Podczas podróży rzeką Zingger poukładał sobie w głowie wydarzenia ostatnich dni. Był poszukiwany przez kultystów. Pieniędzy nie miał tyle, żeby zwrócić im dług, którego nie zaciągnął. Trzeba było na razie zejść ze sceny i nie afiszować się swoją facjatą. Jak na złość, purpura z dłoni za nic nie chciała zejść, mimo że szorował ręce w zimnym nurcie wody raz po raz. W końcu przestał.
- Wszak to nie farba, tylko klątwa - zrugał sam siebie Bernhardt.
Niemal z radością powitał pojawienie się semafora. Niestety nikt ich nie witał, poza rżeniem konia w oddali.
- Diabli nadali takie powitanie - skwitował wyciągając sztylet zza pasa. - Trzeba się rozejrzeć, tylko spokojnie i uważnie - zlustrował okolice wieży i pobliskich zabudowań. Wciągnął w nozdrza zapach rzeki i lasu.
- Nic to, jeśli są konno to ludzie. Pytanie swoi czy nieswoi? |