Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2018, 14:08   #68
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Yastra nawet nie czekała, tylko rzuciła wszystko, co akurat w rękach miała, i pobiegła za Rhyną, tak samo jak ona pragnąc pomóc tym, którzy przeżyli i mieli szansę na ucieczkę w głąb mroku lasu Fangwood. Nie pytała o nic. Wycięte krzaki oraz ciała poległych mówiły same za siebie, ukazując swe informacje niczym otwarta księga z dopiero co zapisanymi krwią stronicami. Pomagając swojej “siostrze”, głównie przytrzymując nożyczki i bandaże do tamowania krwawień, oglądała umorusane smutkiem i zmartwieniami twarze ocalałych phaendarczyków. Ocierała im z policzków łzy bólu. Szeptała dobre słowa na uspokojenie zszarganych nerwów. Napełniała nadzieją. Wspierała bliskością. Robiła co mogła, by choć nieco zasklepić broczące rozpaczą rany, zachowując się iście jak anioł w porównaniu do tego, co prezentowała sobą przez ostatnie kilka lat, gdy zaczęła mieszkać sama. Nie do wiary ile potrafiło się zmienić, gdy na wszystkich spadło nieszczęście i tylko razem mogą sobie z nim poradzić. Ona się zmieniła. Wszyscy dookoła niej się zmienili. Wyjątek stanowiła jedynie Rhyna. Ta zawsze była gotowa, by poświęcić się dla dobra innych, choćby miała oddać ostatni kęs chleba, a przy tym by się jeszcze uśmiechała szeroko, mówiąc te swoje optymistyczne złote myśli. Było to na niej niesamowite oraz… niezrozumiałe. Przyglądała się dedykacji, z jaką akolitka poświęciła swoje życie wierze, nie zdając sobie zupełnie sprawy jak bardzo staje się ona podobna do Noelana… Gdy oprowadzała ją po mieście, pierwsze co zrobiła, to za kilka ostatnich miedziaków kupiła dla niej jabłko. Gdy tak żyły ze sobą pod jednym dachem, nie zawsze się ze sobą zgadzały, czasami bardzo głośno, jednak ta nigdy nie chowała urazy i rozmawiała z nią na drugi dzień tak, jakby nic się nie stało. I teraz to. Była jak zesłana z niebios święta.
Nagle w jej umyśle niczym błysk pojawiło się zrozumienie.
Bogowie nie działają bezpośrednio. To ich uniżeni słudzy byli wykonawcami ich woli. Jej kochana siostrzyczka nim była.
Bogowie byli razem z nimi!
Ale… czy była w stanie ją ochronić przed śmiercią? Ta obawa niemal jak kowadło spadło jej na i tak już udręczone dniem myśli.
Czy obie były w stanie ochronić tych wszystkich ludzi przed losem, jaki spotkał Noelana, Kining, czy też może tamtego chłopaka na ścianie?

Yastra jeszcze jeden raz omiotła wzrokiem wszystkich żywych… i opuściła swój posterunek, idąc w stronę pobojowiska. Leżał tam ktoś. Ktoś ważny. Ktoś, po kim by nigdy się nie spodziewała…
… śmierci w boju.
Serce podeszło jej do gardła.
Zaza… leżała w kałuży własnej krwi wylewającej się z zmasakrowanego boku, niepomna już na otaczający ją świat. Jej wielki topór znajdował się tuż obok wielkiej dłoni półorczycy, towarzysząc jej w śmierci aż do samego końca.
Elfka stała z rozdziawionymi ustami, zszokowana i kompletnie zbita z tropu. Ze wszystkich osób, jakie znała w Phaendar, to przecież Zaza miała największe szanse na ucieczkę. Jej masa, tytaniczna wręcz siła oraz topór będący jej atrybutem z łatwością mogłyby przebić się przez całą masę hobgoblinów.
A jednak zginęła.
Jak? Yastra padła na kolana zaraz przy niej, nieopatrznie zanużając dłonie w jej ciepłej jeszcze krwi.
Jak? Zadała znów sobie to pytanie, przypominając sobie wszelkie kłótnie i złośliwości, jakimi ją obdarzyła od samego początku ich znajomości.
Dlaczego? Nie miała żadnych zobowiązań wobec Phaendar. Była tu, ponieważ musiała. Pomyśleć, że prawie nazwała ją w karczmie “szpiegiem hobgoblinów”, gdy nie chciała jej słuchać.
A jednak walczyła. Dla nich. Dla Phaendar.
I za Phaendar zginęła.
~ Pierwszy raz w życiu żałuję, że nie byłam dla ciebie lepsza ~ kolejna łza spłynęła po jej policzku. Która to już? Oczy już ją piekły, a serce rozdzierał żal ~ Jeśli słuchasz nich myśli z zaświatów, to wiedz, że…
- Przepraszam - wypowiedziała cicho na głos - Jednak to nie koniec naszej wspólnej podróży.
Przynajmniej tak mogła się jej zadośćuczynić za wszystkie lata pogardy.
Jednak najpierw musiała jeszcze wrócić do żywych, by im nieco pomóc.
I zmotywować do dalszej drogi. To już niedaleko!

Pozostawiając Yolandę w rękach Enniusa i Talathiela, oddzieliła się od potrzebującej chwili spokoju już pobladłej i zmęczonej Rhyn. Rozglądała się, przechadzając się pośród ocalałych przed zielonymi łapskami Legionu. Wszyscy w jakiś sposób okazywali swój smutek. Przygnębione miny. Łzy. Ciche przekleństwa rzucane pod nosem. Przeradzająca się w skierowaną w grunt agresję bezsilność. Potracili swoje rodziny, dobytki, plany na przyszłość… wszystko. Pozytywnych emocji na próżno było wśród nich szukać.
Czy ktokolwiek by ich po nich oczekiwał?
Najgorzej to wszystko przechodziła Silvia. Łkając histerycznie jakby świat się właśnie kończył, ukrywała swoją piękną twarzyczkę, wtulając ją w obejmowane ramionami kolana. Nawet nie poczuła obecności przysiadającej na piętach obok niej elfki i przytrzymującej ją Olgi, by ta nie spotkała się twarzą w twarz z zimnym gruntem. Wszelkie słowa odbijały się od niej jak od kamienia. Zamknęła się na świat. Jeśli miała jakąkolwiek nadzieję, ta dawno już wyparowała.
Jak Yastra już była przygnębiona, tak poczuła się teraz jeszcze gorzej. Nie dość, że ta dziewczyna była naprawdę młoda, to tylko bogowie mogli wiedzieć co zobaczyła. Czy jej słowa cokolwiek zdziałają? A jeśli ta na nią spojrzy… to się nie przestraszy? Była przecież cała ochlapana już zaschniętą hobgoblinią krwią. Nawet nie trudziła się, by zetrzeć choć tą odrobinę znajdującą się na pobladłym policzku. Ta plama na jej ciele i duszy idealnie kontrastowała z jej chęcią niesienia pomocy. Najpierw zabiła jednego, następnie drugiego… a później przestała już mieć znaczenie liczba.
Ale to wszystko było po to, by chronić tych, których kochała.
- Wszyscy coś dziś straciliśmy. Domy. Rodziny. Przyjaciół. Jednak to nie koniec. To nigdy nie jest koniec, póki żyjemy - mówiła do Silvii uspokajająco elfka, głaszcząc delikatnie po głowie - Więc płacz, moja droga. Łzy nie są złe. Niech jednak spadając na ziemię dudnią ci pod stopami, pokazując że wciąż istniejesz. Że ten głośny upadek, jaki usłyszał świat, to nie jest twoje ostatnie słowo. Musisz wstać. Idź naprzód. Walczyć! Wciąż pisać powieść swego życia, by móc zakończyć ją w wybrany przez siebie sposób. Nie możesz zawierzać swojego losu kartom dobieranym przez innych.
Z czasem jej ciche słowa zmieniły się w pełną pasji przemowę słyszaną przez wszystkich. Yastra chwyciła mocno jej delikatne, chłodne dłonie, z sercem ogrzewając je, by poczuła i fizyczne, i to podnoszące na duchu ciepło motywujące do dalszego życia naprzeciw wszystkiemu, co złe. Dokładnie tak, jak musiała zrobić ona, gdy zdruzgotana śmiercią ojca, bez czegokolwiek przy sobie, wraz z pomocą Rhyn, Aubrin i Noelana musiała odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości zaczynając od zera.
Dokładnie tak samo...
- Upadniesz raz. Upadniesz znowu. I znowu. Jednak zawsze znajdzie się ktoś, kto poda ci rękę, byś mogła wstać - po policzku elfki spłynęła mała łezka, którą szybko otarła wierzchem dłoni, lekko wyginając wargi w uśmiechu - Wszyscy coś dziś straciliśmy, jednak nie jesteś sama. Nikt z nas nie jest sam, póki trzymamy się razem. Tego by chcieli od nas nasi martwi i schwytani przyjaciele. Musimy walczyć o lepsze jutro. Musimy walczyć o siebie dla siebie, i dla innych.
Wyglądało na to, że jej starania przyniosły jakiś owoc. Silvia wróciła do rzeczywistości, patrząc na nią wciąż z rozpaczą w oczach… ale z nowymi siłami wystarczającymi, by przekroczyć most. Pociągnęła ją więc mocno do góry, by stanęła na nogi, jednocześnie pokazując, że jej wspaniała przemowa to nie tylko puste słowa.
Przejdą przez most… i później będą się zastanawiać co dalej.

Widząc, że Kharrick i Jace idą podłożyć bombę, zaczynała motywującymi słowami poganiać ludzi, by pozbierali swoje rzeczy i jak najszybciej przebiegali przez most. Jeśli mieli jakieś problemy, to im pomagała. Spieszyła się jednak. Nie chciała zostać na drugim brzegu, gdy to wszystko szlag trafi.
Pozostała tylko Zaza… i topór, który bez słowa wcisnęła doglądającemu działań na moście Oreldowi w ręce. W całkiem imponującym pokazie siły zawartej w jej zgrabnym, ale dobrze zbudowanym elfim ciele, wzięła półorczycę na ręce, nie przejmując się kapiącą na jej ramię krwią, i sama przeszła przez most, rzucając jeszcze ostatnie spojrzenie na zrujnowane Phaendar.
Poczuła jak coś zaczyna w niej pękać…
- Bądź dzielna, przynajmniej jeszcze przez chwilę - bąknęła do siebie pod nosem, odwracając wzrok - Jeszcze przez chwilę…
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline