Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2018, 12:43   #635
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Butelka z przezroczystym płynem w ciepłym świetle ogniska wydawała się złośliwie śliska. Albo to już tak śliskie były dłonie Luci. Ale jednak udało się ją chwycić i poczuła w dłoni, obły, gładki i chłodny kształt. Cisnęła butelkę w drzwi gdzie poszybowała łukiem po czym rozległo się głuche uderzenie o drzwi i dźwięk tłuczonego szkła. Potem jeszcze wystarczyło cofnąć się do ogniska by złapać płonące polano. Gdy tropicielka z nim wróciła na korytarz od strony drzwi dochodził ją wyraźny, ostry zapach alkoholu i skrzeczące dźwięki stworów szturmujących dopiero co zamknięte drzwi które zdawały się z wolna ustępować przy każdym uderzeniu szponiastych łap.
Improwizowana pochodnia wykonała swoją rolę drewnianej komety i uderzyła o drzwi tak samo jak przed chwilą butelka. Efekt był całkiem spektakularny. Całe pomieszczenie korytarza zalała fala nagle ożywionego ognia gdy ciecz i opary alkoholu zapłonęły jasnym bazującym płomieniem. Luca widziała jak fala uderzeniowa pożaru błyskawicznie zbliża się w jej stronę by ją pochłonąć. Nie zdąży! Wiedziała, że nie zdąży. Ale nic się nie stało. Płomień zaczął pożerać samego siebie gdy zbrakło mu rozlanego paliwa do podtrzymania. Nie mógł zbyt długo płonąć, alkohol sam z siebie dość szybko musiał się wypalić o ile wcześniej coś nie podtrzyma płomienia. Ale na razie wciąż płonął i biło od niego przyjemne w tą chłodną noc ciepło. A zza drzwi doszły rozzłoszczone albo przestraszone odgłosy stworzeń w głównej, największej części sali sprzedaży. Na razie płomienna bariera zdawała się skutecznie odgradzać ich przed najkrótsza drogą dostania się do Luci i jej towarzyszy.
Tymczasem z pomieszczenia magazynowego po przeciwnej stronie podpalonego korytarza nadal dochodziły odgłosy zajadłej walki. Psowate czworonogi mierzyły się tam z tymi pokracznymi, kurduplowatymi małpoludami. Sądząc po przedłużającej się walce żadna ze stron nie mogła tam uzyskać wyraźnej przewagi a były to dwa pojedynki. Strach było myśleć jeśli tych stworów przedostanie się tutaj więcej. Kay zaś parskała i prychała poruszając się niespokojnie tak z powodu zapachu krwi i śmierci, toczącej się tuż przy niej walki jak i właśnie rozpalonego, dużego ognia.

Jedna droga z głowy. Jeden kierunek na parę sekund odcięty od konieczności dzielenia uwagi między chaos… a jeszcze większy chaos. I strach - czy drzwi wytrzymają? Puszczą teraz, a może zaraz? Albo już puszczają - to zeszło na dalszy plan. Tropicielka padła na kolano i zaciskając szczęki z bezsilnej złości po raz drugi zabrała się za przeładowanie zaciętej broni. Stado potrzebowało ołowiu, Luca potrzebowała ołowiu… jeśli mieli żyć. Jakoś się wydostać. Wybić pokraczne, łyse szczury. Musieli. I to zanim przybędzie wojsko.
Ciemnowłosa dziewczyna okryta tylko płaszczem klęczała na zimnej, brudnej podłodze mocując się z tym głupim zamkiem który znowu przekosił łuskę. I zamiast wylecieć na zewnątrz utkwiła w zamku blokując dosłanie kolejnego naboju z magazynka. Usterka nie była trudna do usunięcia w normalnych okolicznościach ale w tej chwili takie w otoczeniu czarnowłosej tropicielki raczej nie istniały. Zdzierała więc palce mocując się ze złocistą łuską i czarną stalą broni i tak nerwy jak i sekundy zdawały się dosłownie przepływać pomiędzy zziębniętymi palcami.

Ale udało się! W sama porę! Luca ledwo zdążyła wziąć karabin do niemiecki karabin gdy dostrzegła ruch w niedużym okienku ledwo kilka kroków od siebie. Łuna ogniska już ledwo tam sięgała ale same dobierające się do pokonania okna kreatury były wystarczająco widoczne by w nie wymierzyć. Dziewczyna uniosła broń i bez zastanowienie wycelowała w środek sylwetki trafiając bezbłędnie. Mocny, wojskowy triplet rozdarł tą dość niewielką istotę na strzępy które opadły na zewnątrz, z powrotem na zalewany nocną ulewą świat. Drugi stwór niepomny na los pierwszego zeskoczył na podłogę i od razu odbił się szybując w kierunku wyższego i większego od siebie dwunoga. Długi, kawał stalowej sztaby huknął po raz kolejny trafiając małą poczwarę. Ta wciąż szybując skręciła się bezwładnie gdy jej ciało trysnęło krwistymi rozbryzgami. Upadło zdychając tuż przed stopami Luci.

Więcej w tej chwili stworów przy oknie nie widziała. Lewą flankę czyli płonący alkoholowymi oparami korytarz chwilowo miała wolną. Łazienka nie miała okien i innych wejść więc chyba była względnie bezpieczna chociaż przypominała klitkę. W pomieszczeniu magazynowym Sony zmusił przeciwnika do ucieczki. Teraz zagnał go w róg gdy ranna ale wciąż małpio zwinna poczwara wdrapała się na szafkę pozostając poza zasięgiem ujadającego jak oszalały psa. Wilk wciąż walczył z inną kreaturą. Jednak chroboty dobiegające ze ścian, sufitu i podłogi wskazywały, że przeciwników jest więcej i szukają albo wybijają sobie drogę do wnętrza pomieszczenia. W rogu dostrzegła ruch ale tam panowały już ciemności. Może była to jakaś łapa przebijającego się stwora a może już próbował przecisnąć się do środka cały. Kay zarżała przestraszona nie mogąc się odnaleźć w tej małej dla niego przestrzeni ogarniętej ogniem, dymem, krwią, strachem i śmiercią.

Dziewczyna zmieniła pozycję, starając się trafić tego, który uciekł przed szczękami Sony’ego. Następny miał być ten z którym walczył Vito, o ile więcej dziadostwa nie nalezie się już w tej chwili. Zaczynała się martwić czy starczy jej kul, bo uciec nie mogli. Wycelowała w skrzeczący na szafce cel. Ten ruszał się parskał i wierzgał próbując czmychnąć przed psem. Ten zaś nadal próbował dopaść swojej ofiary więc czworonóg próbował doskoczyć lub niezdarnie wspiąć się na regał a był na tyle masywny, że miał szanse go nawet przewrócić. Zaś stwór na regale próbował po nim przewędrować na kolejny bo zapewne z powodu ran zadanych przez czworonoga nie był już tak zwinny jak chwilę wcześniej. Wszystko to jednak bardzo utrudniało trafienie go przewodniczce stada. A jednak udało się. HK huknął po raz kolejny i prawie jednocześnie rozległ się suchy trzask zamka. Tylko jeden nabój! Musiał być ostatni! Ale za to celny! Pełnokalibrowy, wojskowy pocisk przewiercił stwora na wylot zderzając się jeszcze ze ścianą. Czy utkwił w niej czy ją też przebił w tych warunkach nie dało się stwierdzić.
Obydwa czworonogi mając teraz jeden cel rzuciły się zgodnie warcząc, ujadając i szarpiąc swoimi szczękami. Stwór który wciąż był na podłodze nie dał rady się opierać zbyt długo takiemu skumulowanemu atakowi i chociaż zdołał uskoczyć i kluczyć między regałami to jednak powłóczył ciężko złamaną, górną kończyną i musiał być ciężko ranny. Dwaj myśliwi podążyli za nim by go wykończyć na dobre. Tymczasem Luca zorientowała się, że to coś w rogu chyba jednak właśnie przebiło się albo właśnie przebija się przez podłogę i pewnie zaraz włączy się do walki. Ogień w korytarzu jeszcze płonął a w okienku naprzeciw łazienki na razie nie dostrzegała ruchu.

Mieli parę sekund wolności, znaczy Luca miała. Nim koszmar rozgorzeje na nowo i znowu nie będzie wiedziała gdzie i jak mierzyć, aby pozbyć się zagrożenia. Nie tracąc czasu puściła się pędem do plecaka - gdzieś w bocznej kieszeni mieścił się zapasowy magazynek zapełniony po brzegi, a gdy i on się skończy zostawała broń krótka, ale na razie żywiła nadzieję, że pozostałe mutanty odpuszczą, nim w powietrze wyleci kolejne kilkadziesiąt pocisków.
Kobieta przebiegła ze dwa kroki po korytarzu, skręt i znowu ze dwa kroki do pozostawionych przy ognisku bagażach. Klęknąć w pośpiechu otworzyć boczną kieszeń, wydłubać z niej prostokątny, obiecująco ciężki kawałek metali i usłyszeć upragniony trzask w gnieździe magazynka oznaczający, że broń jest znów załadowana i ma czym strzelać. Ten czas nie wiedziała co się dzieje z jej podopiecznymi ale sporo mówił jej słuch. Wilk znowu z czymś walczył szarpiąc się zawzięcie. Pies zaskomlał gdy musiał widocznie oberwać. Znała go na tyle dobrze by wiedzieć, że Sony jest już u kresu swoich wytrzymałości i wkrótce pierwotny instynkt przetrwania weźmie nad nim górę nad lojalnością czy gniewem. Słyszała rżenie i stukanie kopyt Kay która dalej była przestraszona nie na żarty. Ona pewnie mógł spowodować ten trzask mebli jaki słyszała gdzie chyba coś się tam przewaliło. Ale sama dostrzegła kolejne zagrożenie. Ogień w korytarzu już wyraźnie zmalał, rzadki materiał choć bardzo łatwopalny, wypalał się bardzo szybko. Poza tym w oknie znowu dostrzegła ruch jakiejś kreatury która próbowała się dostać do środka. Nagle sufit nad nią pękł pokazując swoją niezbyt mocną solidność a raczej jej brak. Dziurę wyrwała kolejna szponiasta łapa obsypując kawałki tynku i pyłu na starą wannę. Dziura była za mała by stwór się przez nią przecisnął ale pewnie na tym nie poprzestanie.

Gwizdnięciem przywołała psa do siebie i strzeliła do góry, na szybko. Drugi cel miał być tym, który przyjdzie za czworonogiem. Zdyszanego przyjaciela najpierw usłyszała. Jego ciężki oddech i zgrzyt pazurów po podłodze. Zaraz potem wielkie psisko wbiegło ciężko robiąc bokami i zdobiąc podłogę czerwonymi rozbryzgami. Oberwał i to mocno. Widziała to nawet na pierwszy rzut oka. Ale na razie nie mogła się nim zająć. HK powędrował w górę celując w cel odległy o zaledwie kilka kroków, w niewielkim okienku pod sufitem. Broń wypruła z siebie pociski i kolejny maszkaron zdechł rozpruty wojskowymi pociskami. HK zostało zaraz potem ustawione prawie pionowo w górę celując w ruchome szpony rozrywające zaciekle sufit by dostać się do bronionego wnętrza. Luca nie celowała zbyt dokładnie tylko pociągnęła za spust i obramowała ruchomy cel mniej więcej celując w stronę ruchu. Gdzieś tam tuż nad sufitem rozległ się wrzask trafionego stworzenia i łapa stwora wykonała jakieś nieskoordynowane ruchy po czy znieruchomiała zwisając z tej dziury nad wanną.
Z przeciwnej strony, tej magazynowej wciąż dobiegała walka samotnego czarnego wilka z przeciwnikiem oraz przerażonego konia który chyba tracił ostatnie hamulce kontroli próbując wydostać się z matni. Uderzał czy nawet miażdżył coś uderzeniami kopyt.
Tropicielka syknęła krótko osadzając psa w miejscu i każąc mu zostać. Sama z bronią wyrwała do magazynu wspomóc resztę stada. Wciąż zostało parę naboi, wolała nie myśleć o Sonym i tym, że po nocy i podczas takiego kotła raczej nie ma szans go porządnie zabandażować. Ani odkazić ran, no nie było już czym.

Gdy poklaskała bosymi stopami po podłodze i znów wróciła do magazynu ujrzała Vito. A raczej jego tył gdy na przemian odskakiwał to prawie zanurzał się w dziurę wybitą przez stwora w rogu pomieszczenia. Zmagania trwały ale póki wilk był tam na posterunku była szansa, że nic tamtędy nie przelezie. Po magazynie jednak buszowały albo próbowały ukryć się kolejne, dwie kreatury, chyba ranne. Niestety w połączeniu z szalejącym już na całego Kay’em stanowiły trudny do uchwycenia i opanowania chaos i hałas przewalanych i miażdżonych mebli, końskiego rżenia i skrzeków tych pokracznych stworów. Tymczasem za plecami Luci ogień w korytarzu dogasał i lada chwila mógł wygasnąć kompletnie.
Dopadła do klaczy, stając plecami do jej boku i próbowała ją uspokoić na tyle aby przestała się rzucać, co nie pomagało w niczym i przynosiło więcej szkód niż pożytku. Mogli próbować uciec korytarzem gdy zgaśnie ogień, ale wątpiła szczerze że manewr się uda, skoro przeciwnik był tak sprawny i liczny. Do tego szybki i zwinny. Szybszy od człowieka, jakiż pech.

Kobieta spróbowała opanować przerażoną klacz. Nie miała pojęcia ile jej to zajęło czasu. Właściwie chyba nie tak długo. Ale w obecnych okolicznościach mogło okazać się da długo. Kay jednak uspokoiła się przynajmniej na tyle, że ograniczyła się do nerwowego parskania i przestępowaniem z nogi na nogę. Te dwie małe pokraki gdzieś w tym całym pobojowisku poprzewracanych skrzynek i regałów zniknęły. I Luca zorientowała się, że coś się zmieniło. Gdy się rozejrzała zorientowała się od razu. Ogień zgasł!
Potwierdzenie przyszło natychmiast. Z korytarza dotąd ogarniętego płomieniami doszła do ich uszu fala dźwięków pazurów ocierających się o podłogę, zwierzęcych skrzeków zupełnie jakby dotąd powstrzymująca powódź tama właśnie runęła i przez okolicę przetaczała się żywa fala szponów i zębów.
A jednak coś było gotowe stanąć na ich drodze. Sony z łoskotem wypadł z łazienki i zderzył się z jedną z poczwar łapiąc się z nią za zęby. Na moment zdezorganizowało to pozostałe poczwary ale dwie, na samym przedzie już wskakiwały do pomieszczenia magazynowego. Vito wciąż szarpał się z czymś przy dziurze w podłodze więc do obrony swojego stada i gniazda zostawała tylko Luca, którą od najbliższych kreatur dzieliło ze dwa kroki. Nie miała czasu na nic niż po prostu strzelać i liczyć, że się uda. Udało się. Pierwszy triplet rozpruł stworzenie przewalając je na plecy jak po silnym kopnięciu. Drugi zdążył już prawie przebiec dzielącą ich odległość i zamachnąć się szponami. Nie zdążył dokończyć ruchu gdy strzelec trafiła go z góry gdzieś w obojczyk i karabinowe pociski przewierciły mu ciało na wylot, wchodząc na górze korpusu i wyszarpując kościane odłamki obojczyków i płuc przez biodra i kolana stworzenia. Krok do przodu, i kolejny cel, tym razem w korytarzu gdzie wciąż biła ciepła łuna ogniska oświetlając kłębowisko ciał wielkiego włochatego psiska i kilka małpich kreatur. Pierwszą z nich która zdołała przeskoczyć przez to kłębowisko zdmuchnął kolejny triplet. Sony wciąż walczył z jednym ze stworów ale był wyraźnie słabszy i wolniejszy niż jeszcze parę godzin temu. Jasne było, że dłuższa walka z więcej niż jednym przeciwnikiem nie skończy się dla niego dobrze.

Luca wystrzeliła ponownie rozszarpując ołowiem kolejne ciało. Zostało już ostatnie z tych żywych jakie były na korytarzu. Ale musiała uważać bo właśnie z nim szarpało się jej kochane psisko. Wycelowało mniej więcej w środek sylwetki maszkary i pociągnęła za spust nie bawiąc się w dokładne celowanie. Każda chwila zwłoki zwiększała szanse na cios który mógł zakończyć żywot psiska. Triplet wystrzelił bezbłędnie trafiając w klatkę piersiową stworzenia i rzucając go na ścianę po której osunął się zostawiając krwawą posokę. Sony zatrzymał się stawiając uszy i rozglądając się. Vito wyszarpał z dziury kolejną kreaturę. Rozjuszony walką wilk szarpał nią na wszystkie strony jak szmacianą lalką by w końcu cisnąć ją i też znieruchomiał. Postawił uszy i nasłuchiwał.
Wszyscy to chyba słyszeli. Własne ciężkie oddechy. Skamlanie dogorywających stworzeń. Nieco dalej szuranie i szmery. W ścianach sufitach, w podłodze. Przyciszone skrzeki. Jeszcze jakieś stwory były. Ale nie było żadnego na widoku. Żaden nie przełaził przez już rozłupane drzwi, rozbite okno czy którąś z wyrwanych dziur w suficie czy podłodze. Potem było znowu słychać monotonny łomot ulewy. I to wszystko. Koniec? Czy przerwa. Luca zdawała sobie sprawę, że zwierzęta, nawet drapieżniki, potrafiły zrezygnować z polowania jeśli uznały ofiarę za nieopłacalną w relacji strat do potencjalnej zdobyczy. Tak było teraz? Czy chodziło o coś innego?
Kilka minut, wiadro ołowiu i prochu. Huk który obudziłby umarłego, zaraz obok bazy żołnierzy pilnujących latającej maszyny. Żołnierzy z bronią, co tropicielka miała już okazję zobaczyć, nim zebrała się z poprzedniego miejsca noclegowego. Ta noc była zdecydowanie do dupy, męcząca. Zamiast odpocząć co chwile coś się odpieprzało, zmuszając jej stado do ciągłego ruchu, a byli tak cholernie zmęczeni. Teraz też nie mogli tu zostać. Należało jako tako okręcić Sony’ego bandażem, zebrać manele. Zapakować całość na grzbiet Kay i ruszać dalej. Zanim stado mutantów się nie przegrupuje. Albo zanim na miejsce nie dotrą żołnierze.
 
Driada jest offline