***
Manfreda obdziła wrzawa na zewnątrz, jak zwykle po robocie zdrzemnął się na worach z mąką. Ostrożnie wyjżał przez szpary w ścianach młyna. Tafla jeziora odbijała blask pożogi, większa część południowych zabudowań wsi stała w ogniu, krzyki i szczęk broni mieszały się z hukiem płomieni. Przez chwile jeszcze patrzał zaspany na biegających w okół przerażonych ludzi. Z szoku wyrwała go dopiero wrzucona przez okno pochodnia, stos suchych worków na mąkę natychmiast stanął w ogniu...
***
Bruno siedział skulony w zaroślach zagajnika, wieś płoneła, od bijących w niebo płomieni zrobiło się niemal jasno, napastnikami byli w większości jeźdzcy. Lecz z daleka Bruno niedostrzegł ich umundurowania ni inszego odzienia. Widział jednak sylwetki znajomych sobie ludzi, poznawał ich po chodzie, po głosie...wszyscy oni biegali szukając ratunku, przed karczmą walczyło w tumanach kurzu kilku konnych z Olafem i paroma chłopami...niemieli szans...wtem kilka naście metrów przed sobą dostrzegł Bruno biegnące ku niemu dziecko, tuż za dzieckiem w pełnym galopie gnał jeden z jeźdzców z uniesionym do góry toporem.
***
Alicja wybiegła przed chłupe, w stodole na przeciw jacyś meżczyżni gwałcili starą Helge i jej córki, wszechobecny zgiełk zdezorientował dziewczyne, ruszyła najszybciej jak mogła w strone pobliskiej kępki drzew, krew dudniła jej w skroniach i czuła spływające po czole krople zimnego potu..."potu?"..."nie to przecież deszcz"-pomyslała. Ciężkie zimne krople posypały się z ołowianego nieba. |