- Na Ulryka przyszli po mnie! - zawołał sam do siebie Manfred i zerwał się z "posłania". Po chwili przyszło opanowanie. To przecież nie po niego. Nikt nie pali wsi w poszukiwaniu banity. Jakaś żagiew wpadła przez okno. Manfred przez chwilę próbował ugasić ogień, ale szybko zrozumiał, że to bezcelowe. Pobiegł do sieni, założy płaszcz a na plecy zarzucił plecak i tarczę. Życie jakie prowadził od kilku miesięcy nauczyło go by być zawsze gotowym do ucieczki. Tylko dlatego nie dyndał teraz na szubienicy, a wysypiał się w młynie. No teraz koniec z wysypianiem się.- pomyślał. Przypiął do pasa miecz a do sakwy wrzucił kawał boczku, dwa duże chleby i osełkę masła - to pożywienie, które miał dostać on i kilku robotników za jutrzejsza pracę w młynie. Starczy na kilka dni.
Mężczyzna wyskoczył przez okno.Skrył się w cieniu kiedy obok niego przebiegła baba uciekająca przez żołdakiem. Odczekał chwilę i wbiegł w porośnięte zaroślami wzgórza. Snopy iskier i jęzory płomieni strzelały coraz wyżej. Dla młyna nie było już ratunku. Manfred uśmiechnął się. Oślepieni ogniem nie zobaczą jak umykam w noc. Mężczyzna ruszył w kierunku lasu. Udało się...
Ostatnio edytowane przez kszyk : 10-07-2007 o 11:30.
|