Ponoć odwagą był nie brak strachu, lecz panowanie nad nim - tak przynajmniej Alicia słyszała, albo przeczytała gdzieś w internecie, na jednym z profili trenerów motywujących... tylko jak niby przejąć kontrolę nad czymś, co nie pozwalało się skupić i prawie wyrywało serce z piersi?
Słyszała jego łoskot: głośne, bolesne dudnienie wewnątrz klatki piersiowej, zagłuszające inne dźwięki, w tym ludzką mowę. Były tylko werble wygrywane na mięsie i widok przerażonych sylwetek próbujących uciec poza zasięg nienaturalnego okropieństwa, siejącego terror w części domu przeznaczonej dla obsługi.
To tyle, jeśli chodzi o kontakt z kimś z produkcji i próbę wspólnego stawienia czoła koszmarowi.
Została druga opcja: dzika, obca. Równie pociągająca co wizja pracy w sklepie spożywczym. Tropikalny las był brudny, ciemny i pełen wszelkiego rodzaju robactwa. Zapewniał jednak namiastkę schronienia, ot choćby możliwość schowania za pniem drzewa, czego na pustej, płaskiej plaży nie dało się znaleźć.
Za lasem musiało być lotnisko, albo chociaż port. Taki zwykły, rekreacyjny. Rajska wyspa sama się prosiła o wycieczki jachtem dookoła linii brzegowej... w lepszych, spokojniejszych czasach.
- Trzymajmy się granicy drzew, nie wchodźmy za głęboko - chyba powiedziała to na głos, tak się jej zdawało. A może słowa utonęły w huku nagłej eksplozji?
Nie wiedziała, nie chciała sprawdzać. Ani krzyczeć.
Dawać potworom znaku, że jeszcze żyje.
Zostawał bieg, trzymanie w grupie i głupia, pusta nadzieja... na ratunek, przeżycie. Odwrócenie losu.
Nadzieja - złudzenie na jutro.