Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2018, 22:55   #98
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
spólnie przesunęli swe dłonie zgodnie z kierunkiem ruchów zegara. Shee’ra na prawe ramię, Xhapion na dolne, a Ivor na lewe. Moc zgromadzona pod ich palcami poczęła wówczas pulsować, aż po chwili przez cały menhir przeszedł szybko, wręcz błyskawiczny impuls. Cała trójka skupiona była jednak na gorejących magią punktach, które jednocześnie uderzyły energią. Nie odrzuciła ich ona, ale w uszach zadzwoniło im jak od uderzenia gongu. Xhapion i Shee’ra poczuli jak coś zaczyna płynąć im po twarzy. Ivor widział to doskonale. Obojgu z nosa płynęła krew.

ie mogli jednak przerwać, nie w tak istotnym momencie, bowiem oto wzdłuż boków trójkąta utworzonego przez napisy oraz runę pojawiły się nowe symbole. Te nie jaśniały jednak jak reszta na purpurowo, a lśniły złotym blaskiem. Shee’rze przez poświatę trudno było je zrozumieć, ale wreszcie po chwili jej się udało. Wszystkie napisy głosiły: Moc w jedności.


osłyszeli jakieś zamieszanie za sobą i odwrócili wzrok. Jak pozostali ujrzeli, że w miejscu pozostałości po koboldzim ognisku, tym samym, gdzie magowie wyczuli odmienną aurę, zaczyna coś wyłaniać się spod ziemi. Na samym początku przypominało coś pokroju zwykłego kretowiska, lecz po chwili oczekiwania byli już pewni, że z całą pewnością nie jest to robota tego podziemnego stworzenia. Przez warstwę piasku i liści przebił się bowiem czerwony kryształ wielkości pięści dorosłego mężczyzny.


d dołu opleciony był korzeniami, identycznymi do tych, które jeszcze chwilę temu pętały im nogi, a teraz zakręcając lekko piął się w górę, aż osiągnął pułap około metra. Z wnętrza kryształu dobiegało delikatne światło odbijające się w kolejnych załamaniach struktury. Nim ktokolwiek z obecnych zdołał chociażby zastanowić się z czym mogą mieć do czynienia, ten otworzył się niczym lilia, a cała okolica została zalana blaskiem. Czerwony blask rzucił ich w objęcia nieświadomości...



iebo przesłoniły chmury tak, iż nawet ostre światło zachodzącego słońca ledwo co się przezeń przebijało. Ścieżka niknąca w wieczornych cieniach. W powietrzu wyczuwalny był zapach zbliżającego się deszczu. Normalna rzecz o tej porze roku, lecz ten konkretny zapach był jakiś taki inny. Było w nim coś, co burzyło harmonię wczesnojesiennego krajobrazu.

obi się chłodno, więc otulasz się ciepłym płaszczem, lecz i on nie jest w stanie powstrzymać narastającego w tobie zimnego strachu. Wiesz, że coś się stało w twojej rodzinnej wiosce. Nie wiesz co dokładnie. Wiedziona jedynie pogłoskami, które wypadły ci teraz z głowy wyruszyłaś czym prędzej. Jesteś sama, głodna i zmęczona. Jedynym oparciem pozostaje ci koń, tak samo zmęczony jakże i ty.

reszcie wyjeżdżasz z cienistej leśnej ścieżki na drogę wiodącą przez pola. Większość zbiorów jest zebrana i jedynie dynie, niektóre doprawdy pękate, wręcz ogromne zalegają na polach. Wzrokiem przeskakujesz od chaty do chaty, by znaleźć kogoś znajomego, bądź rozpoznać jakąkolwiek chałupę. W pewnej chwili twoją uwagę przykuwa jasny punkt pomiędzy mokrymi snopkami siana ustawionymi na łące. Spinasz konia i dosłownie w mgnieniu oka docierasz w tamtą okolicę, pomiędzy kilka budynków. Gdzieś na krawędzi wzroku majaczy ci młyn oraz spichlerz.


eskakujesz z konia i słyszysz pod stopami galaretowaty dźwięk i trzask. W chmurach powstaje luka, przez którą na łąkę pada bladozłota poświata. Dostrzegasz wówczas, że to w co wdepnęłaś było dynią, jedną z setek leżących wokoło. Chcesz iść dalej, ale czujesz, że kawałek warzywa nadal trzyma ci się buta. Odruchowo strząsasz go i widzisz, że to wcale nie jest dynia. Ciągniesz za sobą kawałek ludzkiej, na wpół zgniłej czaszki obklejonej pomarańczowymi kawałkami miąższu. Z gardła wydobywa ci się krzyk…


idzisz jak oślepiający Cię blask słabnie. Przecierasz oczy i dostrzegasz, iż stoisz w tłumie sobie podobnych. Wszyscy wokoło noszą albo święte szaty, albo jak i ona jedynie święty symbol Torma. Są wśród nich tak wojownicy, jak i kapłani oraz paladyni. Wszyscy o twarzach niezmąconych strachem, nieulękli i wyczekujący. Ty sama stoisz w pierwszym rzędzie, który zakrzywia się i dostrzegasz, że tworzy krąg, a w samym jego centrum idealnie biały tron, w którym zasiada starszy mężczyzna. Twarz ma poprzecinaną zmarszczkami i równie nieugiętą jak wszyscy, a z jego postawy bije wigor oraz siła. O tron oparty jest wielki jaśniejący miecz, a on sam odziany jest w idealną pod każdym względem zbroję płytową.

opiero wówczas zdajesz sobie sprawę kim ON jest. Torm, Lojalna Furia, twój bóg we własnej osobie. Wręcz na wyciągnięcie ręki. Nie wiesz co masz w pierwszej kolejności zrobić, wpadasz w panikę, lecz wtem orientujesz się, iż nikt nie zwraca na ciebie uwagi. Miast tego skierowali wzrok ku snopowi światła, który rozerwał przestrzeń przed Tormem. Z jaśniejącej wyrwy zstępuje skrzydlata istota. Również w zbroi oraz z mieczem w dłoni. Bije od niej aura siły, majestatyczności, ale i strachu.


stota podlatuje pod tron, klęka i składa pokłon. Nie wiedzą co się dzieje szukasz wsparcia na twarzach arcykapłanów, lecz tych nie ma. Nikogo nie ma. Jesteś jedynie ty, Torm oraz skrzydlaty wojownik. Widzisz jak Torm wyciąga do przybysza dłoń. Dostrzegasz jedynie błysk metalu, a następnie sztylet przyszpilający prawicę twojego boga do tronu. Skrzydlaty równie szybko chwyta swój miecz, którego klinga rozpala się ogniem. Bierze zamach.

hcesz rzucić się swemu bogu na ratunek, lecz zdajesz sobie sprawę, że nogi ci drżą i nie jesteś w stanie zrobić nawet kroku. Miecz z uporem nie chce opuścić pochwy, a pancerz niemiłosiernie ciąży ci na ramionach. Jesteś porażona grozą bijąca od uskrzydlonego wojownika. Wypełniający cię strach zmienia się w błagalny krzyk, gdy ogniste ostrze upada…


ierwszą rzeczą, o której pomyślałaś, było to, że oślepłaś, bowiem nie widziałaś nic prócz czerni, pochłaniającej wszystko ciemności. Owy mrok był zimny, a ty czujesz jak opuszczają cię siły. Uświadamiasz sobie również, że wcale nie oślepłaś, gdyż siebie samą widzisz doskonale. Swoje dłonie, nogi, całe ciało, które są z każdą chwilą słabsze i bardziej zdrętwiałe.

nstynktownie szukasz jakiegokolwiek źródła ciepła. Masz wrażenie, że godziny mijają jak minuty, a twoje poszukiwania pozostają bezowocne. Kulisz się w sobie, by zachować ostatnią resztkę ciepła, która ci pozostała.

iedy dochodzisz już do wniosku, że to koniec słyszysz coś niby trzask drewna w ognisku. W pierwszej chwili zwalasz to na urojenia, lecz dźwięk pojawia się znowu i znowu. Zaczynasz też wyczuwać delikatne muśnięcia ciepła. Z trudem otwierasz oczy i dostrzegasz jaśniejącą poświatę. Odwracasz głowę w jej stronę i widzisz jakby ogień uformowany w humanoidalną sylwetkę. Oczy stanowią gorejące punkty, a płomienne języki pełnią rolę włosów. Istotka jest mała i ma zdecydowanie kobiece kształty. Przekręca z zaciekawieniem głową i uśmiecha się przyjaźnie.


y spragniona jakiegokolwiek ciepła starasz się do niej zbliżyć, lecz twoje starania praktycznie nic nie dają, praktycznie nie ruszasz się z miejsca. Istotka przygląda ci się jeszcze uważniej i wyciąga rękę w twoją stronę. Wówczas spostrzegasz, że zaczynasz się doń zbliżać. Światło od niej bijące staje się wyraźniejsze, tak samo jak jej kontury. Żar ogrzewa skórę i wypełnia całe ciało życiem. W końcu robi ci się aż za gorąco, chcesz się uspokoić i zatrzymać, lecz nie możesz. Skóra zaczyna cię boleć i pękać pod wpływem temperatury. Ubranie zajmuje się płomieniami, a unoszący się z nich dym sprawia, że łzawią ci oczy i zaczynasz kaszleć. W końcu całe twoje ciało zajmuje się ogniem, chcesz krzyczeć z bólu, ale gardło całkowicie ci zaschło. Nie jesteś w stanie wydobyć z siebie najmniejszego chociażby krzyku. Ostatnią rzeczą, którą widzisz nim całkowicie pochłoną cię płomienie jest zadowolony wyraz twarzy złożonej z ognistych języków.


dziesz już dłuższą chwilę długimi, dość wąskimi, ale prostymi schodami. Są one doskonale ociosane, tak, iż nie widać na nich najmniejszej szczerby. Wysiłek pracy doskonałych kamieniarzy, a może i czegoś więcej, gdyż instynktownie dostrzegasz, że budowniczych wspierano magią. Przy samych schodach nie było to tak widoczne jak w przypadku ścian bocznych oraz sufitu, które to okazywały się niczym innym jak litą skałą.

ogi już cię zaczynały boleć, a w płucach brakować tchu, lecz wreszcie wdrapałeś się na sam szczyt. Już z dołu doskonale widziałeś bijące stamtąd światło słoneczne, a teraz poznałeś jego źródło. Olbrzymia sala, bardziej przypominająca wydrążony kamieniołom, miała owalną postać oraz pozbawiona była jakiegokolwiek zadaszenia. Tak samo jak schody wszystko wokoło również świadczyło o magicznej obróbce. Gładkie zakrzywione ściany oraz budowla ustawiona na samym środku sali. Ta ostatnia była wręcz monumentalna, zapierająca dech w piersi. Jej niesamowitość tak tobą zawładnęła, iż nie spostrzegłeś kiedy wszedłeś na jej szczyt i stanąłeś w kręgu sobie podobnych.

ozostali, tak jak i ty ubrani byli w szaty. Byli to tak ludzie jak i przedstawiciele praktycznie wszystkich znanych ci ras, tych pospolitych, jak i egzotycznych. Wiesz, że się spóźniłeś, a rytuał zaraz się zacznie. Stajesz w wyznaczonym sobie punkcie. Wtem niski, brodaty mężczyzna wchodzi w centrum kręgu i zaczyna się. Tak jak pozostali zaczynasz wypowiadać inkantację i przelewać swą moc w wyrysowane na podłodze znaki oraz linie.


amoku wyrywają cię dopiero krzyki. Leżysz na ziemi i czujesz pod sobą coś mokrego oraz ciepłego. Krew. Chcesz podnieść głowę, lecz widzisz jeno buty tego, który stał w centrum. Wypowiada do ciebie jakieś słowa. Głos ma spokojny, a ty wiesz, że tak miało być. Wiedziałeś, że tak się to skończy. Pragnąłeś tego, ale nie to już dla ciebie znaczenia. Jedynym co jest istotne to uciekające ciepło z twojego ciała…


toisz w swoim namiocie. Odziany w doskonałe szaty, nie tak zdobione jak normalnie wszakże są to szaty pojedynkowe, a w ręku trzymasz kostur. Spoglądasz raz jeszcze na swoją księgę czarów spoczywającą na stole. Przeglądasz w umyśle raz jeszcze wszystkie formuły oraz gesty. Masz pewność, że przygotowałeś się na wszelkie zaklęcia, którymi może dysponować twój rywal. Niemniej i tak czujesz lekki niepokój, wszakże będzie to twój pierwszy publiczny pojedynek na festiwalu magii. Wielkie wydarzenie i możliwość zaprezentowania swojej mocy oraz kunsztu. Okazja do pozyskania potencjalnych towarzyszy, rywali oraz być może zainteresowania swoją osobą kogoś wysoko postawionego. Zwłaszcza to ostatnia rzecz mogłaby okazać się cenna w odległej perspektywie.

łyszysz gong, wezwanie. oczyszczasz umysł i wychodzi na arenę. Zgromadzony na trybunach tłum wiwatuje i wita gromkimi brawami ciebie oraz twego przeciwnika. Młodego mężczyznę w błękitnych szatach oraz sztyletem u pasa. Następuje prezentacja, zginasz się w ukłonie. Potem podajcie sobie dłonie, ty i twój rywal, wypowiadacie odpowiednią inkantację oddzielającą was od świata i pozwalającą bez ryzyka korzystać ze Sztuki.


łękitny czarodziej okazał się dla ciebie żałosnym konkurentem. Bez trudu odbijałeś oraz kontrowałeś rzucane przez niego czary, a twoje z kolei stanowiły nie lada problem. Nie miał z tobą najmniejszych szans, więc postanowiłeś, że przynajmniej ty zakończysz to z godnością i zapewnisz widowni dobre widowisko. Zacząłeś już sięgać do splotu, kiedy to ziemia pod twoimi stopami się zatrzęsła. Pomyślałeś, że to pewnie rywal czegoś kombinuje, lecz nijak nie pasowało to do jego dotychczasowej taktyki, czy prezentowanych umiejętności.

olejny wstrząs zwalił cię z nóg i uświadomiłeś sobie, że zaczynasz się unosić. Rozglądasz się dookoła i dostrzegasz jak w niedalekiej okolicy w górę unoszą się wielkie fragmenty gruntu wraz ze stojącymi na nich budynkami, bądź jedynie ich fragmentami. Gdzieś z dołu słyszysz krzyki i wrzaski. Wtem nagle słyszysz przeciągły świst. Odwracasz się w kierunku, z którego dochodzi i widzisz jak jeden z lewitujących budynków zapada się w sobie i dosłownie znika. Zawinął się w samego siebie. Z innym stało się to samo, i z kolejnym, aż i twój kawałek wpadł w drgawki. Ostatnią rzeczą jaką widzisz to twoje palce, które rozciągają się na niewyobrażalną długość i świdrujący uszy świst.


d zawsze wiedziałeś, że magikom nie można ufać. Ten jeden raz spróbowałeś załatwić sprawę polubownie i oto jak się to skończyło. Najszybszym susem na jaki cię było stać rzuciłeś się za załom korytarza i przylgnąłeś do ściany. Monstrum, które na ciebie nasłano wylazło z samej otchłani i nie zamierzało tam wracać bez wypicia twej krwi. Twoi towarzysze albo już nie żyli, albo też weszli w konszachty z wrogiem. Jeszcze ci za to zapłacą, lecz najpierw musisz zająć się demonem.

iegniesz więc dalej, gdyż to miejsce nie jest dobre do walki. Szukasz w myślach sposobu w jaki by tu wbić swe kropidło w czaszkę plugastwa. To było bowiem większe i silniejsze. Nie było z resztą pierwsze jakie na ciebie dziś nasłano. Wcześniej były już słabsze stwory, lecz dałeś im radę. Niemniej ku zwycięstwu droga była daleka. Mijasz zwęglone truchła tych, którzy tutaj z tobą przyszli. Gdzieś przed sobą słyszysz chrzęst ciągniętych łańcuchów. Przylegasz do ściany i nasłuchujesz. Twój nemezis ewidentnie jest gdzieś blisko.

hcesz postąpić kroku, lecz coś trzyma cię za nogę. Spoglądasz w dół i dostrzegasz zwęglony kawał mięsa, którym była jeszcze niedawno Astine. Jej spalone ręce trzymają cię za udo i nie pozwalają się ruszyć. Chcesz się zamachnąć, by uderzyć ją kropidłem, ale wahasz się. Ku swej zgubie. Reszta ciał rzuca się na ciebie i przyszpila do muru. Za nimi dostrzegasz jakiś ruch oraz słyszysz kroki. Nagle widzisz rude włosy, a twoje usta wilgotnieją od pocałunku.


suwasz się w ciemność…


rzez las przetoczyły się krzyki. Najpierw jeden, a później kolejne. Awanturnicy ocknęli się praktycznie w tym samym momencie. Wszyscy skołowani, spoceni oraz przestraszeni koszmarami jakie na nich spadły. Były to jeno sny, czy może wizje?

elena zerwała się na równe nogi i z obnażonym mieczem poczęła gorączkowo rozglądać się. Nie dostrzegła jednak tego, kogo szukała. Miast tego widziała trzymającego się za głowę Ivora oraz wpatrzonego w swoje ręce Xhapiona. Obok nich w piasku tarzała się Shee’ra. Obróciwszy głowę ujrzała bladą i kompletnie wystraszoną Astine, a niedaleko jej spluwającego Torina. U swych stóp zobaczyła siedzącą Elely zakrywającą usta dłonią i zalaną łzami. Kompletnie skołowana usiadła obok niej.

czy jej stały się większe, gdy znów spojrzała na Ivora. Miał on coś na swojej lewej dłoni, na tej samej, którą dotykał menhiru. Po wierzchu dłoni rozchodziły mu się podobne z wyglądu do drewna żyłki, które schodziły się w centrum dłoni. W tym samym miejscu, w którym połyskiwał wrośnięty w skórę czerwony kryształ. Helena momentalnie spojrzała na swoje ręce, lecz nic na nich nie znalazła prócz brudu. Powiodła więc wzrokiem po reszcie i dostrzegła, że identyczna przypadłość dopadła Shee'rę oraz Xhapiona. Po kryształowym kwiecie pozostała jedynie dziura w ziemi.

una na menhirze wygasła, tak samo jak i wszystkie napisy wokół niej. Miast nich na samym szczycie kamienia lśniły słabo dwa wersety.



 
Zormar jest offline