Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2018, 14:29   #69
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Eksplozja, którą z pewnością usłyszano w miasteczku, wstrząsnęła mostem, ale stara kamienna konstrukcja wciąż stała. Po kilku przerażających, pełnych napięcia sekundach, budowla zaczęła powoli przechylać się, by w końcu runąć z ogłuszającym rumorem do rzeki. Trzystuletni most, którego historia była też historią samego Phaendar, został doszczętnie zniszczony, odcinając jedyną przeprawę przez Marideth w promieniu kilkudziesięciu mil. Czy powstrzyma to pościg przed błyskawicznym dopadnięciem grupy uciekinierów?

Ostatnie spojrzenie na miasteczko nie przynosiło otuchy. Wciąż wisiał nad nim ogromny kłąb dymu, barwiony na pomarańczowo przez łunę bijącą z płonących domostw. Popiół wirował w powietrzu niczym padający śnieg. Wrzaski mieszkańców powoli zamarły, pozostawiając niepokojącą ciszę, przerywaną co jakiś czas wyciem wilków lub okrzykami w szorstkim języku hobgoblinów. Ciała zabitych leżały na ulicach w kałużach ich własnej krwi. Wygląda na to, że jedynymi źywymi i wolnymi istotami w miasteczku są już tylko hobgoblińscy najeźdźcy. Phaendar upadło.

***

Uciekinierzy ruszyli od razu w stronę stojącej na granicy puszczy, parę mil dalej chatki Erica Dunkira, gdzie miała na nich czekać Aubrin Zielona, Jet i pozostali goście tawerny. Marsz pod świecącym mocno księżycem nie trwał długo – nawet ranni byli gotowi na większy wysiłek, byle tylko znaleźć się jak najdalej od niszczonego miasteczka. Wszyscy starali się powstrzymywać przed ukradkowymi spojrzeniami w tamtą stronę. Po niecałej godzinie, kiedy płomienie nad Phaendar były już ledwo widoczne, ujrzeli niewielką, jednoizbową drewnianą chatynkę, w której Dunkir mieszkał ze swoją przybraną córką. W drzwiach dało się dostrzec potężną sylwetkę drwala Torvego, który widząc zbliżającą się grupę zamachał do nich i zniknął wewnątrz. Po chwili cała dziewiątka była już na zewnątrz, gotowa do drogi. Najwyraźniej nikt tutaj nie próżnował, czekając na resztę – domek Erica został ograbiony ze wszystkich przydatnych przedmiotu, które teraz nieśli uciekinierzy. Pozostałe rzeczy zostały zwalone na stertę wewnątrz chatki. Widocznie stary traper nie miał zamiaru zostawić najeźdźcom niczego poza popiołem.

Aubrin uśmiechnęła się szeroko, widząc ponad dwa tuziny phaendarczyków sprowadzonych tutaj w jednym kawałku. Wciąż była blada i wyraźnie obolała, ale widok uratowanych zdecydowanie poprawił jej humor.
- Jak wam się udało zebrać aż taką zgraję? I jeszcze nie daliście się złapać?! Świetna robota! Możemy w takim razie ruszać w głąb lasu, złapiemy oddech i zastanowimy się co dalej. -
Wtedy też do grupy podszedł Eric, dotychczas zbierający ostatnie pakunki ze swojego domu. Na jego zmęczonej twarzy wypisana była ogromna duma.
- Aż tylu was uciekło? Pieprzyć to, Zaza, chodź no tutaj, ojciec musi cię wyściskać! - krzyknął w tłum, nietypowo dla siebie okazując emocje. Odpowiedziała mu jednak głucha cisza. - Zaza? Gdzie jesteś? Zaza? - Traper zaczął się rozglądać z niepokojem. - Nie wydurniaj się, dziewucho! Nie str…- urwał, zauważywszy w końcu Yastrę, która wciąż dźwigała zwłoki półorczycy. Mężczyzna zamarł – nie krzyczał, nie szlochał, nie przeklinał, nie złorzeczył – po prostu stał bez ruchu, wpatrując się w martwe ciało swojej córki, a łzy płynęły po jego policzkach ciurkiem. Kiedy zmęczona elfka położyła Zazę przed nim, opadł powoli na kolana i zaczął gładzić twarz zmarłej, szepcząc coś niezrozumiałego i kiwając się wolno. Aubrin gestem dała znać pozostałym, by na razie zostawili Erica samego.

Nie było czasu ani możliwości na zapewnienie Zazie godnego pochówku, trzeba było poradzić sobie z tym, co miało się pod ręką. Zapłakana Rhyna odprawiła krótką, pełną smutku i rozpaczy ceremonię, po której zawinięte w materiał ciało dziewczyny złożono w chatce, na stosie zebranym z porozbijanych mebli. Każdy z uciekinierów zostawił zmarłej jakąś drobną pamiątkę, zaś Eric położył obok jej topór, po czym po raz ostatni przytulił swoją córkę. Następnie odebrał od Aubrin zapaloną pochodnię i położył ją pod stosem. Stał obok jeszcze przez jakiś czas, dopóki Rathan nie wyciągnął go na zewnątrz. Eric wyglądał teraz jakby w tą jedną noc postarzał się o dziesięć lat.
- Ruszajmy szybko, niczego dla nas już tu nie ma - powiedział głucho, gdy za jego plecami płomienie powoli obejmowały ciało Zazy.

Koniec Części Pierwszej

***

Część Druga: Pod Leśnym Sztandarem


Ostatni wolni mieszkańcy Phaendar zapadli w gęstwiny puszczy Fangwood, która już wielokrotnie dawała im schronienie na czas łupieżczych najazdów z Molthune. Czy tak też będzie teraz? Ten atak nie był taki sam jak poprzednie – nastąpił nagle, kompletnie zaskakując ludność, co na płaskich równinach Nesmian wydawało się po prostu niemożliwe. A jednak się wydarzył, więc może dotychczasowe ukrywanie się w lasach także się nie sprawdzi? Takie myśli pojawiały się w wielu głowach, ale uciekinierzy starali się szybko o nich zapominać, zamiast tego skupiając się na stawianiu kolejnych kroków, oddalających ich od Phaendar i armii hobgoblinów, prosto w mroczne objęcia Fangwood. Maszerowali dobrych kilka godzin, dopóki co słabsi nie zaczęli po prostu upadać ze zmęczenia, co przekonało Aubrin do zarządzenia postoju. Do świtu zostało jeszcze trochę czasu, a byli na tyle daleko, by póki co nie martwić się o pogoń.

Można było myśleć, że pod wpływem ostatnich okropnych wydarzeń mało kto będzie w stanie zasnąć, ale wyczerpanie wzięło górę, i uciekinierzy zasypiali praktycznie od razu po rozłożeniu koców czy śpiworów, a niektórzy po prostu bezceremonialnie zwalali się na miękkie leśne runo, zapadając w niespokojny sen, pełen koszmarów. Jedynie kilka osób, jak Eric czy Maria, którzy stracili najwięcej, nie mogło w ogóle spać, wciąż przeżywając potworności tego wieczoru. Na szczęście letnie noce w Fangwood były wystarczająco ciepłe, by jeszcze przez parę dni porządniejsze schronienie nie było aż tak potrzebne. Rankiem, a raczej krótko przed południem, kiedy wszyscy rozbudzili się już i zbierali do dalszego marszu, Aubrin podeszła do tych, bez których wszyscy obecni byliby teraz martwi, albo w hobgoblińskich kajdanach. Stara tropicielka miała podkrążone oczy i wciąż cierpiała z powodu wczorajszej rany, ale na jej twarzy widać było wyraz zaciętości.
- Parę godzin drogi stąd jest spora polanka, na której będziemy mogli rozstawić jakiś obóz, chociaż to nie wystarczy nam na długo. Uratowaliście nam dupska, ale to dopiero początek, musimy się tu zorganizować, żeby przeżyć dłużej niż parę nocy. -
 
Sindarin jest teraz online