08-07-2018, 02:31
|
#206 |
| Wydostanie Franka spod gruzu było chyba pierwszą pozytywną rzeczą tej przeklętej nocy. Wreszcie coś się udało, tym razem nie kończąc się niczyim zgonem, ani cierpieniem i chociaż nie mieli czasu na sprawdzenie czy wszystko z poszkodowanym w porządku, Dixie szczerzyła się jak głupia do każdej rozmazanej w deszczu twarzy, widzianej w przebłyskach zielonkawego światła.
Nie zostawili ich, ani Jack, ani Alicia, ani też Faith. Razem udało się zdziałać coś, czego w pojedynkę było niewykonalne. - Tak, do lasu. - zgodziła się z pierwszym wspólnym pomysłem, woląc skupić się na nim, niż na… tym co działo się w domu, po części obsługi. Ruszyła biegiem razem z grupą, ściskając mocno apteczkę w ramionach… na wszelki wypadek. Mogli jej potrzebować. Banks musiała też sprawdzić czy nikt nie oberwał, ani nie krwawi.
Ale to zaraz, niech tylko zejdą z widoku. - Dzięki - rzuciła na głos, nie za bardzo wiadomo do kogo. A może do każdego po kolei. Zadziwiające, że poznając bliżej ludzi przywiązujemy się do nich. Zwyczajni ludzie są niezwykli, sami nie zdają sobie sprawy ze swojej siły. Współpraca z nimi daje jednak niesamowite możliwości - pozwala dokonywać wielkich rzeczy wręcz przez przypadek.
O ile w życiu istnieją przypadki... |
| |