Wiedźma | Po załatwieniu swoich spraw na mieście Bartholomeus w końcu zdecydował się na odwiedzenie tawerny. Nie przepadał za tłumami które się z tym wiązały, ale w końcu musiał gdzieś spać, a i przydałoby się obmyć z kurzu gardło po całym dniu walki. Co prawda nie walczył w pierwszej linii, ale mimo to czuł się spragniony i zmęczony. Gdy wszedł do pomieszczenia od razu uderzyła go duża liczba odwiedzających. Przypuszczał że tego dnia przez tawernę przewiną się wszyscy żołnierze którzy brali w natarciu. Przepchnął się do baru, wyciągnął z mieszka nieco drobniaków i przywołał karczmarza. - Jedno p-p-p-piwo p-p-proszę. - wyjąkał kładąc zapłatę na kontuarze. Gdy mężczyzna obrócił się by spełnić zadanie, Bartholomeus ostrożnie poprawił kaptur. Przypuszczał że wyglądał debilnie, jak “tajemniczy bohater” z ksiąg przygodowych które tak bardzo lubiła jego matka. Cóż, lepsze to niż żeby ktoś zobaczył jego oczy i podniósł larum.
Po kilku chwilach miał już trunek w garści, który powolutku pił i czekał na rozwój sytuacji.
Raileyn chwilowo był spłukany. To jednak mogło się zmienić, zwłaszcza, gdyby był w stanie otworzyć swój warsztat nie tylko jako punkt zaopatrzenia armii. Gdy wszedł do karczmy, rozejrzał się więc za jakąś znajomą twarzą. Po kilku oddechach przyglądania się obecnym, z lekkim uśmiechem skrytym pod brodą, ruszył do stolika, gdzie siedział jeden z przydzielonych do księżniczki ludzi. Zdecydowanie podszedł do ławy gdzie siedział mężczyzna w kapeluszu i usiadł. - Raileyn Kłos, rzemieślnik. Zdaje się, żeśmy się nie mieli czasu sobie przedstawić w całym tym rozgardiaszu przed przebiciem się tu. - Powiedział brodacz i wyciągnął rękę. - Bartholomeus M-m-m-mandragora. - odparł jąkając się zakapturzony mężczyzna - A-a-alchemik. P-p-proszę. - dodał wskazując krzesło obok siebie.
- Solidny bajzel tutaj, nie sądzisz? Nie wiem czy nie tak duży jak przy zasadzce gnolli. Alchemik powiadasz? A wiesz może co to? - Kłos wyciągnął z jednej z licznych kieszeni fartucha butelkę z miksturą, którą znalazł przy trupach. - Coś takiego przy gnollach znalazłem. Może powinniśmy dodać do arsenału jakieś oleje łatwopalne. Które łatwo wziąć w miasto i zapalić po rozlaniu na przeciwniku. - Raileyn gadał jak najęty, co do niego zupełnie nie pasowało i pewnie trzeba było zrzucić na karb emocji całego dnia. - Ogień a-a-alchemików. M-mogę zrobić. Za o-o-odpowiednią ceną. A t-to? D-daj mi chwilę. - odparł Mandragora biorąc małą buteleczkę do dłoni. Ostrożnie ją obejrzał, pokręcił płynem by sprawdzić konsystencję, ustawił pod światło, a w końcu otworzył i bardzo ostrożnie powąchał. - A jak p-p-przy tym j-jesteśmy. M-moja proca się z-z-zrobiła dziwna. Z-znasz się na t-tym?- spytał podając rzemieślnikowi swoją broń. Po krótkiej analizie oddał miksturę właścicielowi. - M-mikstura o-o-odporności na żywioły.
1. Napój ochrony przed żywiołami (I) - obroni jednorazowo [5] punktów obrażeń od ognia, zimna, kwasu itp.
2. Proca (0) +1 obrażenie
[ulepszenie] + 1 obrażenie, oporność na kontrolę umysłu.
- Zburzenie kamieni - 1 raz dziennie można zniszczyć kamienną osłonę lub ścianę o długości i wysokości 1 metra
- Ciekawa proca, pomaga chronić umysł, czasem można też jej użyć do niszczenia niedużych kamiennych osłon. Nic wielkiego, ale jeśli jakiś goblin się skryje w rumowisku, to idealnie będzie pasować. - Rzemieślnik pokiwał głową z uznaniem. Zadowolony był też z nowo nabytej wiedzy na temat mikstury. Pracując przy palenisku, łatwo było sobie uświadomić, że mogłaby pozwolić wybiec chociażby z pożaru. - Dz-dzięki. - odparł alchemik odbierając swoją broń. Nie był specjalnie towarzyską osobą i nie wiedział co więcej powiedzieć, dlatego też pociągnął z swojego kufla kolejny łyk piwa i czekał na rozwój sytuacji.
W karczmie zjawiła się… Harpia. Najprawdziwsza Harpia, pół-człowiek, pół-ptak, z pazurami, ptasimi nogami, piórami. Jako kobieta, mimo tych dodatków, była atrakcyjna, a przynajmniej tak uważała większość mężczyzn, która miała okazję ją spotkać. Usiadła przy jednym ze stolików, po czym odezwała się głośno do karczmarza:
- Piwa! I byle szybko! - Wyszczerzyła swoje małe kiełki, po czym zaczęła napełniać fifikę, by sobie puścić dymka.
- Moja ulubiona towarzyszka walk i wędrówek - powiedział Esmond, który w karczmie pojawił się niemal w tym samym momencie, lecz bez towarzyszącego mu jak cień sir Erskine'a. - Można się dosiąść? - spytał.
- Jak musisz... - Odparła Harpia dziwnym tonem, ale obdarzyła mężczyznę kolejnym błyskiem kiełków - Gdzie ducha zostawiłeś? - Dodała.
- Dzięki za zaproszenie - odpowiedział z lekką kpiną. Usiadł przy stole. - Musi odpocząć po spotkaniu z tą galaretą - odparł. Tak jak i my wszyscy - dodał.
- Ja tam to gorzej przeżyłam spotkanie z cieniem... - Ryfui odchyliła własny pancerz, by spojrzeć z góry przez szparę na swoje piersi(!), po czym wzruszyła ramionami - No ale już lepiej - Dodała, i w końcu odpaliła fifikę. Roztoczyła wokół siebie przyjemną woń jakiegoś egzotycznego tytoniu.
- Widzę, że lepiej - stwierdził Esmond. Pokiwał głową. - Jeszcze trochę i ponownie będą doskonałe, a już teraz nic im nie brakuje.
Alchemik był mocno zaskoczony pojawieniem się tak egzotycznej istoty na sali. Nikt nie podniósł alarmu, nikt się na harpię nie rzucił z mieczem, może i on mógł się odsłonić. Po dłuższym namyśle ściągnął kaptur, odsłaniając swoją poznaczoną bliznami twarz i ukazując fosforyzujące, wężowe oczy. - M-m-mógłbyś m-m-mi zrobić d-dobry miecz? - spytał Raileyna.
- Tak, jak najbardziej. Miecz i kilka innych rzeczy, jakiś pancerz. Będę oczywiście potrzebował materiałów. - Powiedział spoglądając to na rozmówcę, to na harpię i zdecydował się jednak zamówić piwo. To był ciężki dzień i nie zapowiadało się, żeby miał zwolnić. -Ś-ś-świetnie. - odparł Mandragora i zamilkł.
- A ja mam zbroję do odsprzedania... - Odezwała się Harpia, słysząc rozmowy przy stoliku obok, po czym napiła się piwa…
Bartholomeus spojrzał na harpię i po krótkim namyśle wziął swoje krzesło i przystawił je do stolika które zajmowała wraz z nieznanym mu mężczyzną. - B-b-bartholomeus M-mandragora. - przedstawił się krótko - Co t-t-to za zbroja? - faktycznie potrzebował czegoś lepszego.
- Ryfui - Powiedziała Harpia, co chyba było jej imieniem? Przez chwilę nad czymś myślała, po czym pacnęła się dłonią w czoło - Wiesz co… z tą zbroją to ja się jednak pomyliłam. Zmęczona jestem po ostatniej wojaczce. Pancerz już oddałam, już sprzedany, a zresztą to i tak był kobiecy... - Wyszczerzyła kiełki po czym wzruszyła ramionami - No nic, pomylić się można.
- Po takiej walce trudno się dziwić pewnemu zmęczeniu. - Esmond wziął harpię w obronę. - Esmond - przedstawił się. - Niestety, zbrojami nie handluję.
Alchemik westchnął cichutko. Z drugiej ręki pewnie byłoby taniej niż kupno nowej, tym bardziej że Kłos miał wykuć mu nowy miecz. Nie był pewien czy będzie go stać na kolejny wydatek. - Miło p-poznać. - odpowiedział podając drugiemu mężczyźnie dłoń - N-nie kojarzę was z na-natarcia. - wydukał - D-długo w mieście?
- Raczej długo poza miastem - odparł Esmod. - Walczyliśmy i tu, i tam, a jak kto jest dobry, to stale go gdzieś wysyłają. A Ryfui świadkiem, że nie było łatwo. - Ah. Czyli p-pewnie dużo już walczyliście. - doszedł do wniosku, uprzejmie ignorując fakt że Esmond nieco się przechwalał. Ale to była chyba cecha typowa dla weteranów. - N-n-nie p-przeszkadzam już, ale g-gdybyście p-potrzebowali usług alchemika to b-będę gdzieś w pobliżu. - dodał podnosząc się - Jeszcze n-nie wiem co księżniczka zrobi z swoim oddziałem, ale do t-tego czasu p-pewnie będę tu. - stwierdził zataczając ręką wąski łuk.
- Ty się tak zawsze jąkasz, czy ostatnio dostałeś w łeb? - Harpia napiła się piwa, po czym puściła dymka.
- A wyglądasz mi na jakiegoś… mądralę, to może ubijemy interes w drugą stronę, czym się zajmujesz i co możesz zaoferować? - Spytała z prowokacyjnym uśmieszkiem. - Jak b-byłem mały to za-zachorowałem i od t-tego czasu tak mam. Oczy t-też takie z tego powodu. - odparł lekko zirytowany postawą harpii. Niby czemu miał zabiegać o ich względy? - Jak p-powiedziałem jestem alchemikiem. A czym się alchemicy za-zajmują?
- Alchemicy zajmują się… no, alchemią! - Powiedziała Harpia, po czym zaśmiała się głośno - To ten… jakieś alchemie mi możesz skombinować, co bym mogła na wrogach wykorzystać? - Dodała z zadziornym uśmieszkiem. - Na wrogach, na sobie. - odparł wzruszając ramionami - O-ogień którego nie da się zgasić, patyczki d-dymne, mikstury p-przyspieszające ruchy i inne za-zabawki.
- Interesujące zabawki - stwierdził Esmond, lecz dalszą rozmowę przerwało pojawienie się w tawernie kolejnej osoby.
.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |