18 października 2017 roku, Stany Zjednoczone, stan Waszyngton, miasteczko Rutherford.
Emily Miller, 76-letnia staruszka, mieszkająca na obrzeżach prowincjonalnego miasteczka Rutherford, przemierzała tego dnia ulice z nadzwyczajną szybkością. Poły jej czarnego jak smoła płaszcza powiewały na lodowatym wietrze, który chłostał wszystkich którzy odważyli się wyjść na zewnątrz tego mroźnego, jesiennego wieczora. Była godzina 19:30 i już prawie całkowicie się ściemniło.
Celem jej podróży był miejscowy cmentarz, a raczej znajdująca się w jego centrum kapliczka. Ściskając kurczowo w dłoni ciemną butelkę, bardzo przypominającą te od Coca-coli z lat 50, rozglądała się nerwowo wokół. Uważne oko mogło dostrzec w pomarańczowym świetle ulicznych lamp, że coś przelewało się wewnątrz. Coś, co swoją konsystencją bardziej przypominało gęsty dym niż jakąkolwiek ciecz.
Kobieta poprawiła przykrywający jej szare włosy kapelusz i skręciła w jedną z bocznych uliczek miasteczka. Zatrzymując się w pół kroku, dostrzegła grupkę młodych ludzi, którzy w zaparkowanym samochodzie palili blanty i słuchali muzyki. "Toż to sama łupanina" - przyszły jej na myśl słowa pani Gardener, jej sąsiadki, która z wyjątkową zapalczywością nienawidziła miejscowej młodzieży. Kobieta już miała nadzieję że przejdzie obok nich niezauważona, gdy w jej uszach zabrzęczał głos jednego z podlotków.
-
Hej, babciu! Nie za późno na takie spacerki? - zawołał wychylając się przez okno młody chłopak z postawioną do góry grzywką i żółtą, markową bluzą. Siedząca obok niego blondynka od razu wybuchła śmiechem i wtuliła się w jego ciało.
-
Staruszce zachciało się Coca - coli, dajcie jej spokój! - krzyknął zaciągając się marihuaną krótko obcięty chłopak, siedzący za kierownicą.
Kobieta nie zareagowała. Spuściła głowę i przyspieszyła kroku. Wiedziała, że to nie najlepszy czas na dyskusje. W tym momencie najważniejszy był rytuał. Oooo tak, bez niego te podlotki nie dożyją dorosłości, była tego pewna. Parła więc do przodu, nie zwracając większej uwagi na śmiechy i uszczypliwe komentarze siedzących w zaparkowanym aucie gnojków. Jako że ulica ciągnęła się jeszcze długo, postanowiła skręcić.
Chwilę później usłyszała ryk silnika, a jej reakcją na to był bieg. Przez chwilę wydawało jej się, że butelka wysuwa jej się z ręki.
"Nie!" - pomyślała i ścisnęła ją tak mocno, jak tylko potrafiła.
Niestety, samochód był szybszy.
-
Gdzie się pani tak spieszy? Może podwieziemy? - zawołał do niej nastolatek w grzywce i żółtej bluzie. Blondynka cały czas chichotała obok niego.
-
Dajcie mi spokój! - odparła w końcu starszuka. -
Mam do zrobienia ważną rzecz!
-
Naprawdę? A powie nam pani jaką?
W tym momencie auto się zatrzymało a młodzież błyskawicznie z niego wyskoczyła i przyparła staruszkę do ściany jednego z budynków. Chłopak w żółtej, markowej bluzie zbliżył się niebezpiecznie blisko.
-
To jak? Gdzie się wybierasz babciu? - zapytał półszeptem, nachylając się do jej twarzy i ukazując rząd bialutkich zębów.
-
To nie twoja sprawa gówniarzu! - wykrzyknęła mu prosto w twarz i skryła butelkę pod płaszczem.
-
Zobacz co tam chowa Scott! Może ma tam hajs i zgodzi się zasponsorować nam kolejną działkę. - powiedział krótko obcięty nastolatek, wsuwając dłonie w kieszenie dżinsów.
-
No to co tam masz? - szepnął stojący przy niej chłopak, który nie doczekał się odpowiedzi.
Rozzłoszczony zaczął wyszarpywać butelkę od staruszki.
-
Nie! - zawołała kobieta. -
Zostaw to! Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!
-
Zamknij się głupia kurwo! - zawołał chłopak i w końcu wyrwał staruszce butelkę.
-
Masz to natychmiast oddać!
-
A jesli nie to co?
Odpowiedzią na to było mocne uderzenie jakie otrzymał od pani Miller. Obejmujący jej palec złoty pierścionek z rubinem rozciął mu cały policzek.
-
Ta kurwa mnie uderzyła! - zawołał zszokowany nastolatek, jedną dłonią łapiąc się za ranę a drugą trzymając butelkę. -
Możesz pożegnać się z tym gównem, suko! - wykrzyknął i z całych sił rzucił butelką o chodnik. Ta roztrzaskała się w drobny mak, a wypełniający jej wnętrze "dym" rozpłynął się w powietrzu. Staruszka zakryła twarz dłońmi wyjąc i osunęła się na ziemię.
"Nie, nie, nie tylko nie to!"
-
Chodź Scott idziemy stąd. To stara wariatka.- powiedział stojący z tyłu kolega.
Tak też zrobili i po chwili ich samochód zniknął już za zakrętem. Staruszka cały czas zaś powtarzała w myślach:
"Nie, nie nie! Nie dopełniłam obowiązku! Tylko nie to! To koniec!"
Chwilę później usłyszała kroki. Ulica była pusta, a wszystkie pobliskie światła zgasły naraz, jak gdyby ktoś po prostu je wyłączył. Wybałuszyła oczy i zaczęła nerwowo rozglądać się wokół. Chciała uciekać, ale podświadomie wiedziała, że to już koniec. Dźwięk podeszw pantofli odbijających się od powierzchni chodnika, zdawał się nieść po całej ulicy.
-
No to gdzie się wybierasz...babciu? - usłyszała przy swoim lewym uchu lodowaty szept.
O świcie, policja znalazła jej ciało porozrywane na części. Głowa kobiety była nabita na jeden ze sklepowych szyldów, a jej nogi znaleziono w pobliskim śmietniku. Jedna z rąk wetknięta była pomiędzy studzienną kratkę, drugiej zaś nie znaleziono. Jej korpus leżał pod ścianą budynku, o który jeszcze w nocy opierała się, przytłoczona przez grupkę chuliganów. Cała wystawa owego sklepu przy którym wydarzyła się rzeź, umazana była krwią. Napis nią wymazany brzmiał: "Wróciłem". Rozpoczęło się śledztwo.
Tej nocy życia nie straciła jednak tylko staruszka. Przy jednej z dróg wyjazdowych z miasteczka znaleziono bowiem wrak auta. Było całe zgniecione, zupełnie tak jakby ktoś po prostu zgniótł w dłoni aluminiową puszkę. Biegli byli zgodni co do jednego: Auto musiał uderzyć w pobliskie drzewo z przerażającą wręcz prędkością. Ciało blondynki znaleziono 10 metrów od miejsca wypadku, rozciągnięte na ziemi. Pobliską trawę pokrywała krwawa rosa. Chłopak w żółtej, markowej bluzie miał zmiażdżone nogi i kręgosłup połamany tak, jak gdyby ktoś dla zabawy łamał powoli każdą jego część. Jego głowa uniesiona była ku górze, z zaczerwienionymi od krwi oczami i otworzonymi ustami. Kolor jego bluzy stał się czerwony, zupełnie tak jak wnętrze auta, które było teraz całe ubryzgane krwią. Ciało kierowcy auta, siedziało w dalszym ciągu na przednim siedzeniu. Oderwana od jego ciała głowa znajdowała się zaledwie metr od miejsca wypadku. Z daleka przypominała jakąś groteskową, zakrwawioną piłkę.
A miał to być dopiero początek wydarzeń, jakie rozegrają się w cichym, spokojnym miasteczku Rutherford.
Kogo szukam?
Szukam 4 graczy którzy zechcą wcielić się w role mieszkańców miasteczka Rutherford, terroryzowanych przez bliżej nieokreśloną siłę i starających się znaleźć odpowiedź na to, jak się jej pozbyć. Sesja będzie rozgrywana głównie na forum, a za wyjątkiem dialogów, które będziemy prowadzić na docku. Czas na odpis? Tydzień dla was, 4 dni dla mnie. KP proszę wysyłać na PW. W razie jakichkolwiek pytań zamieszczajcie je w komentarzach pod tym postem. Rekrutacja potrwa do 12 sierpnia. Poniżej wzór KP:
Imię i nazwisko: Płeć: Wiek: Zawód: Rodzina: Wygląd: Osobowość: Największy lęk: Historia: