W obozie zapanowała względna cisza, nie licząc ciężkich oddechów po walce, i cichego zawodzenia Heny…
Uciekły 4 konie, które teraz chyba trzeba będzie szukać w lesie, i to w środku nocy. Jeden czy drugi/druga, byli mniej lub bardziej poranieni po walce z cholernymi pająkami. W obozowisku panował bałagan i leżało pełno ciał pająków. Cuchnęło ich krwią, wnętrznościami, a jeden z nich się wciąż palił od ogniska... do tego namiot Rity i Heny zabrudzony był w środku juchą innego pajęczaka.
- Niech go w końcu ktoś odciągnie!! - ryknęła Elfka, nie mogąc wyjść z namiotu.
I nagle Ramasowi mocno zakręciło się w głowie, i ciężko opadł na kolana, drżąc na całym ciele. Po chwili zaś przewrócił się w bok, słaby niczym niemowlę. Co najwyżej w tej chwili był w stanie poruszyć jedynie palcem lub by coś wychrypieć, ustami... Miał tylko tyle siły, by móc uruchomić magiczne moce swego pasa i przywrócić sobie odrobinę zdrowia. Niby poczuł się lepiej, ale i tak nie miał siły, by się podnieść.
Do tego wszystkiego jednemu z pokonanych pająków drgnęło odnóże! Temu blisko Khalima! Czyżby ten jeszcze żył, i był naj(nie)zwyczajniej na świecie nieprzytomny od otrzymanych ran??
- No… no… nie panikuj. Do wesela się zagoi. Od tego mamy kapłana i różdżki leczenia- rzekł druid całkiem łagodnym tonem do Heny. Jakby mówił do dziecka. I pogłaskał ją po włosach... jak dzieciaka.
- Jeśli Ricie leczenie nie będzie potrzebne od razu, to ciebie podleczę w pierwszej kolejności- dodał wstając i ruszając ku namiotowi Rity, by odsunąć od wejścia do niego, truchło pająka. Hena w tym czasie usiadła na tyłku, po czym nieco niepewnie, i właściwie to mało co dotykając ów zakrwawiony policzek i ziejącą w nim dziurę, trzymała tam dłoń. Coś zabulgotała krwią za Druidem, wyciągając różdżkę leczenia, ale mężczyzna tego nie zauważył… Bo był zajęty odwalaniem trupa pająka i zastanawianiem się, czy ten gatunek należy do tych jadalnych. Wiedział, że gobliny je jedzą… ale one jedzą każde śmiecie.
- Rita… u ciebie w porządku?- zapytał.
- W porządku? - pisnęła z rozżaleniem elfka, która siedziała w klęczki i trzymała się za obolałą rękę. - Nic nie jest w porządku!! Jesteśmy w cholernym lesie, po środku niczego i prawie zeżarł mnie pająk! - kontynuowała i nie wyglądało by miała zamiar prędko przestać. - Pogryzło mnie to coś i ledwo ręce mogę utrzymać w górze! - lamentowała. - Cały czas piecze mnie po uryzieniu! Umrę od pogryzienia!
- Bzdura… od tego się nie umiera - stwierdził dumnie druid stojąc u wejścia. - Mnie też ukąsił. I czy ja ci wyglądam na umierającego?
Khalim z satysfakcją dobił magicznym pociskiem drgającego pająka, czując jak opadają z niego emocje i rozkoszny dotyk jego magii. Po chwili jego ruchy na powrót stały się normalne, chociaż iluzyjne duplikaty pozostały.
- Rito, przecież jesteś dużą i odważną elfką prawda? To tylko parę pająków, zaraz nasz druid i kapłan cię uleczą, i będziesz znowu cała, zdrowa i śliczna… -Stwierdził z niewinnym wyrazem twarzy, podczas gdy jeden z duplikatów pokazał język, a drugi złapał się za głowę.
Z namiotu żeńskiego jeszcze dobiegły dwa jęki oburzenia i cierpienia, aż w końcu Rita ucichła. Dopiero po dłuższej chwili elfka wyszła z namiotu. Włosy miała w nieładzie, a na twarzy rozsmarowaną posokę stawonoga. Ubrana w jedwabną koszulkę, była okryta kocem, który gdzieniegdzie miał plamy krwi oponenta. Dziewczę minę miało jak kot wrzucony do beczki z wodą.
- Nienawidzę wyjazdów plenerowych! - fuknęła Rita i podeszła do mężczyzn. - O tu mnie udziabał... - pokazała rękę druidowi.
-Nooo… do wesela się zagoi. Albo wcześniej, jak nasz muzyczny kucharz pomacha swoim twardym długim… kijaszkiem magicznym i podleczy ci ranę. Co do konsekwencji jadu to… jutro wyproszę odpowiednie łaski i cię uzdrowię.- Shargoz pogłaskał ją po głowie, jak to uczynił z Heną. -Byłaś dzielna.
Obdukcja zrobiona przez fachowca od zwierzątek wszelakich uspokoiła nieco Ritę. Elfka owinęła się szczelniej kocem i dopiero rozejrzała się w koło.
- Fuj, skąd to się tu przypałętało... - skrzywiła się. - Zjadło kogoś? - zapytała nagle zaniepokojona tym i czekając na odpowiedź, sama jeszcze liczyła członków drużyny.
- Ramasa próbowało, ale zdechło przy próbie konsumpcji. Widać szlachetna krew jest trująca - zażartował druid.
- Zaraz ci pomogę, Rito - mruknął Glaiscav. - Ale w drugiej kolejności. Ty trzymasz się na nogach, Ramas nie. -To powiedziawszy bard zanurkował do namiotu wynosząc z niego różdżkę leczenia.
- Durin, poświeć no tutaj, proszę -gdy krasnolud spełnił jego prośbę, a z ciemności wyłonił się zarys ciała Ramasa, Glaiscav dotknął jego piersi czubkiem różdżki.
A Druid udał się ku Henie, by podleczyć ciało jej magiczną różdżką. Co jakiś czas zerkał na martwe pająki i ich tłuste odwłoki coś rozważając. W tym czasie, Hena jakoś do siebie niby doszła, po dwukrotnym użyciu różdżki… dziura w jej policzku się zasklepiła, a sama dziewczyna powiedziała ciche “dziękuję” do Shargoza. Następnie zaś pobiegła w krzaki, gdzie dało się słyszeć jej kolejne wymioty i plucie. Po kilku dłuższych chwilach jej przeszło, przepłukała usta wodą, po czym wróciła w pobliże ogniska.
- Przenosimy obóz, czy resztę nocy spędzamy w tym syfie? I chyba trzeba poszukać koni? - Spytała, po czym zerknęła na leżącego na ziemi Ramasa - Przeżyje? - Hena zwróciła się do Glaiscava.
- Wywalić truchła poza obóz i można spać. Nie zaśmierdzą się przez parę godzin na tyle, by zapach był nieznośny.- zaproponował druid, któremu zwłoki pająków na obrzeżach obozowiska w niczym nie przeszkadzały.
- Jak Ramas żyje, to go podleczymy, rano będzie jak nowy. Natomiast co do obozu to ja bym się przeniósł, naprawdę chcemy spać w tym smrodzie? -Stwierdził ziewając Khalim, którego euforia zniknęła wraz z efektami jego zaklęć.
- I oczywiście cześć koni uciekła… może ptaki pomogą je nam wyśledzić..
- Czy przeżyje? Trudno powiedzieć. Rany się zasklepiły, ale trucizna wciąż krąży w jego żyłach. Bardzo się poci, to dobrze. Dać mu wody i czuwać przy nim do rana. Mogę się tym zająć. A jak do rana jego organizm nie zneutralizuje trucizny do mogę użyć zwoju leczniczego.
- Trucizna… też mi powód do paniki. Jeśli nie zabiła od razu, to już nie zdoła. Przenieść go trzeba będzie do namiotu i odpocząć pozwolić. Rano, z pomocą łaski wielkiego Silvanusa, usunę skutki jadu- rzekł druid władczym tonem. - Teraz trza konie wyłapać.
Ramas się nie odzywał, chociaż miał jeszcze tyle sił, by parę słów wypowiedzieć. Wolał jednak milczeć i wysłuchać, jaki stosunek do niego mają towarzysze podróży.
- Wynośmy się stąd. Nie chce ani chwili dłużej tu być - z całą stanowczością wyraziła swoje zdanie Rita. - Jeszcze przylezie coś gorszego jak pająki... Na przykład większe pająki - wzdrygnęła się. Następnie wyczekująco zaczęła się przyglądać bardowi i krasnoludowi, by w końcu któryś ją uleczył.
- Tak czy siak, konie trzeba wyłapać. Ptaki dzienne nie widzą dobrze w nocy. Sami musimy wierzchowce znaleźć - ocenił Shargoz wpierw podleczając się nieco ostatnią łaską jaka mu została. A potem przybierając postać wilka. Liczył że węch zwierzęcia i jego doświadczenie w tropieniu zrekompensują fakt wyruszenia samotnie. Nie mogli wszyscy przenosić obozowiska, łapać koni i zajmować się rannymi jednocześnie. Musieli się podzielić zadaniami.
-W takim razie zostawiam wam wyłapanie koni - bard wziął na ręce bezwładnego Ramasa -Zaniosę go na posłanie. A tobą, Rito, zaraz się zajmę.
Ułożywszy Ramasa we względnym bezpieczeństwie namiotu Glaiscav wrócił do elfki by po raz kolejny użyć mocy różdżki.
- Rita - zagaił jeszcze - Tak na przyszłość, ja lubię koty…
Elfka uniosła brew wybita ze swojego użalania się po tym jak bard zmienił nagle temat.
- Też kiedyś lubiłam, moja rodzicielka miała sympatycznego... - westchnęła w zamyśleniu. Nagle wstała. - Fin, idź z druidem po konie - powiedziała. - Ramas zdycha to reszta musi zająć się zwijaniem obozu
- Przypilnuję Ramasa coby się nie przekręcił. Odpowiedzialne dzieło zwijania namiotów to wasza broszka - rzekł bard po czym usiadł przy posłaniu kompana polerując różdżkę posuwistym ruchem.
- Dziękuję... za... troskliwość... - wydusił z siebie Ramas, leżąc wciąż z zamkniętymi oczami.
W tej chwili czuł się jakby przybyło mu nagle parę setek lat. A że nie był elfem, to ciężar tych lat boleśnie przygniótł go do ziemi.
Gdyby ktoś mu dał kule, to może jakoś zrobiłby z pięć kroków, na szczęście oszczędzono mu konieczności podjęcia tego ciężkiego wysiłku. I dobrze, bo - prawdę mówiąc - nie miał siły na nic więcej, niż oddychanie i rozmyślanie.
A było o czym myśleć. A raczej o kim. Tudzież parę wniosków z tych rozmyślań wyciągąć.
Dwóm paniom tyłki uratował, a żadna nie raczyła nawet powiezieć zwykłego 'dziękuję'.
Żyje? w wykonaniu Heny aż się prosiło o 'a szkoda', bo radości w jej głosie nie było za grosz. Ale 'zdycha' było jeszcze słodsze. Aż żal, że nie dokończyła "i niech zdechnie, będzie więcej dla nas'.
Niech żyje szczerość.
I znów się okazało, że lepiej najpierw zadbać o siebie, bo od niektórych nie ma co liczyć ani na pomoc, ani na wdzięczność. A takich, przy najbliższej okazji, należało umieścić na samym końcu listy oczekujących na pomoc. Hena co prawda była pracodawczynią, ale za mało płaciła, by awansować na jakieś wysokie miejsce na wspomnianej liście.