Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-02-2018, 21:15   #121
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Po spotkaniu z Andreą, Carmen wróciła z Dianą do hotelu. Panna Staerke podczas powrotu zachowywała się grzecznie i obojętnie. Jakby wydarzenia których się domyślała nie miały dla niej znaczenia. Żadnych zaróżowionych policzków, żadnych komentarzy i docinków. Mimo że domyślała się co się działo pomiędzy Brytyjką a Korsykanką. Następnie się rozdzieliły, Diana ruszyła windą, a Carmen udała się schodami. Potrzebowała chwili na zaplanowanie dalszych działań i rozmowy z Orłowem. Potrzebowała samotności, by móc przemyśleć odkryte
Bella… podsłuchane imię dawało nadzieję, że sekrety Hercela nie umarły wraz z nim. Problemem był jednak fakt, że samo imię niewiele dawało. Kim była ta Bella? Kto mógł Carmen powiedzieć? Czy Orłow wie? Jeśli nie on… to czy Gabriela nie mogła rozjaśnić bardziej sytuacji? Obserwowała wszak adwokata przez kilka dni. Musiała coś zauważyć, co wtedy uznała za mało istotny detal. Mogła wiedzieć coś o Belli, bo samo imię nie wystarczało w tej sytuacji. Szukanie Belli, kochanki Hercela w tak dużym mieście jak Zurych mogło być zbyt trudne, jeśli znało się tylko jej imię. Każdy skrawek informacji na jej temat był na wagę złota.

Gdy Carmen weszła do swojego pokoju, by pogadać na ten temat z Rosjaninem, na moment zamarła w zaskoczeniu.


Jan Wasilijewicz kupił sobie nowy strój. Przyszykowany na niego, opinający jego ciało niczym kombinezon. Czarny mundur lokaja. Ale jakże dobrze się na nim prezentujący. Czarny lampart… z tym się jej kojarzył. Gibka postać w czarnym opalizującym futerku. Nocny łowca dżungli. Drapieżnik… i właśnie wypatrzył swoją ofiarę.


Archibald był, albo też pozował na nobliwego mężczyznę i człowieka o purytańskim charakterze. Jako bankier nie mógł wszak pozwalać sobie na skandale godne Andrei. Nie można się było spodziewać po nim takich atrakcji, jak szybki numerek w damskiej ubikacji. Carstein wydawał się być nudny… na pewno nudniejszy od wielu kochanków i kochanek jakie agentka miała okazję poznać podczas swoich misji. A przynajmniej takie próbował sprawiać wrażenie… poza alkową.
W Carsteinie była jednak jakaś fałszywa nutka, którą Brytyjka wyczuwała odkąd go zobaczyła. Ta pewność siebie, arogancja i duma. Ta lwia natura, którą poczuła gdy zostali sami. To nie pasowało w ogóle do grzeczności i opanowania mężczyzny. Bankier przy wszystkich nosił fałszywą maskę i tylko, gdy byli sami Carmen mogła zobaczyć jego prawdziwą naturę.
Dlatego też restauracja w której to mężczyzna, była bardzo tradycyjna, bardzo elegancka. Kelnerzy byli ubrani szykownie. Odźwierny był gorylem w stroju portiera, a sama karta dań podawana była przez złocone manipulatory Dalii, deus ex machiny, o przyjemny kobiecym głosie.

Archibald siedział sam przy jednym ze stolików, naturalnie ubrany bardzo elegancko i szykownie. Jadł klasyczny sznycel po wiedeńsku, najwyraźniej nie zamierzając czekać na nią z posiłkiem. Było to trochę… nieuprzejme z jego strony. Z drugiej jednak podkreślało fakt, że nie jest zadurzonym młodzikiem, który da się wodzić za nos. Carmen zaś nie miała wyboru, musiała grać w jego grę i powoli okręcać go sobie wokół paluszka. Przy czym musiała postępować bardzo ostrożnie. Już wszak dosiadała jednego rekina jakim była Andrea. Jazda na dwóch rekinach na raz mogła być prawdziwym pokazem ekwilibrystyki w jej wykonaniu. I zakończyć się tragicznie w przypadku upadku. Nie znała co prawda na tyle Archibalda, ale Andrea nie wydawała się Brytyjce osobą wyrozumiałą z natury.
Gdy agentka podchodziła do swojej ofiary, rozważając możliwe podejścia do owego lwa przy posiłku, nagle zatrzymała się w pół kroku. Kątem oka zauważyła bowiem szczupłą sylwetkę o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych. Znajoma twarz i postać.



“Przyjaciel” Corsac także raczył tu się posiłkiem i także w samotności. Co za... niespodzianka.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-05-2018, 12:59   #122
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Tylko raz Carmen zmyliła krok zauważając znajomego Andrei. Zresztą nie musiała udawać, że go nie zna - posłała mu uprzejmy uśmiech, po czym całą uwagę poświęciła Archibaldowi, wiedząc, że milioner tego zapewne oczekuje.
Uśmiech, który jemu posłała był subtelniejszy, ale też dużo więcej wyrażał - jakby mieli wspólną tajemnicę, co zresztą nie było kłamstwem. Carmen poprawiła jeszcze ozdobę na szyi, która zasłaniała efekty jej aprobaty dla nowego stroju Orłowa i jego... radości z tegoż powodu.
- Dzień dobry. I smacznego. - Powiedziała z uśmiechem.
- Witaj moja droga. Wyglądasz zjawiskowo. Na co masz ochotę? Jeśli miałbym polecać coś w tej restauracji to kuchnię austriacką. - rzekł Archibald wstając i szarmancko odsuwają krzesło lady Stone by mogła wygodnie usiąść.
- Jak mija dzionek?- zapytał, podczas gdy arystokratka delektowała się także uśmiechem i spojrzeniem drugiego mężczyzny, który rozbierał ją wzrokiem.
- Raczej nudno. Ale mam nadzieję, że to się niedługo zmieni. - Odpowiedziała Carmen, siadając przy stole. Jej uwaga skupiona była na Archibaldzie, choć kątem oka czasem śledziła zachowanie “przyjaciela” Andrei.
- Z pewnością, taka piękna i fascynująca młoda dama nigdy nie bywa długo sama. - potwierdził Archibald przyglądając się bacznie Carmen, bo też i dekolt sukni był pułapką dla oczu.
- Ja niestety… - westchnął smutno. - zawsze jestem zajęty interesami, acz…-
Tu zrobił długą pauzę jakby chciał przekazać jakąś ważną wiadomość. - Udało mi się wygospodarować popołudnie na przyjemności. Jeśli oczywiście znajdziesz czas, to z chęcią spędziłbym je w twoim miłym towarzystwie.
Drugi “amant” od czasu do czasu zerkał w stronę Brytyjki, a gdy ich oczy się spotykały nie odwracał spojrzenia uśmiechając się łobuzersko… jakby łączył ich wspólny nieprzyzwoity sekret. Carmen jednak ignorowała go przez większość czasu.
- Jest mi bardzo miło. Wiem ile to znaczy w przypadku człowieka o tak szerokich zainteresowaniach i wielu pasjach. - Odparł gładko Archibaldowi, pochylając się lekko w jego stronę by z jednej strony kusić, a z drugiej wciąż zachowywać dobry ton. - Może uda nam się to spotkanie połączyć w jakiś sposób z zamiłowaniem historii. Czy masz jakiś inny pomysł? - zapytała, uśmiechając się zmysłowo.
- Wycieczka parostatkiem po rzece. Wiem, niezbyt jest to powiązane z historią, ale… mam ważne spotkanie…- i dyskretne, skoro wybierał się poza Zurych. - Niemniej będziemy mieli kilka godzin na zacieśnienie naszej znajomości.
Brytyjka spojrzała mu w oczy i chwilę milczała, jakby się zastanawiała, choć przecież to była dla niej wymarzona okazja.
- Brzmi intrygująco. Pozwolę się porwać zatem, gdzie sobie wymarzysz. - Odpowiedziała.
- Popłyniemy w górę Sihl i wrócimy późnym wieczorem. Masz tyle czasu? - zapytał z uśmiechem Szwajcar.
- To kwestia priorytetów, więc owszem, mam. - Odparła wesoło.
- To po posiłku zaraz wyru…- przerwał wypowiedź, bowiem do ich stolika zbliżała osobista asystentka Archibalda. Ta sama którą Carmen widziała na przyjęciu. Uśmiechnęła się jadowicie witając z Brytyjką i zwróciła się do swojego szefa.
- Przepraszam że przeszkadzam, ale przyszedł ważny telegram.-
- Jaka jest jego treść?- zapytał Archibald.
- Ten… WAŻNY telegram.- wyjaśniła.
- Acha… no tak… - mruknął bankier i zwrócił się do Carmen.- Wybaczysz mi na moment moja droga?
Brytyjkę aż skręcało, lecz uśmiechnęła się tylko.
- Oczywiście, rozumiem. Choć zapewniam na przyszłość też o swojej dyskrecji. - Powiedziała i znacząco przykryła usta dłonią.
- To nie są aż tak ekscytujące sekrety. Czysta matematyka i ekonomia. - mężczyzna wstał i cmoknął akrobatkę w policzek.- Wrócę tak za dwadzieścia minut.
Po czym oboje się oddalili zostawiając Brytyjkę samą… no… prawie samą. Eks-kochanek Andrei nadal tu był racząc się winem i zerkając w kierunku Carmen. Jak on w ogóle miał na imię? A tak… Konrad. Była to jedna z niewielu informacji jakimi arystokratka dysponowała na jego temat. Ponieważ przypuszczała, że odejście Archibalda może ośmielić mężczyznę, by podejść, zerknęła teraz otwarcie w jego stronę.
Miała rację… po kilku minutach podszedł do dziewczyny z kieliszkiem wina w ręku.
- To smutny widok. Samotnie siedząca kobieta.- zagaił stojąc obok stolika.
- Pan jest malarzem, że tak wzruszają go widoki? - Carmen spojrzała na niego, prostując się na krześle.
- Rzeźbiarzem bardziej, tyle że na większą… znacznie większą skalę. - “wyjaśnił” ironicznie Konrad bawiąc się tymi niedopowiedzeniami.
- I co też pan chciałby sobie u mnie wyrzeźbić? - zapytała niewzruszona agentka.
- Odpowiedzi… jestem ciekawy co tam u kochanej Andrei się dzieje. A i przyznaję, że…- stojąc zerknął bezczelnie w dekolt Carmen.- … inne widoki też kuszą do bliższego zapoznania.
- Chyba w takim razie powinien pan z nią rozmawiać, a nie ze mną. - Odpowiedziała Brytyjka, marszcząc brwi.
- Ale ona niespecjalnie chce… rozmawiać. Pani jak widzę, też… - odparł mężczyzna popijając trunku. - Ale wiele można wysnuć z kontekstu, prawda? Tyle że taniec pomiędzy gigantami może zakończyć zadeptaniem.
- Pytanie brzmi najpierw dlaczego ja miałabym tańczyć z panem? Jak pan widzi, jestem już umówiona.
- Może nie teraz, ale może później. - wyjął z kieszeni bilecik z zapisanym na nim adresem miejsca w Zurychu. - Kto wie? Może później.
Położył go obok dziewczyny i oddalił się.
Carmen prychnęła, lecz po chwili włożyła bilecik do kieszeni. Przyda jej się, jeśli będzie miała czas zgłębić temat mężczyzny, do którego Andrea wyraźnie odczuwa słabość.
Minęło kilka minut i zjawił się Archibald siadając naprzeciw dziewczyny i przepraszając.
- Interesy ścigają mnie niczym psy gończe i niestety czasami udaje im się mnie dokończyć. Na czym to skończyliśmy?- zapytał na koniec.
- Sama nie wiem... ja się zgadzam na każde szaleństwo, które wyrwie mnie z tego nudnego miasta, więc... możemy ruszać. - Powiedziała z entuzjazmem Carmen.
- Doskonale.- stwierdził Archibald podając ramię dziewczynie do oparcia się o nie. Brytyjka skorzystała z niego, choć nie kleiła się do milionera. Raczej prezentowała, wsparta o jego ramię.
Tak przeszli całą restaurację i po wyjściu z niej dotarli do limuzyny… nie tak rzucającej się w oczy jak pojazd Andrei, ale równie dużej i wygodnej. Oczywiście mężczyzna szarmancko przepuścił Carmen pierwszą. Ta zauważyła, że ten automobil ma przyciemniane szyby, była także jedna oddzielająca pasażerów od kierowcy automobila. Niemal pieczara smoka, do której była zwabiona niczym dziewica.
“Smok” zresztą nie czekał długo. Jego dłoń spoczęła na kolanie Brytyjki wkrótce po ruszeniu pojazdu.
- Jakie to rozrywki można znaleźć w Egipcie? Grałaś w miejscowe gry? Widziałaś słynne wyścigi wielbłądów? Nie mów mi, że twój profesor był tak okrutny, że zmuszał cię tylko do pracy?- dużo pytań i bez znaczenia. Archibald głaszcząc kolano Brytyjki przysuwał się coraz bliżej. I wkrótce poczuła jak czubkiem języka wodzi po jej płatku uszny. Carmen jęknęła i przeciągnęła się zmysłowo, dając mu tym samym niewerbalny znak, że może kontynuować.
- Proszę... nie obrażaj mnie. Kwestia legend... jest dla mnie naprawdę ważna. I gdybym tylko mogła dowieść ich prawdziwość... - westchnęła.
- Legendy mają to do siebie.. że są mitami, zwykle nie do potwierdzenia. - mruknął w odpowiedzi Archibald całując wpierw ucho akrobatki, potem schodząc po policzku na szyję. Porzucił kolano kobiety na rzecz piersi, bo podciągnięcie sukni było w tym przypadku kłopotliwe. Pieszczoty mężczyzny były pewne i władcze. Pierś Carmen stała się więc poduszeczką, którą jego palce ugniatały i masowały.
- Twój cel jest szlachetny i ambitny… ale jeśli skupisz się na nim, to ta obsesja może cię pożreć moja droga.- mruczał wodząc językiem już po dekolcie ugniatanych dłonią piersi akrobatki. - Trzeba umieć się zrelaksować.
- Mmmmm chyba nawet znalazłam przewodnika. - Powiedziała, znacząco dotykając jego krocza.
- Możliwe że tak.- całował delikatnie dekolt łaskocząc brodą skórę dziewczyny. Bawił się biustem i mogłoby się wydawać, że jego kolejne pytanie było tylko sposobem na przeciąganie rozmowy. Szczególnie, że pod palcami Carmen czuła rosnącą wypukłość.
- Zachowała się może jakaś dokumentacja.. z tych waszych wykopalisk. Jakieś notatki lub… informacje? Cokolwiek? - mruknął nie przerywając pieszczot.
- Mmmmm nie wiem... czemu pytasz? - odparła pytaniem na pytanie, ugniatając dłonią jego męskość przez materiał spodni.
- Tak. Bez powodu.- jęknął cicho mężczyzna kłamiąc wyraźnie. Jego oddech przyspieszył, jego spojrzenie gorzało, a jego duma… twardniała pod palcami dziewczyny.
- Wyswobodź go. - szepnął cicho poddając się pożądaniu.
Posłuchała go, jednocześnie szepcząc:
- A gdybym ja miała jakieś notatki... to co wtedy? - zapytała, po czym zsunęła się w dół, by objąć ustami obnażony dowód uznania dla jej urody.
- To by wiele wiele wiele ułatwiło. - jęknął mężczyzna poddając się językowi i ustom kochanki wielbiącym jego wieżę pożądania.- Można by… z ich pomocą… odkryć… co się… jakie skarby naprawdę… zaginęły.
- Czyżby cię ten temat zainteresował? A może sam już coś robiłeś w tym kierunku, starając się jak zwykle być o krok przed resztą? - zapytała, a nim odpowiedział, jej język wrócił do pieszczenia go.
- Ja… zawsze jestem o krok przed reeeszsztą.- jęknął głaszcząc przy tym Carmen po włosach i drżąc coraz bardziej. Jego męskość dumnie prężyła się w ustach dziewczyny, przypominając jej ile ognia udało się wykrzesać jej wczoraj z tego starego lwa.
- Acz… temat… interesuje mnie ze względu na ciebie. - nie brzmiało to jak kłamstwo, ale… czy była to cała prawda?
- Mmmm obawiam się, że w tym momencie, moje zainteresowania skupiają się gdzieś indziej. - Powiedziała podsuwając się do góry i siadając okrakiem na Archibaldzie. Bezczelnie podwinęła przy tym sukienkę i odchyliła materiał majteczek.
Mężczyzna pomógł dziewczynie poczuć twardy szczyt swej włóczni ocierający się prowokacyjnie o jej bramę kobiecości. Jakby chciał skusić do dociśnięcia przez nią łona do niego i poczucia przez nią jego twardej obecności. Nie był to marynarski masz ambasadora, ale i tak mógł sprawić sporo frajdy arystokratce. Spojrzenie mężczyzny skupiało się zaś na jej biuście, nadal ukrytym pod suknią dekolcie i odsłoniętych obecnie zgrabnych nogach Carmen.
- Cóż… moje zainteresowania… też.- wydyszał wyraźnie pobudzony bankier.
Brytyjka zaś nie dodała już nic więcej, dosiadając go niczym amazonka i cały czas podkręcając tempo ruchu bioder.
Samochód drżał na wybojach przenosząc te drżenie na ciało Carmen poruszające się miaro twardym berle kochanka i czując jego zachłanne dłonie na swych piersiach. Pośrednio co prawda, ale mężczyzna zaciskał palce władczo i rozkoszował się jej krągłościami bez jakiegokolwiek wahania. Carmen więc czuła kochanka i intensywne doznania przeszywające przy każdym ruchu bioder, kusząc do coraz szybszego tempa ruchów. Nie myślała jednak o sobie, starając się zapewnić maksimum wrażeń kochankowi. Jej ruchy dostosowywały się do jego, jej ciało wyginało się tak, by miał dostęp do wszelkich, interesujących go skarbów.
Mocniej, szybciej i gwałtowniej. Staruszek miał wigor który przeszywał ją rozkosznie przy każdym opadnięciu biodrami, aż w końcu rozkosz przeszła drżeniem przez ciało Brytyjki, jak i ona poczuła fanfarę kochanka w sobie. Jęknęła przeciągle, spinając mięśnie i wyginając się do tyłu. Z zamkniętymi oczyma pozwalała fali ekstazy powoli opadać.
- Chyba.. dojeżdżamy…- stwierdził cicho mężczyzna rozkoszując się miękkimi krągłościami agentki pod swoimi palcami. Miał rację, słychać już było odgłosy typowe dla nadbrzeża portowego. Małego, bo porty rzeczne rzadko były rozbudowane. Dopiero po chwili Carmen również było dane je zobaczyć, gdy ogarnęła swoje odzienie oraz twarz i wyjrzała przez okienko.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 25-05-2018, 15:06   #123
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Odpowiedni mężczyźni potrafią przyspieszyć bicie serca kobiety. Odpowiedni mężczyźni potrafią przywołać uśmiech na jej twarzy. I nie muszą być przystojni, dobrze zbudowani i bogaci.
Muszą za to być… odpowiedni. I ci byli.
Serce Carmen właśnie zabiło na ich widok. Na twarzy zaś pojawił się delikatny uśmieszek triumfu. Bowiem wychodząc z pojazdu zobaczyła ich.


Smith i Boulders… nie byli przystojni, dobrze zbudowani, ani pewnie szarmanccy. Ot, zwykłe zbiry do wynajęcia. Może nieco bardziej inteligentni niż przeciętne draby spod pubu. Ale byli tutaj, tak jak byli w Kairze. I czekali cierpliwie aż Margarite Hoersbeck zdecyduje się zainteresować ich obecnością.
Nie byli atrakcyjni, ale byli dowodem potwierdzającym to co instynkt podpowiadał Carmen. To właśnie Archibald był tajemniczym A.C.. Przez chwilę agentka obawiała się, że ci dwaj mogą ją rozpoznać, ale szybko porzuciła ten zamysł.
Widzieli wszak tylko raz i to przelotnie. Ona ich zapamiętała, bo do tego ją szkolono. Ich… z pewnością nie. Byli mięśniakami do brudnej roboty: zastraszyć kogoś, pobić w ciemnej alejce, zabić kogoś brutalnymi acz prostackimi metodami… to z pewnością umieli. Ale oczekiwać po nich czegoś więcej? Płonne nadzieje.
Dlatego też Carmen mogła odetchnąć z ulgą, choć oczywiście ich pojawienie tutaj było znaczące. Panów Smitha i Bouldersa wysłano z pewnością do odwalenia brudnej roboty. I cokolwiek mieli do zaraportowania, było z pewnością interesujące dla agentki.


Na razie jednak spojrzenie i uwagą panny Stone musiał przykuwać jej gospodarz i… jego okręt. Parostatek Carsteina nie był tym czego mogłaby się spodziewać rozpieszczona angielska arystokratka, ale niewątpliwie tego oczekiwała po Archibaldzie agenta.
Solidna duża konstrukcja kadłuba, kilka masztów, położone pośrodku koła łopatkowe. Szybki i dobrze opancerzony okręt, który dodatkowo był uzbrojony w lekkie działa okrętowe. To mogło dziwić. Po co jednostce cywilnej takie uzbrojenie? I co na to władze Szwajcarii?
Na to drugie pytanie Carmen znała odpowiedź. Archibald miał wystarczająco dużo wpływów w tym kraju, by otrzymać na nie pozwolenie.

Pomijając jednak ogólną “szorstkość” samego okrętu, to kajuty przeznaczone dla jego właściciela, były duże i wygodne i pełne luksusowych mebli, oraz przysmaków przyrządzanych przez najlepszego specjalistę od ryb. Parostatek ten o prostej nazwie “Fischadler” był oczywiście wyposażony w deus ex machinę o nazwie Nawigator. Jednakże z uwagi na to rozmiar tej pływającej jednostki, była to okrojona wersja hotelowej deus ex machiny. Jej główne zadania skupiały się na pomocy przy nawigacji i dbaniu o sam okręt. Nawigator nadzorował tylko witalne punkty statku jak mostek, maszynownia czy arsenał, będąc nieobecnym w innych. Toteż ten fakt ułatwiał eksplorację dość sporego rzecznego okrętu. Archibald, a konkretniej jego sekretarka Margarite, zdawał sobie jednak sprawę z tego faktu, zatrudniając obok obsługi i marynarzy, całkiem liczną ochronę pilnującą bezpieczeństwa pasażerów… jak i sekretów samego A.C.
Niemniej podróż zapowiadała się na dość długą, więc kto wie? Może nadarzy się okazja?


Na razie zwiedzała luksusową część statku przeznaczoną dla gospodarza i gości. Podziwiała meble i dzieła sztuki, głównie z okresu renesansu i baroku. Głównie dzieła francuskich malarzy i snycerzy. Carmen nudziła się przy tym strasznie, ale archeolożka za jaką się powinna się tym ekscytować. I “ekscytowała” jak Archibald popisywał się przed nią sporą wiedzą i dobrym gustem. Bankier udawał dobrze wychowanego i światowego dżentelmena. I takim rzeczywiście był, acz… z pewnością miał mroczną stronę, której niemal symbolem byli ci dwaj mięśniacy których Brytyjka widziała na nabrzeżu portu rzecznego. Teraz jednak i oni i sama Margarite Hoersbeck znikli z pola widzenia Carmen. A szkoda...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-07-2018, 06:29   #124
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Choć agentka miała ochotę wyśledzić sekretarkę i zbirów, nie chciała jednak budzić podejrzeń swoim zachowaniem. A i sam Archibald był cennym źródłem wiedzy. Carmen pozwoliła sobie na poufałe przylgnięcie do jego boku.
- To doprawdy niesamowite miejsce... - mówiła rozentuzjazmowanym tonem - Ale czy ten okręt naprawdę może pływać gdzieś dalej? Zamierzasz nim podróżować?
- Oczywiście że mogę płynąc nim dalej. Służy mi do kursowania po rzece. Jest tak szybciej niż gdybyśmy pojechali drogami i wygodniej. I mniej ostentacyjnie, niż gdybyśmy użyli sterowca. A niektóre moje interesy wymagają dyskrecji.- rzekł dobrodusznym tonem Archibald, choć agentkę najbardziej interesowały właśnie te dyskretne interesy bankiera. Kątem oka zauważyła, że zarówno kobieta jak i obaj mięśniacy również wchodzą na pokład. Dobre i to.
- Mam być zazdrosna? - zapytała Carmen kokietując milionera zmysłowym uśmieszkiem.
- Nie masz o co moja droga. To głównie interesy… żadna przyjemność. Niemniej postaram się żeby tobie się nie nudziło. Po drodze odwiedzimy kilka miasteczek. I jeśli ja nie będę mógł, to Margarite zwiedzi wraz z tobą tamtejsze zabytki. - odparł z uśmiechem Achibald. A Carmen również odpowiedziała mu radosnym uśmiechem. Bo choć sama nie była entuzjastką zabytków, to “postać” w którą się wcielała była wszak miłośniczką historii.
Prywatne komnaty bankiera pozwalały zapomnieć o dość topornym wyglądzie samego statku. Tu panował luksus i snobizm.


[MEDIA]http://minartandoori.com/wp-content/uploads/2018/02/gothic-room-decor-looking-inspiration-about-steampunk-bedroom-ideas-for-your-home-there-are-many-steampunk-wall-decor-for-your-bedroom-to-be-set-to-steampunk-themed-gothic-victorian-room-decor.jpg[/MEDIA]
Ale i dobry gust. Archibald umiał dbać o swoje warunki pracy i wypoczynku.
- Pierwszy na naszej trasie jest Neuenhof. W tym miasteczku, czeka mnie rozmowa z miejscowymi władzami w kwestii sfinansowania infrastruktury. Udzielenia pożyczki, być może z rabatem. Potem… Baden, tam mam się spotkać z Friedrichem Kreuzugem. Może być zabawnie.- rzekł z uśmiechem. I interesująco. Carmen znała to nazwisko. Kreuzugowie byli rodem ściśle powiązanym z Pruso-Austrią i Habsburgami. Jeśli Archibald spotykał się z jednym z nich, to rozmowa z pewnością dotyczyła interesów tego królestwa. Potem zatrzymamy się w Brugg i tu panna Hoersbeck będzie musiała zająć się tobą. A potem… w drodze powrotnej jestem cały twój. I gotów spełnić dowolny kaprys w ramach wynagrodzenia niedogodności. Oczywiście w ramach rozsądku.- wyłożył swój plan Archibald.
Tymczasem parostatek ruszył w rejs.
- Po prawdzie to żadnych niedogodności jeszcze nie doświadczyłam. - Odparła dziewczyna wesoło i dodała, tuląc się do ramienia Archibalda. - Nie musisz tak odgradzać kwestii interesów. To część ciebie, a ja jestem ciebie ciekawa... całego. Takiego, jakim jesteś, jakim... czasem widzę cię poprzez błysk w twoich oczach. - Szeptała romantycznym tonem do jego ucha. - I potrafię zachować dyskrecję... o czym już chyba się przekonałeś.
- To nudne finansowe negocjacje. I omawianie prawniczych szczegółów. Chcesz tkwić tam obok jak paprotka? - zdziwił się bankier, a może próbował zniechęcić?
- Jeśli będzie ci miło, prowadzić takie konwersacje w otoczeniu zieleni? - odparła pytaniem na pytanie, uśmiechając się nieustannie - Chętnie. W końcu muszę sobie zasłużyć na twoje zadośćuczynienie potem... a bywam zachłanna. - ostatnie słowa wymruczała mu do ucha, które delikatnie przygryzła.
- Zdecydowanie mnie to cieszy…- dłoń mężczyzny przesunęła się po biodrze na pośladek agentki. - A na co byś miała ochotę teraz? Obejrzeć statek, moją kolekcję, pooglądać widoki? Mam też tu całkiem biegłego francuskiego kucharza i niewielki zbiór francuskich win. Najstarsze mają sto lat.
- Chętnie zobaczę statek... i twoją kolekcję. - Odparła, przeciągając się pod jego dotykiem - Ostrzegałam, że jestem zachłanna.
- Zacznijmy od kolekcji.- zaproponował mężczyzna i zabrał się za pokazywanie zdobytych eksponatów. Każdy z nich omawiał dokładnie podając wiele fascynujących szczegółów… fascynujących Carmen-archeolożkę, ale nie Carmen-agentkę. Kolekcja na statku składała się z europejskich mistrzów malarstwa. Nie było tu nic z Egiptu, nic dotyczącego jej własnych zainteresowań. Niemniej należało się uśmiechać i słuchać z uwagą kolejnych wypowiedzi bankiera przy kolejnym obrazie. Dlatego wypinała instynktownie pupę pod dłoń mężczyzny, bowiem dotyk jego palców krążący nieprzyzwoicie po jej pośladkach, był ciekawszy… niż kolejne jego wywody. Mimo to jednak nie pozwalała sobie na odwrócenie uwagi. Słuchała przez cały czas uważnie, rozglądając się tylko dyskretnie. Interesowały ją raczej skrytki, arsenały broni, ukryte alarmy i... deus ex, a właściwie zasięg jaki mogła mieć maszyna w razie walki.
Arystokratka zdołała zauważyć kilka szczelin sugerujących ukryte schowki. Zbyt małe na dzieła sztuki, więc kryjące broń. Pod tym jednak względem bankier był zdecydowanie mniej ekstremalny niż Andrea Corsac. Nawet schowki wydawały się dość małe na olbrzymie spluwy. Żadnych miedzianych przewodów świadczących o obecności sensorów deus ex machiny. W tej części statku ów różnicowy mózg musiał być głuchy i ślepy. Były jednak ukryte przyciski świadczące o tym, że alarm można było wywołać sprowadzając do środka ochroniarzy, których widziała wchodząc tu wraz z Archibaldem. Najwyraźniej bankier cenił bezpieczeństwo, ale nie wścibstwo. No i na tak małych jednostkach, moc obliczeniowa deus ex machiny była zwykle mniejsza, od tej w statycznych budynkach.
- Robi wrażenie… prawda? - zapytał bankier pokazując perełkę swojej kolekcji.
- Kopia… oczywiście nie obraz. Tylko mit stojący. Rzymianie tak się wstydzili swojego pochodzenia, że dopisali sobie trojański rodowód.- zaśmiał się.
Carmen zachichotała dyskretnie, choć po prawdzie nawet nie zrozumiała dowcipu.
- Za to ty mógłbyś chyba zawstydzić wszystkich ludzi renesansu swoją wiedzą. Zaczynam podejrzewać, że masz jakiś magiczny sposób na nieśmiertelność, bo zdobycie takiej wiedzy... wydaje się, że jeden żywot to mało. - Zboczyła w stronę interesującego ją tematu.
- Niestety nie. Nieśmiertelność i wieczna młodość to cel który wyznaczyło sobie wielu, ale nikt chyba nie osiągnął. To święty graal alchemii, a choć krążą legendy o kamieniu filozoficznym i sukcesach niektórych to… są tylko legendy. A ty… nie chciałabyś być wiecznie piękna i wiecznie młoda?- zapytał retorycznie Archibald.
- Niestety, jestem próżna i owszem... chciałabym. Choć uważam, że dar wieczności to też odpowiedzialność i powinien być połączony z ciągłym nabywaniem wiedzy i umiejętności... zmianą. - Pogładziła ramię mężczyzny jakby strzepywała z niego niewidoczny pyłek. - Nie jestem tylko śliczną buzią Archibaldzie i doskonale wiem, że nawet najpiękniejszy kwiat w końcu się nudzi. Dlatego... rzecz w tym, by zakwitając za każdym razem otwierać kielich innego kwiatu, aby patrzący zawsze był ciekaw, co tym razem go spotka.
- Dość ciekawe podejście do życia, ale świat ma tak wiele smaków, że potrzeba kilku żywotów by rozsmakować się we wszystkim. Powiedz mi… co ty byś dała za wieczne życie i wieczną młodość. Co jesteś gotowa poświęcić za taki dar?- zapytał bankier wpatrując się wprost w oczy agentki.
Udała zaskoczenie, choć nie spuściła wzroku, by dać mu do zrozumienia jak silna jest również jej wola. Uśmiechnęła się zmysłowo.
- Wszystko co dziś mam, obróci się w proch lub zostanie zapomniane, więc jakaż waluta mogłaby być dla mnie nie do przyjęcia? Zrobiłabym wszystko, by trwać. A ty?
- Wiele…- ale teraz nie myślał chyba o tym, bo zbliżył swoje usta do warg Carmen całując je zachłannie, tak jak zachłannie dociskał jej ciało do swojego.
Nie opierała się, wręcz przeciwnie. Sama cofnęła się o dwa kroki, by jej plecy przywarły do ściany. Mężczyzna całował ją zachłannie rozkoszując się jej wargami i uległością. Budziła w nim pożądanie i ochotę, ale… na razie zdołał się pohamować.
- To… obejrzymy statek?- zapytał cicho, a ona wiedziała, że najchętniej usłyszałby z jej ust : ”Nie”.
Carmen zmrużyła oczy, jakby walczyłą chwilę ze swymi pragnieniami.
- Hmmm... tak, chętnie. Póki mam okazję. - Powiedziała i mrugnęła do mężczyzny konspiracyjnie.

Więc ruszyli. Wąskimi korytarzami na pokład i po pokładzie. Carmen mogła podziwiać widoki, ale wolała “podziwiać” rozmieszczenie sensorów optycznych i drogi ochroniarzy. Trzeba było przyznać, że Archibald dbał o swoje bezpieczeństwo. Tam gdzie nie było czujnych “oczu” deus ex machiny, uzbrojonych bodyguardów było więcej. Carstein zresztą unikał zaprowadzania jej tam, gdzie ów różnicowy mózg rządził. Maszynownia za brudna, arsenał za niebezpieczny, magazyny nieciekawe. Jedyny wyjątek zrobił dla mostka, więc Carmen mogła obejrzeć sobie koło sterowe statku, poznać deus ex machinę o nazwie “Nawigator”, oraz Abrahama Gershwina, doświadczonego kapitana statku.
- Pływał po tej rzece jeszcze w czasach, gdy deus ex machiny były za duże i zbyt kosztowne, by je montować na okrętach.- wyjaśnił Archibald przedstawiając go.
- Bardzo miło pana poznać. - Powitała Carmen mężczyznę z uprzejmym uśmiechem.
- Może panienka czuć się bezpieczna na mym statku. Nie ma pułapki na tej rzece, której bym nie znał.- odparł uprzejmie Abraham. - Każda mielizna i łacha są mi tu znane…
- A takie większe… porośnięte drzewami… wysepki na rzece?- zapytał Archibald.
- Noooo… te też. Ale te nie stanowią kłopotów, tylko lachy ukryte pod wodą.- wyjaśnił Abraham.
- Moglibyśmy zjeść obiad na takiej wysepce.- zaproponował bankier zerkając na Carmen.
- Och, nie chcę robić kłopotu, ale... to brzmi bardzo zachęcająco. - dziewczyna udała optymizm. Po prawdzie jednak to było kolejne opóźnienie w misji, więc nie bardzo się radowała.
- Ma panienka jakieś pytanie co do trasy lub okrętu?- zapytał uprzejmie kapitan.
- Nie... w pełni ufam naszemu gospodarzowi. - Posłała słodki uśmiech Archibaldowi, co miało go upewnić w jej dyskrecji.
- Tak więc… zwiedziliśmy już wszystkie ciekawe miejsca na okręcie.- skłamał nieco Archibald, bo było jeszcze kilka interesujących ją miejsc. Ale Carmen-archeolożka, miała inne upodobania niż Carmen-agentka, więc nie mogła mu zaprzeczyć.
- Na co teraz masz ochotę moja droga? - zapytał więc uprzejmie Carstein.
Przysunęła się do niego poufale.
- A co jest tu... zakazane? - zapytała prowokacyjnie.
- Zakazane… ? Cóż… nie wypadałoby figlować tak… na dziobie okrętu. Wszak nie jesteśmy jedyną jednostką pływającą po tej rzece. - mruknął rozbawiony bankier.- Wszystko co nieprzyzwoite jest tu zakazane… jeśli czynione na widoku. Szwajcarzy są bardzo pruderyjnym narodem. Nie tak jak Francuzi czy Włosi. Tyle, że pruderyjnym publicznie. Nieco mniej… gdy drzwi są zamknięte.
- Hmmm a ty nie chowasz sekretów za zamkniętymi drzwiami? - droczyła się Carmen.
- Zawsze można postrzelać z armat… to też jest nielegalne. - zauważył kapitan, a bankier dodał żartobliwie.- Chowam, ale nie na tym statku niestety. Na tego typu jednostki mogą wchodzić inspektorzy żeglugi rzecznej. Ukrywanie tu czegokolwiek byłoby nierozważne.
Na te słowa agentka uśmiechnęła się zmysłowo, lecz nic już nie skomentowała. Nie mogła być zbyt wścibska, dlatego postanowiła ograniczyć się do roli Carmen-entuzjastycznej archeolożki. Przynajmniej dopóki bieg wydarzeń nie stanie się dla niej ciekawszy…

Pierwszym miejscem postoju było Neuenhof. Urocze miasteczko nad rzeczką wyróżniające się… bezbarwnością. Ot szwajcarskie miasto na prowincji, pomijając kilka automatonów obsługujących ruch rzeczny, pozbawione technologii. Miejscowi constable uzbrojeni byli tylko w pałki, gwizdki i spraye z gazem obezwładniający. Miasteczko urocze w swej bezbarwności i spokoju, ale też i nudne. Nic dziwnego, że miejscowa śmietanka polityczna wręcz padała do nóg Archibaldowi. Przewodził im Ernst Crammer, energiczny staruszek w eleganckim stroju i podpierający się laseczką. On, w towarzystwie swoich pomocników chciał pokazać bankierowi różne miejsca w miasteczku i przedstawić mu swoje wizje dotyczące tych miejsc. Archibald zaś posłał dziewczynie spojrzenie świadczące o tym, że może… znaleźć sobie wymówkę, by mu nie towarzyszyć podczas tej wędrówki przez miasto. Carmen przemyślała to szybko. Opcja pomyszkowania po pokładzie pod nieobecność miliardera faktycznie była nęcąca, toteż skinęła głową na znak zgody i pomacha dyskretnie Archibaldowi, robiąc przy tym nieco smutną minkę, jakby już za nim tęskniła.
Bankier z miną cierpiętnika oddalił się wraz miejscowymi urzędnikami. Towarzyszyła mu jego sekretarka i kilku ludzi ochrony. Carmen została więc sama na partostaku (nie licząc kapitana, kilkunastu ludzi obsługujących statek i kolejnych kilkunastu ochroniarzy, oraz… gdzieniegdzie Nawigatora). Póki Archibald był w polu widzenia, agentka żegnała czułym spojrzeniem bankiera stojąc obok trapu. Ale jak tylko zniknął... miała (prawie) wolną rękę. Prawie… bo ciągle musiała uważać na wścibskie spojrzenia.
Wiedziała, że nie musi się spieszyć. Pierwszą godzinę więc poświeciła na niewinne przyglądanie się kolekcji Archibalda, dbając przy tym by drzwi do kajut zawsze były otwarte, aby w razie czego członkowie załogi widzieli, że nie ma nic do ukrycia. Potem udając zmęczenie, dziewczyna przeniosła się do przyznanej jej sypialni, czy raczej sypialni Archibalda. Odczekała kolejny kwadrans i... wymknęła się. Pierwszym jej celem było biuro milionera a konkretnie jego biurko i wszelka papierologia tam zgromadzona.

Gabinet Archibalda, z racji gabarytów statku, nie był specjalnie duży. Właściwie była to ciasna klitka, acz z bogato zdobionymi barokowymi meblami. Zwłaszcza biurkiem.

Papiery na nim nie były aż tak interesujące. Okazyjne przemówienie przygotowane na wypadek, gdyby burmistrz przygotował “spontaniczne” spotkanie z mieszkańcami. Jakaś mapa miasta… jak się okazało Neuenhof, z zaznaczonymi na niej planami inwestycji. A przy nich dopiski: “opłaca się”, “nie warto”, “zaproponować zmiany”...
Nic ciekawego. Jakaś korespondencja dotycząca Singapuru. Jej szybkie przejrzenie pozwoliło arystokratce zapoznać się z tym gdzie zamierza się zatrzymać Archibald i na jak długo. Oczywiście wybrał jeden z najlepszych hoteli, a w nim apartament królewski… z kilkoma dużymi apartamentami dla ochrony i swoich najbliższych współpracowników.
Była też otwarta książka napisana przez angielskiego archeologa, dr. Samuela Duponta:
“Sekretna wyprawa Aleksandra Wielkiego.”... wielokrotnie czytana i co więcej pokryta dopiskami, przekreśleniami i podkreśleniami. Pomiędzy jej strony były też powtykane różne koperty.
Carmen skupiła się więc na tym ostatnim znalezisku, w szczególności zwracając uwagę na koperty i dopiski oraz wszelkiego rodzaju zaznaczenia w tekście.
Pierwsze rozdziały książki Carmen przeleciała wzrokiem. Tam nie było żadnych dopisków. Pierwsze zaczęły się dopiero w przybyciu Aleksandra do Gordionu. Autor spekulował czym naprawdę był węzeł gordyjski i jakie konsekwencje sprowadziło na Macedończyka jego rozcięcie. “Klątwa” ta miała zmusić przyszłego “władcę świata” do szukania remedium.
I tu zaczynały się różne rozważania wyciągane na podstawie fragmentów tekstów z różnych starożytnych źródeł. Czasami nawet drobnych jak pojedyncze zdania. Przewijały się jednak wzmianki o dzieciach pilnujących łoża matki. I z którymi wysłannicy Aleksandra starli się za jego życia… a potem nawet po śmierci. Sponsorowani przez Ptolemeuszy, potem Kleopatrę, a następnie cezarów szukali “Lędźwi Rozpustnicy” i nektaru jej ciała… mających dać nieśmiertelność i potęgę ich aktualnym mocodawcom. Książka zawierała spekulacje… dużo więcej gdybań niż faktów. Wedle jednak przekonań dr. Duponta dzieci rozpadły się na siostry i braci. A wraz z nimi rozpadły się klucze do lędźwi ich matki. Niewiele jednak doktor był w stanie opowiedzieć na temat trzeciej frakcji, tych którzy poszukiwali lędźwi pierwotnie na zlecenie Aleksandra. Czy zaginęli na przestrzeni dziejów? Doktor Samuel wydawał się tak sądzić, ale sądząc po dopiskach Archibalda, bankier nie był już taki pewien. Ale też nie wydawał się mieć konkretnych dowodów. Świątynia Salomona?
Ten dopisek był dość częsty. Ale Carstein miał chyba jeszcze mniej poszlak na poparcie tej tezy niż Dupont swoich. Koperty… niestety okazały się puste, ale wypisane na nich adresy świadczyły o tym, że szwajcarski bankier i angielski naukowiec prowadzili intensywną wymianę listów.

Kroki!
Ktoś się zbliżał.
Tym kimś był uzbrojony w pistolet automatyczny i optyczny układ celowniczy mężczyzna.

Profesjonalny ochroniarz, jeden z tych którzy mieli pilnować bezpieczeństwa statku. Jak i tego by gabinet ich szefa był pusty.
Carmen pospiesznie odłożyła książkę na jej miejsce, po czym rozejrzała się nerwowo. Do gabinetu prowadziło tylko jedno przejście, a okienko w kajucie było malutkie, toteż nie miała szans na ucieczkę niezauważona. Nie bardzo widząc inne rozwiązanie, pospiesznie rozchyliła dekolt swojej sukni, niemal całkiem odsłaniając piersi i rozsiadła się na fotelu Archibalda.

Akurat w chwili, gdy jej pośladki dotknęły siedzenia, ochroniarz zajrzał do środka. Brytyjka udała zdziwienie na jego widok.
- Oooo nie jesteś Archibaldem... chociaż... miło cię poznać.
Uśmiechnęła się do mężczyzny zmysłowo.
- Nie ma’am… Nie jestem….- mężczyzna zerknął na twarz, a potem ześlizgnął się wzrokiem na dekolt agentki. Dukał przy tym rozkojarzony widokami. - A pani… nie powinna tu być. Co... właściwie pani... tu robi?
Dziewczyna udała zmieszanie i jakby nieumiejętnie próbowała zasłonić dekolt.
- Och, nie wiedziałam. Archibald mówił, że mogę chodzić wszędzie. Chciałam tu na niego zaczekać... to przestępstwo? - zakończyła, przybierając nieco wyzywającą pozę.
- Prze.. stępstwo?- zamyślił się ochroniarz, a jego wzrok i zapewne myśli kręciły się wokół biustu Carmen.- Nie… Ale powinna panna tu przebywać. I nie lepiej zaczekać w alkowie? Tam raczej chyba... by oczekiwał panny.. obecności.
- Chciałam zrobić mu niespodziankę, a tu zajrzy na pewno w pierwszej kolejności... - zrobiła smutną minkę, proszącego kociaka.
- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł.- odparł niepewnie mężczyzna starając się dyskretnie zezować na biust Brytyjki.- Myślę że w sypialni zrobi mu panna lepszą niespodziankę.
Rozejrzał się po korytarzu.- No i… tu są ważne dokumenty.
- A ja nie jestem ważna? - Carmen udała zasmucenie, przeciągając się przy tym kusząco.
- Nie. Oczywiście że nie. Ale… czemu… tu? - mężczyzna westchnął głośno i schowawszy swój pistolet do kabury. - Poczekam tu z panienką.
- A Archibald nie uzna tego za nieodpowiednie? - dziewczyna zaczęła wodzić palcem w rozcięciu swej sukni pomiędzy piersiami.
- Aaaaa… dlaczego nieeeodpowiednie? Nie robimy nic niestosownego. A w tym pokoju jedynie szef może bez nadzoru. - mężczyzna jednak odruchowo poluzował sobie kołnierzyk. Pewnie zaczęło mu się robić “gorąco”.
Carmen uśmiechnęła się rozkosznie i przeciągnęła na fotelu Archibalda.
- Skoro tak mówisz... od razu czuję się bezpieczniej. Opowiedz mi coś o swojej pracy? Jest bardzo trudna?
- Jest trudna. Dbam o bezpieczeństwo szefa, a jemu zagrażają różni osobnicy. Walczyłem z uszlachetnionymi niedźwiedziami nawet. A te mają automatyczne gatlingi. Jak taki strzeli w ścianę, to przerobi ją na ser szwajcarski. - zaczął się przechwalać najemnik stojąc tak, by mieć dobry widok na dekolt arystokratki.
- Ojej, to Archibald ma tylu wrogów? - udała zdziwienie i jakby od niechcenia poprawiła gorset.
- Wizjonerzy tacy jak on… mają zawsze wielu wrogów panienko. A jeśli są bogaci, to mają potężnych wrogów.- wyjaśnił uprzejmie te zawiłości ochroniarz.
- Och, a na czym to wizjonerstwo polega? Bo że jest niesamowicie inteligentny i ma wiedzę to oczywiście wiem, ale wizje... to coś więcej, czyż nie? - uśmiechnęła się słodko.
- Szef ma plany trochę bardziej rozbudowane. Inwestuje w prywatną arm… armię ochroniarzy.- mężczyzna nieco zbladł na twarzy i dodał.- Takie wizjonerstwo w interesach międzynarodowych i bankowości. Ja się na tym nie znam.
- Ja tym bardziej... - zachichotała głupiutko Carmen, znów poprawiając się na fotelu - Ale mnie to... no, podoba mi się. Bardzo. - wydęła zmysłowo usta, patrząc ochroniarzowi w oczy.
- Ano… szef ma kiepełę…- odparł mężczyzna próbując oderwać wzrok od oczu dziewczyny, ale kiedy mu się udawało, to jego wzrok przykuwał dekolt Brytyjki. Nagle rozległ się głośny dźwięk syreny okrętowej.
- Ocho.. szef wraca z wycieczki.- wyjaśnił to ochroniarz, od razu sztywniejąc i poważniejąc.
Carmen uśmiechnęła się szelmowsko.
- No proszę... czas tak szybko minął. Dziękuję za opiekę. - mrugnęła do ochroniarza.
- Nadal nie mogę zostawić panienki tutaj samej… rozumie panienka. Takie są zasady.- wyjaśnił mężczyzna, uparty w tej materii jak osioł. Oboje usłyszeli kroki zbliżające się do pokoju w którym się znajdowali. Niewątpliwie należały one do Archibalda.
- … nie ufam tej damulce, którą wpuściłeś do łóżka. Nie wiem co ona wie naprawdę o Hekesh, ale mówię ci Archie, archeolożką to ona nie jest. Nie wygląda na kujonkę, raczej na tancerkę z operetki. Mówię ci, ta Corsac wysłała ją, byś gapił się w jej cycki zamiast pilnować naszych interesów…- usłyszeli oboje głos kobiecy i kobiece obcasy, towarzyszące krokom Archibalda.
- Wszystko mam pod kontrolą. Skoro ją Andrea nasłała, to tym bardziej należy się dowiedzieć czemu. I co Andrea wie o lędźwiach Hekesh.- odparł sam bankier.
Brytyjka parsknęła, zerkając na ochroniarza. Gdy starszy mężczyzna pojawił się w drzwiach, podniosła się z jego fotela powolnym, jakby kocim ruchem.
- Obawiam się, że przypisuje mi się tu więcej zasług niż zasługuję - powiedziała, nie przestając się uśmiechać - Nie ja jednak wpraszałam się na ten rejs. I przyznam, że słysząc tę rozmowę poczułam się co najmniej niezręcznie.
- Ach wybacz… - rzekł z uśmiechem Archibald i spojrzał to na ochroniarza, to na drobną kobietę stojącą za nim. Margarite Hoersbeck, bo któż inny to mógł być.
- Carmen poznaj Margarite… moją asystentkę. I wybacz jej… podejrzliwość jest częścią jej obowiązków.-
Miss Hoersbeck przyglądała się podejrzliwie agentce w milczeniu, zapewne nie żałując ani jednego słowa.
- Czemu tu jesteś? Są wygodniejsze kajuty niż ten nieco… zaśmiecony i ciasny gabinet.- zapytał zaciekawiony Archibald.
- Szpieguję - odparła Carmen obrażonym tonem, zerkając wrogo na kobietę, która nawet nie raczyła jej przywitać - Obawiam się, że cokolwiek powiem, będzie teraz budziło podejrzliwość tej panienki, której pozwalasz na pomijanie szlacheckich tytułów swoich gości... nie mówiąc o całej reszcie.
Podeszła do drzwi, by wyjść, lecz zatrzymała się obok Archibalda. Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Bardziej niż jej słowa jednak boli mnie twoje przytaknięcie. To prawda, że nie mam wykształcenia archeologicznego. Na to żaden lord by się nie zgodził, by przekazywać córce tak niepraktyczną wiedzę. Historia jest jednak moją pasją, która... myślałam, że nas połączyła. Najwyraźniej jednak jestem w tym postrzeganiu osamotniona, toteż jeśli sobie życzysz, do wyjścia na ląd spędzę czas w po... kajucie, którą wskażesz. Pod kluczem, jeśli tego sobie życzysz. Doprawdy, nie dbam już o twoje tajemnice. - Dodała tonem rozkapryszonej szlachcianki.
- Przepraszam.- mężczyzna podążył za nią, po drodze objął ją w pasie i poprowadził na pokład statku przyciskając do siebie coraz mocniej.
- Musisz zrozumieć moja droga, że Margarite jest nieco przewrażliwiona na punkcie ostrożności. Nie zamierzała cię urazić. Ja tym bardziej.- tłumaczył bankier, od czasu do czasu muskając pośladki agentki pieszczotliwie.
- Jak ci to mogę wynagrodzić?
Carmen pozwalała mu na to, choć jej twarz wciąż wyrażała klasycznego “focha”.
- Nie wiem czy to można wynagrodzić. Chciałabym żebyś mi ufał, ale najwyraźniej to co... to co zrobiliśmy, co dla mnie było spontaniczne, dla innych jest rodzajem gry czy czegoś. Wspomniana Andrea na przykład przestała się do mnie odzywać od kiedy ty i ja... sam wiesz. Tak jakbym nie mogła utrzymywać znajomości z wami dwojgiem. - kłamała bez zająknięcia agentka, nadając swojej wypowiedzi ton lekkiej pretensji, wynikającej jednak przede wszystkim ze zdezorientowania a nie zarzutów względem miliardera. Na to wiedziała, że jeszcze nie może sobie pozwolić.
- Zaufanie wymaga czasu, moja słodka. Buduje się je cegiełka po cegiełce. - uśmiechnął się i cmoknął ją w policzek. Zamyślił zerkajac na rzekę, po której już płynęli. - Andrea się do ciebie nie odzywa? Dziwne… nigdy nie wydawało mi się, by była jakoś bardzo zaborcza wobec swoich kochanków i kochanek? Może… jest jakiś inny powód zerwania waszej znajomości?
Carmen udała zmieszanie.
- Cóż, ona lubi być w centrum uwagi, a od kiedy ty i ja... odmówiłam jej. - udała wyznanie, po czym dodała szybko - Ale oczywiście, nie powinieneś czuć się zobowiązany czy coś, to po prostu... mój własny wybór. Zazwyczaj mam jednego kochanka... lub kochankę... o ile zaspokaja mój apetyt. - ostatnie słowa wymruczała zmysłowo.
- To może zadbam teraz o twój apetyt. Dalsza podróż rzeką będzie nudna dopóki nie dotrzemy do kolejnego miasta.- szepnął jej do ucha delikatnie kąsając płatek uszny. Po czym dodał do siebie.- No tak… Andrea nie lubi jednego. Przegrywać.
I takiej konkluzji agentka od niego oczekiwała, toteż teraz jakby ugięła się pod wpływem jego pieszczot i odwróciła, by poszukać ustami jego ust.
Archibald pocałował zachłannie arystokratkę, a potem jego usta zeszły na szyję.
- Poczekaj na mnie w sypialni. Przyjdę z szampanem i ostrygami? Będę cię rozpieszczał, aż do następnego postoju. Jak ci się podoba taka rekompensata za moje słowa?
Udała, że się zastanawia chwilę.
- Ocenię, jak już poznam efekty tych starań. Też bywam... wybredna. - Obdarzyła go przeciągłym spojrzeniem i kręcąc biodrami ruszyła w stronę sypialni.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172