Detlef nie brał czynnego udziału w naradzie. Nie był wcześniej w okolicy, do której zmierzali, a poza tym nie widział sensu w dyskutowaniu z osobami wskazanymi jako przewodnicy. Ostateczna decyzja i tak należała do dowódcy, choćby była najdurniejsza. Takie były armijne zasady i armie khazadów wcale nie rządziły się innymi.
Thorvaldsson, a pewnie także Galeb, doskonale za to pamiętał jałową dyskusję przed opuszczeniem Karak Azul. Wtedy został thazorem na czas przeprawy przez podziemne chodniki, ale choć każdy z uczestników miał obowiązek zadbać o prowiant i oświetlenie na całą drogę, to w końcu niemal wszyscy zignorowali te sprawy i niemal przypłacili wyprawę życiem. Udało mu się jednak wyprowadzić ich na powierzchnię i bogowie przodkowie tylko wiedzą ile walk stoczyli z thagorraki i urkami zanim to nastąpiło.
Mając tamte wydarzenia na uwadze interesowało go właściwie tylko to, czy zapasy będą wystarczające i zaplanowano miejsca ich uzupełnienia. Z wrogiem można było walczyć, pokonać go siłą lub fortelem albo uciec. Z głodem i pragnieniem wygrać było nie sposób.
Miał jeszcze wątpliwości co do ich zadania. Napadanie na karawany z łupami Granicznych, jak ktoś z obecnych zauważył, o ile nie znajdą cennych i łatwych w transporcie kosztowności, nie pozwoli im na zdobycie majątku na tym procederze. Zawartość wozów trzeba będzie niszczyć, albo sami staną się łatwym celem dla rabusiów. Do tego blokada przełęczy. Status krasnoludów z Karak Hirn już teraz był niejasny, być może dostawali sporą część tego, co transportowali Graniczni. Nawet jeśli zachowywali neutralność to Detlef nie wierzył, żeby spokojnie pozwolili na zablokowanie przełęczy - w końcu to uderzy w ich handel. Czyli poza Granicznymi, wszystko wskazywało na to, że zadrą również z okolicznymi khazadami. Chwilowo nie miał na to wpływu, więc postanowił nie martwić się na zapas.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |