- Zamierzają bronić odpowiedzialnych za zarazę nawet za cenę swojego życia. - Von Kurst zgodził się z kapitanem straży. - Trzeba nam pomysłu, jak pochwycić lub zabić tych, którzy stoją za tym wszystkim, pielgrzymów fałszywych. Siłą nic nie wskóramy przeciw takiej ciżbie. - Dodał.
- Stójcie! - Zawołał do strażnika. - Kapłan ani myśli odstąpić, ale nam na próżno ginąć tutaj! Nasze poświęcenie na marne pójdzie, jeśli polegniemy na tym placu! - Próbował przekonać tamtego. - Musimy wytropić kryjówkę pielgrzymów i powstrzymać ich. Ale nie tak i nie tutaj! - Namawiał.
Nie szli obok ulrykanina, a przemowa Ericha dodatkowo zatrzymała kapitana, więc nie wdali się w walkę z neofitami któregoś z Mrocznych Bogów. Była jeszcze szansa wycofać się, najwyraźniej jednak bez kapłana - ten będąc chyba nie mniejszym fanatykiem nie zamierzał słuchać głosu rozsądku. Natomiast Erich nie zamierzał umierać po raz drugi dzisiaj... a przynajmniej nie na tym placu.
Zamierzał wycofać się w kierunku, z którego przyszli, a później, o ile nie będą ścigani, wrócić na plan i obserwować wydarzenia z ukrycia. Gdyby ruszył za nimi pościg, to zatoczyć koło i spróbować dostać się do ratusza od tyłu lub zabarykadować w jakimś zdatnym do obrony miejscu. Miał też nadzieję, że kapitan straży nie będzie chciał ryzykować życia w przegranej walce.