Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2018, 21:33   #639
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Źli ludzie nigdy się nie smucą. Mogą się nudzić, gniewać, cierpieć, ale smucić się nie potrafią - tak przynajmniej Savage przeczytała kiedyś w jednej z niezliczonej ilości pochłoniętych książek. Życie jednakże nijak się miało do zlepku atramentowych liter, pozostawionych przez zapomnianego teraz autora na kartce papieru. Z drugiej strony stwierdzenie owe niosło pocieszenie, grzejąc drobne ciało lekarki od środka. Porządne społeczeństwo mogło mówić co chciało, słowami próbując zakląć rzeczywistość do momentu odrealnienia zakrawającego już o początki psychozy, lecz nie mogło zmienić prostej rzeczy - zwykłej, prozaicznej rzeczywistości dnia codziennego, choćby i pośrodku wojny. W ekstremalnych sytuacjach, gdy nadzieja na przetrwanie jawiła się raptem jako mgliste widmo majaczące na horyzoncie, człowiek pokazywał kim naprawdę jest, zaś patrząc na umęczone, blade i obolałe twarze dookoła, nie szło przeoczyć paru prostych zależności, działających na jednostki w skórach, tak ludzkich, jak tylko możliwe.
Podczas całej akcji z kutrami Alice na własne oczy widziała całe spektrum emocji, szarpiących jej nową rodzinę, słyszała napięcie w głosach rozbrzmiewających przez radio i widziała co działo się w zalanym domu pośrodku bagien, żałując iż nie może tego nagrać jako jasnego dowodu dla każdego niedowiarka, widzącego jednostki w skórach jedynie jako żywe epicentrum chaosu oraz terroru. Oczywiście mieli masę wad, jak każdy, jednakże pod nimi kryła się wielka góra zalet, zwykle usuwanych z widoku jako coś stanowiącego element… słabości. Co innego we własnym gronie…

Ze ściśniętym gardłem lekarka obserwowała powitanie Taylora i Guido, a bladosine z zimna usta wyginały się ku górze w uśmiechu. Mrugała zawzięcie odganiając wilgoć z kącików oczu, gdy sama podeszła do uroczego łysola i bez słowa objęła go ramionami w pasie. Zwykle elokwentna i wygadana ponad wszelkie pojęcie nie umiała znaleźć słów, które nie zalatywałyby siarą, ani nie zmniejszały jej starszemu bratu współczynnika szacunu na dzielni.
- Dobrze cię znowu widzieć, tęskniłam za tobą - wyszeptała, ograniczając się do prostego stwierdzenia do kompletu z mocniejszym zaciśnięciem mięśni ramion… lecz trwało to tylko chwilę. Dwa, może trzy uderzenia serca, nim z mroku nie wyłoniła się postać wielka niczym mityczny gigant, w ciemności przypominająca wieżę utkaną z mroku, o kształcie z grubsza przypominającą ludzką sylwetkę.
Nie musiała widzieć detali, aby bezbłędnie zidentyfikować wielkoluda. Rozpoznawała sposób w jaki się poruszał, sam kontur ciała. Cień bezwłosej głowy drapiąc nabrzmiałe brzuszyska chmur wysoko ponad rudą głową.
- Wybacz proszę na moment skarbie - wychrypiała do mniejszego łysola, odklejając się od niego i jak po sznurku idąc na spotkanie tego większego. Z każdym kolejnym krokiem oddychało się jej coraz ciężej, usta zaczęły drżeć. Ostatkiem sił powstrzymywała się, aby nie rozpłakać się pośrodku czarnej nocy i nie rzucić biegiem prosto do celu. Nie wypadało wszak, należało zachować spokój oraz opanowanie, gdy ludzie patrzyli.
Tak… brzmiało rozsądnie.

Drobne ciało miało własne zdanie i nim mózg zdążył zareagować, miniaturka gangera wyrwała do przodu, rozchlapując wodę przy każdym zderzeniu stóp z betonem. Deszcz przestał się liczyć, tak samo jak chłód. Nie widziała pokotu rannych, wybojów na drodze, ani ruin upadającego miasta. Był tylko on, na wyciągnięcie ręki. W całym koszmarze minionych dni, los od czasu do czasu składał im w podarunku cudowne chwile. Nieliczne i krótkie, wystarczyć musiały na zapas. Na zapas nie warto było się smucić, a cieszyć. Korzystać w pełni z okruchów radości wyrwanych Pustkowiom po długiej i ciężkiej walce… tuż przed następną potyczką, ale to zaraz. Jeszcze nie teraz.
Teraz rozpaczliwy pęd zakończył się dla rudej lekarki wstrząsem, towarzyszącym zderzeniu z oazą spokoju w mundurze Pazurów. Ledwo znalazła się w jego okolicy i poczuła jak troski odchodzą, przegonione aurą opanowania, roztaczaną przez jego milczącą aparycję.
- D… dobry wieczór tato - wydukała, wciskając twarz w spłowiały, mokry od wiszących w powietrzu resztek deszczu mundur.

Taylor pomruczał coś gdy po chwili zwłoki albo wahania spróbował jednak objąć swoimi wsadzonymi w łupki ramionami na stelażach jednego z najmniejszych wzrostem członków bandy. Oczywiście puścił ją gdy oderwała się od niego i udawała, że wcale się nie śpieszy do swojego przybranego ojca. Ten rozłożył ramiona w geście przywitania i też objął ją opiekuńczym gestem pozwalając wtulić się w swoje ogromne cielsko.
- Dobry wieczór córeczko. Jak się czujesz? Potrzeba ci czegoś? - zapytał cichym, troskliwym głosem wciąż trzymając ją w objęciach.

- Pokoju na świecie, końca wojny? - dziewczyna siorbnęła nosem, siląc się na dowcip równie niskich lotów co ona sama. - Ewentualnie, jeśli to nie stanowi problemu, chciałabym prosić aby było już lato… ale punkt pierwszy harmonogramu jest jednocześnie tym najbardziej priorytetowym w drzewku wartości wyznawanym na ten miesiąc i tysiąclecie - zacisnęła mocniej ramiona, jakby próbowała stopić się z większym ciałem, przejąć jego opanowanie a przede wszystkim ciepło… tak wytęsknione po długich godzinach w chłodzie, wodzie i strachu.
- Czy wielkim nietaktem będzie… jeśli poproszę o udostępnienie posiadanych przez was w terenówce środków opatrunkowych i zapasów żywności? - podniosła wzrok, przez mrok wlepiając się w jasną plamę głowy opiekuna majacząca wybitnie u góry. Wzięła głęboki wdech i dopowiedziała ciszej, przechodząc na dyskretny szept - Mamy rannych, martwych… wyziębionych… a mnie skończyły się bandaże. Guido chce jak najszybciej przedostać się do bunkra, chłopaki… muszą być na chodzie. Łatwiej przyjdzie ów wyczyn z pełnym brzuchem - uśmiechnęła się smutno - Bądź chociaż ciepłą podkładką imitującą pełnoprawny posiłek, musimy improwizować. Mów lepiej co działo się u was? Jak się czujesz, jak ręka? Mieliście problemy, ktoś was niepokoił. Widziałeś… coś niepokojącego?

- U nas dla odmiany było nudno i spokojnie. Tylko ta paskudna pogoda. - olbrzym lekko uniósł rękę w stronę nocnego, pochmurnego nieboskłonu z którego nadal lało. Bez trudu zgarnął podopieczną ze sobą i wrócili do terenówki która zaskrzypiała resorami gdy oficer Pazurów wsadzał swoje cielsko do środka. Ale wewnątrz przynajmniej było sucho.
- Niestety przez te robactwo ogrzewanie siadło. - powiedział tonem usprawiedliwienia. No i rzeczywiście wewnątrz pojazdu było niewiele cieplej niż na zewnątrz tyle, że właśnie sucho i nic nie lało na grzbiet.

Przybrany ojciec Alice schylił się i spod ławek ładowni wysunął jakiś pojemnik. - Tu powinnaś coś znaleźć. - powiedział przesuwając pudło w stronę rudowłosej dziewczyny. - Prowiantu nie mamy zbyt dużo. - dodał dokładając do pierwszego drugie pudło które zastukało jakby się tam coś przesuwało czy przewalało.
- Oczywiście, zaniosę ci to więc usiądź i się ogrzej. - wskazał na miejsce na ławce obok siebie. Musiał całkiem dobrze znać zawartość pojazdu bo chociaż macał i ruchy miał powolne to jednak orientował się pomimo panujących ciemności. Odwrócił się i trzymał coś w rękach. Po chwili Alice poczuła jak zaczyna wycierać jej włosy jakimś ręcznikiem.

Trzy ruchy wielkich dłoni i Savage poczuła że znów jest małym dzieckiem o które troszczy się kochający rodzic. Nie było potrzeba wielkich słów, starczyły raptem same gesty, te zwykłe i zdawałoby się prozaiczne. Miłość nie mieszkała bowiem w górnolotnych frazesach, przynajmniej nie ta prawdziwa - ona wolała drobnostki dnia codziennego, budując z wielobarwnej mozaiki właściwy obraz relacji między dwojgiem ludzi. Poczucie bezpieczeństwa, spokoju i ciszy, zawartej w małych troskach dnia codziennego. Niby nic niezwykłego - suszenie włosów… lecz zwykle to Alice dbała o rodzinę, tak się jakoś utarło. Działanie w drugą stronę za każdym razem okazywało się… piekielnie miłe, wyczekiwane.
Prawidłowe i prawdziwe. Jeden z tych elementów dla jakich warto było starać się przejść przez piekło wojny.
- Dziękuję tato - powiedziała po dłuższej chwili wypełnionej westchnieniami ulgi i cichym mruczeniem, przetykanym dzwonieniem zawieszonego na piegowatej szyi dzwoneczka. Podzielił się tym co miał, mimo iż nie miał wiele, bo go poprosiła. Ostatnio ciągle o coś prosiła.
- Przepraszam… - powiedziała kanciasto, gapiąc się gdzieś w czerń nocy, pośród cieni poszukując innej znajomej sylwetki, tym razem w skórzanej kurtce - Nigdy nie chciałam abyś przeze mnie… trafił w podobny konglomerat obłędu i kłopotów, ciągnąc dodatkowo inne bogu ducha winne istnienia. Przykro mi… nie wiem co robić, nie mam pojęcia. - przymknęła oczy i ukryła twarz w dłoniach. - Nie wiem jak zakończyć tę wojnę między nami a Nowym Jorkiem. Chciałabym… znaleźć idealne remedium, ale… nie potrafię.

- W realnym świecie nie ma ideałów Alice. -
olbrzym odpowiedział cicho i przyciągnął córkę do siebie obejmując ją ramieniem. Milczeli chwilę siedząc w ciszy i nocnej ciemności słuchając bębnienia ulewy o dach wozu i nieco przytłumionych dźwięków obozowiska w jakim parkowali. - Myślę, że w zaistniałej sytuacji radzisz sobie świetnie. Jestem tego pewien. I jestem pewien, że reszta ludzi dookoła nas również tak myśli. Nawet jeśli nie potrafią tego bezpośrednio okazać czy nawet nazwać. Niestety obawiam, się, że twój charakter sprawia, że bierzesz za dużo na swoje barki. - westchnął olbrzym. W głosie dało się znać i powagę, i zmartwienie ale też i dumę przemieszaną z uznaniem. A na samym dnie jeszcze oczywiście nadzieję.
- Wojna to przedłużenie polityki. Nie jest łatwo ją zacząć ani skończyć. Nie mam wszystkich potrzebnych danych do odpowiedniej analizy ale wydaje mi się, że w tej chwili panuje chwiejna ale jednak równowaga pomiędzy stronami konfliktu. Czyli obie strony mają podobne możliwości. Prawdopodobnie zdają sobie z tego sprawę. Więc zdają sobie sprawę, że konflikt zapowiada się wyczerpujący dla obydwu stron. A to oznacza, że każda z nich może wykazywać tendencje gry na czas w nadziei na znalezienie dodatkowych środków które mogą przeważyć szalę na swoją korzyść. - dowódca i sztabowiec Pazurów i wielu innych jednostek sojuszniczych z nimi zaczął powoli analizować sytuację od poziomu strategii. Mówił spokojnie, poważnie ale nadal cicho skoro byli sami i blisko siebie.
- W perspektywie dłuższego czasu większe szanse ma ta strona która ściągnie prędzej więcej posiłków. Tu przewagę pozornie mogą mieć Nowojorczycy ze swoim regularnym wojskiem i ciężkim uzbrojeniem. Ale Nowy Jork jest bardzo daleko stąd więc to dla nich wojna peryferyjna i na pewno kosztowna. Runnerzy mają stąd o wiele bliżej do swojego Detroit niemniej jakościowo przypuszczam mogą mieć trudności z nawiązaniem równorzędnej walki z przygotowanymi do walki żołnierzami NYA. Czyli znowu jest to bardzo niepewna zmienna która trudno oszacować jak się przeważy. - sztabowiec dalej analizował kolejny temat omawiając go po kolei, mocne i słabe strony obydwu stron.
- Jak mawiał Napoleon, na wojnie potrzebne są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i pieniądze. Dziś nic się z tego nie zmieniło nawet jeśli nie używamy już pieniędzy. Ta strona dla której zyski nie zrekompensują strat prawdopodobnie zrezygnuje z konfliktu pierwsza lub zacznie szukać jakiegoś innego rozwiązania. Tutaj główną świnką ze skarbami jest ten Bunkier. Ani jednym ani drugim na niczym innym tu chyba nie zależy. No chyba, że o czymś nie wiem. Ale zasoby bunkra są ściśle określone i nie są niewyczerpalne. Jeśli nie będzie tam co zdobywać, albo okaże się to zbyt trudne do utrzymania któraś ze stron może zwinąć manatki. Obie strony przyjechały tu po łupy. A, że jest ich zbyt dużo by pojedynczy rajd zdołał zabrać wszystkie czy większość to muszą założyć bazę przynajmniej na tyle stabilną aby wyczyścić tą skrzynkę miodu i wrócić do domu z twarzą. - Pazur dalej roztrząsał kolejne i kolejne punkty tego wyspiarskiego konfliktu.
- Porozumienie jest naturalnie możliwe nawet na tym etapie. To tylko kwestia chęci obydwu stron. Sztuka jak zwykle polega na tym by każda z nich mogła zawrzeć taki kompromis by poczuć się zwycięzcą albo chociaż nie uchodzić za pokonanego. Muszą mieć możliwość wyjścia z twarzą. Jedna strona może dać drugiej coś czego ta potrzebuje a samodzielnie zdobyć nie może. Jednym z pierwszych kroków ocieplenia konfliktu jest zwykle wzajemna wymiana jeńców. Na dłuższą metę utrzymanie jeńców to zwykle tylko dodatkowy koszt w wojennym kalkulatorze dlatego często obie strony chętnie przystają na taki krok. No i zwykle pomocna w negocjacjach jest wizja wspólnego wroga. Tak jak widziałaś było z tymi kutrami. One strzelały do wszystkich i wszyscy strzelali do nich. Dlatego Alice rozwiązań jest co nieco ale to nie ty masz je znaleźć czy wprowadzić w życie tylko zarządzający tym konfliktem. Sama nic nie zdziałasz bo po prostu nie zarządzasz tym konfliktem. Nie masz na niego bezpośredniego wpływu. - olbrzym nieco rozłożył ręce i westchnął gdy pewnie aż za dobrze dostrzegał tragizm tej sytuacji jaki dotyczył jego przybranej córki.

- Starożytni Grecy mieli bóstwa pijaństwa i radości: Dionizosa i Bachusa. My mamy za to Freuda, kompleks niższości i psychoanalizę. - Savage pokręciła powoli głową, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Myślami zaś błądziła kompletnie gdzie indziej. Daleko poza zalana deszczem Krainą Wielkich Jezior. - Boimy się wielkich słów w miłości, a lubimy je w polityce… smutne pokolenie. Oczywiście że nic nie znaczę w zestawieniu z toczącym się na tym terenie konfliktem. Nie zarządzam żadną ze stron, ani nie jestem bezpośrednio odpowiedzialna za prowadzenie walk, taktykę. Jestem nikim, ale czy bycie nikim równa się wydaniu niemego pozwolenia na rzeczy haniebne i niehumanitarne? Nie da się być neutralnym, nie w tej sytuacji… czasem po prostu nie da się stać z boku. Zresztą wiesz że nigdy mi to najlepiej nie wychodziło - w głos lekarki wdarła się autoironia, lecz wystarczyły trzy oddechy aby powróciła powaga - Czasem ktoś musi pokazać alternatywę, inna drogę. Przemoc nie jest rozwiązaniem… ile razy ci już to powtarzałam? - przygryzła wargę, skupiając się na dotyku ręcznika przy włosach: miłym, przyjemnym. Uspokajającym.

Pazur milczał przez chwilę siedząc w ciemnościach obok swojej przybranej córki. W końcu westchnął i znowu gdzieś sięgnął. Po chwili jego dłoń trzymała coś obłego i słupkowatego. Dopiero lekko stukające dźwięki i gest odkręcania zdradziły termos z którego major Rewers nalał płyn do nakrętki a potem podał ją Alice.
- Jeszcze całkiem ciepłe. - ostrzegł ją i rzeczywiście czuła ciepło płynu nawet przez nakrętkę. Ale dla zmarzniętych palców i dłoni i tak było to bardzo przyjemne uczucie. Podobnie jak dla gardła ciepły płyn jak spływał do wnętrza trzewi i zdawał się je również rozgrzewać od środka.
- Niestety Alice ale historia naszej cywilizacji pokazuje, że przemoc jest całkiem skutecznym rozwiązaniem. Gdyby było inaczej dawno byśmy jej przestali używać w toku ewolucji społecznej. A jak widzisz cywilizacja się skończyła a my dalej używamy przemocy. Gdyby było inaczej byłbym bezrobotny. - na koniec przybrany ojciec lekko się roześmiał z pewnie grymasem autoironii której po ciemku Alice nie widziała ale wiedziała, że on tam pewnie był.
- Niemniej przemoc to jakieś ryzyko i koszt. Jeśli są zbyt wielkie szukamy zwykle innych rozwiązań. Ale o tym mówiłem już wcześniej. - potrząsnął nieco ręką nie chcąc wracać do własnych słów sprzed paru chwil.
- I nie mów, że jesteś nikim. Wiesz, ze tak nie jest. Cała sekwencja zdarzeń z ostatnich dni to aż nadto dobitnie udowadnia. - zdementował również stwierdzenie rudowłosej lekarki jakie pewnie wydało mu się niedorzeczne.
- Ale jak słusznie zauważyłaś mówiłem o tej widocznej hierarchii i strukturze dowodzenia. Ale to nie jest pełny obraz. Masz wpływ na bezpośrednią hierarchię zarządzania jedną ze stron. I da się być neutralnym. Spójrz na miejscowych. Nie uczestniczą w konflikcie. Ty jesteś częścią jednej ze stron dlatego nie można uznać cię za neutralną. Będziesz dążyć do zwycięstwa albo chociaż przetrwania własnej strony. I to jest jak najbardziej naturalne, nie ma się temu co dziwić. - znowu udzielił krótkiej odpowiedzi na kolejny punkt w dyskusji i zastanowił się nad tym co proponowała Alice.

- Kutry eskortowały coś w rodzaju koparki, na zatopioną farmę gdzie się desantowała. Próbowała… coś odkopać, nie wiem co. Wyciągnęliśmy z niej… cóż, istnieje spore prawdopodobieństwo, że twardy dysk. Niestety komputer zostawiłam razem z resztą rzeczy w szpitalu. Nie mam na czym sprawdzić, ani podłączyć… poza tym robotyka, ehhh - powstrzymała chęć aby splunąć pod nogi.
- Wiesz że starałam się trzymać z daleka… a wyszło jak zawsze. Porozmawiaj z Guido, albo… mamy córkę pułkownika Nowojorczyków. Milly ją dostała, jako prezent ślubny. Też o tym myślałam. Pytanie czy zechce się jej pozbyć - sapnęła cicho przez nos, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami - I nie wydaje mi się, abym była sama.

- Dysk z danymi mówisz odkopały. - powiedział do siebie w zamyśleniu bawiąc się przesuwaniem palcami po termosie. Ale gest, nawet po ciemku wydawał się machinalny więc pewnie o czymś myślał.
- Ciekawe. Ja niestety już nie mam swojego laptopa. A raczej mam ale te robactwo się do niego dobrało i już chyba do niczego się nie nadaje. - westchnął wskazując swoją wielką łapą gdzieś w głąb mrocznej terenówki. - To są dane waszego wspólnego wroga, trzeciej strony. Dlatego jest to coś co może być cenne dla obydwu stron. Oczywiście zależy głównie od tego czy da się odzyskać te dane z tego dysku. Gdyby tak się stało mógłby być to niezły materiał przetargowy. O ile oczywiście Runnerzy czyli właściwie Guido, zdołaliby go odczytać i udostępnić przeciwnikowi. - palec oficera uniósł się nieco w górę by podkreślić ważność tego swojego wniosku. Wydawał się go bardzo interesować.
- Właściwie we wszelkich negocjacjach pomocny mógłby być pośrednik. Tutejszy szeryf wydaje mi się odpowiednim człowiekiem. Obie strony zdają się go zauważać i uważać za lidera lokalnej społeczności która nie jest zaangażowana w konflikt z żadną ze stron. Swoja drogą dla niego też mogą być to ciekawe dane. - zdawał się zauważyć kolejny punkt warty omówienia.
- Córka pułkownika może być tak cenną jak i kłopotliwą kartą. Trzeba by ją ostrożnie i z wyczuciem rozegrać. Jeśli nawet to jest prawdziwa córka pułkownika Harrisa to nie może on sobie pozwolić by względy osobiste stanęły nad służbowymi. Straci twarz i autorytet, może nawet go odwołają z tego posterunku. Trzeba by więc to jakoś opakować w coś innego, niż relacja “ojciec próbujący odzyskać swoje dziecko” albo załatwić sprawę bardzo dyskretnie. Lub na odwrót, otwarcie i jako gest dobrej woli i zaufania. - z tą sprawą widać było, że olbrzym jest dość ostrożny i podchodzi do sprawy jak przysłowiowy pies do jeża. Gdy mówił jednak o ojcu próbującym odzyskać swoją córkę delikatnie przysunął głowę Alice do siebie i pocałował ją w czubek głowy.
- A rozmowa z Guido… - wyraźnie zawahał się gdy przeszedł do kolejnego pomysłu swojej córki. - Wydaje się być bardzo impulsywnym człowiekiem i silnych charakterze. Do tego charyzmatyczny w taki naturalny sposób, że wzbudza zaufanie w otoczeniu. Obawiam się, że rozmowa bezpośrednio między nami i to pod względem doradztwa co do obrania strategii mógłby odebrać jako próby podważenia jego pozycji. - popatrzył w ciemności na twarz córki by zaznaczyć, że dostrzega tu potencjalny problem.
- Wtedy mogłoby to nawet przynieść odwrotny skutek od zamierzonego. Bardziej myślę mogłabyś w naturalny sposób sama więcej i łatwiej osiągnąć. Przy czym łatwiej nie oznacza łatwo. Z silnymi charakterami bowiem trudno się negocjuje i nakłania do zmiany zdania. W pewnym stopniu mógłby być pomocny Nix. Tak mi się wydaje. Obaj chyba chcą na siłę tego nie widzieć ale świetnie się uzupełniają. Niestety są też zwyczajnie zazdrośni o siebie co prowadzi do spięć między nimi. Rozmawiałem chwilę z Nixem zanim pojechali na wybrzeże. Zdziwiłabyś się ile z tego co mówił dotyczyło samego Guido. Nix zaś ma głowę na karku i potrafi zachować zimną krew w stresowych sytuacjach. Myślę, że świetnie mógłby mnie zastąpić a ciężar dyskusji między mną z Guido a Nixa i Guido to w ogole inna kategoria. Sądząc zaś po tym co mówił Nix, Guido choć też się do tego nie przyznaje jednak bierze pod uwagę to co mówi Nix. Tylko musi dbać by to się nie wydało przed innymi. I na swój sposób obydwaj się również szanują nawzajem no i uznają swoją wartość. To niestety jednocześnie sprawia, że traktują tego drugiego jako potencjalnego konkurenta co znowu prowadzi do spięć między nimi. Niemniej mimo wszystko myślę, że współpraca między nimi dwoma mogłaby podziałać na nich obydwu bardzo stymulująco. Guido brakuje wojskowej i specjalistycznej wiedzy chociaż nadrabia to świetnie dobierając sobie ludzi którymi może to sobie zrekompensować. Nixowi brakuje jeszcze pewności siebie i doświadczenia w zarządzaniu większymi grupami ludźmi. Obydwaj jednak zdradzają cechy lidera i lojalności względem swoich ludzi i wartości w które wierzą. Co daje im niesamowitą motywację i siłę którą inni wyczuwają i dlatego ich do siebie przyciągają. Myślę, że to wszystko warto wziąć pod uwagę, Alice. - Tony wszedł na swój typowy omawiający zagadnienia ton w którym płynnie omawiał kolejne sprawy aż do wyczerpania tematu. W końcu jednak nawet jego słowotok musiał się skończyć i wreszcie zamilkł.

W powietrzu pojawiały się nowe zestawy danych, propozycje i tylko głupiec nie słuchałby ich, skoro zostały wypowiedziane przez kogoś pokroju Tony’ego. Miał rację, jak zawsze. Potrafił rzucić nowe światło na stare problemy, ukazując je pod kompletnie nowym kątem. Ubierał w jasne sformułowania to, co chodziło po rudej głowie dość nieśmiało, nie umiejąc nabrać werbalnej formy.
- Więc Nix plotkował o Guido, kiedy ten nie słyszał - pozwoliła sobie na zaczęcie od lżejszego tematu, przepijając kwestię ciepłym naparem z kubka, zaś w myślach zanotowała aby wreszcie zorganizować sobie własny termos, gdy tylko nadarzy się sposobność. - Z ciekawości… co mówił? - uniosła kark aby móc spojrzeć opiekunowi w oczy, przy okazji przyklejając się do jego piersi na podobieństwo niewielkiego pąkla u majestatycznego wieloryba.
- Porozmawiam z nimi, gdy Pete wróci. Mówiłam im, że są podobni i współpracując więcej zyskają… ale kto by tam słuchał nawiedzonych pacyfistów - mruknęła z przekąsem, moszcząc się wygodnie pod pazurowym ramieniem. Chłód odpuścił, przynajmniej chwilowo, dzięki czemu szło złapać głębszy oddech przed nadciągająca milowymi krokami nową awanturą.
- W Bunkrze jest pan Patrick, Baba o nim opowiadał. - zaczęła nagle kompletnie z innej beczki - On też myślę… mógłby rzucić nieco światła na dane z dysku. Kwestia dogadania i odnalezienia go. Martwię się o niego, tato. Ostatnio gdy się widzieliśmy był ranny i szedł na zwiad, sprawdzić kutry z bliska. Od tamtej pory zero kontaktu - posmutniała, spuszczając wzrok na trzymany oburącz kubek - Nix to dobry człowiek. Lojalny, ciepły… kochany. Troszczy się nawet o te irytujące elementy krajobrazu. A Guido… - na bladej twarzy pojawił się uśmiech i cień kolorów - Mówiłam ci, że jest wyjątkowy. Bywa porywczy, przyznaję. Ale… cóż. Skoro jest moim mężem winnam go bronić i stawać po jego stronie cokolwiek by się nie działo, prawda? Nie każdy miał tyle szczęścia aby pobierać nauki od ciebie - parsknęła cicho, odstawiając pusty kubeczek na podłogę - Jedziesz z nami na Wyspę, tato? Czy… zostajesz tutaj? Nie będę ukrywać, że wolałabym się nie rozdzielać. Nie chcę znowu cię zgubić.

- Och, młoda damo…
- przybrany ojciec nieco cofnął głowę jakby chciał spojrzeć na siedzącą przy nim córkę z nieco lepszej perspektywy. Udało mu się przybrać ton żartobliwej wersji tony i zwrotu jakiego zwykle używał jeśli musieli o czymś poważnie porozmawiać i to zwykle o niczym przyjemnym.
- Jeśli pojadę któż przybędzie ci na ratunek w krytycznym momencie jeśli nie twój genialny staruszek? - zapytał kpiącym tonem żartując z samego siebie i swojego poważnego zazwyczaj nastawienia do wszystkich i wszystkiego.
- Co do Guido obawiam się, że stawałabyś po jego stronie nawet jakbyś nie była jego żoną. Zawsze stawałaś po stronie potrzebujących. - dodał miękkim tonem całując dziewczynę w czoło.
- Poza tym Boomer jest w tej chwili wyłączona z akcji i potrzebuje opieki. A ja jestem ich dowódcą. No i myślę, że dobrze jest tutaj trzymać rękę na pulsie. - rozejrzał się dookoła gdzie przez szyby i ulewę były widać ciemne bryły budynków i ulic.
- O Babę się nie martw. Na pewno się jakoś urządził. Może po prostu odpoczywa co jest prawdopodobne jeśli był ranny. - wrócił tematem do wielgachnego mutanta porośniętego futrem i o gadzich nogach.
- Z tym nie słuchaniem mam nadzieję, że to autoironia i taki żart. Ciebie młoda damo trudno nie słuchać. I też masz silny charakter i wierzysz we własne wartości. Dlatego trudno cię przekonać tak samo jak tych dwóch ananasów. Dlatego się ścieracie i będziecie się ścierać. Przede wszystkim z Guido. Po prostu macie inne punkty widzenia, doświadczenia i wartości a każde chce postawić na swoim. Kompromis jest oczywiście możliwy niemniej trzeba do tego umiejętnie podejść. I jestem przekonany, że on też nie traktuje cię jako przelotnej miłostki co wyraźnie wskazują jego obecne działania. Bo po tobie widzę, że się w nim zabujałaś na amen ale nie byłem z początku pewny jego motywacji. Kompromis wydaje mi się najłatwiej osiągnąć jeśli zostawicie sobie osobistą przestrzeń życiową, swoją specjalizację w której jesteście mocni i będziecie wspierać te drugie w jego działaniach. Wówczas myślę, jest szansa na stabilne porozumienie na partnerskich warunkach. - sztabowiec płynnie przeszedł do omawiania związku swojej przybranej córki z facetem jakiego poznał może dobę temu, ostatniej nocy. I mówił podobnie jak omawiałby taktykę jakiejś bitwy, wojny czy kampanii niemniej wydawał się przekonany o tym co mówi.
- A co do Nixa no to złożył porządny wojskowy raport jak na oficera Pazurów przystało. Więc myślę, mam przyzwoity chociaż jeszcze niepełny obraz tego do czego doszło tam na bagnach. I tutaj Nix niczemu nie uchybił i stwierdzenie, że “plotkował” jest mocno na wyrost. Nie, nie to nie to. - pokręcił przecząco głową na znak, że jednak patrzy na to z innej perspektywy.
- Interesujące jest jednak to jak mówił i to czego nie mówił. No i moje własne obserwacje z wcześniejszych poczynań i zachowań tych dwóch ananasów. Widzę też, że Nix przeżywa kryzys. Rozdziera go powinność żołnierza i oficera a męża. Gdyby doszło w tej chwili do sytuacji albo - albo naprawdę trudno mi oszacować jak mógłby się zachować. I wcale nie zazdroszczę mu tej sytuacji. - Tony zdawał się poddawać swojej ulubionej pasji analizowania dostrzeżonych faktów, zebranych informacji, i posiadanych danych oraz starać się z tego wysunąć odpowiednie wnioski na przyszłość.

- Ależ tatusiu… - Lekarka odwzajemniła parodystyczny ton, udając pełną powagę zarówno w tonie jak i spojrzeniu - Myślę, że tak kluczowa persona kadry szkoleniowej Pazurów powinna bardziej na siebie uważać, nie tylko ze względu na jej pozycję lecz również zbliżającą się emeryturę. Sam powiedziałeś, że przejdziesz na nią dopiero, gdy zostaniesz dziadkiem, a jak sam zauważyłeś kochamy się z Guido... bardzo. I szczerze i tak, masz absolutną rację. Lepiej jest, gdy nie wchodzimy w swoje kompetencje. Wtedy praktycznie oboje... mówimy ludzkim głosem. Gdy konflikt ustanie i nadejdzie przerwa na złapanie oddechu powinniśmy iść na obiad rodziny. We trójkę. Lepiej się poznać, zrozumieć- na koniec prawie wybuchła szczerym śmiechem, jednak ostatkiem sił udało się jej powstrzymać chichot. Podniosła się na kolana i wyciągnąwszy raniona ku górze, objęła masywny kark, by finalnie pozostawić czuły pocałunek na łysej skroni. Otaczał ich cyklon kłopotów, oni zaś w tej chwili znaleźli się wewnątrz jego oka, chłonąc pozorny spokój o bardzo krótkiej dacie przydatności do spożycia.
- Musimy zorganizować sobie sposób komunikacji. Krótkofalówki? Częstotliwość radiowa? CB radio? - rzuciła parę pomysłów, przyglądając się przeznaczonym dla rodziny skrzynkom. Leki i żywność. Rzut oka wystarczy aby wiedzieć iż będzie niewystarczająco… lecz lepsze to niż nic. Ruda dziewczyna miała dodać coś jeszcze, nie zdążyła.
Nagły atak lęku zacisnął lodowato zimne szpony wokół jej gardła, dusząc i przytrzymując w miejscu. Potrzebowała dziesięciu sekund przyklejenia do ojca wraz z monotonnym głaskaniem po włosach, aby wrócić do sprawności psychofizycznej.
Coś wymyślą, nawet mimo całego zła które już się wydarzyło oraz zmarnowanych szans. To naturalne, że ludzie popełniają błędy i upadają. Czasami wystarczy odnaleźć w sobie odrobinę siły, podnieść się i iść dalej. Ale czasami trzeba wziąć do ręki zapałki, podpalić całe dotychczasowe życie i spokojnie zaczekać, aż spłonie. A kiedy zostanie po nim jedynie garść popiołu, zacząć budować wszystko od nowa.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline