palącej się pod mostem pochodni, która powoli uniosła się w powietrze w kierunku wystającego lontu. Po chwili zobaczył iskry idące od palącego się kawałka sznura. Momentalnie puścił pochodnie i ruszył biegiem w kierunku lasu.
- Spadamy! - zdołał zawołać zanim został zagłuszony eksplozją.

W czasie kiedy Jace podkładał bombę, Rathan znalazł się już na drugim brzegu rzeki. Na wszelki wypadek trzymał się w pewnej odległości od mostu, jako że nie zamierzał być w pobliżu, gdy wszystko wyleci w powietrze. Równocześnie obserwował drogę prowadzącą do miasteczka. Pojawiająca się znienacka banda hobgoblinów była ostatnią rzeczą, o jakiej marzył. Sulim, szczęśliwy, że Psotniczkowi nic się nie stało i że tak wiele ludzi zdołało tu dotrzeć, nie od razu opuścił most. Jako jeden z ostatnich, kompletnie obolały od zadanych ran przeprawił się na drugą stronę, próbując znowu znaleźć się w pobliżu łowcy.
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 05-07-2018 o 10:42.
Asderuki jest offline  
Stary 05-07-2018, 14:08   #68
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Yastra nawet nie czekała, tylko rzuciła wszystko, co akurat w rękach miała, i pobiegła za Rhyną, tak samo jak ona pragnąc pomóc tym, którzy przeżyli i mieli szansę na ucieczkę w głąb mroku lasu Fangwood. Nie pytała o nic. Wycięte krzaki oraz ciała poległych mówiły same za siebie, ukazując swe informacje niczym otwarta księga z dopiero co zapisanymi krwią stronicami. Pomagając swojej “siostrze”, głównie przytrzymując nożyczki i bandaże do tamowania krwawień, oglądała umorusane smutkiem i zmartwieniami twarze ocalałych phaendarczyków. Ocierała im z policzków łzy bólu. Szeptała dobre słowa na uspokojenie zszarganych nerwów. Napełniała nadzieją. Wspierała bliskością. Robiła co mogła, by choć nieco zasklepić broczące rozpaczą rany, zachowując się iście jak anioł w porównaniu do tego, co prezentowała sobą przez ostatnie kilka lat, gdy zaczęła mieszkać sama. Nie do wiary ile potrafiło się zmienić, gdy na wszystkich spadło nieszczęście i tylko razem mogą sobie z nim poradzić. Ona się zmieniła. Wszyscy dookoła niej się zmienili. Wyjątek stanowiła jedynie Rhyna. Ta zawsze była gotowa, by poświęcić się dla dobra innych, choćby miała oddać ostatni kęs chleba, a przy tym by się jeszcze uśmiechała szeroko, mówiąc te swoje optymistyczne złote myśli. Było to na niej niesamowite oraz… niezrozumiałe. Przyglądała się dedykacji, z jaką akolitka poświęciła swoje życie wierze, nie zdając sobie zupełnie sprawy jak bardzo staje się ona podobna do Noelana… Gdy oprowadzała ją po mieście, pierwsze co zrobiła, to za kilka ostatnich miedziaków kupiła dla niej jabłko. Gdy tak żyły ze sobą pod jednym dachem, nie zawsze się ze sobą zgadzały, czasami bardzo głośno, jednak ta nigdy nie chowała urazy i rozmawiała z nią na drugi dzień tak, jakby nic się nie stało. I teraz to. Była jak zesłana z niebios święta.
Nagle w jej umyśle niczym błysk pojawiło się zrozumienie.
Bogowie nie działają bezpośrednio. To ich uniżeni słudzy byli wykonawcami ich woli. Jej kochana siostrzyczka nim była.
Bogowie byli razem z nimi!
Ale… czy była w stanie ją ochronić przed śmiercią? Ta obawa niemal jak kowadło spadło jej na i tak już udręczone dniem myśli.
Czy obie były w stanie ochronić tych wszystkich ludzi przed losem, jaki spotkał Noelana, Kining, czy też może tamtego chłopaka na ścianie?

Yastra jeszcze jeden raz omiotła wzrokiem wszystkich żywych… i opuściła swój posterunek, idąc w stronę pobojowiska. Leżał tam ktoś. Ktoś ważny. Ktoś, po kim by nigdy się nie spodziewała…
… śmierci w boju.
Serce podeszło jej do gardła.
Zaza… leżała w kałuży własnej krwi wylewającej się z zmasakrowanego boku, niepomna już na otaczający ją świat. Jej wielki topór znajdował się tuż obok wielkiej dłoni półorczycy, towarzysząc jej w śmierci aż do samego końca.
Elfka stała z rozdziawionymi ustami, zszokowana i kompletnie zbita z tropu. Ze wszystkich osób, jakie znała w Phaendar, to przecież Zaza miała największe szanse na ucieczkę. Jej masa, tytaniczna wręcz siła oraz topór będący jej atrybutem z łatwością mogłyby przebić się przez całą masę hobgoblinów.
A jednak zginęła.
Jak? Yastra padła na kolana zaraz przy niej, nieopatrznie zanużając dłonie w jej ciepłej jeszcze krwi.
Jak? Zadała znów sobie to pytanie, przypominając sobie wszelkie kłótnie i złośliwości, jakimi ją obdarzyła od samego początku ich znajomości.
Dlaczego? Nie miała żadnych zobowiązań wobec Phaendar. Była tu, ponieważ musiała. Pomyśleć, że prawie nazwała ją w karczmie “szpiegiem hobgoblinów”, gdy nie chciała jej słuchać.
A jednak walczyła. Dla nich. Dla Phaendar.
I za Phaendar zginęła.
~ Pierwszy raz w życiu żałuję, że nie byłam dla ciebie lepsza ~ kolejna łza spłynęła po jej policzku. Która to już? Oczy już ją piekły, a serce rozdzierał żal ~ Jeśli słuchasz nich myśli z zaświatów, to wiedz, że…
- Przepraszam - wypowiedziała cicho na głos - Jednak to nie koniec naszej wspólnej podróży.
Przynajmniej tak mogła się jej zadośćuczynić za wszystkie lata pogardy.
Jednak najpierw musiała jeszcze wrócić do żywych, by im nieco pomóc.
I zmotywować do dalszej drogi. To już niedaleko!

Pozostawiając Yolandę w rękach Enniusa i Talathiela, oddzieliła się od potrzebującej chwili spokoju już pobladłej i zmęczonej Rhyn. Rozglądała się, przechadzając się pośród ocalałych przed zielonymi łapskami Legionu. Wszyscy w jakiś sposób okazywali swój smutek. Przygnębione miny. Łzy. Ciche przekleństwa rzucane pod nosem. Przeradzająca się w skierowaną w grunt agresję bezsilność. Potracili swoje rodziny, dobytki, plany na przyszłość… wszystko. Pozytywnych emocji na próżno było wśród nich szukać.
Czy ktokolwiek by ich po nich oczekiwał?
Najgorzej to wszystko przechodziła Silvia. Łkając histerycznie jakby świat się właśnie kończył, ukrywała swoją piękną twarzyczkę, wtulając ją w obejmowane ramionami kolana. Nawet nie poczuła obecności przysiadającej na piętach obok niej elfki i przytrzymującej ją Olgi, by ta nie spotkała się twarzą w twarz z zimnym gruntem. Wszelkie słowa odbijały się od niej jak od kamienia. Zamknęła się na świat. Jeśli miała jakąkolwiek nadzieję, ta dawno już wyparowała.
Jak Yastra już była przygnębiona, tak poczuła się teraz jeszcze gorzej. Nie dość, że ta dziewczyna była naprawdę młoda, to tylko bogowie mogli wiedzieć co zobaczyła. Czy jej słowa cokolwiek zdziałają? A jeśli ta na nią spojrzy… to się nie przestraszy? Była przecież cała ochlapana już zaschniętą hobgoblinią krwią. Nawet nie trudziła się, by zetrzeć choć tą odrobinę znajdującą się na pobladłym policzku. Ta plama na jej ciele i duszy idealnie kontrastowała z jej chęcią niesienia pomocy. Najpierw zabiła jednego, następnie drugiego… a później przestała już mieć znaczenie liczba.
Ale to wszystko było po to, by chronić tych, których kochała.
- Wszyscy coś dziś straciliśmy. Domy. Rodziny. Przyjaciół. Jednak to nie koniec. To nigdy nie jest koniec, póki żyjemy - mówiła do Silvii uspokajająco elfka, głaszcząc delikatnie po głowie - Więc płacz, moja droga. Łzy nie są złe. Niech jednak spadając na ziemię dudnią ci pod stopami, pokazując że wciąż istniejesz. Że ten głośny upadek, jaki usłyszał świat, to nie jest twoje ostatnie słowo. Musisz wstać. Idź naprzód. Walczyć! Wciąż pisać powieść swego życia, by móc zakończyć ją w wybrany przez siebie sposób. Nie możesz zawierzać swojego losu kartom dobieranym przez innych.
Z czasem jej ciche słowa zmieniły się w pełną pasji przemowę słyszaną przez wszystkich. Yastra chwyciła mocno jej delikatne, chłodne dłonie, z sercem ogrzewając je, by poczuła i fizyczne, i to podnoszące na duchu ciepło motywujące do dalszego życia naprzeciw wszystkiemu, co złe. Dokładnie tak, jak musiała zrobić ona, gdy zdruzgotana śmiercią ojca, bez czegokolwiek przy sobie, wraz z pomocą Rhyn, Aubrin i Noelana musiała odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości zaczynając od zera.
Dokładnie tak samo...
- Upadniesz raz. Upadniesz znowu. I znowu. Jednak zawsze znajdzie się ktoś, kto poda ci rękę, byś mogła wstać - po policzku elfki spłynęła mała łezka, którą szybko otarła wierzchem dłoni, lekko wyginając wargi w uśmiechu - Wszyscy coś dziś straciliśmy, jednak nie jesteś sama. Nikt z nas nie jest sam, póki trzymamy się razem. Tego by chcieli od nas nasi martwi i schwytani przyjaciele. Musimy walczyć o lepsze jutro. Musimy walczyć o siebie dla siebie, i dla innych.
Wyglądało na to, że jej starania przyniosły jakiś owoc. Silvia wróciła do rzeczywistości, patrząc na nią wciąż z rozpaczą w oczach… ale z nowymi siłami wystarczającymi, by przekroczyć most. Pociągnęła ją więc mocno do góry, by stanęła na nogi, jednocześnie pokazując, że jej wspaniała przemowa to nie tylko puste słowa.
Przejdą przez most… i później będą się zastanawiać co dalej.

Widząc, że Kharrick i Jace idą podłożyć bombę, zaczynała motywującymi słowami poganiać ludzi, by pozbierali swoje rzeczy i jak najszybciej przebiegali przez most. Jeśli mieli jakieś problemy, to im pomagała. Spieszyła się jednak. Nie chciała zostać na drugim brzegu, gdy to wszystko szlag trafi.
Pozostała tylko Zaza… i topór, który bez słowa wcisnęła doglądającemu działań na moście Oreldowi w ręce. W całkiem imponującym pokazie siły zawartej w jej zgrabnym, ale dobrze zbudowanym elfim ciele, wzięła półorczycę na ręce, nie przejmując się kapiącą na jej ramię krwią, i sama przeszła przez most, rzucając jeszcze ostatnie spojrzenie na zrujnowane Phaendar.
Poczuła jak coś zaczyna w niej pękać…
- Bądź dzielna, przynajmniej jeszcze przez chwilę - bąknęła do siebie pod nosem, odwracając wzrok - Jeszcze przez chwilę…
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 05-07-2018, 14:29   #69
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Eksplozja, którą z pewnością usłyszano w miasteczku, wstrząsnęła mostem, ale stara kamienna konstrukcja wciąż stała. Po kilku przerażających, pełnych napięcia sekundach, budowla zaczęła powoli przechylać się, by w końcu runąć z ogłuszającym rumorem do rzeki. Trzystuletni most, którego historia była też historią samego Phaendar, został doszczętnie zniszczony, odcinając jedyną przeprawę przez Marideth w promieniu kilkudziesięciu mil. Czy powstrzyma to pościg przed błyskawicznym dopadnięciem grupy uciekinierów?

Ostatnie spojrzenie na miasteczko nie przynosiło otuchy. Wciąż wisiał nad nim ogromny kłąb dymu, barwiony na pomarańczowo przez łunę bijącą z płonących domostw. Popiół wirował w powietrzu niczym padający śnieg. Wrzaski mieszkańców powoli zamarły, pozostawiając niepokojącą ciszę, przerywaną co jakiś czas wyciem wilków lub okrzykami w szorstkim języku hobgoblinów. Ciała zabitych leżały na ulicach w kałużach ich własnej krwi. Wygląda na to, że jedynymi źywymi i wolnymi istotami w miasteczku są już tylko hobgoblińscy najeźdźcy. Phaendar upadło.

***

Uciekinierzy ruszyli od razu w stronę stojącej na granicy puszczy, parę mil dalej chatki Erica Dunkira, gdzie miała na nich czekać Aubrin Zielona, Jet i pozostali goście tawerny. Marsz pod świecącym mocno księżycem nie trwał długo – nawet ranni byli gotowi na większy wysiłek, byle tylko znaleźć się jak najdalej od niszczonego miasteczka. Wszyscy starali się powstrzymywać przed ukradkowymi spojrzeniami w tamtą stronę. Po niecałej godzinie, kiedy płomienie nad Phaendar były już ledwo widoczne, ujrzeli niewielką, jednoizbową drewnianą chatynkę, w której Dunkir mieszkał ze swoją przybraną córką. W drzwiach dało się dostrzec potężną sylwetkę drwala Torvego, który widząc zbliżającą się grupę zamachał do nich i zniknął wewnątrz. Po chwili cała dziewiątka była już na zewnątrz, gotowa do drogi. Najwyraźniej nikt tutaj nie próżnował, czekając na resztę – domek Erica został ograbiony ze wszystkich przydatnych przedmiotu, które teraz nieśli uciekinierzy. Pozostałe rzeczy zostały zwalone na stertę wewnątrz chatki. Widocznie stary traper nie miał zamiaru zostawić najeźdźcom niczego poza popiołem.

Aubrin uśmiechnęła się szeroko, widząc ponad dwa tuziny phaendarczyków sprowadzonych tutaj w jednym kawałku. Wciąż była blada i wyraźnie obolała, ale widok uratowanych zdecydowanie poprawił jej humor.
- Jak wam się udało zebrać aż taką zgraję? I jeszcze nie daliście się złapać?! Świetna robota! Możemy w takim razie ruszać w głąb lasu, złapiemy oddech i zastanowimy się co dalej. -
Wtedy też do grupy podszedł Eric, dotychczas zbierający ostatnie pakunki ze swojego domu. Na jego zmęczonej twarzy wypisana była ogromna duma.
- Aż tylu was uciekło? Pieprzyć to, Zaza, chodź no tutaj, ojciec musi cię wyściskać! - krzyknął w tłum, nietypowo dla siebie okazując emocje. Odpowiedziała mu jednak głucha cisza. - Zaza? Gdzie jesteś? Zaza? - Traper zaczął się rozglądać z niepokojem. - Nie wydurniaj się, dziewucho! Nie str…- urwał, zauważywszy w końcu Yastrę, która wciąż dźwigała zwłoki półorczycy. Mężczyzna zamarł – nie krzyczał, nie szlochał, nie przeklinał, nie złorzeczył – po prostu stał bez ruchu, wpatrując się w martwe ciało swojej córki, a łzy płynęły po jego policzkach ciurkiem. Kiedy zmęczona elfka położyła Zazę przed nim, opadł powoli na kolana i zaczął gładzić twarz zmarłej, szepcząc coś niezrozumiałego i kiwając się wolno. Aubrin gestem dała znać pozostałym, by na razie zostawili Erica samego.

Nie było czasu ani możliwości na zapewnienie Zazie godnego pochówku, trzeba było poradzić sobie z tym, co miało się pod ręką. Zapłakana Rhyna odprawiła krótką, pełną smutku i rozpaczy ceremonię, po której zawinięte w materiał ciało dziewczyny złożono w chatce, na stosie zebranym z porozbijanych mebli. Każdy z uciekinierów zostawił zmarłej jakąś drobną pamiątkę, zaś Eric położył obok jej topór, po czym po raz ostatni przytulił swoją córkę. Następnie odebrał od Aubrin zapaloną pochodnię i położył ją pod stosem. Stał obok jeszcze przez jakiś czas, dopóki Rathan nie wyciągnął go na zewnątrz. Eric wyglądał teraz jakby w tą jedną noc postarzał się o dziesięć lat.
- Ruszajmy szybko, niczego dla nas już tu nie ma - powiedział głucho, gdy za jego plecami płomienie powoli obejmowały ciało Zazy.

Koniec Części Pierwszej

***

Część Druga: Pod Leśnym Sztandarem


Ostatni wolni mieszkańcy Phaendar zapadli w gęstwiny puszczy Fangwood, która już wielokrotnie dawała im schronienie na czas łupieżczych najazdów z Molthune. Czy tak też będzie teraz? Ten atak nie był taki sam jak poprzednie – nastąpił nagle, kompletnie zaskakując ludność, co na płaskich równinach Nesmian wydawało się po prostu niemożliwe. A jednak się wydarzył, więc może dotychczasowe ukrywanie się w lasach także się nie sprawdzi? Takie myśli pojawiały się w wielu głowach, ale uciekinierzy starali się szybko o nich zapominać, zamiast tego skupiając się na stawianiu kolejnych kroków, oddalających ich od Phaendar i armii hobgoblinów, prosto w mroczne objęcia Fangwood. Maszerowali dobrych kilka godzin, dopóki co słabsi nie zaczęli po prostu upadać ze zmęczenia, co przekonało Aubrin do zarządzenia postoju. Do świtu zostało jeszcze trochę czasu, a byli na tyle daleko, by póki co nie martwić się o pogoń.

Można było myśleć, że pod wpływem ostatnich okropnych wydarzeń mało kto będzie w stanie zasnąć, ale wyczerpanie wzięło górę, i uciekinierzy zasypiali praktycznie od razu po rozłożeniu koców czy śpiworów, a niektórzy po prostu bezceremonialnie zwalali się na miękkie leśne runo, zapadając w niespokojny sen, pełen koszmarów. Jedynie kilka osób, jak Eric czy Maria, którzy stracili najwięcej, nie mogło w ogóle spać, wciąż przeżywając potworności tego wieczoru. Na szczęście letnie noce w Fangwood były wystarczająco ciepłe, by jeszcze przez parę dni porządniejsze schronienie nie było aż tak potrzebne. Rankiem, a raczej krótko przed południem, kiedy wszyscy rozbudzili się już i zbierali do dalszego marszu, Aubrin podeszła do tych, bez których wszyscy obecni byliby teraz martwi, albo w hobgoblińskich kajdanach. Stara tropicielka miała podkrążone oczy i wciąż cierpiała z powodu wczorajszej rany, ale na jej twarzy widać było wyraz zaciętości.
- Parę godzin drogi stąd jest spora polanka, na której będziemy mogli rozstawić jakiś obóz, chociaż to nie wystarczy nam na długo. Uratowaliście nam dupska, ale to dopiero początek, musimy się tu zorganizować, żeby przeżyć dłużej niż parę nocy. -
 
Sindarin jest offline  
Stary 10-07-2018, 22:16   #70
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Uciekli! Jace przyglądał się eksplozji, a później głuchemu dźwiękowi łamanych drewnianych przęseł oraz kamieni trących o kamień. Ktoś klepnął go w ramię, odwrócił się i biegiem ruszył do czekających przy ścianie lasu towarzyszy.
Początkowy sukces i euforia szybko minęły gdy z każdym krokiem przez niebezpieczną i dziką puszczę czuć było narastającą posępną atmosferę.
Nikt nie odważył się zapalić światła, więc przez pierwszą część drogi szli w ciemnościach za towarzystwo mając jedynie dźwięk deptanych liści i gałęzi, oraz ciche stękanie gdy któryś z ocalałych oberwał gałęzią, lub wszedł twarzą w pajęczynę. Jace nie słyszał płaczu, nawet sporadyczne pociągania nosem zdawały się być coraz rzadsze.
Młody Beleren również był pogrążony w myślach. Czuł pustkę wiedząc, że zostawił za sobą swoich rodziców, a także najstarszego brata Karla. Jego myśli zaprzątał też bezmiar okrucieństwa jaki w jednej chwili zakończył idylliczne Pheander. Nadal czuł cierpki posmak własnych wymiocin wymieszany z zapachem strachu, krwi i juchy, którą czuł niemal na całym ciele i choć nie pozbawił nikogo życia, był odpowiedzialny za śmierć wielu bezbronnych hobgoblinów tego wieczora. Do tego czarę goryczy przepełnił obraz nieokrzesanej i porywczej półorczycy leżącej w gęstej kałuży ciemnej krwi. Jeszcze parę godzin temu grożącej mu na targu, teraz nieruchomej... martwej.

Wreszcie, Jace nie wiedział kiedy dokładnie, zatrzymali się na chwilę odpoczynku. Ktoś z przodu zarządził, reszta bezwolnie przystała. Młodzieniec wziął pochodnie, która po chwili rozbłysła zimnym białym światłem. Beleren momentalnie pożałował tego widząc twarze towarzyszy niedoli. Jednak po chwili wokół niego dało się odczuć uglę, jakby światło rozpraszało nie tylko cień, ale także grozę w sercach Pheanderczyków. Wnet pojawiły się kolejne pochodnie i wszyscy ruszyli nieco raźniej.

* * *

Zatrzymali się w końcu gdy ludzie nie mieli już siły iść. Padali w zasadzie tam gdzie stali. Jace odnalazł rodzinę pod rozłożystym drzewem. Yan i Klara - nierozłączni bliźniacy, również teraz siedzieli obok siebie z tak samo ściągniętymi twarzami. Tezzeret siedział obok niech, milczący, cichy, pogrążony we własnych myślach. Wtuleni w suknie Marii dwójka najmłodszych Belerenów. Spali już mocno, więc dziewczyna wstała ostrożnie i odeszła. Jace chciał ruszyć za nią, ale Tez chwycił go za ramię i pokiwał przecząco głową. Zrozumieli się, ich siostra potrzebowała przeżyć stratę w samotności.

Nie rozmawiali. Czasem trzeba pomilczeć razem i to właśnie czynili. Jedność, którą tak rzadko okazywali przy rodzinnym stole teraz była widoczna jak na dłoni. Brakowało tylko bogobojnego Karla za którym Jace szczerze nie przepadał, ale wiele by dał, żeby usłyszeć ponownie jego niedzielne "kazania". Wreszcie jeden po drugim położyli się do snu. Jace patrzył przez chwilę na śpiącą rodzinę starając się zapamiętać ten widok, po czym wstał i ruszył poszukać Marii. Znalazł ją milczącą obok równie milczącego, pogrążonego w żałobie Erica. Łzy na jej policzkach wyschły już dawno zostawiając rowki na policzkach. Nie miała już siły płakać, ale była zbyt zmęczona na by zasnąć. Jace spojrzał na jej przeszytą bólem twarz, ich spojrzenia spotkały się, chłopak zrozumiał. Spojrzał jeszcze raz na osuwających się w objęcia snu Erica i Marię, po czym przykrył siostrę płaszczem i odszedł.


* * *



 

Ostatnio edytowane przez psionik : 10-07-2018 o 22:18.
psionik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172