Trzeba było się śpieszyć, jeśli mieli dać rannej dziewczynie szansę na wyleczenie. Laurenor nie był w stanie pomóc jej w pełni, ostatnią deską ratunku byli mnisi. Być może któryś z nich będzie wiedział, co robić. Nie zatrzymywali się, przystanęli jedynie na krótką chwilę przy zniszczonym kurhanie. Ari’Sainen utkwił wzrok w mroku ziejącego otworu, wzdrygnął się, po czym ściągnął z wozu łuk i kołczan Francois. Podał je Alane.
- To dobra broń. Dbaj o nią.
Dolina wyglądałaby na oazę spokoju i bezpieczeństwa, gdyby nie kamienny zamek wyrastający gdzieś na jej środku. Wszystkie wydarzenia do tej pory i ta ponura budowla uzupełniały się jednak tworząc powoli obraz całości. To nie było dobre i spokojne miejsce. Może kiedyś, może czasem, może teraz, ale nie zawsze. Gdy jednak przybiegły do nich radosne, rozwrzeszczane dzieciaki, elf przestał o tym myśleć. Spojrzał na małego, ubrudzonego chłopaczka z jabłkiem w wyciągniętej rączce i zmarszczył groźnie brwi. Maluch spojrzał w górę na wytatuowaną twarz, otworzył szeroko oczy i uciekł. Wojownik uśmiechnął się tylko. Klasztor był tak samo ponury wewnątrz, jak i wewnątrz. Mnisi zajęli się cierpiącą Foggią i ciałem Francois. Tym, którzy zajęli się zwłokami przekazał informacje o imieniu zmarłego i nazwie gospody prowadzonej przez jego rodzinę z prośbą o poinformowanie jej o miejscu pochówku.
Cela klasztorna była wyposażona we wszystko, czego potrzebował elfi wojownik. Obmył się wodą z miski i położył na sienniku zasypiając od razu.