- Bodajbyś koła pogubił! - Mark rzucił w ślad za uciekającym samochodem.
Do biednej maszyny co prawda nie miał żadnych pretensji, ale kierowca - to już całkiem inna sprawa. Chyba nie był ślepy i potrafił odróżnić człowieka od Obcego.
- A żeby ci prawo jazdy zabrali do końca życia! - dodał, to życzenie kierując już całkiem personalnie.
- A pies ci mordę lizał... - dorzucił po chwili, gdy emocje jakby nieco opadły.
- A jedź... - westchnął w końcu zrezygnowany. - Może chociaż pomoc sprowadzisz.
Tych "a" było może nieco za dużo, ale - prawdę mówiąc - Mark sam nie był pewien, jak by się zachował w takiej sytuacji i czy mając za plecami hordę mackowatych Obcych, tudzież zmutowanych ludzi, zatrzymałby się, by zabrać jakiegoś autostopowicza, który wszak mógł się okazać maniakalnym mordercą. Przecież nieszczęścia chodzą parami.
I oto, nomen omen, dwa uciekające z Domu 'nieszczęścia' ukazały się oczom Marka.
Dwoje to para, troje to tłok...
Co prawda tłok pod prysznicem, z Kelly w jednej z ról, był całkiem przyjemny, ale sytuacja się jakby nieco zmieniła. Woda co prawda stale lała się na głowy, ale nie o igraszki w strugach wody tutaj chodziło, tylko o życie.
W grupie co prawda było raźniej, jedni drugim mogli pomagać, było się do kogo przytulić (pod warunkiem zgodności seksualnych preferencji), ale równocześnie grupa przyciągała więcej uwagi, niż pojedyncza osoba. A kto mógł wiedzieć, czy za uciekinierami nie rzuci się w pogoń jakiś Obcy?
Mark nie sądził, by dla kogoś, kto przybył na Ziemię z Kosmosu, trzymetrowy raptem mur mógł stanowić zbyt wielką przeszkodę, dlatego też, na wypadek, gdyby uciekająca dwójka pociągnęła za sobą jakiś ogon, zszedł głębiej w las i zaszył się w krzakach, by cierpliwie czekać na dalszy rozwój sytuacji.
I by ujawnić się, gdyby to było bezpieczne. |