Jak nie urok...
Mark nie miał pojęcia, czy tamten wcześniej tylko udawał ofiarę Obcych, czy też uderzenie nagle przywróciło mu... rozsądek? człowieczeństwo...?
A może... może tamten stale był obcym i robił wszystko, by wpakować Marka w łapska mackowatego, ziemniakopodobnego potwora?
Szczególnie ta ostatnia możliwość zmroziła krew w żyłach mężczyzny.
To by znaczyło, że teraz nikomu nie można było wierzyć.
Na dodatek wrzaski sukinsyna ściągnęły na niego uwagę wszystkich z całej okolicy. A z tyloma wrogami nie daliby sobie rady Conan, Rambo, Rocky Balboa i Terminator, gdyby nagle się pojawili na tej plaży. No, może ten ostatni by sobie poradził...
Mark jednak zdawał sobie sprawę z tego, że BARDZO mu daleko do tych filmowych bohaterów. I że powalenie jednego nie-wiadomo-czy-w-ogóle obcego nie oznacza, że da sobie radę z kolejnym. I następnym. I jeszcze jednym. A potem z maszyną-cyborgiem, czy czym tam był przedstawiciel przybyszów z Kosmosu. Bo to wszystko kierowało się w jego stronę.
Bo sekundzie wahania Mark walnął obuchem w łeb sprawcę hałasu, po czym zanurkował w krzaki, uciekając jak najdalej i kryjąc się wśród drzew i zarośli przed wzrokiem "przemienionych". |