Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-08-2018, 23:17   #17
MatrixTheGreat
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Na krawędzi
W tym czasie kobold szybko rozprawił się za pomocą sztyletu z grubymi linami z pajęczyny. Z ostatnim kokonem spadł prosto na pozostałe dwa, które poturlały się ku środkowi pajęczyny. Przeszukanie tych dziwnych worków nie pozwoliło znaleźć żadnej mikstury, o ile nie liczyć lekko nadpleśniałego bukłaka przy pasie jednej z ofiar pająka. Te bowiem znajdowały się w sieci. Pierwszy worek zawierał chyba jeszcze żywego goblina, który dostał wydawało się znacznie większą dawkę trucizny co Aurora. Był siny, a jego fioletowy od toksyny język wystawał z paszczy pełnej pożółkłych zębów. Goblin wydawał się nie mieć nic przy sobie, poza sakwą ze skóry pełną bezużytecznych bibelotów i sakiewki, w której znajdowało się dwanaście pogiętych, miedzianych monet nieokreślonego pochodzenia. Drugą ofiarą pająka okazał się człowiek, który również napompowany został trucizną. Ten jednakże, musiał umrzeć stosunkowo niedawno, bo jego kończyny wciąż zachowywały pewną giętkość, co szybko zauważył profesor. Gdyby nie był taki napuchnięty, być może dałoby się zdjąć elementy ładnej, skórzanej zbroi, jednak ta miejscami powyginała się, a paski wcięły się w martwe ciało, czynią przedsięwzięcie ryzykownym i wybitnie mało atrakcyjnym. Człowiek jednak miał przy sobie sakiewkę zawierającą garść srebra. Równo szesnaście srebrnych monet leżało teraz na dłoni kobolda. Człowiek miał też na szyi kawałek bursztynu na skórzanym rzemieniu, ozdobę niewielkiej wartości. Ostatnia ofiara była częściowo pożarta przez pająka który najwyraźniej otoczył ją kokonem niczym kanapkę odłożoną na później. Nie miała głowy, sporej części barków i jednej dłoni. Gnił już, a od sinego od trucizny mięsa bił nieprzyjemny, słodkawy odór. W zagłębieniach ubrania i resztek kolczugi można było dojrzeć różowe robaki, które próbowały ucztować na trupie, jednak żaden nie przeżył tego posiłku. Trup miał jednak bardzo ładnie wykonany pas ze srebrną sprzączką, który dosyć fortunnie nie dotykał przegniłego już ciała i dał się w miarę bez problemów ściągnąć.
Kargar minimalnie wzdrygnął na widok częściowo pożartego trupa, ale widział już na wojaczce wiele paskudnych widoków, nie powstrzymało go to więc od przeszukania zwłok.
- Chyba jednak warto było sprawdzić - powiedział do kobolda, z zadowoleniem wkładając pas ze srebrną sprzączką do plecaka i podając Keekowi wisiorek z bursztynem..
- Ten goblin chyba jeszcze żyje, może ma jakieś informacje? Znam ich język. - Podrapal się po głowie, po czym przerzucił sobie goblina przez plecy.

Kobold i wojownik, porzuciwszy pomysły na zbadanie pajęczego gniazda, musieli w końcu dołączyć do towarzyszy, czekających w korytarzu nad sparaliżowaną druidką. Po dłuższej chwili czekania na kamiennym podłożu jaskini, druidka mogła w końcu rozmawiać. Początkowo powoli, i z wielkim trudem, ale w miarę, jak odzyskiwała władzę nad językiem po kilku chwilach mówiła już całkiem sprawnie, choć członki wciąż odmawiały jej posłuszeństwa.

- Proponowałbym iść dalej - powiedział Daivyn. - Auroro, fakt, czujesz się coraz lepiej, ale nie wiadomo, kiedy będziesz się mogła ruszać. Pomożemy ci iść tak długo, aż wreszcie nie staniesz na nogi.
- W obecnej sytuacji i tak nie mam innego wyjścia jak na to przystać. - Uśmiechnęła się trochę pochmurnie. - Tak że, o ile mnie tu nie zostawicie, to idę na każdy plan - dodała. Czuła się niezręcznie będąc ciężarem dla kogoś, kogo przed chwilą poznała, ale w tej chwili ich pomoc była jej niezbędna.
- Nie po to wyrwaliśmy cię z łap pająka, by teraz cię zostawić w jakimś zapomnianym przez bogów korytarzu - odpowiedział.
- Patrzcie, w jednym z kokonów był goblin, jeszcze żyje. - Kargar przerwał im rozmowę. - Alladien pomożesz mi go ocucić, może ma informacje o tym miejscu? - Najemnik zastanawiał się czy z tej zdobyczy będzie jakiś pożytek.
Kobieta skinęła jedynie głową, po czym powiedziała:
- Aurora szybko zdrowieje, pewnie za niedługo da radę sama chodzić. Co do goblina… Nie wiem. Pokaż mi go. Najwyżej wywleczemy go na powierzchnię i tam się przygotuję do wyleczenia go. Nie z trucizny, żeby nie było. Z samych ran.
- Ciekawe czy on też znalazł się tu w taki sam sposób jak my. - Druidka zastanawiała się.
Wystarczyło jedno spojrzenie kapłanki na zatrutego goblina aby stwierdzić, że zaaplikowano mu tyle trucizny, że leczenie go nie ma najmniejszego sensu. Toksyna trawiła go już od środka i jakakolwiek interwencja medyczna zakończyłaby się prawdopodobnie jego śmiercią.
- Zostawimy go tak - spytał Daivyn, gdy Alladien podzieliła się swoimi spostrzeżeniami - czy skrócimy jego męczarnie?
- Jeżeli nie można mu pomóc w żaden inny sposób, to chyba najlepiej ukrócić mu cierpień - odparła leżąca na ziemi Aurora. Bardziej jednak niż współczucie dla goblina, odczuwała ulgę, że nie skończy tak jak on.
- Niestety, wydaje mi się że macie rację - westchnęła ciężko Alladien. - Gdybyśmy tylko przybyli tu wcześniej…
- Jakbym wcześniej miała wybór, to osobiście w ogóle nie chciałabym tu przybyć… - rzuciła Aurora, która powoli odzyskiwała czucie w palcach, jednak dalej nie była w stanie się poruszać.
- Dobra, ja się na medycynie nie znam jak wy - odrzekł Kargar na słowa Alladien i Aurory, nieco rozczarowany. - W takim razie nie ma sensu, by tak konał. Widzę, że wracasz do siebie- skinął głową w stronę elfki. Oprócz tego w kokonach były tylko zwłoki, parę monet znaleźliśmy.
Daivyn w ostatniej chwili powstrzymał się przed rzuceniem paru słów na temat ewentualnego cudu, co z pewnością przedłużyłoby cierpienia goblina, a jako że nie widział żadnych sprzeciwów, zabrał niedoszły posiłek pająka z oczu obu pań, po czym skrócił męki biedaka. *

Podążyli korytarzem, ufni w umiejętności kobolda który powinien posiadać nieco większą wiedzę o podziemnym świecie. Korytarz wił się to w jedną, to w drugą stronę, miejscami schodząc bardzo stromo w dół, a miejscami trzeba było niemalże wspinać się, co było utrudnione ze względu na niesione ciężary. Miejscami trzeba było przerąbywać się przez częściowo podarte, ale jeszcze całkiem gęsto rozsiane pajęczyny, najpewniej pozostawione przez ich niedawnego przeciwnika. Bystre oczy awanturników odnajdywały gdzieniegdzie zmurszałe kości jakichś istot, rozrzucone między kamieniami. Próżno jednak szukali jakichkolwiek cennych przedmiotów – najpewniej strawionych przez pająka, a może zrabowane już przez istoty podróżujące przez te korytarze. Kimkolwiek oczywiście mogli być. Pazury kobolda nie raz ślizgały się po gładkich kamieniach, przegradzających czasem jaskiniowy chodnik, i nie raz i nie dwa serce upadało w awanturnikach, widząc niewielką postać kobolda który wskazywał im dziurę, przez którą niepodobna wydawało się przecisnąć. A jednak krok za krokiem, uparcie szli naprzód.
Aurora rozglądała się dookoła, niesiona przez aasimarkę.
- Myślisz, że profesor jaszczurek jest pewien, że dobrze idzie? - spytała tak by kobold nie usłyszał. - O mogę ruszać ręką! - uniosła dłoń przed twarz i zaczęła ruszać palcami.
- Jeszcze trochę i staniesz na własnych nogach - zapewnił ją idący tuż za nią elf.
- Mam nadzieję… Bycie noszoną niczym małe dziecko jest odrobinę… upokarzające - odparła.
- Wybacz, gdybym potrafiła pozbyć się tego jadu, zrobiłabym to z wielką chęcią, naprawdę - rzekła Alladien.
- Jak się zmęczyłaś, ja mogę trochę ją ponieść - wtrącil Kargar.
- Wierzę, Auroro... chociaż w niektórych sytuacjach być noszonym to ponoć przyjemność - odpowiedział.
- Nie przeczę, niestety jedyna osoba, w której ramionach czułam się dobrze, nie żyje - odparła sucho. - Ale chwilowo mamy większe zmartwienia, na przykład wydostanie się stąd - dodała już trochę milszym tonem. Przecież ani elf, ani reszta jej nowych towarzyszy nie była temu winna.
- Znam to uczucie. - Ton elfa był równie suchy. - Ale, jak na razie, korytarz nie broni nam przejścia rękami ani nogami. Możliwe, że tą drogą przyszły ofiary pająka.
Odruchowo rozejrzał się dokoła, jakby w poszukiwaniu śladów bytności innych osób.
- Najgorsze w takich sytuacji są te krążące po twojej głowie myśli, że to twoja wina. Że gdybyś zrobiła to albo tamto, do całej sytuacji by nie doszło. - Głos aasimirki załamał się na chwilę. - Prawda jest taka, że nie powinnaś się tym zadręczać - dodała, chcąc szybko skończyć temat.
Elfka trwała chwilę w milczeniu, było jej głupio, że potraktowała bogu ducha winnego łucznika w tak nieprzyjemny sposób.
- Prze… przepraszam. - te słowo nigdy nie przechodziło jej łatwo przez gardło.
- Nie powinnam tak na ciebie naskakiwać, ale jak widać dziś nie jest mój najlepszy dzień…
Daivyn machnął ręką.
- Nic się nie stało - skłamał. - Masz prawo być zła na cały świat - dodał.
- Nie prawda… - westchnęła. - Wy niczym mi nie zawiniliście, a wręcz uratowaliście mnie, chociaż wcale nie musieliście. Równie dobrze mogliście mnie tam zostawić, jednak nie zrobiliście tego - dodała.
- Po pierwsze - nie zostawia się towarzysza broni - odparł. - A po drugie... gdyby nie ty, to ta walka mogłaby się znacznie gorzej skończyć.
- Ty chyba żartujesz, nie zdążyłam go ani razu zaatakować. - Druidka odparła ze zdziwieniem.
- Odwróciłaś jego uwagę i to wystarczyło. A poza tym.... Wyobrażasz sobie, że nieślibyśmy przez te korytarze Kargara? - dodał z uśmiechem.
- Tak… to mogłoby być trudniejsze do wykonania. - Uśmiechnęła się.
- Mam tylko nadzieję, że moja rola nie ograniczy się do bycia wabikiem na potwory. -
Skrzywiła się trochę na myśl o tym.
- Staniesz na nogi i pokażesz, że to nie jest twoja rola w naszej małej grupce - zapewnił ją elf
- Miałaś pecha, pająk zaatakował pierwszą osobę z brzegu, która została schwytana w sieć - mruknął wojownik, którego narzekanie elfki zaczęło już męczyć. Jego zdaniem powinna się cieszyć, że uszła z życiem.
- Taaa… Co do nóg... Alladien, mogłabyś postawić mnie na ziemi? Zaczynam znowu czuć, że posiadam nogi. Chcę sprawdzić, czy jestem w stanie stać. - Elfka spytała kapłankę.
- Tylko uważaj, ślisko tu tak, że po tej pajęczynie łatwiej się już szło - rzekła Alladien, pomagając elfce stanąć. - Cieszę się, że na dłuższą metę nic ci nie jest.
- Dzięki za pomoc - uśmiechnęła się do anielskiej kapłanki, ostrożnie stawiając nogi na ziemi, cały czas podpierając się na aasimarce. - Chyba zaczynają działać, ale póki co nie dam rady iść samodzielnie…
- Jeszcze trochę i wrócisz do formy - stwierdził elf. - Na szczęście nie będzie to nauka od początku, bo musiałbyś zacząć od raczkowania.
- Jedyne sytuacje, kiedy będę mogła chodzić na czworaka, to w postaci jakiegoś jaguara czy niedźwiedzia gdy już nauczę się przybierać zwierzęce formy - uśmiechnęła się.
- Druidka? - Daivyn spojrzał na nią z cieniem zainteresowania. - Niewielu druidów miałem okazję spotkać.
- Tak, dokładnie. - Aurora potwierdziła domysły elfa.
Daivyn przez moment zastanawiał się, czy Aurora ma zwyczaj definitywnego ucinania tematów. Zdecydowanie za mało wiedział o druidach, by prowadzić dyskusję na ten temat.
- Interesuje cię coś konkretnego, jeśli chodzi o druidów? - spytała elfka widząc zainteresowanie łucznika.
- Ach, sama tylko słyszałam o druidkach. Dbanie o życie, roślinność, zwierzęta i balans… Szkoda że nie wszyscy podążają tą ścieżką. Świat byłby wtedy lepszym miejscem - rzekła Alladien.
- Powiadają, że dużo łatwiej trafić na czarownika czy innego maga, niż na druida - stwierdził elf. - No ale czasami takie spotkanie nie jest zbyt przyjemne. Niektórzy druidzi wolą las i zwierzęta. Wtedy krzywym okiem spoglądają na dwunożnych intruzów, nawet jeśli ci tylko przechodzą przez las.
- Nie dotyczy to wszystkich, ale niektórzy dają nam powody, żeby lubić ich mniej niż drzewa czy ptaszki. - Druidka odparła półżartem.
- Takiej druidce, co bardziej lubi roślinki, to się nawet bukietu kwiatów nie daje - zażartował.
- Sama sobie nazbiera. - Druidka odpowiedziała na żart, żartem. - Zresztą nie mówiłam o nikim z was. Nie znam was, nie mnie was oceniać. Poza tym ocaliliście mi życie.
- Drobiazg - rzekła kapłanka.
- Nie sądzę, by Aurora też tak uważała. - Elf pokręcił głową, lekko się przy tym uśmiechając.
- Elfy mogą żyć po kilkaset lat, zakończyć żywot w wieku sześćdziesięciu to w przypadku elfa marnotrawstwo. - Aurora uśmiechnęła się do swoich rozmówców. - Także racja, to nie dla mnie była drobnostka. Chcę jeszcze trochę pożyć.
- To są słowa, pod którymi mogę się podpisać obiema rękami - powiedział Daivyn, który od Aurory był jeszcze młodszy. - Nawet w dwóch językach - dodał żartem.
Aurora próbowała stawiać pierwsze kroki, wsparta na ramieniu aasimarki. Przebierała zesztywniałymi nogami niczym nowonarodzony źrebak stający po raz pierwszy na nogi, klnąc przy tym siarczyście w elfickim języku.
Daivyn skinął z uznaniem głową, jako że słownictwo Aurory było zdecydowanie barwne i nawet on nie znał paru określeń... co zapewne było spowodowane wychowaniem w nieco innym środowisku.
Aurora spojrzała na Daivyna i uświadomiła sobie właśnie, że on przecież też jest elfem i zrozumiał każde wyrzucone z jej ust słowo. Jej zawstydzona twarz zarumieniła się.
- Przepraszam z moje… słownictwo. - zwróciła się do elfa dalej w ich rodzimym języku.*
- Może trochę niekonwencjonalne - Daivyn zachował poważną minę - ale całkiem zrozumiałe w tej sytuacji - odparł w tym samym języku.
 
MatrixTheGreat jest offline