Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2018, 06:29   #124
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Choć agentka miała ochotę wyśledzić sekretarkę i zbirów, nie chciała jednak budzić podejrzeń swoim zachowaniem. A i sam Archibald był cennym źródłem wiedzy. Carmen pozwoliła sobie na poufałe przylgnięcie do jego boku.
- To doprawdy niesamowite miejsce... - mówiła rozentuzjazmowanym tonem - Ale czy ten okręt naprawdę może pływać gdzieś dalej? Zamierzasz nim podróżować?
- Oczywiście że mogę płynąc nim dalej. Służy mi do kursowania po rzece. Jest tak szybciej niż gdybyśmy pojechali drogami i wygodniej. I mniej ostentacyjnie, niż gdybyśmy użyli sterowca. A niektóre moje interesy wymagają dyskrecji.- rzekł dobrodusznym tonem Archibald, choć agentkę najbardziej interesowały właśnie te dyskretne interesy bankiera. Kątem oka zauważyła, że zarówno kobieta jak i obaj mięśniacy również wchodzą na pokład. Dobre i to.
- Mam być zazdrosna? - zapytała Carmen kokietując milionera zmysłowym uśmieszkiem.
- Nie masz o co moja droga. To głównie interesy… żadna przyjemność. Niemniej postaram się żeby tobie się nie nudziło. Po drodze odwiedzimy kilka miasteczek. I jeśli ja nie będę mógł, to Margarite zwiedzi wraz z tobą tamtejsze zabytki. - odparł z uśmiechem Achibald. A Carmen również odpowiedziała mu radosnym uśmiechem. Bo choć sama nie była entuzjastką zabytków, to “postać” w którą się wcielała była wszak miłośniczką historii.
Prywatne komnaty bankiera pozwalały zapomnieć o dość topornym wyglądzie samego statku. Tu panował luksus i snobizm.


[MEDIA]http://minartandoori.com/wp-content/uploads/2018/02/gothic-room-decor-looking-inspiration-about-steampunk-bedroom-ideas-for-your-home-there-are-many-steampunk-wall-decor-for-your-bedroom-to-be-set-to-steampunk-themed-gothic-victorian-room-decor.jpg[/MEDIA]
Ale i dobry gust. Archibald umiał dbać o swoje warunki pracy i wypoczynku.
- Pierwszy na naszej trasie jest Neuenhof. W tym miasteczku, czeka mnie rozmowa z miejscowymi władzami w kwestii sfinansowania infrastruktury. Udzielenia pożyczki, być może z rabatem. Potem… Baden, tam mam się spotkać z Friedrichem Kreuzugem. Może być zabawnie.- rzekł z uśmiechem. I interesująco. Carmen znała to nazwisko. Kreuzugowie byli rodem ściśle powiązanym z Pruso-Austrią i Habsburgami. Jeśli Archibald spotykał się z jednym z nich, to rozmowa z pewnością dotyczyła interesów tego królestwa. Potem zatrzymamy się w Brugg i tu panna Hoersbeck będzie musiała zająć się tobą. A potem… w drodze powrotnej jestem cały twój. I gotów spełnić dowolny kaprys w ramach wynagrodzenia niedogodności. Oczywiście w ramach rozsądku.- wyłożył swój plan Archibald.
Tymczasem parostatek ruszył w rejs.
- Po prawdzie to żadnych niedogodności jeszcze nie doświadczyłam. - Odparła dziewczyna wesoło i dodała, tuląc się do ramienia Archibalda. - Nie musisz tak odgradzać kwestii interesów. To część ciebie, a ja jestem ciebie ciekawa... całego. Takiego, jakim jesteś, jakim... czasem widzę cię poprzez błysk w twoich oczach. - Szeptała romantycznym tonem do jego ucha. - I potrafię zachować dyskrecję... o czym już chyba się przekonałeś.
- To nudne finansowe negocjacje. I omawianie prawniczych szczegółów. Chcesz tkwić tam obok jak paprotka? - zdziwił się bankier, a może próbował zniechęcić?
- Jeśli będzie ci miło, prowadzić takie konwersacje w otoczeniu zieleni? - odparła pytaniem na pytanie, uśmiechając się nieustannie - Chętnie. W końcu muszę sobie zasłużyć na twoje zadośćuczynienie potem... a bywam zachłanna. - ostatnie słowa wymruczała mu do ucha, które delikatnie przygryzła.
- Zdecydowanie mnie to cieszy…- dłoń mężczyzny przesunęła się po biodrze na pośladek agentki. - A na co byś miała ochotę teraz? Obejrzeć statek, moją kolekcję, pooglądać widoki? Mam też tu całkiem biegłego francuskiego kucharza i niewielki zbiór francuskich win. Najstarsze mają sto lat.
- Chętnie zobaczę statek... i twoją kolekcję. - Odparła, przeciągając się pod jego dotykiem - Ostrzegałam, że jestem zachłanna.
- Zacznijmy od kolekcji.- zaproponował mężczyzna i zabrał się za pokazywanie zdobytych eksponatów. Każdy z nich omawiał dokładnie podając wiele fascynujących szczegółów… fascynujących Carmen-archeolożkę, ale nie Carmen-agentkę. Kolekcja na statku składała się z europejskich mistrzów malarstwa. Nie było tu nic z Egiptu, nic dotyczącego jej własnych zainteresowań. Niemniej należało się uśmiechać i słuchać z uwagą kolejnych wypowiedzi bankiera przy kolejnym obrazie. Dlatego wypinała instynktownie pupę pod dłoń mężczyzny, bowiem dotyk jego palców krążący nieprzyzwoicie po jej pośladkach, był ciekawszy… niż kolejne jego wywody. Mimo to jednak nie pozwalała sobie na odwrócenie uwagi. Słuchała przez cały czas uważnie, rozglądając się tylko dyskretnie. Interesowały ją raczej skrytki, arsenały broni, ukryte alarmy i... deus ex, a właściwie zasięg jaki mogła mieć maszyna w razie walki.
Arystokratka zdołała zauważyć kilka szczelin sugerujących ukryte schowki. Zbyt małe na dzieła sztuki, więc kryjące broń. Pod tym jednak względem bankier był zdecydowanie mniej ekstremalny niż Andrea Corsac. Nawet schowki wydawały się dość małe na olbrzymie spluwy. Żadnych miedzianych przewodów świadczących o obecności sensorów deus ex machiny. W tej części statku ów różnicowy mózg musiał być głuchy i ślepy. Były jednak ukryte przyciski świadczące o tym, że alarm można było wywołać sprowadzając do środka ochroniarzy, których widziała wchodząc tu wraz z Archibaldem. Najwyraźniej bankier cenił bezpieczeństwo, ale nie wścibstwo. No i na tak małych jednostkach, moc obliczeniowa deus ex machiny była zwykle mniejsza, od tej w statycznych budynkach.
- Robi wrażenie… prawda? - zapytał bankier pokazując perełkę swojej kolekcji.
- Kopia… oczywiście nie obraz. Tylko mit stojący. Rzymianie tak się wstydzili swojego pochodzenia, że dopisali sobie trojański rodowód.- zaśmiał się.
Carmen zachichotała dyskretnie, choć po prawdzie nawet nie zrozumiała dowcipu.
- Za to ty mógłbyś chyba zawstydzić wszystkich ludzi renesansu swoją wiedzą. Zaczynam podejrzewać, że masz jakiś magiczny sposób na nieśmiertelność, bo zdobycie takiej wiedzy... wydaje się, że jeden żywot to mało. - Zboczyła w stronę interesującego ją tematu.
- Niestety nie. Nieśmiertelność i wieczna młodość to cel który wyznaczyło sobie wielu, ale nikt chyba nie osiągnął. To święty graal alchemii, a choć krążą legendy o kamieniu filozoficznym i sukcesach niektórych to… są tylko legendy. A ty… nie chciałabyś być wiecznie piękna i wiecznie młoda?- zapytał retorycznie Archibald.
- Niestety, jestem próżna i owszem... chciałabym. Choć uważam, że dar wieczności to też odpowiedzialność i powinien być połączony z ciągłym nabywaniem wiedzy i umiejętności... zmianą. - Pogładziła ramię mężczyzny jakby strzepywała z niego niewidoczny pyłek. - Nie jestem tylko śliczną buzią Archibaldzie i doskonale wiem, że nawet najpiękniejszy kwiat w końcu się nudzi. Dlatego... rzecz w tym, by zakwitając za każdym razem otwierać kielich innego kwiatu, aby patrzący zawsze był ciekaw, co tym razem go spotka.
- Dość ciekawe podejście do życia, ale świat ma tak wiele smaków, że potrzeba kilku żywotów by rozsmakować się we wszystkim. Powiedz mi… co ty byś dała za wieczne życie i wieczną młodość. Co jesteś gotowa poświęcić za taki dar?- zapytał bankier wpatrując się wprost w oczy agentki.
Udała zaskoczenie, choć nie spuściła wzroku, by dać mu do zrozumienia jak silna jest również jej wola. Uśmiechnęła się zmysłowo.
- Wszystko co dziś mam, obróci się w proch lub zostanie zapomniane, więc jakaż waluta mogłaby być dla mnie nie do przyjęcia? Zrobiłabym wszystko, by trwać. A ty?
- Wiele…- ale teraz nie myślał chyba o tym, bo zbliżył swoje usta do warg Carmen całując je zachłannie, tak jak zachłannie dociskał jej ciało do swojego.
Nie opierała się, wręcz przeciwnie. Sama cofnęła się o dwa kroki, by jej plecy przywarły do ściany. Mężczyzna całował ją zachłannie rozkoszując się jej wargami i uległością. Budziła w nim pożądanie i ochotę, ale… na razie zdołał się pohamować.
- To… obejrzymy statek?- zapytał cicho, a ona wiedziała, że najchętniej usłyszałby z jej ust : ”Nie”.
Carmen zmrużyła oczy, jakby walczyłą chwilę ze swymi pragnieniami.
- Hmmm... tak, chętnie. Póki mam okazję. - Powiedziała i mrugnęła do mężczyzny konspiracyjnie.

Więc ruszyli. Wąskimi korytarzami na pokład i po pokładzie. Carmen mogła podziwiać widoki, ale wolała “podziwiać” rozmieszczenie sensorów optycznych i drogi ochroniarzy. Trzeba było przyznać, że Archibald dbał o swoje bezpieczeństwo. Tam gdzie nie było czujnych “oczu” deus ex machiny, uzbrojonych bodyguardów było więcej. Carstein zresztą unikał zaprowadzania jej tam, gdzie ów różnicowy mózg rządził. Maszynownia za brudna, arsenał za niebezpieczny, magazyny nieciekawe. Jedyny wyjątek zrobił dla mostka, więc Carmen mogła obejrzeć sobie koło sterowe statku, poznać deus ex machinę o nazwie “Nawigator”, oraz Abrahama Gershwina, doświadczonego kapitana statku.
- Pływał po tej rzece jeszcze w czasach, gdy deus ex machiny były za duże i zbyt kosztowne, by je montować na okrętach.- wyjaśnił Archibald przedstawiając go.
- Bardzo miło pana poznać. - Powitała Carmen mężczyznę z uprzejmym uśmiechem.
- Może panienka czuć się bezpieczna na mym statku. Nie ma pułapki na tej rzece, której bym nie znał.- odparł uprzejmie Abraham. - Każda mielizna i łacha są mi tu znane…
- A takie większe… porośnięte drzewami… wysepki na rzece?- zapytał Archibald.
- Noooo… te też. Ale te nie stanowią kłopotów, tylko lachy ukryte pod wodą.- wyjaśnił Abraham.
- Moglibyśmy zjeść obiad na takiej wysepce.- zaproponował bankier zerkając na Carmen.
- Och, nie chcę robić kłopotu, ale... to brzmi bardzo zachęcająco. - dziewczyna udała optymizm. Po prawdzie jednak to było kolejne opóźnienie w misji, więc nie bardzo się radowała.
- Ma panienka jakieś pytanie co do trasy lub okrętu?- zapytał uprzejmie kapitan.
- Nie... w pełni ufam naszemu gospodarzowi. - Posłała słodki uśmiech Archibaldowi, co miało go upewnić w jej dyskrecji.
- Tak więc… zwiedziliśmy już wszystkie ciekawe miejsca na okręcie.- skłamał nieco Archibald, bo było jeszcze kilka interesujących ją miejsc. Ale Carmen-archeolożka, miała inne upodobania niż Carmen-agentka, więc nie mogła mu zaprzeczyć.
- Na co teraz masz ochotę moja droga? - zapytał więc uprzejmie Carstein.
Przysunęła się do niego poufale.
- A co jest tu... zakazane? - zapytała prowokacyjnie.
- Zakazane… ? Cóż… nie wypadałoby figlować tak… na dziobie okrętu. Wszak nie jesteśmy jedyną jednostką pływającą po tej rzece. - mruknął rozbawiony bankier.- Wszystko co nieprzyzwoite jest tu zakazane… jeśli czynione na widoku. Szwajcarzy są bardzo pruderyjnym narodem. Nie tak jak Francuzi czy Włosi. Tyle, że pruderyjnym publicznie. Nieco mniej… gdy drzwi są zamknięte.
- Hmmm a ty nie chowasz sekretów za zamkniętymi drzwiami? - droczyła się Carmen.
- Zawsze można postrzelać z armat… to też jest nielegalne. - zauważył kapitan, a bankier dodał żartobliwie.- Chowam, ale nie na tym statku niestety. Na tego typu jednostki mogą wchodzić inspektorzy żeglugi rzecznej. Ukrywanie tu czegokolwiek byłoby nierozważne.
Na te słowa agentka uśmiechnęła się zmysłowo, lecz nic już nie skomentowała. Nie mogła być zbyt wścibska, dlatego postanowiła ograniczyć się do roli Carmen-entuzjastycznej archeolożki. Przynajmniej dopóki bieg wydarzeń nie stanie się dla niej ciekawszy…

Pierwszym miejscem postoju było Neuenhof. Urocze miasteczko nad rzeczką wyróżniające się… bezbarwnością. Ot szwajcarskie miasto na prowincji, pomijając kilka automatonów obsługujących ruch rzeczny, pozbawione technologii. Miejscowi constable uzbrojeni byli tylko w pałki, gwizdki i spraye z gazem obezwładniający. Miasteczko urocze w swej bezbarwności i spokoju, ale też i nudne. Nic dziwnego, że miejscowa śmietanka polityczna wręcz padała do nóg Archibaldowi. Przewodził im Ernst Crammer, energiczny staruszek w eleganckim stroju i podpierający się laseczką. On, w towarzystwie swoich pomocników chciał pokazać bankierowi różne miejsca w miasteczku i przedstawić mu swoje wizje dotyczące tych miejsc. Archibald zaś posłał dziewczynie spojrzenie świadczące o tym, że może… znaleźć sobie wymówkę, by mu nie towarzyszyć podczas tej wędrówki przez miasto. Carmen przemyślała to szybko. Opcja pomyszkowania po pokładzie pod nieobecność miliardera faktycznie była nęcąca, toteż skinęła głową na znak zgody i pomacha dyskretnie Archibaldowi, robiąc przy tym nieco smutną minkę, jakby już za nim tęskniła.
Bankier z miną cierpiętnika oddalił się wraz miejscowymi urzędnikami. Towarzyszyła mu jego sekretarka i kilku ludzi ochrony. Carmen została więc sama na partostaku (nie licząc kapitana, kilkunastu ludzi obsługujących statek i kolejnych kilkunastu ochroniarzy, oraz… gdzieniegdzie Nawigatora). Póki Archibald był w polu widzenia, agentka żegnała czułym spojrzeniem bankiera stojąc obok trapu. Ale jak tylko zniknął... miała (prawie) wolną rękę. Prawie… bo ciągle musiała uważać na wścibskie spojrzenia.
Wiedziała, że nie musi się spieszyć. Pierwszą godzinę więc poświeciła na niewinne przyglądanie się kolekcji Archibalda, dbając przy tym by drzwi do kajut zawsze były otwarte, aby w razie czego członkowie załogi widzieli, że nie ma nic do ukrycia. Potem udając zmęczenie, dziewczyna przeniosła się do przyznanej jej sypialni, czy raczej sypialni Archibalda. Odczekała kolejny kwadrans i... wymknęła się. Pierwszym jej celem było biuro milionera a konkretnie jego biurko i wszelka papierologia tam zgromadzona.

Gabinet Archibalda, z racji gabarytów statku, nie był specjalnie duży. Właściwie była to ciasna klitka, acz z bogato zdobionymi barokowymi meblami. Zwłaszcza biurkiem.

Papiery na nim nie były aż tak interesujące. Okazyjne przemówienie przygotowane na wypadek, gdyby burmistrz przygotował “spontaniczne” spotkanie z mieszkańcami. Jakaś mapa miasta… jak się okazało Neuenhof, z zaznaczonymi na niej planami inwestycji. A przy nich dopiski: “opłaca się”, “nie warto”, “zaproponować zmiany”...
Nic ciekawego. Jakaś korespondencja dotycząca Singapuru. Jej szybkie przejrzenie pozwoliło arystokratce zapoznać się z tym gdzie zamierza się zatrzymać Archibald i na jak długo. Oczywiście wybrał jeden z najlepszych hoteli, a w nim apartament królewski… z kilkoma dużymi apartamentami dla ochrony i swoich najbliższych współpracowników.
Była też otwarta książka napisana przez angielskiego archeologa, dr. Samuela Duponta:
“Sekretna wyprawa Aleksandra Wielkiego.”... wielokrotnie czytana i co więcej pokryta dopiskami, przekreśleniami i podkreśleniami. Pomiędzy jej strony były też powtykane różne koperty.
Carmen skupiła się więc na tym ostatnim znalezisku, w szczególności zwracając uwagę na koperty i dopiski oraz wszelkiego rodzaju zaznaczenia w tekście.
Pierwsze rozdziały książki Carmen przeleciała wzrokiem. Tam nie było żadnych dopisków. Pierwsze zaczęły się dopiero w przybyciu Aleksandra do Gordionu. Autor spekulował czym naprawdę był węzeł gordyjski i jakie konsekwencje sprowadziło na Macedończyka jego rozcięcie. “Klątwa” ta miała zmusić przyszłego “władcę świata” do szukania remedium.
I tu zaczynały się różne rozważania wyciągane na podstawie fragmentów tekstów z różnych starożytnych źródeł. Czasami nawet drobnych jak pojedyncze zdania. Przewijały się jednak wzmianki o dzieciach pilnujących łoża matki. I z którymi wysłannicy Aleksandra starli się za jego życia… a potem nawet po śmierci. Sponsorowani przez Ptolemeuszy, potem Kleopatrę, a następnie cezarów szukali “Lędźwi Rozpustnicy” i nektaru jej ciała… mających dać nieśmiertelność i potęgę ich aktualnym mocodawcom. Książka zawierała spekulacje… dużo więcej gdybań niż faktów. Wedle jednak przekonań dr. Duponta dzieci rozpadły się na siostry i braci. A wraz z nimi rozpadły się klucze do lędźwi ich matki. Niewiele jednak doktor był w stanie opowiedzieć na temat trzeciej frakcji, tych którzy poszukiwali lędźwi pierwotnie na zlecenie Aleksandra. Czy zaginęli na przestrzeni dziejów? Doktor Samuel wydawał się tak sądzić, ale sądząc po dopiskach Archibalda, bankier nie był już taki pewien. Ale też nie wydawał się mieć konkretnych dowodów. Świątynia Salomona?
Ten dopisek był dość częsty. Ale Carstein miał chyba jeszcze mniej poszlak na poparcie tej tezy niż Dupont swoich. Koperty… niestety okazały się puste, ale wypisane na nich adresy świadczyły o tym, że szwajcarski bankier i angielski naukowiec prowadzili intensywną wymianę listów.

Kroki!
Ktoś się zbliżał.
Tym kimś był uzbrojony w pistolet automatyczny i optyczny układ celowniczy mężczyzna.

Profesjonalny ochroniarz, jeden z tych którzy mieli pilnować bezpieczeństwa statku. Jak i tego by gabinet ich szefa był pusty.
Carmen pospiesznie odłożyła książkę na jej miejsce, po czym rozejrzała się nerwowo. Do gabinetu prowadziło tylko jedno przejście, a okienko w kajucie było malutkie, toteż nie miała szans na ucieczkę niezauważona. Nie bardzo widząc inne rozwiązanie, pospiesznie rozchyliła dekolt swojej sukni, niemal całkiem odsłaniając piersi i rozsiadła się na fotelu Archibalda.

Akurat w chwili, gdy jej pośladki dotknęły siedzenia, ochroniarz zajrzał do środka. Brytyjka udała zdziwienie na jego widok.
- Oooo nie jesteś Archibaldem... chociaż... miło cię poznać.
Uśmiechnęła się do mężczyzny zmysłowo.
- Nie ma’am… Nie jestem….- mężczyzna zerknął na twarz, a potem ześlizgnął się wzrokiem na dekolt agentki. Dukał przy tym rozkojarzony widokami. - A pani… nie powinna tu być. Co... właściwie pani... tu robi?
Dziewczyna udała zmieszanie i jakby nieumiejętnie próbowała zasłonić dekolt.
- Och, nie wiedziałam. Archibald mówił, że mogę chodzić wszędzie. Chciałam tu na niego zaczekać... to przestępstwo? - zakończyła, przybierając nieco wyzywającą pozę.
- Prze.. stępstwo?- zamyślił się ochroniarz, a jego wzrok i zapewne myśli kręciły się wokół biustu Carmen.- Nie… Ale powinna panna tu przebywać. I nie lepiej zaczekać w alkowie? Tam raczej chyba... by oczekiwał panny.. obecności.
- Chciałam zrobić mu niespodziankę, a tu zajrzy na pewno w pierwszej kolejności... - zrobiła smutną minkę, proszącego kociaka.
- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł.- odparł niepewnie mężczyzna starając się dyskretnie zezować na biust Brytyjki.- Myślę że w sypialni zrobi mu panna lepszą niespodziankę.
Rozejrzał się po korytarzu.- No i… tu są ważne dokumenty.
- A ja nie jestem ważna? - Carmen udała zasmucenie, przeciągając się przy tym kusząco.
- Nie. Oczywiście że nie. Ale… czemu… tu? - mężczyzna westchnął głośno i schowawszy swój pistolet do kabury. - Poczekam tu z panienką.
- A Archibald nie uzna tego za nieodpowiednie? - dziewczyna zaczęła wodzić palcem w rozcięciu swej sukni pomiędzy piersiami.
- Aaaaa… dlaczego nieeeodpowiednie? Nie robimy nic niestosownego. A w tym pokoju jedynie szef może bez nadzoru. - mężczyzna jednak odruchowo poluzował sobie kołnierzyk. Pewnie zaczęło mu się robić “gorąco”.
Carmen uśmiechnęła się rozkosznie i przeciągnęła na fotelu Archibalda.
- Skoro tak mówisz... od razu czuję się bezpieczniej. Opowiedz mi coś o swojej pracy? Jest bardzo trudna?
- Jest trudna. Dbam o bezpieczeństwo szefa, a jemu zagrażają różni osobnicy. Walczyłem z uszlachetnionymi niedźwiedziami nawet. A te mają automatyczne gatlingi. Jak taki strzeli w ścianę, to przerobi ją na ser szwajcarski. - zaczął się przechwalać najemnik stojąc tak, by mieć dobry widok na dekolt arystokratki.
- Ojej, to Archibald ma tylu wrogów? - udała zdziwienie i jakby od niechcenia poprawiła gorset.
- Wizjonerzy tacy jak on… mają zawsze wielu wrogów panienko. A jeśli są bogaci, to mają potężnych wrogów.- wyjaśnił uprzejmie te zawiłości ochroniarz.
- Och, a na czym to wizjonerstwo polega? Bo że jest niesamowicie inteligentny i ma wiedzę to oczywiście wiem, ale wizje... to coś więcej, czyż nie? - uśmiechnęła się słodko.
- Szef ma plany trochę bardziej rozbudowane. Inwestuje w prywatną arm… armię ochroniarzy.- mężczyzna nieco zbladł na twarzy i dodał.- Takie wizjonerstwo w interesach międzynarodowych i bankowości. Ja się na tym nie znam.
- Ja tym bardziej... - zachichotała głupiutko Carmen, znów poprawiając się na fotelu - Ale mnie to... no, podoba mi się. Bardzo. - wydęła zmysłowo usta, patrząc ochroniarzowi w oczy.
- Ano… szef ma kiepełę…- odparł mężczyzna próbując oderwać wzrok od oczu dziewczyny, ale kiedy mu się udawało, to jego wzrok przykuwał dekolt Brytyjki. Nagle rozległ się głośny dźwięk syreny okrętowej.
- Ocho.. szef wraca z wycieczki.- wyjaśnił to ochroniarz, od razu sztywniejąc i poważniejąc.
Carmen uśmiechnęła się szelmowsko.
- No proszę... czas tak szybko minął. Dziękuję za opiekę. - mrugnęła do ochroniarza.
- Nadal nie mogę zostawić panienki tutaj samej… rozumie panienka. Takie są zasady.- wyjaśnił mężczyzna, uparty w tej materii jak osioł. Oboje usłyszeli kroki zbliżające się do pokoju w którym się znajdowali. Niewątpliwie należały one do Archibalda.
- … nie ufam tej damulce, którą wpuściłeś do łóżka. Nie wiem co ona wie naprawdę o Hekesh, ale mówię ci Archie, archeolożką to ona nie jest. Nie wygląda na kujonkę, raczej na tancerkę z operetki. Mówię ci, ta Corsac wysłała ją, byś gapił się w jej cycki zamiast pilnować naszych interesów…- usłyszeli oboje głos kobiecy i kobiece obcasy, towarzyszące krokom Archibalda.
- Wszystko mam pod kontrolą. Skoro ją Andrea nasłała, to tym bardziej należy się dowiedzieć czemu. I co Andrea wie o lędźwiach Hekesh.- odparł sam bankier.
Brytyjka parsknęła, zerkając na ochroniarza. Gdy starszy mężczyzna pojawił się w drzwiach, podniosła się z jego fotela powolnym, jakby kocim ruchem.
- Obawiam się, że przypisuje mi się tu więcej zasług niż zasługuję - powiedziała, nie przestając się uśmiechać - Nie ja jednak wpraszałam się na ten rejs. I przyznam, że słysząc tę rozmowę poczułam się co najmniej niezręcznie.
- Ach wybacz… - rzekł z uśmiechem Archibald i spojrzał to na ochroniarza, to na drobną kobietę stojącą za nim. Margarite Hoersbeck, bo któż inny to mógł być.
- Carmen poznaj Margarite… moją asystentkę. I wybacz jej… podejrzliwość jest częścią jej obowiązków.-
Miss Hoersbeck przyglądała się podejrzliwie agentce w milczeniu, zapewne nie żałując ani jednego słowa.
- Czemu tu jesteś? Są wygodniejsze kajuty niż ten nieco… zaśmiecony i ciasny gabinet.- zapytał zaciekawiony Archibald.
- Szpieguję - odparła Carmen obrażonym tonem, zerkając wrogo na kobietę, która nawet nie raczyła jej przywitać - Obawiam się, że cokolwiek powiem, będzie teraz budziło podejrzliwość tej panienki, której pozwalasz na pomijanie szlacheckich tytułów swoich gości... nie mówiąc o całej reszcie.
Podeszła do drzwi, by wyjść, lecz zatrzymała się obok Archibalda. Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Bardziej niż jej słowa jednak boli mnie twoje przytaknięcie. To prawda, że nie mam wykształcenia archeologicznego. Na to żaden lord by się nie zgodził, by przekazywać córce tak niepraktyczną wiedzę. Historia jest jednak moją pasją, która... myślałam, że nas połączyła. Najwyraźniej jednak jestem w tym postrzeganiu osamotniona, toteż jeśli sobie życzysz, do wyjścia na ląd spędzę czas w po... kajucie, którą wskażesz. Pod kluczem, jeśli tego sobie życzysz. Doprawdy, nie dbam już o twoje tajemnice. - Dodała tonem rozkapryszonej szlachcianki.
- Przepraszam.- mężczyzna podążył za nią, po drodze objął ją w pasie i poprowadził na pokład statku przyciskając do siebie coraz mocniej.
- Musisz zrozumieć moja droga, że Margarite jest nieco przewrażliwiona na punkcie ostrożności. Nie zamierzała cię urazić. Ja tym bardziej.- tłumaczył bankier, od czasu do czasu muskając pośladki agentki pieszczotliwie.
- Jak ci to mogę wynagrodzić?
Carmen pozwalała mu na to, choć jej twarz wciąż wyrażała klasycznego “focha”.
- Nie wiem czy to można wynagrodzić. Chciałabym żebyś mi ufał, ale najwyraźniej to co... to co zrobiliśmy, co dla mnie było spontaniczne, dla innych jest rodzajem gry czy czegoś. Wspomniana Andrea na przykład przestała się do mnie odzywać od kiedy ty i ja... sam wiesz. Tak jakbym nie mogła utrzymywać znajomości z wami dwojgiem. - kłamała bez zająknięcia agentka, nadając swojej wypowiedzi ton lekkiej pretensji, wynikającej jednak przede wszystkim ze zdezorientowania a nie zarzutów względem miliardera. Na to wiedziała, że jeszcze nie może sobie pozwolić.
- Zaufanie wymaga czasu, moja słodka. Buduje się je cegiełka po cegiełce. - uśmiechnął się i cmoknął ją w policzek. Zamyślił zerkajac na rzekę, po której już płynęli. - Andrea się do ciebie nie odzywa? Dziwne… nigdy nie wydawało mi się, by była jakoś bardzo zaborcza wobec swoich kochanków i kochanek? Może… jest jakiś inny powód zerwania waszej znajomości?
Carmen udała zmieszanie.
- Cóż, ona lubi być w centrum uwagi, a od kiedy ty i ja... odmówiłam jej. - udała wyznanie, po czym dodała szybko - Ale oczywiście, nie powinieneś czuć się zobowiązany czy coś, to po prostu... mój własny wybór. Zazwyczaj mam jednego kochanka... lub kochankę... o ile zaspokaja mój apetyt. - ostatnie słowa wymruczała zmysłowo.
- To może zadbam teraz o twój apetyt. Dalsza podróż rzeką będzie nudna dopóki nie dotrzemy do kolejnego miasta.- szepnął jej do ucha delikatnie kąsając płatek uszny. Po czym dodał do siebie.- No tak… Andrea nie lubi jednego. Przegrywać.
I takiej konkluzji agentka od niego oczekiwała, toteż teraz jakby ugięła się pod wpływem jego pieszczot i odwróciła, by poszukać ustami jego ust.
Archibald pocałował zachłannie arystokratkę, a potem jego usta zeszły na szyję.
- Poczekaj na mnie w sypialni. Przyjdę z szampanem i ostrygami? Będę cię rozpieszczał, aż do następnego postoju. Jak ci się podoba taka rekompensata za moje słowa?
Udała, że się zastanawia chwilę.
- Ocenię, jak już poznam efekty tych starań. Też bywam... wybredna. - Obdarzyła go przeciągłym spojrzeniem i kręcąc biodrami ruszyła w stronę sypialni.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline