Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2018, 13:04   #12
Jaśmin
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Następna noc, dwadzieścia cztery godziny po pamiętnej kolacji, nadeszła szybciej niż można było się spodziewać.
Pozornie wszystko było jak wcześniej. Księżyce, gwiazdy i lampy uliczne roztaczały swój blask, a spacerujący po ulicach i placach obywatele dodawali do tej sceny szmer swych głosów. Ale mimo tej zwyczajności coś było inaczej.
Można było dojść do wniosku, że scena zyskiwała na wyjątkowości gdyż, być może, widzieliście ją ostatni raz.
Drzwi Płaczącej Baszty uchyliły się tego wieczoru czterokrotnie, za każdym razem inna okryta płaszczem postać wślizgiwała się do środka, uprzejmie witana przez gospodarza i jego ucznia. Każdy gość prowadzony był do pierwszej nadziemnej gdzie na stole stała karafka i sześć kielichów, które to miały umilić oczekiwanie. Zapach tytoniu i szmer głosów unosiły się nad stołem niczym aromat dobrej wiadomości.
I wreszcie wszyscy goście zebrali się razem. Nadszedł czas.
Denelor sprowadził grupę do podziemi baszty. To on oświetlał drogę, z jego dłoni buchały płomienie niczym z pochodni, rzucając na bazaltowe ściany cienie o ton od nich ciemniejsze.
Z każdym krokiem ciężar odpowiedzialności przygniatał was coraz bardziej. Nim dotarliście do stalowych drzwi, ozdobionych wizerunkiem otwartego oka, nikt już nie przerywał ciszy. Jedynymi dźwiękami były tupot butów, trzask płomieni magicznej pochodni i szelest oddechów. Oraz cichy klekot kości nieumarłych sług obu nekromantów, Herberta i Taggarena.
Jak poprzedniego wieczora prosił Denelor Taggaren pozostawił szkielety hydry i jej jeźdźców w swojej kwaterze.
"Rozumiesz, Taggarenie, słudzy muszą mieścić się w komnacie, a jak się przekonasz nie jest to dość duże dla twej pieszczochy pomieszczenie..."
Drzwi skrzypnęły i otworzyły się powoli.
Weszliście.
Pierwszym co rzucało się w oczy, centrum pomieszczenia, była jasna kula na trójnogu, migocząca zmiennym światłem. Odchodziły od niej przewody połączone z ośmioma koncentrycznie ustawionymi stalowymi fotelami, z których każdy był zwieńczony hełmem z przeźroczystym wizjerem. Każde z siedzisk zostało już wcześniej wyścielone wygodnym skórzanym pledem.
- To dla waszej wygody - mały czarodziej gestem zgasił magiczną pochodnię, na jeden jego znak umieszczone na hakach lampy, zapłonęły jasnym blaskiem wydobywając pomieszczenie z ciemności.
- Rozumiecie, wasze ciała spędzą w tych fotelach jakiś czas. Widzę, że tak jak prosiłem przynieśliście broń, zbroje i ekwipunek. Rozumiecie, to kwestia idei. Do sfery trafią wasze umysły, obleczone w tkankę waszego ego, ale ekwipaż pozostaje ekwipażem. Tak jak obiecałem, gdy traficie do wnętrza sfery, będą na was czekać wierzchowce i nieumarłe sługi.. A tu macie jeszcze dwoje towarzyszy.
Z dłoni czarodzieja wyleciała iskra, która przekształciła się w małą ognistą, skrzydlatą istotkę. Maleńki żywiołak wykonał kilka błyskawicznych ruchów, przyglądając się ciekawsko wszystkim obecnym. Po czym maleńka kobietka podfrunęła do Daryusa, nieoczekiwanie pocałowała go w policzek i zanurkowała w głąb jego piersi. Młody czarodziej poczuł przyjemne ciepło w sercu, niczym objaw szczerego uczucia.
- To jest Iskierka - Denelor mówił spokojnie - Oprowadzi was po mieście i jego podziemiach. A to - czarodziej wskazał kolejnego przywołańca - to jest Stuk Puk. Otworzy każde drzwi, które napotkacie.
Stuk Puk był stworem nieco większym od Iskierki, o skórze barwy gliny. Zeskoczył z dłoni czarodzieja i, po chwili wahania, wybrał Arretę. Podskoczywszy niczym wesz maluch znalazł się na dłoni kobiety, przeszedł pare kroków i wtopił się w jej ramię znikając z waszych oczu. Jedynym śladem było niewielkie zgrubienie na ramieniu Arrety.
- Jak mówiłem, będę was śledził i w odpowiednim momencie wyciągnę was ze sfery. Dla bezpieczeństwa waszym miejscem startowym będą wzgórza kilometr za granicą miasta. A pierwszym celem będzie pewne pomieszczenie w pobliżu przedmieść, w którym to znajdziecie dwa lustra. Jedno z nich prowadzi do podziemi, drugie służy za bramę do domu.
- Zajmijcie miejsca...

*****

Przejście do innej sfery przypominało Rodrikowi operację, którą przeszedł po zranieniu w jednej z batalii. Złożono go wtedy na stole operacyjnym i podano wywar makowy. Zdążył jeszcze powiedzieć - "Ale mi się nie chce spać...". I tyle zapamiętał.
Teraz było tak samo. Ledwie zdążyliście się ułożyć na fotelach, przyzwyczaić do ciepła i wygody pledu oraz zimnego dotyku stalowych podłokietników i ciężaru hełmu gdy Denelor klasnął w dłonie.
W jednej chwili wasze oczy oślepił błysk. Zgasł momentalnie zastąpiony przez ciemny lej, w który spadliście na łeb na szyję...

*****

Chłodny wiatr od morza. Smak soli na wargach. Ciepło słońca na odsłoniętych częściach ciała. Twardość ziemi pod stopami. Szum wrzosów i szept morskich fal.
Pierwszym co zauważyliście było słońce, ciemnoczerwone i opuchnięte, podświetlające chmury na barwę karmazynu. Najwidoczniej TUTAJ było późne popołudnie.
Staliście na porośniętym wrzosami wzgórzu. Przed wami...
Miasto, rozrastające się swobodnie we wszystkich kierunkach nie miało murów obronnych. Położone nad morzem, dwa - trzy kilometry od waszego obecnego położenia, pyszniło się zwartą zabudową. Miedziane i łupkowe dachówki migotały w blasku słońca, sklepy i kamienice ozdobiono licznymi maszkaronami i gargulcami. W przeciwieństwie do Ostrogaru tutaj miasto nie rozbudowywało się w górę. Zwarta zabudowa, ciasne uliczki, ponura atmosfera, migotanie odległego morza. Wszystko to przypominało raczej portowe miasto Gett-war-gar, drugie pod względem wielkości i bogactwa na Archipelagu Centralnym, siedzibę namiestnika zwanego Czarnoksiężnikiem. Tu jednak brakowało ruchu na przystani. W oddali nie można było byc pewnym, ale przy falochronie kołysało się tylko kilka niewielkich stateczków. Brakowało dziesiątków statków i okrętów, setek pracowników portowych oraz krępej cytadeli strzegącej Gett-war-garu od strony morza.
Najwidoczniej tu nie było potrzeby chronić sie przed piratami i konkurencją.
Ciszę przerwało końskie parsknięcie.
Zza krzywizny wzgórza wyłoniło się pięć rumaków. Mocne, zadbane, estetyczne stworzenia w prostych wojskowych rzędach. Jeden z nich, myszaty ogier, wyraźnie przewodnik stada, podszedł do Arrety i przyjacielsko szturchnął jaw ramię węsząc za...jabłuszkiem? Cukrem? Diabli wiedzą.
Wierzchowce zachowywały się przyjaźnie zupełnie jakby parę kroków od nich nie stało kilka ożywionych trupów, których zapach zwykle wystarczał do wzbudzenia paniki wśród zwierząt.
Tu nie było tego problemu.
Co niektórzy z was oderwali wzrok od koni i miasta by spojrzeć w przeciwnym kierunku. Porośnięte wrzosem wzgórza prowadziły przez wiele kilometrów w kierunku pierwszych gór, które to razem tworzyły masyw przewyższający nawet Masyw Tarczowy, najbardziej imponujący mur górski Archipelagu. Porastające masyw lasy ciągnęły się daleko wrzynając swe korzenie głęboko w kości skał.
Wyglądało na to, że jesteście wszyscy razem. Pytanie - co teraz?
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 11-08-2018 o 09:34.
Jaśmin jest offline