Zostawiając krwawy ślad aż do nabrzeża nasi herosi wycofali się na statek. Berydch musiał ostudzić zapał co śmielszych miejscowych. Szczęściem nikt z nich nie miał kuszy ani łuku. - Odbijać! - krzyknął kapitan, gdy tylko wszyscy znaleźli się na pokładzie. - No dobra, panie armator dokąd płyniemy.
Nasi herosi poczuli się lekko zawiedzeni, że nie stali się centrum zainteresowania marynarzy, ale ci byli trochę zajęci układaniem trupów w rzędzie oraz opatrywaniu rannych. Reszta lżej rannych brała się do żagli.
Chyba posługa medyczna znowu znalazła się w gestii prawie że licencjonowanego oprawcy. |