Matylda szlochała. Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi, wszyscy zbyt pochłonięci byli sprawą morskiej bitwy oraz opatrywaniem rannego. Kiedy usłyszała, że wrogi statek oddala się, a strzały przestały padać, odważyła się otworzyć oczy i rozejrzeć po pokładzie. Dostrzegłszy rannego pana Bailleau i krew na pokładzie zakryła dłonią usta. Dotąd nie miała pojęcia, że tak właśnie wygląda wojna i śmierć, a na dodatek, że ich misja będzie aż tak niebezpieczna od samego początku. Widząc opanowanie reszty załogi, zimą krew, jaką zachował Fitzpatrick i Daniłłowicz, nawet wprawę, z jaką Louise opatrywała rannego - zrobiło jej się wstyd za swoje zachowanie i jeszcze bardziej wstyd przez niedoświadczenie w takich sytuacjach. Szloch cały czas wyrywał jej się z piersi, tym bardziej, że była przeświadczona, że Bailleau nie żyje. Zerwała się z klęczek i uciekła pod pokład, do swojej kajuty, zamykając dobrze za sobą drzwi. Nie chciała, żeby ktokolwiek widział ją w tym stanie, szczególnie Louise. Matylda miała dziwne wrażenie, że służąca znowu potraktuje ją z butną wyższością, lub co gorsza - wyśmieje jej lęk i zachowanie. Rzuciła się na łóżko i ściskając medalion swego brata aby się uspokoić, zaczęła cichutko się modlić. Nie rozmawiała jednak z Bogiem. Rozmawiała ze zmarłymi braćmi. |