Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2018, 11:33   #640
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 85

Pell; Ruiny; opuszczony budynek; Dzień 9 - noc; deszcz; b.zimno.




Luca Seaver





Sony oberwał od kłów i pazurów tych małych bestii. I to bardzo poważnie. Miał kilka ciętych i szarpanych ran więc był niespokojny i obolały. Wyrywał się i jego brązowowłosa opiekunka czuła, że zwie go instynkt który każe mu zwiać, ukryć się i przeczekać by wylizać się z ran. Oszołomiony ranami i upływem krwi pies sprawiał jej spore kłopoty gdy próbowała go opatrzyć. No ale zdawała sobie sprawę, że jeśli nie odkazi i nie zabandażuje jego ran chociaż raz, gdy są najświeższe to jego witalne siły mogą okazać się zbyt słabe aby mógł wylizać się z tego samodzielnie. Może by mu się udało ale ryzyko było duże.

Potem jeszcze musiała sprawdzić pozostałą część stada któremu przewodziła. Spakować się, ubrać, osiodłać Kay no i to wszystko trochę czasu jej zajęło nawet jak robiła po trzy rzeczy na raz by skrócić co tylko się dało. Im wszystkim. Wszyscy członkowie stada byli niespokojni. W powietrzu nocnego budynku poza wilgocią i zgnilizną, zapachami dla Ruin dość powszechnymi choć innymi niż na południu gdzie dominował wszechobecny kurz i pył, to wciąż unosiły się zapachy spalenizny, krwi, śmierci i strachu. I dźwięki. Te stworzenia wciąż gdzieś tutaj były. Pod podłogą, nad sufitem, za ścianami. Słychać było ich pazury drapiące o różne powierzchnie. Posilały się. Ciałami swoich zabitych kamratów. Nawet człowiek był w stanie usłyszeć i rozpoznać charakterystyczne odgłosy szarpanego mięsa, ćlamania i przesuwania ciała po podłodze. Warknięcia i syczenie. Stwory na razie straciły zainteresowanie Lucą i jej stadem, może posiłek okazał się zbyt trudny do zdobycia, może zaspokajały wcześniejszy głód kanibalistyczną ucztą ale nie pozostawianie dłużej w tym miejscu wydawało się skrajnie niebezpieczne.

Ale udało się. Wyprowadzić za uzdę Kay, przez nadpalony korytarz, przez częściowo rozszarpane ołowiem i pazurami drzwi, przez porzuconą główną salę dawnego sklepu i wyjść w chłod, czarnej, deszczowej nocy. Wyjść prosto na zbliżające się reflektory pojazdu i dotąd tłumiony przez ściany i monotonny i obojętny na ludzkie i nieludzkie losy łomot deszczu o dach i ściany. Ledwo zdążyli!

Samochód przyjechał od strony lotniska. Cała gromadka i ich opiekunka ledwo zdążyła czmychnąć w czerń lasu gdy pojazd zatrzymał się przed frontem dawnego sklepu. Przez chwilę stał tak nie gasząc silnika i oświetlając front budynku przednimi reflektorami. A pasażer posiłkował się szperaczem przeczesując skumulowaną wiązką światła okolicę. Musieli pewnie widzieć chociaż część z zabitych na początku stworzeń jakie tam leżały. W końcu trzasnęły drzwi i Luca widziała jak ludzkie sylwetki wychodzą z tylnej rampy pojazdu. Zeskoczyli na ziemię i włączyli latarki. Oświetlali okolicę. Jednego widziała bo szedł między nią a smugami reflektorów. Drugi pewnie podchodził z drugiej strony pojazdu ale widziała tylko promień jego latarki. Ten z jej strony w drugiej ręce trzymał jakiś pistolet. Podchodzili we dwóch, dość ostrożnie jak pies do jeża. Nie miała pojęcia co widzą i słyszą czy to co ona gdy wybiegała pośpiesznie z budynku czy nie.

Nie zdążyła ze swoim stadem uciec zbyt daleko. Chroniła ich ciemność deszczowej nocy. Było prawie pewne, że tutaj ludzie mają minimalne szanse ich dostrzec w przy tej pogodzie. Ale ludzie mieli światło. Zwłaszcza te reflektory samochodu i szperacz były groźne. Mogły ich wyłowić z ciemności gdyby tylko wiedzieli gdzie je skierować. Albo zwyczajnie zahaczyli ich przypadkiem. Przednie światła samochodu na razie nie były groźne bo były wycelowane we front budynku. Gorzej było ze szperaczem. Miał mocne światło nawet w taką, deszczową noc. Wracając na drogę mogłaby się przemieszczać szybciej i pewniej. Gdyby minęła ten pierwszy, najbardziej niebezpieczny odcinek i miała trochę szczęścia raczej nie powinni ich chyba dostrzec w tych ciemnościach. Mogła też poczekać. Może teraz oni zaczną się strzelać ze stworami albo po prostu odjadą? No i była jeszcze czarna ściana nocnego pełnego wody lasu tuż za plecami. Tam prawie na pewno nie mogliby ich dostrzec. Ale poruszanie się na przełaj przez taki obcy, las nocą, po ciemku, bez snu nie zapowiadało się jak spacer po parku.

No i stało się. Ludzie z samochodu musieli dostrzec jej ślady. Ślady butów, końskich kopyt i psiej pary odbite na błocie i schodach ganku. Przyjechaliby trochę później to taki deszcz pewnie skutecznie by wszystko zalał i zakrył. Trzeba by być już niezłym tropicielem by rozczytać cokolwiek po chodźby godzinie takiego deszczu. No ale prawie się rozminęli. Ślady w błocie musiały być całkiem świeże i wyraźne. I widziała jak światła dwóch latarek zaczęły sunąć po rozmiękniętej ziemi idąc tym tropem. Ale może nie wszystko stracone? Potem była trawa. W trawie już ślady nie były tak widoczne. Nie miała pojęcia co tamci zrobią. Pójdą po śladach? Pójdą sprawdzić sam kierunek? Sprawdzą dom? Odjadą w cholerę? Co teraz? Zostać czy uciekać?! Każdy ruch mógł ją teraz zdradzić ale każda chwila zwłoki zwiększała szanse tamtych jeśli zdecydowaliby się na jakiś pościg.




Cheb; rejon południowy; nadrzeczny sklep; Dzień 9 - noc; deszcz; b.zimno.




Nico DuClare



- Chyba, że weźmiesz łódź i popłyniesz sama. A ja tu z nim zostanę. Zabierzemy go jak wrócisz i razem wrócimy do miasta. No albo na odwrót, ja popłynę sprawdzić a ty zostaniesz z Daney’em. - Matt zakaszlał i splunął na deski starej podłogi gdy po dłuższej chwili wpatrywania się w ogień pieca wymyślił jakąś alternatywę. Popatrzył pytająco na Kanadyjkę. Potem wstał i zaczął rozwieszać wokół pieca ubranie w jakim Daney wpadł do wody. Była szansa, że może do rana wyschnąć, przynajmniej większość o ile utrzyma się w piecu mocny ogień. Tylko nie było wiadomo czy drewna starczy na taki mocny ogień bo pierwotnie go nie planowali, nie na tak długi czas. Do świtu zostało jeszcze jakieś trzy, może cztery godziny.





Cheb; rejon centralny; rzeka; Dzień 9 - noc; deszcz; b.zimno.




Baba



Coś się zaczęło dziać. Dwie postacie spędzające noc w jakimś ciemnym, chłodnym opuszczonym budynku usłyszały zgrzyt i warkot zapuszczanych silników. Obydwie sylwetki nie odważyły się rozpalić ognia by nie zdradzać swojej pozycji no i nie mieli pojęcia ile przyjdzie im czekać. Czy dwie minuty, czy dwa kwadranse czy dwie godziny. Przeczekali już dwie minuty i dwa kwadranse chyba też. Dwie godziny to chyba jeszcze nie. Więc chłód i zwyczajne znużenie dawało się we znaki. Te dwa czynniki skutecznie otępiały umysł zupełnie jak na klasycznej psiej warcie. A w tą noc wydawała się tak psia, że nawet psa było szkoda wypędzić. Oddech zamieniał się w obłoczki marznącej pary gdy dłonie próbowały ogrzać się po kieszeniach kurtki, pod pachami i pod przemoczonym ponczem. Baba mimo, miał większą niż zwykli ludzie odporność na różnorakie szkodliwe czy po prostu męczące czynniki to jednak trzymał się na nogach tylko dzięki zaaplikowanej dawce stymulantów. Ale przez chemiczną, sztuczną mgłę ciało choć dawało się jej oszukiwać, że jest w porządku to jednak wszechstronne wycieńczenie dawało o sobie znać.

- Ktoś do nich przyjechał. - powiedział jakiś czas temu Ted, pewnie dlatego by powiedzieć cokolwiek w tej monotonnej, nocnej, mokrej i deszczowej ciszy. Dobrze, że wewnątrz domu chociaż ten deszcz nie padał. Ale Baba też słyszał, że gdzieś tam, niedaleko, najpierw zbliżał się jakiś pojazd a potem jego silnik zgasł. Pasowało gdzieś na okolicę gdzie zrobili sobie przystanek Runnerzy. Znowu jednak nic się jakiś czas nie działo. Nuda, zmęczenie i ziąb znowu objęły dwa ciała w posiadanie. Ale właśnie tym razem po znacznie krótszym czasie wszystko tam ruszyło. Słychać było dźwięki odpalanych silników, zgiełk czyniony przez ruszające pojazdy więc chyba Runnerzy zbierali się do drogi nie czekając na świt.

- Chodź, zobaczymy co jest grane. - westchnął Ted i chuchnął w zmarznięte dłonie. Wcale nie wydawał się cieszyć, że trzeba wyjść na zewnątrz ale z drugiej strony wreszcie trafiało się coś co mogło pomóc przezwyciężyć tą otępiającą bezczynność. Gdy dotarli do miejsca gdzie poprzednio Baba dostrzegł czujki Runnerów tych już nie było. Zdążyli jeszcze na tyle szybko dotrzeć na miejsce by dojrzeć jak kilka pojazdów zaczyna ruszać i ostatni ludzie wskakują do środka. Wyglądało na to, że zamierzają ruszyć na północ w kierunku jeziora. Dwa pojazdy, furgonetka i terenówka jednak stały w miejscu ze zgaszonymi silnikami. Chyba nie zamierzały ruszać. Tak samo jak ze dwie czy trzy widoczne jeszcze osoby jakie stały w deszczu zamiast pakować się na transporter albo do łodzi na przyczepce doczepionej do niego.




Cheb; rejon centralny; rzeka; Dzień 9 - noc; deszcz; b.zimno.




Alice Savage



I machina wojny znów ruszyła. Zatrzymała się na moment jak złapana w stopklatkę jakiegoś filmu, przycupnęła w centrum wymarłej osady w tą zimną, deszczową noc na chwilę a teraz znowu ruszyła swoje tryby zdolne zmielić chyba wszystkich i każdego. Alice zdążyła porozmawiać ze swoim przybranym ojcem w Land Roverze Pazurów gdy do obozowiska wjechała furgonetka Tweety i Lenina sprowadzając ze sobą raport z rozpoznania. Było pewne, że czas na rozmowy się kończył. Guido przecież chciał wrócić na Wyspę jeszcze tej nocy a ta noc się już miała ku końcowi.

- Obawiam się, że z łącznością nie będzie tak prosto. - najstarszy i największy z obecnych w okolicy Pazurów powiedział poważnym tonem. Krótkofalówki miały za słaby zasięg by chociaż sięgnąć z jednego brzegu jeziora na drugi o komunikacji w głębi Wyspy czy Cheb nie wspominając. Do tego sprzęt łączności był z metalu czyli po tej pladze insektów też szwankował. Tony przypuszczał co prawda, że transporter jakim Runnerzy wracają na Wyspę powinien mieć radio na tyle mocne by mieć odpowiedni zasięg ale raz, że musiałoby działać a dwa “Cass” nie miałby jak odpowiedzieć.

Zdołał jeszcze zanieść dwie skrzynki do transportera. Było trochę śmiechu gdy okazało się, że Bliźniacy czymś podpadli swojej siostrze krwi i teraz nie tracąc swojego komedianckiego uroku i bajery udawało im się dość sprawnie udawać, że wcale się nie tłumaczą przed nią i oczywiście wcale przed nią nie uciekają. Alice nie słyszała szczegółów ale chyba poszło o Nixa. Ale nawet to nie mogło odmienić zdania szefa całej bandy.

- Runnerzy! Ruszamy! - zawołał do swoich ludzi stojąc na zalewanym deszczem dachu pancerki dając znać do odjazdu. I ludzie zaczęli zwijać się do odjazdu. Pakowali się gdzie kto mógł. Szczęściarze do wnętrza pancerki, mniej szczęśliwi oblepili niemożebnie dach transportera. Rannych przeniesiono do furgonetki która i tak nie mogła przeprawić się przez jezioro. Tweety i Lenin mieli się nimi zająć i spróbować dostarczyć ich do domu Kate. Tylko pogrążoną w letargu Boomer przeniesiono do Land Rovera. Została przy niej Karen która nie miała ochoty na nocną eskapadę z przypadkowo poznaną bandą nawet jeśli zakosili jej łódź. Runnerzy nie wiadomo skąd i gdzie skombinowali jakąś przyczepkę którą na słowo honoru przyczepili do tyłu pudła na gąsienicach. A na tej przyczepce były dwie łodzie, złożone jedna w drugą a w nich kolejni gangerzy. Wyglądała ta straszna prowizorka jak konkurs jazdy na byle czym.

- Pilnuj się córeczko. Kocham cię i cokolwiek się stanie to gdzieś tu będę na ciebie czekał. - olbrzymi łysol objął czule niewysoka i drobną dziewczynę po czym pocałował ją równie czule w czoło. Musieli się rozstać. Runnerzy na dachu już wyciągali ku niej ręce by pomóc jej się wspiąć na dach czy raczej wciągnąć ją na górę. Guido już rozgrzewał wciąż nieco zgrzytający silnik maszyny i wszystko zdawało się dopięte na ostatni guzik by zmierzyć się z końcówką tej deszczowej nocy i tym co miała przynieść.




Detroit; Downtown; piwnica Franka; Dzień 8 - wieczór; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



- Tak. Tak zajebiste, że aż cudowne. I dziwne. Wchodzą na rynek to pewnie sprzedają po taniości. Ale wielu dealerom to nie pasuje. Jak się z kimś nie dogadają to będzie wojna. A nie słyszałam by się z kimś dogadali. Albo myślą, że są silni i naprawdę chuja wiedzą o tym mieście albo rzeczywiście są silni. Tylko dziwne, że nikt wcześniej o nich tutaj nie słyszał a od razu weszli na ulice z takim supergotowcem. Muszą mieć tego całe magazyny albo dużą linię produkcyjną żeby rozprowadzać to tak masowo. No ale… Co mnie to? Póki się da brać ten koks to trzeba korzystać nie? - Max podzieliła się swoimi przemyśleniami na temat nowych prochów i ich dealerów w mieście gdy kończyła prysznic, wycierała się i przebierała się w te rzeczy w jakich tu przyjechała.

---


- O! A tu zobacz! Tu jest właśnie to! Widzisz? Nie robiłam cię w balona! Naprawdę tu są! I są jeszcze ubrania! O tutaj, chodźcie pokażę wam! - Dirty jak to chyba miała w zwyczaju z nadmiarem wyrabiała nadwyżki decybeli swoim roztrzepanym, chaotycznym, młodzieńczym entuzjazmem. Oprowadzała dwójkę swoich gości po nie swoich włościach ale w których widocznie jednak ani nie była pierwszy raz a nawet czuła się dość swobodnie. Pomieszczenie, piwnica czy może sutenera w jakiejś starej, nie wyróżniających się od innych kamienicy. Pomieszczenie było dość ciemne i zatęchłe co całkiem pasowało do piwnicy czy lochu. Teraz zapach stęchlizny zaczynał być tłumiony przez zapalone niedawno lampy. Lampy pokonywały swoim światłem mrok ale za to zagracone pomieszczenie pełne było różnych krzyżujących się, groteskowych kształtów. No i wyglądało jak prawdziwa izba tortur.

Łóżko i stół z mocowaniami na kończyny, kilka klatek, sporo różnych “środków dyscyplinujących” od jakiś prawie zabawkowych pejczyków po coś co chyba mogło ściąć z nóg małego nosorożca. Troy właśnie sprawdzał jakąś szpicrutę trzaskając nią o blat stołu. W przeciwieństwie do Dirty milczał i nawet przez drogę prawie się nie odzywał ale Blue znała go na tyle by wyczuwać w nim rosnące podniecenie. Zresztą u Dirty przez dostrzegalną chaotyczną radości i entuzjazm też dało się znać coraz bardziej przyspieszony oddech i rozbiegane oczy. Nadal jednak biegle tłumaczyła co jest co, zatrzymując się wreszcie i pokazując na dyby o jakich wcześniej mówiła jeszcze w dzień. Wskazywała na nie z dumą jakby na potwierdzenie własnej solidności. Prawie jednym tchem streściła związaną z dybami historyjkę jak to obrabiało ją w niej trzech typów i chociaż nie na raz niestety i tylko trzech to też widocznie wspominała z rozrzewnieniem.

- Stul dziób. - warknął na nią Troy, mało przyjemnym i niskim głosem w którym też już widać było buzujące mu w żyłach hormony jakie udzielały mu się w takim miejscu wybitnie szybko.

- A no tak! Kneble! A w ogóle chcecie się przebrać? Jest tu trochę rzeczy, ale głównie dla dziewczyny. - Dirty pacnęła się w czoło gdy uwaga mężczyzny widać przypomniała jej czymś. Albo o tym jak jeszcze w samochodzie ironicznie a trochę ze zirytowania zapytał ją o kneble. I wtedy Dirty chyba wzięła to pytanie jak najbardziej na poważnie bo przytaknęła i dalej podjęła opowieść o cudach - niewidach do zabaw sm w pomieszczeniu do jakiego wówczas dopiero jechali. Teraz też raźno zamachała rączką wskazując by pozostała dwójka podążyła za nią. Podeszła do skrzyni, ławy i wieszaków na których leżały lub wisiały różne części przypadkowych zdawałoby się części garderoby od butów na szpilkach aż po kolana po fikuśne skórzane paski ze skóry połączone łańcuszkami które trzeba było chwilę pogłówkować na co i jak się je właściwie zakłada. Po chwili przyglądania się i przymierzania właściwe dało się zauważyć, że chyba wybór rzeczywiście spory i to nieważne po której stronie bata się ktoś szykował.

- A co z nim? - Troy machnął gdzieś głową w bok, w stronę drzwi przez jakie weszli do tej jaskini cierpiącej przyjemności. No tak “on” był owym znajomym rudej wesołej ulicznicy do którego przyjechali i właścicielem tego miejsca. Ciężar negocjacji na siebie wzięła właśnie ona przedstawiając ich dwójkę oraz suuupeeer furę jako swoich znajomych których lubią mocno i ostro się zabawić. Właściwie jak zauważyła Blue, ruda poradziła sobie całkiem sprytnie bo nie mówiła za wiele wprost, i właściwie nawet nie kłamała ale był prawie pewne, że po sprzedanej historyjce właściciel wziął ich za jakich nie wiadomo jakich dzianych gości którzy dali się skusić rudej w kusej spódniczce na ostry numerek we trójkę. Właśnie u niego. I chyba jak wszystko w tym mieście, najbardziej za rolę “dzianych gości” odpowiadała nie tyle bajera Dirty ile zaparkowana na podwórku niebieska superfura. Prezent od Dzikiego zdawał się znowu na mieszkańcach tego miasta czynić cuda. Powiedzenie “jesteś tym czym jeździsz” wydawało się jak najbardziej namacalne. Facet więc zgodził się wpuścić całą trójkę do swojej jaskini i choć sam miał dość obleśny wygląd to wystarczyła mu rola stróża. Miał gdzieś się kręcić w pobliżu “dla bezpieczeństwa” i “na wszelki wypadek”.

- Nie przejmuj się Frankiem, zwali sobie konika jak będzie nas podglądał i będzie spokój. Też coś musi mieć z życia nie? O, zobacz, z tego chyba będzie dobry komplet, chyba, że ty chcesz? - Dirty w ogóle nie sprawiała wrażenia, że przejmuję się właścicielem który gdzieś tu “dla bezpieczeństwa” mógł sobie podglądać ich poczynania. W zamian wyciągnęła w stronę pozostałej dwójki zestaw połączonych łańcuszkami pasków które właśnie przymierzała na sobie. Ale widać przypomniała sobie o dobrych manierach więc swoim nowym kumplom była gotowa odstąpić pierwszeństwo w tym skąpym stroju. Był na tyle odkryty i uniwersalny, że spokojnie mógł pasować na nią i na niego.

---


Dirty odkąd tylko zatrzymali się przed “jej” ulicą znowu wydawała się jakby wygrała los na loterii. - Przyjechaliście! - pisnęła rozradowana gdy hamulce błękitnej superfury zatrzymały ją wreszcie. Rudowłosa podskoczyła z radości jak najbardziej dosłownie a reszta jej siedzącej na schodach klatki dość młodo wyglądającej paczki przyjaciół też była pod wrażeniem farta jaki spadł na ich kumpelę. Podchodzili ostrożnie do błękitnej fury zwabieni jej groźnym sportowym, pięknem. Ale też próbowali szczęścia. Jakaś blondi zaoferowała się do całkowitej dyspozycji. Jakiś chłopak z irokezem wykrzyczał, że może załatwić wszystko co trzeba. Inny, że zna miasto. Inna dziewczyna oferowała się, że może umyć auto albo popilnować albo właściwie może umyć co tylko blondyna za kierownicą sobie życzy. Dla Dirty brzmiało to widocznie jak najbajeczniejsza muzyka gdy jako jedyna z całej paczki wdzięcznie pakowała się na tylne siedzenie superfury gdy ochroniarz Blue musiał wysiąść by zrobić jej przejście. Typowo sportowa fura bowiem akurat na nadmiar miejsca wewnątrz nie cierpiała.


- Oh, jesteście cudowni! - Dirty z tej radości z wrażenia pocałowała już z tylnego siedzenia policzek dwójki siedzącej na przednich sportowych fotelach. Z bliska dało się wyczuć zapach szamponu i kosmetyków jakich używała pewnie dość niedawno. Troy reagował na całą tą młodo wyglądającą hałastrę dość ponurym wzrokiem. Co prawda u kumpli i kumpel rudzielca widać było czasem jakiś nóż, łańcuch czy pistolet ale sprawiali przy ochroniarzu z Vegas dość mierne wrażenie. Zapewne gdyby doszło co do czego jeden Troy byłby wart więcej niż kilku z nich. Ale na razie nie doszło i młodzi wydawali się wciąż być pod wrażeniem jakie roztaczała błękitna superfura i jej obsada. No i to, że ktoś z nich ma prawo wsiąść do takiego wyśnionego marzenia i się przejechać. Za to Troy wydawał się coraz bardziej nie lubić superfury gdy po raz kolejny cały splendor tej bajecznej fury spadał na blondynę za kierownicą a on był tylko dodatkiem. Zwłaszcza, że fura rozmiękały i rozjeżdżały się uda miejscowym pannom. Więc do pojazdu wrócił znowu z ponury i nachmurzony.

- A w ogóle popytałam o furę dla ciebie! - w chaotycznym i przepełnionej endorfinami umyśle z rudymi lokami zawitało widać wspomnienie wcześniejszej rozmowy gdy Blue prosiła ją o rozejrzenie się za furą dla jej ochroniarza. I teraz dziewczyna z Det w swój chaotyczny, szczebioczący sposób streściła swoje negocjacje. Tak, kumple z garażu mieli coś akurat. Osobówkę, vana i terenówkę. Znaczy robili właśnie albo mogli zrobić, znaczy dokończyć tak za dzień czy dwa. No ale wiadomo, nie za darmo. Trzeba było mieć papiery no i Troy by musiał zobaczyć co go interesuje. Czyli pewnie pojechać z nią do tego garażu no i z papierami. Rozmowa o własnym środku transport nieco uspokoiła ochroniarza bo zaczął już mniej burczeć a bardziej mówić gdy rozpytywał się o detale tych pojazdów. Do czasu aż dość niefortunnie mruknął, że fura by musiała mieć spory bagażnik by “ją” czyli Blue, w nim wozić. To niestety nasunęło wspomnienia czy skojarzenia Dirty na seks czyli seks w samochodzie czyli w superfurze no i przypomniało jej się, że jeszcze się nie bzykała w tej legitnej superfurze więc jakby mieli z nią ochotę… I właśnie wtedy Troy warknął coś o kneblach co znowu przetoczyło temat dyskusji na docelowe miejsce do jakiego jechali.

---


Wcześniejszym postojem panny Faust był budynek dawnego chyba hotelu w którym rezydowała Blue Lady. Czyli dla swojej Tygrysicy to Szafirek. Natrafiła jednak na niezbyt dobry moment. Federatka o niebieskich włosach przywitała się z nią mokro i mocno ale rozmowa była dość nieprzyjemna. Julia spotkała ją w biurze przy garażu a w nim poza van Alpen był też George. Ten spaślak na którego trafiła zdawałoby się wieki temu gdy kombinowała jak z Ally przedostać się na imprezę wyprawianą przez gwiazdę Ligi. No ale zamiast na niego trafiła w objęcia Seiko.

- George, damy i dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach. Oni po prostu je mają. - prychnęła zirytowana von Alpen w stronę swojego doradcy finansowego i głównego księgowego jak się okazało. George łypnął na blondynę podejrzliwym okiem i Blue nie była pewna czy ją rozpoznał czy nie. Jeśli tak to widząc zażyłość gościa z szefową nie odzywał się nic na ten temat.

- No ja tylko robię swoją pracę i mówię ci jaka jest sytuacja i rokowania. - grubas wymownie zawiesił głos i pokręcił głową i nie wyglądało to zbyt dobrze.

- Daj spokój, George, po tym deathmatch się obłowimy! - Blue Lady z irytacją machnęła dłonią z pomalowanymi na niebiesko paznokciami a drugą dłonią przytrzymywała w pasie swoją Tygrysicę. Ta jednak wyczuwała, wilgoć i nieco za mocny chwyt tej dłoni świadczący jak nie o zdenerwowaniu właścicielki to o podobnym stanie wzburzenia. George wyszedł na ten znak zostawiając szefową z jej Tygrysicą. - E tam, na pewno przesadza. Trochę panikarz i nudziarz. Przecież bez przerwy wygrywam i zgarniam największe pule. Zima się skończyła a nowy sezon dopiero zaczął więc musi trochę czasu upłynąć zanim się uzupełni zimowe braki. A ten już panikuje jakby to nie wiadomo jaka tragedia była. - Maira wydęła pogardliwie niebieskie usta machając równie pogardliwie w stronę drzwi za jakimi właśnie zniknął grubas. Potem siadła na dość zwykłym, obrotowym krześle i posadziła sobie blondynę na kolana by mogła powiedzieć czego się dowiedziała od Dzikiego.

A Dzikiego gdy do niego przyjechała zanim pojechała do Szafirka to nie było. Załatwiał sprawy w Mechstone. Właściwie nowy silnik jaką w trybie ekspresowym jego zespół szykował na deatchmatch. Więc blondyna musiała pogadać z manager zespołu czyli z Meg. Rozmawiało się z nią przyjaźnie ale gdzieś przez skórę Julia wyczuwała, że i manager i reszta ekipy Dzikiego traktuję ją jeszcze z rezerwą zapewne nie znając jej i nie wiedząc czego się spodziewać po niej ani jej roli w ich zespole. W każdym razie Meg przyjęła od niej informację o zespole Blue Lady i sama też przekazała swoje. Przede wszystkim to, że szykują podrasowanego pickupa. Poza tym dobrze by było zaplanować wspólną strategię na cały dzień zaczynając od jutra rana. Zanim zespoły ruszą w miasto na poszukiwanie części i informacji a warsztaty ruszą pełną parą.

---


A jeszcze wcześniej, w Grzeszniku, swoje trzy grosze do nadmiaru informacji i zdarzeń dołożyła Max. - Odprowadzisz mnie? - zapytała latynoska brunetka tak jednoznacznie kuszącym zaproszeniem, że pewnie mało który facet by się oparł kobiecie z jej wdziękami. Troy też ruszył się od błękitnej superfury Blue ale panna Faust w lot wyczuła, że prawie milcząca całą drogę powrotną Latynoska ma coś do powiedzenia właśnie jej. Więc mimo złości jej ochroniarza we dwie ruszyły w czeluści dawnego kościoła by w końcu wylądować w malutkiej klitce w jakiej urzędowała brunetka.

- Przyjemne wakacje. Lubię tańczyć. - Max uśmiechnęła się sympatycznie wskazując gestem dłoni na otaczające ich ściany i sufity. Rzuciła torbę z brudnymi ciuchami na ziemię i oparła się tyłkiem o toaletkę. Przygryzła dolną wargę jakby się nad czymś jeszcze zastanawiała wpatrzona gdzieś w czubki wysuniętych do przodu butów.

- Ale zwykle się zajmuję czymś innym. - powiedziała w końcu spoglądając na swojego gościa. - Jestem pośrednikiem. Załatwiam różne rzeczy. Różnym ludziom. Widzę, słyszę i wiem różne rzeczy przy tym załatwianiu. O Lexie też mogę się czegoś dowiedzieć. Albo o tym świecącym złotku u Camino. No ale nie stąd. I nie za darmo. Przydałby mi się jakiś fundusz na start gdy skończę karierę darmowej kurwy w tym kurwidołku. Co ty na to? - bruneta spojrzała na blondynkę proponując jej deal. Chwilę o tym rozmawiały by ustalić szczegóły. Obie były świadome, że w taką ingerencję w grafik nowego nabytku Anny już i tak by musiały dyskutować z samą Anną. Latynoska wydawała się być gotowa użyć swoich kontaktów i wiedzy o mieście w jakiejś sprawie np. w interesie i kierunku zainteresowań panny Faust. Właściwie wychodziło na to, że może być jej pośrednikiem, załatwiaczem czy kontaktem na mieście. No ale właśnie na mieście a nie tutaj. By to załatwić musiała działać w terenie a to oznaczało, że nie mogła działać w Grzeszniku co rodziło oczywisty konflikt interesów z właścicielką tego lokalu. Chyba, żeby pójść na jakiś kompromis. Blue zdawała sobie sprawę, że dziewczynki miały jeden dzień wolny od pracy i trochę swobody w ustawianiu grafiku było. Jako, że Anna dobrała Max do takiej a nie innej roli więc pewnie odpadałyby jej zwłaszcza wieczory i weekendy. Jak daleko Anna była skłonna pójść na kompromis w tej sprawie trudno było się domyśleć. W końcu Max była jej nową zabaweczką i aktoreczką w jej teatrzyku to pewnie chciała się nią nacieszyć no i swoich gości.

No i była kwestia ceny usług Max. W terenie działałaby już jako fachowiec pracujący na zlecenie a nie kupiona niewolnica występująca na scenie klubu. Latynoska życzyła sobie konkretnej ceny by mieć twardy gambel na nową drogę życia gdy już przestanie jej ciążyć wiążący ją z tym miejscem łańcuch. Czy by miała zostać, czy nie, wolała nie mieć w tym momencie pustych kieszeni. No i za te usługi musiałaby już płacić Blue z własnej kieszeni. Max najwyraźniej też ją brała za “dzianą laskę” skoro jeździła taaakąąą furą. Blue mogła jeszcz zwyczajnie wynająć sobie Max jak każdy klient którego był na to stać no ale wówczas musiałaby poza stawką dla niej opłacić też i Grzesznika. Niemniej było to najprostsze chociaż najkosztowniejsze rozwiązanie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 14-08-2018 o 07:26.
Pipboy79 jest offline