Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2018, 20:53   #62
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
W obozie zapanowała względna cisza, nie licząc ciężkich oddechów po walce, i cichego zawodzenia Heny…

Uciekły 4 konie, które teraz chyba trzeba będzie szukać w lesie, i to w środku nocy. Jeden czy drugi/druga, byli mniej lub bardziej poranieni po walce z cholernymi pająkami. W obozowisku panował bałagan i leżało pełno ciał pająków. Cuchnęło ich krwią, wnętrznościami, a jeden z nich się wciąż palił od ogniska... do tego namiot Rity i Heny zabrudzony był w środku juchą innego pajęczaka.
- Niech go w końcu ktoś odciągnie!! - ryknęła Elfka, nie mogąc wyjść z namiotu.

I nagle Ramasowi mocno zakręciło się w głowie, i ciężko opadł na kolana, drżąc na całym ciele. Po chwili zaś przewrócił się w bok, słaby niczym niemowlę. Co najwyżej w tej chwili był w stanie poruszyć jedynie palcem lub by coś wychrypieć, ustami... Miał tylko tyle siły, by móc uruchomić magiczne moce swego pasa i przywrócić sobie odrobinę zdrowia. Niby poczuł się lepiej, ale i tak nie miał siły, by się podnieść.

Do tego wszystkiego jednemu z pokonanych pająków drgnęło odnóże! Temu blisko Khalima! Czyżby ten jeszcze żył, i był naj(nie)zwyczajniej na świecie nieprzytomny od otrzymanych ran??

- No… no… nie panikuj. Do wesela się zagoi. Od tego mamy kapłana i różdżki leczenia- rzekł druid całkiem łagodnym tonem do Heny. Jakby mówił do dziecka. I pogłaskał ją po włosach... jak dzieciaka.
- Jeśli Ricie leczenie nie będzie potrzebne od razu, to ciebie podleczę w pierwszej kolejności- dodał wstając i ruszając ku namiotowi Rity, by odsunąć od wejścia do niego, truchło pająka. Hena w tym czasie usiadła na tyłku, po czym nieco niepewnie, i właściwie to mało co dotykając ów zakrwawiony policzek i ziejącą w nim dziurę, trzymała tam dłoń. Coś zabulgotała krwią za Druidem, wyciągając różdżkę leczenia, ale mężczyzna tego nie zauważył… Bo był zajęty odwalaniem trupa pająka i zastanawianiem się, czy ten gatunek należy do tych jadalnych. Wiedział, że gobliny je jedzą… ale one jedzą każde śmiecie.
- Rita… u ciebie w porządku?- zapytał.
- W porządku? - pisnęła z rozżaleniem elfka, która siedziała w klęczki i trzymała się za obolałą rękę. - Nic nie jest w porządku!! Jesteśmy w cholernym lesie, po środku niczego i prawie zeżarł mnie pająk! - kontynuowała i nie wyglądało by miała zamiar prędko przestać. - Pogryzło mnie to coś i ledwo ręce mogę utrzymać w górze! - lamentowała. - Cały czas piecze mnie po uryzieniu! Umrę od pogryzienia!
- Bzdura… od tego się nie umiera - stwierdził dumnie druid stojąc u wejścia. - Mnie też ukąsił. I czy ja ci wyglądam na umierającego?

Khalim z satysfakcją dobił magicznym pociskiem drgającego pająka, czując jak opadają z niego emocje i rozkoszny dotyk jego magii. Po chwili jego ruchy na powrót stały się normalne, chociaż iluzyjne duplikaty pozostały.
- Rito, przecież jesteś dużą i odważną elfką prawda? To tylko parę pająków, zaraz nasz druid i kapłan cię uleczą, i będziesz znowu cała, zdrowa i śliczna… -Stwierdził z niewinnym wyrazem twarzy, podczas gdy jeden z duplikatów pokazał język, a drugi złapał się za głowę.

Z namiotu żeńskiego jeszcze dobiegły dwa jęki oburzenia i cierpienia, aż w końcu Rita ucichła. Dopiero po dłuższej chwili elfka wyszła z namiotu. Włosy miała w nieładzie, a na twarzy rozsmarowaną posokę stawonoga. Ubrana w jedwabną koszulkę, była okryta kocem, który gdzieniegdzie miał plamy krwi oponenta. Dziewczę minę miało jak kot wrzucony do beczki z wodą.
- Nienawidzę wyjazdów plenerowych! - fuknęła Rita i podeszła do mężczyzn. - O tu mnie udziabał... - pokazała rękę druidowi.
-Nooo… do wesela się zagoi. Albo wcześniej, jak nasz muzyczny kucharz pomacha swoim twardym długim… kijaszkiem magicznym i podleczy ci ranę. Co do konsekwencji jadu to… jutro wyproszę odpowiednie łaski i cię uzdrowię.- Shargoz pogłaskał ją po głowie, jak to uczynił z Heną. -Byłaś dzielna.

Obdukcja zrobiona przez fachowca od zwierzątek wszelakich uspokoiła nieco Ritę. Elfka owinęła się szczelniej kocem i dopiero rozejrzała się w koło.
- Fuj, skąd to się tu przypałętało... - skrzywiła się. - Zjadło kogoś? - zapytała nagle zaniepokojona tym i czekając na odpowiedź, sama jeszcze liczyła członków drużyny.
- Ramasa próbowało, ale zdechło przy próbie konsumpcji. Widać szlachetna krew jest trująca - zażartował druid.
- Zaraz ci pomogę, Rito - mruknął Glaiscav. - Ale w drugiej kolejności. Ty trzymasz się na nogach, Ramas nie. -To powiedziawszy bard zanurkował do namiotu wynosząc z niego różdżkę leczenia.
- Durin, poświeć no tutaj, proszę -gdy krasnolud spełnił jego prośbę, a z ciemności wyłonił się zarys ciała Ramasa, Glaiscav dotknął jego piersi czubkiem różdżki.

A Druid udał się ku Henie, by podleczyć ciało jej magiczną różdżką. Co jakiś czas zerkał na martwe pająki i ich tłuste odwłoki coś rozważając. W tym czasie, Hena jakoś do siebie niby doszła, po dwukrotnym użyciu różdżki… dziura w jej policzku się zasklepiła, a sama dziewczyna powiedziała ciche “dziękuję” do Shargoza. Następnie zaś pobiegła w krzaki, gdzie dało się słyszeć jej kolejne wymioty i plucie. Po kilku dłuższych chwilach jej przeszło, przepłukała usta wodą, po czym wróciła w pobliże ogniska.
- Przenosimy obóz, czy resztę nocy spędzamy w tym syfie? I chyba trzeba poszukać koni? - Spytała, po czym zerknęła na leżącego na ziemi Ramasa - Przeżyje? - Hena zwróciła się do Glaiscava.
- Wywalić truchła poza obóz i można spać. Nie zaśmierdzą się przez parę godzin na tyle, by zapach był nieznośny.- zaproponował druid, któremu zwłoki pająków na obrzeżach obozowiska w niczym nie przeszkadzały.

- Jak Ramas żyje, to go podleczymy, rano będzie jak nowy. Natomiast co do obozu to ja bym się przeniósł, naprawdę chcemy spać w tym smrodzie? -Stwierdził ziewając Khalim, którego euforia zniknęła wraz z efektami jego zaklęć.
- I oczywiście cześć koni uciekła… może ptaki pomogą je nam wyśledzić..

- Czy przeżyje? Trudno powiedzieć. Rany się zasklepiły, ale trucizna wciąż krąży w jego żyłach. Bardzo się poci, to dobrze. Dać mu wody i czuwać przy nim do rana. Mogę się tym zająć. A jak do rana jego organizm nie zneutralizuje trucizny do mogę użyć zwoju leczniczego.
- Trucizna… też mi powód do paniki. Jeśli nie zabiła od razu, to już nie zdoła. Przenieść go trzeba będzie do namiotu i odpocząć pozwolić. Rano, z pomocą łaski wielkiego Silvanusa, usunę skutki jadu- rzekł druid władczym tonem. - Teraz trza konie wyłapać.

Ramas się nie odzywał, chociaż miał jeszcze tyle sił, by parę słów wypowiedzieć. Wolał jednak milczeć i wysłuchać, jaki stosunek do niego mają towarzysze podróży.

- Wynośmy się stąd. Nie chce ani chwili dłużej tu być - z całą stanowczością wyraziła swoje zdanie Rita. - Jeszcze przylezie coś gorszego jak pająki... Na przykład większe pająki - wzdrygnęła się. Następnie wyczekująco zaczęła się przyglądać bardowi i krasnoludowi, by w końcu któryś ją uleczył.
- Tak czy siak, konie trzeba wyłapać. Ptaki dzienne nie widzą dobrze w nocy. Sami musimy wierzchowce znaleźć - ocenił Shargoz wpierw podleczając się nieco ostatnią łaską jaka mu została. A potem przybierając postać wilka. Liczył że węch zwierzęcia i jego doświadczenie w tropieniu zrekompensują fakt wyruszenia samotnie. Nie mogli wszyscy przenosić obozowiska, łapać koni i zajmować się rannymi jednocześnie. Musieli się podzielić zadaniami.
-W takim razie zostawiam wam wyłapanie koni - bard wziął na ręce bezwładnego Ramasa -Zaniosę go na posłanie. A tobą, Rito, zaraz się zajmę.
Ułożywszy Ramasa we względnym bezpieczeństwie namiotu Glaiscav wrócił do elfki by po raz kolejny użyć mocy różdżki.
- Rita - zagaił jeszcze - Tak na przyszłość, ja lubię koty…

Elfka uniosła brew wybita ze swojego użalania się po tym jak bard zmienił nagle temat.
- Też kiedyś lubiłam, moja rodzicielka miała sympatycznego... - westchnęła w zamyśleniu. Nagle wstała. - Fin, idź z druidem po konie - powiedziała. - Ramas zdycha to reszta musi zająć się zwijaniem obozu
- Przypilnuję Ramasa coby się nie przekręcił. Odpowiedzialne dzieło zwijania namiotów to wasza broszka - rzekł bard po czym usiadł przy posłaniu kompana polerując różdżkę posuwistym ruchem.
- Dziękuję... za... troskliwość... - wydusił z siebie Ramas, leżąc wciąż z zamkniętymi oczami.
W tej chwili czuł się jakby przybyło mu nagle parę setek lat. A że nie był elfem, to ciężar tych lat boleśnie przygniótł go do ziemi.
Gdyby ktoś mu dał kule, to może jakoś zrobiłby z pięć kroków, na szczęście oszczędzono mu konieczności podjęcia tego ciężkiego wysiłku. I dobrze, bo - prawdę mówiąc - nie miał siły na nic więcej, niż oddychanie i rozmyślanie.
A było o czym myśleć. A raczej o kim. Tudzież parę wniosków z tych rozmyślań wyciągąć.
Dwóm paniom tyłki uratował, a żadna nie raczyła nawet powiezieć zwykłego 'dziękuję'.
Żyje? w wykonaniu Heny aż się prosiło o 'a szkoda', bo radości w jej głosie nie było za grosz. Ale 'zdycha' było jeszcze słodsze. Aż żal, że nie dokończyła "i niech zdechnie, będzie więcej dla nas'.
Niech żyje szczerość.
I znów się okazało, że lepiej najpierw zadbać o siebie, bo od niektórych nie ma co liczyć ani na pomoc, ani na wdzięczność. A takich, przy najbliższej okazji, należało umieścić na samym końcu listy oczekujących na pomoc. Hena co prawda była pracodawczynią, ale za mało płaciła, by awansować na jakieś wysokie miejsce na wspomnianej liście.
 
Kerm jest offline