Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2007, 21:25   #133
Markus
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany



Magiczna Szkatuła
”Serce białego lasu”

- Ależ wy jesteście nudni. Powinniście zapytać czemu to robię... albo kim jestem. Czy nie tak zachowują się wielcy bohaterowie, gdy mają zamiar przeszkodzić tajemniczemu złu? Ale wy nic, tylko stoicie oniemiali. Owszem wasz strach bardzo mi pochlebia, ale wyraźnie nie nauczono was jak powinno się zachowywać. No cóż, widzę, że będę musiała udzielić wam lekcji dobrych manier.

W jedynym oku zdeformowanego mężczyzny zapłonęły złośliwe ogniki. Pochłonięty swoim monologiem, zdawał się zupełnie nie zauważać zbliżającego się opętanego elfa. Odwrócił się w jego kierunku dopiero, gdy ten zatrzymał się parę kroków od niego. Na twarzy zdeformowanej istoty ukazał się okropny uśmiech, odsłaniający poczerniałe, zniszczone zęby.

- Szybko wracasz. Za szybko. Co się z wami wszystkimi dzieje? Oni przychodzą spóźnienie, ty się zjawiasz przedwcześnie. Zachowujecie się, jak banda rozpieszczonych bachorów, niczego nie potraficie zrobić należycie...
- Lepiej się zamknij i powiedz mi, czemu oni jeszcze żyją?!
- Pomyślałem, że najlepiej będzie jeśli przyczynią się do sukcesu moj... naszej sprawy. Zresztą nie widzisz jacy są przerażeni, nie są w stanie wypowiedzieć słowa, a co dopiero pokrzyżować m... naszych planów.
- Co nie zmienia faktu, że twój szczur powiedział, że ich zabijesz natychmiast.
- Przecież ci tłumacze mój długouchy przyjacielu, że chciałem...
- Dość! Po pierwsze, nie jestem twoim długouchy przyjacielem. Po drugie, skoro do tej pory ich nie zabiłeś trzeba to zrobić teraz.


Opętany elf, który jakiś czas temu przedstawił się jako Z’eshagal Isv’llaxon Varbadf Gxdass, odwrócił się w waszym kierunku. Okrąg zwisający z jego szyi zalśnił jaśniejszym blaskiem. Spojrzenie wypełnionych srebrnym światłem oczu skierował na Almiritha. Wychudzone ciało napięło się do granic wytrzymałości, gdy elf szykował się do ataku. Almirith ze strachem obserwował, powoli zbliżającego się przeciwnika. Opętany spokojnie szedł w kierunku upatrzonej ofiary rozkoszując się strachem widocznym w jej oczach.

- Pora zdobyć nowe ciało.

Opętany wyskoczył wysoko w górę, jego sylwetka, wyraźnie widoczna na tle gałęzi olbrzymiego, białego drzewa, rozmazała się na moment, gdy wbrew wszelkim prawą natury, z nadnaturalną szybkością opadał na ofiarę.

***

Wykrzywiona postać wyszeptała coś do swojego szczura, poczym ponownie spojrzała w kierunku bohaterów.

- Pora zakończyć tą zabawę. Wielka szkoda, tak miło się z wami rozmawiało.



Mężczyzna wyciągnął lewą rękę w górę, zupełnie jakby chciał dosięgnąć sklepienia. Zerwał się wiatr, niosący ze sobą obrzydliwy zapach krwi wielu ofiar, które miały umożliwić ucieczkę z magicznej szkatuły. Z otwartej dłoni pokracznej istoty, podmuch powietrza porwał całą masę białych drobinek. Wiatr nabrał na sile i nasiona zaczęły wirować jak oszalałe, rozprzestrzeniając się na całe pole bitwy. W jednej chwili, tak samo krótkiej jak wcześniej, wiatr ustał i drobinki pospadały na ziemie.

- Dalej moje małe. Rośnijcie dla swojego tatusia!

Nasiona zaczęły pękać jedna za drugim i z ich wnętrz, początkowo powoli, a później coraz szybciej, na wolność wyrywały się białe pnącza.

***

Magyr stał w zdumieniu wpatrując się w olbrzymie drzewo. Wciąż był skołowany po niedawnych przeżyciach związanych z przedzieraniem się przez ten biały koszmar, ale teraz czuł jak iskierki wściekłości na nowo rozpalają się w jego sercu. Zupełnie nie zwracając uwagi na komentarz gadającego przedmiotu, półczart z wściekłym okrzykiem ruszył na zdeformowaną istotę.

Szczur stanął na tylnych łapkach wyciągając pyszczek w kierunku biegnącego przeciwnika. Jego małe oczka uważnie wpatrywały się w rozszalałą sylwetkę. Na początek gryzoń spróbował sięgnąć do umysłu wroga i przejąć nad nim kontrole, ale wściekłość wypełniająca półczarta była tak wielka, że szczur nie miał żadnych szans. Zamiast tego skoncentrował się na, już całkiem bliskiej, sylwetce. Powietrze wokoło gryzonia zafalowało, gdy jego umysł wytwarzał psioniczny potencjał. Potężna fala kinetycznej mocy uderzyła o nadbiegającą postać, jednak na rozwścieczonym Magyru nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Wymachując swoją żywą bronią i nie zważając na opadające wszędzie drobiny szarżował na pokracznego przeciwnika.

W jednej, krótkiej chwili, cały obszar pola walki spowiło coś, co przypominało masę kłębiących się, białych lian. Część z nich zaczęła wypuszczać dziwaczne pąki, które po rozwinięciu wcale nie okazywały się kwiatami, tylko dziwacznymi paszczami, wypełnionymi igiełkowatymi zębami.

Pędzący naprzód Magyr nie za bardzo przejmował się tym, co wyrastało mu pod nogami. Gdy był już tuż przy przeciwniku i brał potężny zamach swoją ożywioną bronią, coś gwałtownie wbiło się w ciało tuż pod kolanem półczarta i zadziwiającą siłą szarpnęło go w dół. Zaskoczony barbarzyńca nie zdołał utrzymać się na nogach i padł płasko na twarz. Ledwo ciało Magyra dotknęło ziemi, cała masa wijących się pnączy owinęła się wokoło niego i wojownik całkiem zniknął pośród skłębionej, białej roślinności.

W chwili upadku barbarzyńcy, Tykk wypadł mu z ręki i poszybował wysoko w powietrze. Żywa broń rozglądała się za swoim panem, ale ten zniknął pod białymi pnączami i przedmiot nie miał nawet pojęcia gdzie miałby uderzyć, żeby przedostać się do właściciela.

Biała macka wystrzeliła w górę, żeby pochwycić latającą rzecz, ale ta natychmiast ruszył do przodu tak, że liana chwyciła tylko powietrze. Kolejne pnącza próbowały owinąć się wokoło Tykka, a ten nic sobie z tego nie robiąc latał pomiędzy nimi w poszukiwaniu jakiegoś celu.

***

Sae powoli wyprostowała się. Słyszała, że ktoś coś mówi, ale wciąż było jej tak niedobrze, że zupełnie nic do niej nie docierało. Dopiero gdy wyminął ją szaleniec, zdołała się wyprostować, choć nie bez pomocy żywej zbroi i zorientować się w sytuacji. Po krótkiej rozmowie pomiędzy zdeformowaną istotą, a opętanym elfem, nie było już wątpliwości, że Sae nie myliła się w sprawie szaleńca.

Niziołka właśnie zbierała siły, żeby coś powiedzieć, choćby rzucić jakieś przekleństwo, gdy rozpoczęła się walka. Sae nie zdążyła zareagować na całą masę wydarzeń dziejących się równocześnie. Szaleniec rzucił się na Almiritha, Magyr ruszył w kierunku pokracznej istoty, a dokoła tego wszystkiego spadł deszcz, drobnych, białych nasion, które niemal natychmiast zaczęły kiełkować i przeobrażać się w dziwaczne pnącza.

Gdy tylko Sae wyrwała się z oszołomienia, bez zastanowienia uniosła skrzypce do podbródka i... poczuła jak coś owija się wokoło jej nogi. Niziołka szarpnęła z całej siły, ale była zbyt słaba, żeby wyswobodzić się z żelaznego uścisku pnącza. Roślina odpowiedziała w ten sam sposób i Sae upadłą na plecach, w dłoni wciąż ściskała skrzypce, ale smyczek wysunął się ze szczupłej dłoni skrzypaczki i pozostał na ziemi, podczas gdy pnącze podniosło Sae w powietrze. Niziołka bezradnie patrzyła na oddalający się grunt i smyczek tonący w białym morzu roślin.

Sae zawisła głową w dół. Na wysokość twarzy niziołki wzniosło się kolejne pnącze. Przerażona skrzypaczka spojrzała na szybko rozwijający się biały pąk, który jak doskonale wiedziała, wcale nie miał przekształcić się w cudowny kwiat. W ciągu ułamka sekundy Sae znalazła się na wprost paszczy wypełnionej pokaźną ilością małych szpilek. Kwiat-paszcza powoli zbliżał się do twarzy sparaliżowanej ze strachu skrzypaczki.

Nagle pnącze zakończone paszczą zaczęło rzucać się we wszystkie strony, za wszelką cenę starając się rzucić ożywioną zbroje, która owinął się i zacisnął wokoło krwiożerczego kwiatu.

Sae przez chwile byłą bezpieczna od zjedzenia, ale musiała działać szybko- kolejne karykatury roślin powoli wznosiły się w jej kierunku, a jakby tego było jeszcze mało, skrzypaczka wciąż wisiała głową w dół.

***

Gdyby nie lata ciężkich treningów pod czujnym okiem Faelara, Almirith byłby już martwy. Instynktownie Srebrny Lew dobył obu swoich mieczy i skrzyżował je nad głową. Szaleniec, który jeszcze sekundę temu był wysoko w górze, teraz stał tuż przed przeciwnikiem. Jego długi szpony uderzyły o skrzyżowane ostrza elfiego wojownika z siłą która powinna rozciąć przeciwnika na połowy. Cios niósł ze sobą taki impet, że Almirith musiał przyklęknąć i zbliżyć ostrza bliżej siebie, inaczej nie zdołałby utrzymać mieczy. Obaj walczący tkwili w zwarciu, siłując się i próbując odepchnąć wroga, jednak szalony elf wzmocniony mocą demona, powoli zyskiwał przewagę. Jego twarz znalazła się tuż obok twarzy Almiritha, niosąc ze sobą niemal obezwładniający smród zgniłego mięsa.

- Jesteś szybki i silny elfie. Twoje ciało doskonale się nada. Szkoda tylko, że wpierw będę je musiał trochę okaleczyć.

Cios szaleńca był tak szybki, że Almirith nie zdołał na niego zareagować. Opętany gwałtownie i niespodziewanie odchylił się do tyłu, co sprawiło, że zarówno on jak i zaskoczony Almirith stracili równowagę. Całość trwała tylko ułamek sekundy i zwykły śmiertelnik nie zdołałby wykorzystać przewagi, która się z tym wiązała, ale dla kogoś o takiej szybkości nie było to nawet trudne. Pięść opętanego trafiła elfiego wojownika w podbródek, a siła płynąca z nadnaturalnej, demonicznej mocy, nadała ciosowi niesamowitą siłę. Cios wyrzucił Almiritha w powietrze I posłał go wprost w objęcia masy białych roślin.

Srebrny Lew oszołomiony siłą ataku, przez moment jęczał z bólu, jednak pomimo wszystko wciąż ściskał w dłoni oba miecze. Powoli otrząsając się z mgły bólu, spróbował się podnieść, ale coś silnie przytrzymywało go w miejscu. Dopiero po chwili zorientował się, że to opętany szaleniec rękoma trzyma za nadgarstki elfa i przyciska je do ziemi. Na jego twarzy odmalował się złowieszczy uśmiech.

- Czas umierać elfie.

Opętany pochylił się nad szamoczącym wrogiem, starając się wgryźć w szyje Almiritha i rozerwać mu krtań na strzępy. Właśnie w tej chwili, do uszu obu walczących doszedł dziwny okrzyk bojowy.

- JUUUPIII!

Rozpędzony Tykk, z całym swoim niemałym impetem, uderzył w zaskoczonego szaleńca posyłając go w powietrze. Opętany uderzył w jedną z białych roślin, niemal natychmiast oplotła go cała sieć pnączy i mężczyzna utonął w białym morzu. Almirith poderwał się na nogi, przy okazji rozcinając parę pnączy, które próbowały owinąć się wokoło niego. Wymachując mieczami w obronie przed wrogimi roślinami, próbował odnaleźć wzrokiem towarzyszy, jednak nikogo nie mógł dojrzeć. Nawet ożywiony przedmiot, który go uratował pognał gdzieś, niewiadomo gdzie. Srebrny Lew już miał ruszyć na poszukiwania, gdy do jego uszu doszedł przytłumiony ryk wściekłości.

Almirith z niedowierzaniem patrzył, jak z pod masy roślin wyłania się otoczona srebrzystym płomieniem dłoń. Ręka chwyciła jedną z roślin i z jej pomocą wyciągnęła resztę ciała na zewnątrz. Wypełnione srebrzystym blaskiem oczy szaleńca odwróciły się w kierunku elfiego wojownika. Na oczach Almiritha rany pokrywające istotę zaczęły same z siebie zasklepiać się i leczyć. Opętany uśmiechnął się drwiąco do elfa i rzucił się w jego kierunku.

W ciągu chwili, bez trudu wymijając białe pnącza starające się go pochwycić, stanął przed elfem, jednak tym razem Srebrny Elf był przygotowany. Dłuższe ostrze uderzyło w miejsce gdzie, jak się spodziewał wojownik, za chwile znajdzie się szaleniec. Prawie się udało- opętany bez trudu chwycił ostrze gołą dłonią i jednym szybkim ruchem wyrwał je elfiemu wojownikowi z ręki, posyłając je gdzieś w pnącza. Miecz zniknął pochłonięty przez białe rośliny. Opętany odskoczył od przeciwnika i spokojnie uniósł dłoń, którą przed chwilą złapał ostrze. Przez moment strużka krwi płynęła z rozciętej dłoni, ale chwile potem rana zasklepiła się jak wszystkie pozostałe.

- Nie masz szans głupcze, nawet nie zdołasz mnie zranić. Najwyższa pora na śmierć.




Harpo


Zgodnie ze swoimi planami Harpo odnalazł spory kryształ i zabrał go tuż pod dziurę w sklepieniu. Strumień dziennego światła wpadł wprost na klejnot. Świecidełko w ręku gnoma zamieniło się w świetlistą kule, gdy tylko proste zaklęcie wzmocniło światło i jeszcze jaśniej rozświetliło komnatę. Na razie wszystko było w porządku i klejnot nie nagrzał się ani odrobinę bardziej. Harpo ostrożnie wyjął sztylet i postarał się ustawić go tak, by jak najwięcej promieni padało na jeden z diamentów.

Gnom przez chwile stał i starał się zaobserwować jakąkolwiek reakcję na swoje działania. Po dłuższej obserwacji Harpo doszedł do wniosku, że klejnoty ze słupów muszą w jakiś sposób pochłaniać światło i więzić je w sobie, albo w czymś pod nimi.

***

”Parę bąbelków powietrza wzniosło się do góry i dotarło do powierzchni podziemnego jeziora. Wszystkie po kolei pękały bezgłośnie i wywoływały niewielkie kręgi na spokojnej do tej pory powierzchni wody.

W głębi jakiś kształt wypłynął z jednej z podwodnych jaskiń i powoli ruszył ku powierzchni. Po chwili kolejny i kolejny, jeden po drugim opuszczali podwodne siedziby i ruszali w podróż na powierzchnie.”


***

Harpo z zaskoczeniem zaobserwował, jak nagle całkowita i nieprzenikniona ciemność osnuła klejnot na którym koncentrował promienie słońca. Od razu rozpoznał zaklęcie „Ciemności”, ale to oznaczało, że coś lub ktoś musiał je rzucić. Zaniepokojony Harpo porzucił swój eksperyment i zbliżył się bliżej, wciąż nieprzytomnego Vinniego. Teraz dopiero dostrzegł, że powierzchnia wody faluje niespokojnie.

Okazało się, ze Harpo nie pomylił się- z wody wynurzył się oddział Kuo-toa. Siedmiu „żaboludzi” uzbrojonych we włócznie i naładowane kusze, wygramoliło się na brzeg. Dziwaczne, wyłupiaste oczy uważnie śledziły każdy ruch Harpo, a także, z trochę mniejszym niepokojem, obserwowały nieprzytomnego Vinniego. Powoli i ostrożnie oddział zaczął zbliżać się w kierunku wędrowców i stopniowo rozchodzić na boki, tak żeby ich otoczyć.

Learion

Kobieta wciąż trzymając dłoń na ramieniu Leariona drugą dłonią pogłaskała Fialara, który zignorowany przez swojego pana, zaczął łasić się do tajemniczej nieznajomej.

- Fristus... Nie potrafiłabym powiedzieć o nim złego słowa. Zawsze taki oddany, lojalny. Troszczył się o mnie, kiedy Deanlath nie miał na to czasu. Teraz padł ofiarą tej przedziwnej zabawy Deanlatha. Tego całego labiryntu... Deanlath sobie tego nie wybaczy... Znał Fristusa tak długo, tak dobrze. Może to pozwoli mu przejrzeć na oczy i zrozumieć, że nie należy pogrywać z ludzkim życiem. Ja najwidoczniej zawiodłam w tym względzie... – kobieta szybkim ruchem otarła spływającą po policzku łzę, tak jakby chciała, by Learion jej nie zauważył.

- Heh... – westchnęła – Nie czas teraz na zbytnie rozwodzenie się. Postaram się przedstawić sytuację jak najbardziej skrótowo jak tylko będę w stanie. Nazywam się Vilmorgan Sin’Sensereth i jestem małżonką człowieka, który cię tu przysłał. Znam Deanlatha od dawna. Gdy miałam dziesięć lat przygarnął mnie, sierotę, jako przyjaciel moich zmarłych rodziców i razem z Fristusem zajęli się moim wychowaniem. Wtedy rzadko go widywałam, gdy dorosłam, zakochał się we mnie, a ja szybko odwzajemniłam jego uczucie. Pobraliśmy się. Mieliśmy być szczęśliwi. Go jednak do reszty pochłaniają te dziwne eksperymenty. Testowanie możliwości różnych istot. Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się o tych bestialskich praktykach. I nie mam zamiaru tego dłużej znosić. Przysięgam, że jesteś ostatnią osobą, którą Deanlath umieścił w tym labiryncie. Przybyłam tu bez jego wiedzy, by cię stąd wydostać. Mam nadzieję, że jeszcze sporo pamiętam – miałam okazję tylko bardzo powierzchownie przejrzeć plany mojego męża odnośnie budowy tego miejsca. Były dość chaotyczne i poprzestawiane, ale powinnam rozpoznawać kolejne pomieszczenia. Mam taką głęboką nadzieję.

Vilmorgan puściła ramię Leariona, cofnęła się parę kroków stając przed literką „P” i oczekując na reakcję gnoma. Fialar głośno miauknął na swojego pana, poczym ruszył za nową znajomą.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 13-07-2007 o 19:56.
Markus jest offline