Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2018, 20:05   #76
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Choć Williamowi powodziło się wcale nieźle dzięki handlowaniu tkaninami, to nie zatrudniał licznej służby. Przed niewielkim, w porównaniu do domostwa Liddellów, domkiem na gości czekał sam gospodarz. Pan Bourke szarmancko otworzył przed Alicją drzwi powozu i zaoferował pomocną dłoń.
- Miło cię widzieć, szwagierko - przywitał się.
- To dla mnie przyjemność, móc znów was odwiedzić - odparła grzecznie Alicja, choć wzrokiem błądziła już po oknach domu, by dostrzec znajomy koci pyszczek.
- Nie wystarczy ci Williamie, że podlizujesz się jednej mojej córce? - zagadnął ojciec z udawana gderliwością.
- Nic na to nie poradzę. Liddellówny są wyjątkowe - to chyba miało być komplementem.
- Akurat ja i Liz nie jesteśmy zbyt podobne. - Rzekła Alicja, nie zastanawiając się czy ma to sens względem całej rozmowy - Czy moja siostra jest w domu? - zapytała.
- Gdybyście były zbyt podobne, to nie byłybyście wyjątkowe - zripostował. - Jest, szykuje do stołu. Zapraszam, zapraszam.
Elizabeth nie powitała gości w korytarzu, faktycznie krzątając się w jadalni. Co innego Dina. Czarna kulka łypnęła na przybyszów z wysokości schodów i uraczyła ich przybycie szerokim ziewnięciem. Dalej boczyła się na Alicję za tak bezceremonialne opuszczenie.
Dziewczyna jednak nie miała w sobie tej kociej dumy, toteż niemal dosłownie rzuciła się na kotkę, by się z nią przywitać i wygłaskać. Ta najpierw odskoczyła, ale nie dała się zbyt długo gonić. Wkrótce mruczała cicho w objęciach swojej pani.
- Co powie Elisabeth na twoje priorytety szwagierko? - w głosie Williama pobrzmiewała wesołość. Henry się nie wtrącał, zdejmując jesienny płaszcz i szalik.
- Oj tam, przecież żadnej nie wyróżniam. Ta była po prostu bliżej. - Odparła wesoło Alicja i ruszyła na powitanie siostry, taszcząc na rękach mruczącą, futrzaną kulkę. Pani Bourke kończyła nakładać talerze. Miała gosposię, która zresztą właśnie wnosiła wazę z zupą, ale z domu wyniosła naukę, że gospodyni zawsze przygotowuje stół. Widząc siostrę rozpromieniła się, rozwiązała fartuszek i odrzuciła go niedbale na krzesło.
- Witaj siostrzyczko - odruchowo rozłożyła ramiona, ale zorientowała się, że zgniotłaby Dinę.
Alicja przytuliła się jednak do niej... na tyle delikatnie, by nie zgnieść kotki.
- Dzień dobry, dziękujemy za zaproszenie. - Odparła. Kotka miauknęła, jakby na znak że przyjmuje podziękowania. Wywołało to na twarzy Lizzie szeroki uśmiech. Uścisnęła jeszcze serdecznie ojca i gestem zaprosiła do stołu.
- Siadajcie. Na razie jest tylko zupa, ale o tylu rzeczach chcę z wami porozmawiać, że i tak będziecie musieli czekać na rybę. - Dina zastrzygła uszami.
To Liz chciała rozmawiać z nimi? Alicja spojrzała uważniej na siostrę, jednak na razie niczego nie powiedziała, tylko grzecznie zajęła miejsce przy stole, niechętnie rozstając się z czarną kotką.
Słowo rozmowa było może lekkim nadużyciem. Starsza siostra chciała się po prostu wygadać, korzystając z odwiedzin rodziny. Wspominała o nowych sukniach, a spotkaniach towarzyskich, o wycieczce na wieś w ostatnim tygodniu lata. Kiedy gosposia zebrała talerze po zjedzonej zupie dopiero zorientowała się, że dominuje spotkanie. Odkaszlnęła nerwowo.
- A co u ciebie Alicjo? Doszły mnie słuchy, że stałaś się bardzo ważną finansistką.
Dziewczyna uśmiechnęła się skrępowana. Odpowiedziała jeszcze na kilka pytań siostry odnośnie pracy, po czym sama zapytała ją o panią de Fou.
- Zabawnie, że o niej wspominasz - stwierdziła. - Nie chciałam tego jeszcze zdradzać, ale zaprosiła nas na wiosnę do swojej rodziny we Francji.
- Do Francji? - żachnął się ojciec, słysząc tę wzmiankę. - To już nie ma innych państw na świecie?
- Och, tato - machnęła ręką. - Z Francuzami raz się bijemy, a raz przyjaźnimy. Teraz czas na to drugie. No i popłyniemy tylko do Normandii - uznała dyskusję za zakończoną, bowiem znów skupiła się na Alicji. - A czemu o nią pytasz?
Jej młodsza siostra aż podskoczyła, jakby została wywołana nagle do tablicy. Po chwili jednak opanowała się.
- Chciałabym uczyć się francuskiego. I szukam nauczyciela - odpowiedziała Alicja zgodnie z prawdą.
- Oho. A co na to nasz kochany antyfrankon? - mrugnęła Lizzie, nim odwróciła się do ojca.
- No, bądź co bądź to lingua franca. Wypada znać - mruknął.
- Will, myślisz że Anna by się zgodziła?
Pan Bourke zastanawiał się nad tym chwilę, z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Chyba tak - zdecydował w końcu. - Taką lekką pracą odwdzięczymy się jej za zaproszenie.
- Nie wiem czy uczenie mnie to lekka praca - wyznała Alicja z uśmiechem.
- Nauczyłam cię wielu rzeczy i zawsze była to dla mnie przyjemność - zaprotestowała Lizzie.
- No i skoro Anna cię już zna, to łatwiej będzie się jej zdecydować - dodał William.
Alicja tylko skinęła potakująco głową.
Drugie danie czasowo uratowało młodą Liddellównę od dalszych pytań, ale gdy sztućce zaczęły głucho stukać o puste talerze, indagowanie podjęto znowu. Konkretniej to Elisabeth ciągnęła siostrę za język, wyraźnie stęskniona i zainteresowana. Dobrze chociaż, że nie podpytywała o amantów. No bo jakby jej powiedzieć o Angusie i Reginaldzie? Szczególnie przy siedzącym obok ojcu. Alicja odpowiadała na pytania więc cierpliwie, ale raczej zdawkowo. Jej myśli coraz bardziej odlatywały ku innym światom. Jak mogła wyglądać Wiedźma w Krainie Dziwów? Jak stara baba w spiczastym kapeluszu? Jak pani Proppery? Nieoczekiwanie dziewczyna została kopnięta pod stołem.
- Znowu bujasz w obłokach - szepnęła Lizzie, dobrze znając siostrę. - Lepiej uważaj przy ojcu - ona sama nigdy nie miała nic przeciwko temu. Lubiła słuchać o zmyślonych światach, ale to przecież było wiele lat temu. Przez resztę rodzinnego spotkania Elisabeth dbała, by Alicja nie odpłynęła zupełnie.

Już po trzech dniach do posiadłości państwa Liddellów przyszedł list od Anny de Fou, adresowany do potencjalnej uczennicy. Skreślony był starannym, równym pismem, a w treści znajdowało się po równo profesjonalnych informacji, jak i kulturalnych grzeczność. Pani de Fou wymieniła naprawdę niewygórowaną cenę i sporo miejsca poświęciła spotkaniu przy herbatce, której obie były uczestniczkami. Ani słowem jednak nie wspomniała o temacie ówczesnych ploteczek. Zamiast tego pamiętała smak herbaty i kolor zasłon, który przypominał jej wody kanału La Manche. Na końcu wyraziła gotowość przyjazdu do Londynu, jeżeli tylko Alicja zgodzi się na jej warunki. I nie chodziło tutaj o finanse, tylko o miejsce prowadzenia lekcji - wszędzie, byle nie w dusznym, nudnym pokoiku pod okiem służącej. I jak tu taki list pokazać ojcu do akceptacji?
Dziewczyna westchnęła. Nie zamierzała poddawać się bez walki, toteż ruszyła w stronę gabinetu pana Liddella, by z nim porozmawiać. Zastała go, jak to zwykle bywało w takich sytuacjach, z nosem utkwionym w papierach. Niemniej na widok córki oderwał się od nich szybko.
- Czy mogę ci w czymś pomóc? - zapytał uśmiechając się ciepło.
- Pani de Fou odpisała - powiedziała i podała ojcu list, by sam zapoznał się z jego treścią.
- To bardzo szybko - stwierdził, choć głównie po to by coś odpowiedzieć. Uważnie przeczytał każdą linijkę, po czym jakby szukając czegoś jeszcze odwrócił list na drugą stronę. - Trochę dziwne to oczekiwanie wobec miejsca... - mruknął. - To gdzie będziesz się uczyć? W ogrodzie? Na jesień? A co z zimą? - dopytywał, jakby to Alicja znała odpowiedzi.
- Ja... - Alicja szybko szukała jakiegoś uzasadnienia w głowie - Ja czytałam, że to właśnie najlepsza metoda nauki - obserwować różne miejsca i je nazywać. Żeby słowa zapamiętywane były z obrazem na przykład w parku, kawiarni... no i też obserwując codzienne życie zawsze mogę zapytać nauczyciela jak coś się nazywa. W ten sposób nabywa się praktycznego słownictwa a nie... książkowego.
Henry spojrzał uważnie na córkę, ważąc jej słowa.
- To… brzmi całkiem z sensem - zgodził się. - I tłumaczy niewygórowaną cenę. Pani de Fou pewnie kosztami kawiarni obarczy mnie - burknął, ale już prawie pewne było, że się zgodzi.
- Myślę, że nie wypadałoby... zrzucać tego na nią. Postaram się zresztą żebyśmy nie wydawały w takich miejscach za dużo. Mogę też płacić ze swojej pensji... - zaproponowała Alicja. Trafiło to w handlowy zmysł ojca, który uśmiechnął się chytrze.
- A zatem zgoda. Ja opłacam lekcje, a ty te… sale lekcyjne - wyciągnął dłoń w kierunku córki.
Jako że dziewczyna nigdy nie przykładała uwagi do oszczędności, ścisnęła dłoń ojca bez żalu i uśmiechnęła się szeroko.
- Miło z panem robić interesy. - zażartowała.
- Poczytuję to sobie za zaszczyt. Możesz odpisać pani de Fou, że zgadzamy się na jej warunki i umówić pierwszą lekcję. Będziesz też musiała odebrać ją ze stacji - dodał. - A może w ogóle umówicie się w dworcowej kawiarni? Przecież podróże są głównym powodem, dla których będziesz się uczyć francuskiego.
Na tę propozycję Alicja skinęła głową i szybko się odwróciła, by ukryć triumf w oczach.
- Tak papo - powiedziała potulnie i wyszła.

Samotna wyprawa na stację kolejową, a co dopiero do dworcowej kawiarni nie wchodziła w grę. Tym razem jednak miejsce wiernego Willa albo Berty, zastąpił szwagier. Pan Bourke zaoferował się, kiedy tylko doszły go słuchy, że de Fou ma przyjechać do Londynu. Sama nie mieszkała w stolicy, tylko w Croydon. O ile Alicja pamiętała, jej nowa nauczycielka nie miała kompleksu panny z małego miasteczka. Wprost przeciwnie - kręciła noskiem na londyński brud i podkreślała jaki porządek i czystość panują w jej mieścinie.
William zabawiał, a raczej starał się zabawić, pannę Liddell konwersacją. Nie pozostawało nic innego jak grzecznie potakiwać lub zdawkowo odpowiadać i mieć nadzieję, że szwagier szybko się ulotni i nie będzie świadkował pierwszym, nieporadnym próbom posługiwania się francuskim.
King's Cross było tłoczne i głośne, ale czego innego można było spodziewać się po głównym komunikacyjnym węźle całej Anglii? Przynajmniej poza hałasem i nieprzyjemnym zapachem, miało też do zaoferowania wyjątkową architekturę.


No i pociągi rzecz jasna. Stalowe kolosy mknące po szynowych trasach Wielkiej Brytanii. Prawdziwy tryumf myśli technicznej, który sprawiał że dama z Croydon mogła wpaść na lekcyjkę francuskiego do Londynu, jakby wychodziła na ciastko do kawiarni na końcu ulicy.
- Pociąg nie przybędzie szybciej niż za pół godziny - stwierdził William po rozmówieniu się z bagażowym. - Czy chciałabyś w tym czasie coś wypić? - zagadnął Alicję. Ta jednak już go nie słuchała. Przypomniała sobie, że w Krainie Dziwów też miała czekać na przybycie pociągu. I jeden taki, zdecydowanie dziwny, właśnie wtaczał się na peron.


 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline