Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2018, 05:52   #67
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Głos Yina bił echem po… korytarzu? lecz nic poza tym się nie stało. Latarnie nie zareagowały na żadną komendę. W powietrzu unosił się słaby zapach stęchlizny, a w pomieszczeniu panował chłód, lecz nie taki co na zewnątrz jeszcze nie tak dawno. Latarnik wyczekiwał na jakikolwiek znak od Kostka - nic. A poza potężnymi mroczkami mężczyzna nie widział niczego. Ale wiedział, że stoi na twardym gruncie. I że prawdopodobnie nie znajduje się w karczmie, lecz w jakimś niezwykle długim pomieszczeniu, gdzie chyba nie powinien się znaleźć.

Trochę… chujowo. Tego słowa szukał w swoim skonfundowanym umyśle. Postanowił potraktować się osłoną i wzmocnić zdolność percepcji. Gdy był już nieco bardziej przygotowany na ewentualne niebezpieczeństwa zaczął badać teren. Czy w ogóle go rozpoznawał? Czy jakiekolwiek szczegóły mu coś o tym miejscu mówiły? Jakie zapachy, dźwięki były dokoła?

A więc był w podziemiach, dawno nie nawiedzanych lub nawiedzanych przez tak nikłą ilość istnień (nie licząc jakichś tam mikrobów wielkości kurzu, jakichś tam zarodników grzybków, które mogły porastać sobie co najwyżej kamienne ściany), że w zasadzie opuszczone. Szybko dowiedział się, że jego latarnie zmieniły się w złom - dokładniej dwie, bo trzeciej latarni i Kostka ani nie znalazł, ani nie słyszał, ani nie wyczuł, ale Yin miał niedobre przeczucie, że jego nowy funfel i magiczna kostka zostali na górze. Nie miał wątpliwości, że był w podziemiach, pod nogami szurały pozostałości z kości małych zwierzątek, po drodze natknął się na parę zdechłych, najpewniej już trochę temu, szczurów. Do jego nozdrzy docierał przykry zapach rozkładu ciała. Idąc dalej, do feerii cudnych inaczej woni doszedł też smród moczu, kału i mocno przepoconych, dawno nie pranych ubrań. Na pewno nie jego. Yin był męskim facetem i nie bał się ciemności, zdechłych gryzoni, kostek, kurzu ani fetoru. Nie lał pod siebie z byle powodu, a jeśli miał się zesrać, to tylko wyłącznie po to, żeby się nie dać (jakkolwiek można to zrozumieć w różnym kontekście). Nie potrzebował się bronić przed kimkolwiek, chyba że przed przyczajonym śmierdzącym bimbromantą, który na ucho brzmiał mu raczej na zdychającego niż rwącego się do napierdalanki czy brakiem jakichkolwiek porządniejszych szkodników. A głupiego robactwa też się nie bał. Tak więc szczęście-nieszczęście, brakowało tu oponentów, więc nie było co innego robić.
Miał do wyboru próbować naprawić swe nieszczęsne latarnie (z których niestety nie wiadomo, czy dałoby się coś sensownego zrobić, lecz cóż - jeśli nie spróbuje, to się nie dowie), zwiedzać dalej podziemne lochy w poszukiwaniu świętego guza czy czynić inne pożyteczniejsze rzeczy.

Pijak, szczury… Wychodziło na to, że trafił do jakichś kanałów albo innego paskudnego miejsca. Ale żył, to się liczyło. Szkoda tylko, że latarnie zamieniły się w kostki złomu. Ale, jak pomyślał wcześniej, nie dowie się, czy są zniszczone całkowicie. Pierwsze chwile w nowym otoczeniu chciał poświęcić na ich diagnozę - czy w ogóle ma sens je ze sobą zabierać. Potem, zanim weźmie się za naprawę, miał zamiar przejść się nieco po tych lochach, zagadać pijaka, najlepiej wykorzystując do tego włócznię w charakterze zachęty i znaleźć jakiś bezpieczniejszy kąt. A tam, jeżeli latarnie nadadzą się do naprawy - naprawić je; jeżeli nie - dojść do siebie.

Latarnie okazały się przepalonymi kostkami złomu. Czuć było zapach podobny do ozonu, tylko jeszcze bardziej gryzący w nozdrza, a materiał nieprzyjemnie mrowił i szczypał w palce. Bez przysiedzenia nad nimi, dobrego oświetlenia (a przy okazji odzyskania wzroku lub próby jeszcze większego wzmocnienia reszty funkcjonujących zmysłów) oraz swoich wihajsterów do reperowania latarni Yin nie miał szans doprowadzić je do choćby podstawowego funkcjonowania. A i tak nie miał gwarancji, czy faktycznie uda mu się jakkolwiek te sześciany naprawić. Fala uderzeniowa czy cokolwiek to było, mocno poharatała i przepaliła te urządzenia.
Tak więc Yin podjął się badania lochów, w których się znalazł. Co było dziwne, nie słyszał strażników, co najwyżej jakieś żyjątko sobie pełzało po gruncie albo przebiegało koło niego. Pijaka znalazł dość łatwo - mieszanina fetorowa ułatwiła Yinowi znalezienie go.
Pijak mógł wyglądać dość żałośnie. Yin dobył włóczni, ale nie zarejestrował ze strony tegoż ćpuna stosownej reakcji. Lekko dźgnął znalezionego końcem drzewca, a w odpowiedzi mężczyzna dostał tylko jakieś słabe jęknięcie i mruknięcie. Gość nie ruszył się zanadto z miejsca - był najwyraźniej za słaby, z pewnością mocno chory i zbyt niekojarzący sytuacji, żeby miał zaatakować. Świszczący oddech jegomościa bywał póki co, jedyną odpowiedzią na milczenie i akcje włócznika.

“Pieprzyć go” - pomyślał Yin i odwrócił się, wykorzystując włócznię niczym laskę ślepca. Resztki latarnii zostawił za sobą, nie miał zamiaru nosić ze sobą złomu. Następnie ruszył przed siebie w stronę, z której najmniej śmierdziało. Po drodze mrugał i tarł oczy co jakiś czas, chcąc odzyskać wzrok.

Latarnik przecierał oczy, ale jedyne co mu to dało to, że ocieplił sobie nieznacznie część twarzy, a irytujące mroczki dalej mu skakały na wizji, przesłaniając totalnie otoczenie. Ale nawet jeśli odzyskałby wzrok, to wiele by mu to nie dało, bo wszędzie było ciemno jak w murzyńskiej części pleców, gdzie te tracą swą szlachetną nazwę. Na ścianach, jeśli Yin wymacał, były uchwyty na pochodnie, lecz nie wszędzie, i właściwie na żadnym z nich nie było takowej. Upaćkał sobie palce jakimś starożytnym syfem. Ostatecznie jednak szczęście się do niego uśmiechnęło i znalazł parę kijków, częściowo zbutwiałych co prawda, ale także częściowo na tyle suchych, że przy pewnej dawce cierpliwości i zaparcia dałby radę sobie stworzyć pochodnie. Tylko żeby te mroczki przestały mu fruwać przed oczami! Yinowi wydawało się jednak, że wzrok stopniowo mu się poprawia, a że w pobliżu nie było żadnych wrogów (otłumaniony pijak się nie liczył, pojedyncze żyjątka również), to Yin nie musiał martwić się o potyczkę.

Inna sprawa, że nie wiedział, gdzie faktycznie mógł być, i nie znał też drogi do znalezienia wyjścia. A latarnie były popsute do cna. Chyba nie czekał go tutaj lepszy koniec niż na powierzchni, gdzie może umarłby szybko, ale mniej okrutną śmiercią.

Ale - chwila - słyszał w oddali kroki.

- Hej! - krzyknął, spodziewając się raczej ataku niż pomocy. Ale przynajmniej może się czegoś dowie. - Gdzie ja kurwa jestem?!
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline