Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2018, 22:21   #13
BloodyMarry
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Powietrze śmierdziało gorącem, kiedy sprawne ręce profesora dzierżące młotek wbijały wspinaczkowe kołki prosto w szczelinę skalną pionowego urwiska. Powoli, kołek za kołkiem archeolog zbliżał się powoli do krawędzi. Jego niewielka postura i zwinne palce, a także ogon którym potrafił balansować powodowały, że wspinaczka za pomocą kołków to była niemalże spacerkiem. Długim jednakże, bo stojąc na szczycie pionowej skały widział, że już tylko przedziwni słudzy wodnego genasi zostali na brzegu podwodnej rzeczki, trwożnie zerkając to na wodną toń, to na jasny punkt za ich plecami. Kobold rzucił linę, umożliwiając reszcie stosunkowo bezpieczną wspinaczkę, aż wszyscy znaleźli się na samej górze. Alladien podniosła rękę, w której trzymała jeden z kamieni, wziętych z podłoża chodnika. Świecił jasnym światłem.
Czas był najwyższy bo strop jaskini okazał w końcu kres swoich możliwości, a skała, drażniona płomienistą kulą niczym zwierz raniony pociskiem z krasnoludzkiej rusznicy w końcu poddała się. Ogromny blok skalny oderwał się z sufitu jaskini, wraz z płonącą wciąż kulą, aby opaść na piaszczyste dno jaskini, z ogłuszającym łoskotem, który niemalże rozsadził wasze uszy. Wszystko na moment zniknęło w chmurze dymu i pyłu, potem pojawiła się na moment ogromna kula ognia, która rozrzuciła dokoła deszcz odłamków.


Profesor, który próbował wcześniej odwiązać linę poczuł ukłucie w ogon, kiedy odłamek skalny wyrzucony siłą podmuchu przeciął mu skórę, kalecząc boleśnie. Kargara coś uderzyło w plecy, metalicznie zazgrzytała kolczuga, której oczko przebił właśnie całkiem niemały odłamek skalny.
Daivyn, który wchodził jako ostatni i wciąż znajdował się bardzo blisko krawędzi złapał się za rękaw, rozcięty kolejnym odłamkiem. Na dłoni zobaczył swoją krew...

Przez moment wszystko się uspokoiło, ale to jeszcze nie był koniec. Ziemia wciąż drżała, początkowo nie było to odczuwalne dla nikogo, poza koboldem. Potem już wszyscy mogli odczuć, że coś jest nie tak, kiedy cała półka skalna na której stali zaczęła się chwiać, niczym tandetnie zbudowany balkon.
Kobold który chwilę wcześniej zapragnął uwolnić swoją linę z kołków, zobaczył coś, co kazało mu natychmiast rzucić się między stalaktyty, rzucając wpierw ostrzeżenie reszcie i porzucając ten element ekwipunku. Kobold nie wychował się w jaskiniach. Większą część swojego życia spędzając w cywilizowanych warunkach. Jednak instynkt pozostał, i kiedy profesor zobaczył powiększające się pęknięcie pod jego nogami, i poczuł te charakterystyczne kołysanie pod stopami, wiedział, że nie zostało już wiele czasu. I absolutnie nie ma czasu na linę.
Awanturnicy rzucili się w najeżony stalaktytami i stalagmitami korytarz. Najszybciej poradził sobie profesor i leśne elfy. Kobold po prostu smyrgnął pod nogami swoich towarzyszy, zwinnie unikając spadających z góry odłamków skalnych. Aurora i Daivyn również zręcznie przeskakiwali pomiędzy stalaktytami, a ich długie nogi niosły ich szybko i pewnie po huśtającym się na wszystkie strony korytarzu. Dużo gorzej jednak miał człowiek i aasimarka. W ciężkich pancerzach, obciążeni swoim sprzętem, i według elfich i koboldzich standardów zbyt ciężcy i niezgrabni na wąskie przejścia w jaskiniach, po prostu brnęli desperacko, kalecząc dłonie o ostre krawędzie skał. Stopy ślizgały się im na wilgotnych kamieniach podłoża, ale brnęli naprzód. Za nimi natura upomniała się o swoje. Półka skalna na której chwilę temu stali zniknęła w kłębach dymu i pyłu, waląc się dziesiątki stóp w dół, w ciemność. Stalaktytowo–stalagmitowe zęby urywały się, i spadały na siebie, rozbijając się, a chodnik kurczył się niczym szczęki jakiegoś prehistorycznego monstrum. Kobold i elfy pierwsze wybiegły z chodnika. Kobold zajęczał desperacko, widząc jedynie ciemną otchłań pod kolejnym urwiskiem, na którego brzegu stanęli. Kargar i Alladien wytoczyli się z chodnika, wpadając na stłoczonych na półce kamratów. Kobold zdołał jedynie pisnąć, kiedy pierwszy spadł w dół, prosto w ciemność. Elfy, których równowagę zakłóciło dwoje turlających się po podłożu ciężkozbrojnych przez chwilę chwiało się na krawędzi, jednak pod stopą Aurory zarwała się kolejna część chodnika, Daivyn zaś po prostu poślizgnął się na mokrym kamieniu i spadł tuż za elfką. Kargar i Alladien nie kontrolowali nawet swojego upadku, kiedy staczali się za towarzyszami prosto w ciemną przepaść.

Przez chwilę znów towarzyszyło im te same uczucie ciągnięcia od wewnątrz, jakby ktoś próbował zwinąć ich od środka. Coś mlasnęło lepko i znów poczuli huśtanie. Jednak tym razem o wiele łagodniejsze i było nawet przyjemne. Podłoże na które spadli było miękkie, jakby jedwabiste niczym poduszki. Przez chwilę poczuli ulgę, bo wciąż żyli i mieli się dobrze. Jednak kiedy kobold zapragnął wstać, lepka maź która pokrywała huśtające się podłoże na które spadli zmroziła ponownie krew w jego żyłach. Daivyn szarpał się bezsilnie, próbując odkleić swoje ramiona od lepkiego podłoża. Aurora również próbowała się uwolnić i ona jako pierwsza dostrzegła błyszczące w świetle kamienia Alladien oczy. Mnóstwo oczu…


Kargar pomimo upadku nie dał się zaskoczyć bestii. Pewnymi, mocnymi szarpnięciami rozerwał pajęczą sieć, po czym zwrócił desperackie spojrzenie na olbrzymiego pająka, który śmiał potraktować ich jak jakieś muchy. Widząc, że nie jest w stanie szybkim ruchem doskoczyć do potwora, pomógł smukłej elfce wydostać się z oplątującej ją sieci. Jednak potwór poruszając się pewnie po swojej pułapce, rzucił się na Aurorę, która po ugryzieniu obrzydliwych szczękoszczułek potwora opadła bezwładnie.
Wielki Pająk ruszył naprzód. Mimo, iż był wielkości konia, sieć niemal nie uginała się pod jego ciężarem, kiedy delikatnie przestawiał kończyny, sunąc po swojej klejącej pułapce. Stwór pochylił się nad Aurorą, wyczuwając łatwą ofiarę, a być może zapach który znał. Szczękoczułki załomotały o siebie, kapiąc jadem i ukąsiły dziewczynę boleśnie w ramię. Elfka poczuła przeraźliwy, paraliżujący ból. Na chwilę straciła przytomność, ale krążąca w jej krwi toksyna nie pozwalała jej umrzeć.
Alladien wstała i rozeznała się szybko po sytuacji. Kiedy ujrzała padającą elfkę, wypowiedziała modlitwę.
- Ixion winien być twą ostoją!
Efekty były bardziej niż zadowalające. Rana Aurory niemal całkowicie się zasklepiła, jednak niestety ta ciągle była sparaliżowana jadem bestii. Nie chciała jednak poprzestać ledwie na łagodzeniu skutków agresji tej bestii, ale również na przytemperowaniu jej temperamentu.
- Przepadnij, nieczysta bestio!
Zwierzę otoczył święty ogień, któremu mimo zręczności ofiary udało się ją zranić.
Kobold, nie dorównując reszcie towarzyszy siłą, szarpał się jedynie bezradnie w sieci, niczym mucha czekająca na śmierć.
Elfka poczuła lekką ulgę, gdy zaklęcie Alladien zasklepiło jej ranę, jednak dalej nie miała kontroli nad swym ciałem. Jej sparaliżowane usta nie mogły nic powiedzieć, jednak jej umysł krzyczał ogarnięty strachem, że ten wielki pająk znajduje się dosłownie obok niej, a ona nie jest w stanie nic zrobić.
Daivyn szarpnął się raz i drugi.
Być może kleju na niciach było mniej, albo szczęście mu dopisało, w każdym razie udało mu się wyrwać z pajęczej pułapki. Zerwał się na równe nogi, gotów do walki z bestią. By jednak nie spotkał go los Aurory, przesunął się nieco, by między nim a pająkiem znalazła się znacznie od niego lepiej uzbrojona i opancerzona aasimarka.
Kargar, widząc, jak święty ogień kapłanki rani potwora, wyciągnał zza pleców swojego najlepszego druha. Zamaszyste cięcie trafiło pająka, z którego pociekła posoka, ten jednak zrewanżował się natychmiast i tym razem zacisnął paskudny pysk na lewym ramieniu wojownika, szukając luki w jego kolczudze. Kargar zacisnął zęby, czując jak trucizna pali jego ramię, zachwiał się, ale w przeciwieństwie do Aurory utrzymał się na nogach.
Kapłanka, zrzuciła ciążący jej plecak, starając się uważać, aby ten nie spadł w przepaść. Następnie podeszła do pająka, walcząc z lepką substancją oklejającą pajęczynę. Spojrzała raźnie w oczy bestii i wymierzyła jej celny cios swoją wierną maczugą.
Keek nadal próbował się wyszarpać - nadal z takim samym efektem. W duchu dziękował, że pająk zainteresował się większymi celami.
- Dobrze przynajmniej, że to nie wąż!
 
BloodyMarry jest offline