Erich spoglądał na zmierzającego na środek placu kapłana. Pomny możliwej agresji tamtego nie zamierzał jednak interweniować, czy w inny sposób przeszkadzać ulrykaninowi. Był przy tym ciekawy, czy innym się uda.
Von Kurst już walczył z nowymi wyznawcami któregoś z plugawych bóstw, które upatrzyło sobie mieszkańców Fortenhaf dla swych spaczonych celów. Mimo, że byli pozbawionym wyszkolenia wojskowego motłochem, to daleki był od lekceważenia przeciwnika. Kultyści powstrzymywali rozwój, a może nawet cofali chorobę osłabiającą Ericha i jego towarzyszy. Do tego mieli przewagę pięcio- a może i sześciokrotną. Jeśli klecha nie miał nic więcej poza swoją wersją fanatyzmu religijnego, a jego bóg nie postanowi ulrykanina wspomóc, to starcie zakończy się dość szybko.
Nagle przyszła mu do głowy jakaś myśl:
- Wyeliminujmy pielgrzyma. Może reszta pierzchnie... - probował wypatrzeć zakapturzoną postać pośród tych, którzy wyglądali jak zwykli mieszkańcy miasta. Z gotową do użycia bronią i osłonięty tarczą ruszył za kapłanem, choć wolniej od niego.