Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-08-2018, 13:18   #261
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
APRIL

Na drzewo wspięła się be najmniejszych problemów i, bezpieczna w jego gałęziach, rozejrzała się po okolicy. Na wschodzie widziała morze i plażę, upstrzoną jakimiś małymi punkcikami budynków. Na zachodzie – podobnie. Na północy widziała miasto, czy bardziej jakieś miasteczko. Na południu – góry lub wzniesienia porośnięte lasami. Wszystko jeszcze ciemne, ledwie majaczące w szarówce przedświtu. Ale nie tylko wstające słońce dawało światło. Miasto – płonęło. Widać było dym i ogień. Migotanie świateł karetek lub innych służb. I było coś jeszcze. Jakiś dziwnie pochylony obiekt, który niczym krzywy wieżowiec, górował nad miasteczkiem. I było jeszcze światło na niebie i ogromne UFO, bo obiektu nad jej głową nie można było pomylić z niczym innym, oświetlające teren piekielnym, pomarańczowym światłem.

Zamarła.

Bo nagle zobaczyła, jak gdzieś na północny wschód, jakieś pięć kilometrów od niej, od ziemi odrywa się niewielki punkcik. Samolot. Mały, turystyczny. A więc tam musiało być lotnisko. Zdesperowany pilot nabrał prędkości i wysokości lecz wtedy, od strony wielkiego pojazdu, oderwał się snop energii, precyzyjnie trafiając w odlatującą maszynę i zamieniając ją, na oczach April, w kulę ognia i szczątków.

Była w pułapce. Na jakiejś wyspie.

Chociaż, przy mieście ujrzała coś, co wzbudziło nadzieję. Statek wycieczkowy unoszący się na falach. Statek, który mógł podzielić los samolotu, ale może mniejszą łodzią udało by się wyrwać z pułapki.

TRIPLE KAY

Triple popędził w bok, terenem pomiędzy lasem i plażą, gdzie ktoś wybudował całkiem dobrą ścieżkę dla biegaczy. Biegł więc, chociaż zaczynał już odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia. Za to ścigający go, chociaż wolniejsi, najwyraźniej się nie męczyli.

Zapaśnik biegł więc, w stronę hotelu, orientując się, że jego desperacka ucieczka, sprowadziła mu „na ogon” jeszcze większą gromadkę prześladowców. Kolejni „sztywniacy” dołączali do pościgu wyłaniając się – niczym duchy – spomiędzy drzew, budek na plaży. Nadal miał jednak nad nimi przewagę, do momentu, aż zbliżył się do hotelu. Po drodze nie udało mu się wypatrzyć niczego na plaży, czym można by było uciec.

Nagły wybuch wstrząsnął powietrzem, na najwyższym piętrze apartamentowca, pojawił się ogień.

I wtedy Kay zorientował się, że pod hotelem wprost roi się od ludzi.
Nagle usłyszał strzały z broni maszynowej i ujrzał na dachu budynku jakieś zamieszanie. Jakby grupa ludzi ostrzeliwała się czekając na ….

Helikopter.

Usłyszał charakterystyczny dźwięk rotorów na wysokich obrotach dolatujący gdzieś od strony morza.

Może, gdyby udało mu się dostać do hotelu, przedostać na dach mógłby uciec razem z tymi, którzy czekali na helikopter! To był szalony pomysł. Samobójstwo niemalże pewne. W końcu w hotelu aż roiło się od ludzi, podobnie jak pod nim. Aby wdrożyć go w życie musiałby przebić się zapewne przez kilkudziesięciu „oszołomów”.

Mógł też zbiec na plażę – przy hotelu istniała większa szansa na jakąś wypożyczalnię sprzętu wodnego czy coś podobnego. Może, biegnąc w pewnym oddaleniu od linii brzegowej, w szarym poblasku budzącego się dnia, nie zauważył jakiejś łodzi na brzegu, czy innego katamaranu.

Musiał jednak zdecydować szybko, bo pościg był tuż za nim, przed nim zresztą również byli „sztywniacy”, podobnie jak na plaży i w lesie – wszędzie.

MARK

Przyczajony pośród leśnej roślinności Mark zobaczył, jak Triple Kay pobiegł w stronę hotelu, a za nim podążył pościg. No cóż. Przynajmniej większość ze ścigających Triple Kaya ludzi z lasu, do których przyłączyła się niemała gromada tych z plaży. A więc Mark miał rację, że nie pokazywał się im na oczy! Byli tacy sami, jak reszta.

Jednak nie wszyscy ruszyli w pogoń. Część bowiem, ta wolniejsza, nadal pozostała w lesie i pech chciał, że jeden z nich wyszedł prosto na ukrytego Marka.

Chwila konsternacji i mężczyzna, półnagi Murzyn w sile wieku, rzucił się na ukrywającego człowieka. Mark zareagował instynktownie odskakując w bok, a gdy napastnik zachwiał się po nieudanym ataku, zdzielił go siekierą w plecy.
Ostrze zagłębiło się w miękkie ciało. Trysnęła krew, a czarnoskóry mężczyzna wrzasnął z bólu i upadł na ziemię. Nadal krzyczał coś przeraźliwie – wyraźnie cierpiąc i będąc przerażonym. Tego Mark się nie spodziewał!

Krzyk przyciągnął uwagę innych. Kilku przeciwników ruszyło w stronę.

- Nie sostawiaj mię – wyjęczał mężczyzna niewyraźnie, ale po angielsku.

Ale to nie jego krzyki i nie nadchodzący powoli „oczadzeni” przykuli uwagę Marka, lecz charakterystyczny, mackowaty kształt, który pojawił się pomiędzy drzewami, najwyżej sto metrów od uciekiniera w lesie. Towarzyszyło mu tez kilka kuśtykających ludzi, którzy natychmiast ruszyli niezgrabnie w stronę źródła hałasu.

Las przestał być bezpieczny, ale najłatwiej można się w nim było ukryć Na plaży łatwo było napatoczyć się na „oczadziałych”, ale też istniała szansa na manewr wymijający, na jakąś łódź, skuter – cokolwiek, czy nawet – w ostateczności na ucieczkę wpław. Hotel – też wydawał się być jakąś opcją, ale logiczne było, że znajduje się w nim najwięcej ludzi, czyli potencjalnych zagrożeń. Chociaż oferował też najwięcej kryjówek i zasobów, które można było wykorzystać do obrony.

Jedno było pewne. Jeśli Mark zostanie tutaj chociaż chwilę dłużej – zginie.

- Nie sostawiaj mnie… boli…pomoczy…pomoczy

DIXIE

Podczołgała się w stronę, skąd dobiegał czując coraz wyraźniej zapach spalonej trzciny i czegoś jeszcze. Bardziej słodkiego i mięsnego, czego nie mogła pomylić z niczym innym. Zapach spalonego ciała. Ludzkiego ciała.
W chwilę później ujrzała przerażającą scenę.

W trzcinach, podobnie jak oni, ukrywał się mężczyzna z dwójką dzieci. Mężczyzna był teraz martw. Promień śmierci przepalił jego ciało i przeciął na pół. W ręku ojciec trzymał pistolet – rewolwer.

Nie tylko pistolet trzymał w ręku, lecz zawiniątko z małym dzieckiem. Zapewne nie starszym niż trzy-czeromiesięcznym. Niestety – promień przeciął też becik i Dixie ujrzała szarą twarz niemowlęcia, martwą i pustą, jak buzię lalki.
Ale był ktoś jeszcze. Dziewczynka. Może cztero, może pięcioletnia. Zapłakana, przyczajona trochę z boku, co ją uratowało. Promień, który wypalił okolice i zabił jej rodzinę, chyba tylko ją musnął. Widziała oparzoną rękę.

Dziecko płakało i jęczało boleśnie. Na widok Dixie odwróciło buzię w jej stronę.

I wtedy usłyszała jakiś szmer za sobą i odwróciła, z ulgą zauważając, ze to tylko Frank wrócił po nią.

ALICJA, FRANK

Frank cofnął się po Dixie. Alicja została w miejscu. Zresztą, dokąd miała uciekać. Teraz byli w trzcinach. W miarę bezpieczni.

Frank nie musiał długo wracać. Zauważył Dixie i ciała w wypalonej nawie. W trzcinach, podobnie jak oni, ukrywał się mężczyzna z dwójką dzieci. Mężczyzna był teraz martw. Promień śmierci przepalił jego ciało i przeciął na pół. W ręku ojciec trzymał pistolet – rewolwer.

Nie tylko pistolet trzymał w ręku, lecz zawiniątko z małym dzieckiem. Zapewne nie starszym niż trzy-czeromiesięcznym. Niestety – promień przeciął też becik i Dixie ujrzała szarą twarz niemowlęcia, martwą i pustą, jak buzię lalki.
I było płaczące dziecko. To one przyciągnęło uwagę Dixie.

Mała, zapłakana dziewczynka, która wpatrywała się teraz w ratowniczkę z przerażeniem i nadzieją.

Frank wiedział co może oznaczać płacz dziecka. Spojrzał w stronę wzgórza, na którym nadal stał mackowaty stwór. I, ze zgrozą, ujrzał jak bestia unosi jedną mackę w górę, a z niej wylatuje rój małych, mackowatych kształtów, które uniosły się w górę i pomknęły w stronę pola trzcinowego.

Kilka z nich oderwało się od roju i poleciało w bok, daleko od nich, nabierając prędkości i spadając nagle w trzciny, dobre kilkadziesiąt metrów na północ od nich. I wtedy usłyszał krzyki jakich ludzi – pełne bólu, agonalne – które błyskawicznie ucichły. Chyba nie tylko oni potraktowali pole trzciny cukrowej pod miasteczkiem jako doskonałą kryjówkę.

I widział też, jak rój rozdziela się na kolejne wstęgi i że jedna z nich wyraźnie kieruje się w ich stronę, a większa część unosi nad polem trzcinowym – niczym mordercze, zdalnie sterowane lub obdarzone świadomością drony. Zapewne uzbrojone.

Być może cofając się po Dixie i zostając dłużej w polu trzcinowym skazał ich właśnie na śmierć. Było pewne, że teraz ucieczka stała się jeszcze trudniejsza. Być może nawet nie możliwa.

Czy mógł jednak zostawić Dixie z płaczącym dzieckiem? I Alicję, na drugim końcu pola trzcinowego - samą i nieświadomą zagrożenia, jakie dosłownie nad nimi zawisło.


PHIL

Popędził w stronę lasu, a napastnicy za nim. Nie oglądał się za siebie, nie patrzył w stronę kryjówki, w której została Kelly. Po prostu pędził w stronę linii drzew licząc na to, że tam zgubi przeciwników.

Serce waliło mu w piersi, niczym wysokoprężny silnik, a przebierał nogami w tempie, w którym bił chyba własne rekordy. Szybko znalazł się pomiędzy drzewami, gdzie było jeszcze ciemniej, niż na plaży. Nie zatrzymywał się, słysząc biegnących za nim napastników.

Biegł, dobre kilka minut, aż w końcu upewnił się, że zgubił pościg.
Był gdzieś w lesie. Pomiędzy drzewami.

Tu, w lesie, wydawał się być bezpieczny.

Nagle jednak usłyszał jakiś hałas. Odruchowo przypadł do ziemi i wtedy ich zobaczył. Grupkę ludzi, może pięciu, może sześciu. Albo i więcej. Szli szlakiem przebiegającym niedaleko przez las deszczowy. Było ich, chyba, sześciu.
A za nimi szli inni. Kobiety, dzieci. Co najmniej kilkanaście osób.
Prowadzący mężczyźni mieli broń. Mieli mundury. Wyglądali na żołnierzy.

Co jednak nie oznaczało, że będą mu przychylni? Czy uznają za zagrożenie i zastrzelą bez pytania?

KELLY

Ukryta pod budą na plaży Kelly wstrzymała oddech widząc, jak Frank ucieka do lasu, a za nim podążają mężczyźni. Po chwili wszyscy zniknęli z oczu dziewczyny i Kelly została sama, jeśli nie liczyć włóczących się przy brzegu dziwnych agresorów.

I nie tylko ich.

Nagle ujrzała mackowate stworzenie, które pojawiło się nie wiadomo skąd. Dotarło ono do pobitego przez agresywnych ludzi mężczyzny – zapewne ojca dziecka, uciekło i zatrzymało się. Po chwili, przerażona Kelly ujrzała, jak potwór wbija swoją mackę w ciało mężczyzny, unosi go w powietrze, a potem stawia na plaży.

Mężczyzna, nadal pokrwawiony dołączył sztywno do swoich napastników, a potwór powtórzył to samo z jago żoną.

Potem odmienieni ludzie i bestia ruszyli przeczesując plażę.

JACK, FAITH

Kłódka do baru, jak się okazało, została zniszczona i udało im się wśliznąć do środka.

Nie był duży, bo w zasadzie wchodzili od razu do części dla obsługi – wszystko – drinki, jedzenie podawało się przecież na zewnątrz i klienci jedli i pili na plaży, pod parasolkami.

Był tam bar. Ale nie był pusty.

Kiedy tylko Faith, wchodzącą jako druga, zamknęła za sobą cicho drzwi, aby nie zwrócić na siebie uwagi potworów i ludzi z plaży zobaczyli, że w drugim kącie pomieszczenia mierzy do nich z broni jakiś biały mężczyzna w czapeczce. Nie widzieli za bardzo jego twarzy bo ich uwagę przykuwał głównie pistolet w jego rękach. Ciężki rewolwer Smith & Wesson Model 10, jak rozpoznał to Jack.

- Nie ruszać się – syknął mężczyzna po angielsku. – Czego tutaj chcecie i kim jesteście?

Nie był wrogiem. Zrozumieli to. Był, podobnie jak oni, uciekinierem.

- Słyszałem, co gadaliście pod drzwiami. O wywaleniu wszystkiego w powietrze. I ucieczce na skuterach. Wchodzę w to. Wiem, gdzie są klucze do tych maszyn. Mam broń. Powinno nam się udać.

Opuścił spluwę.

- Jestem Andy. Andy Southgate. A wy?

Wyszedł z cienia. Wyglądał dość zwyczajnie i sympatycznie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 12-08-2018 o 13:30.
Armiel jest offline  
Stary 12-08-2018, 23:40   #262
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Jack w pierwszej chwili sięgnął po nóż, gdy zobaczył nieznajomego mierzącego do nich z broni, lecz szybko go odłożył, stwierdzając z ulgą, że ma do czynienia z człowiekiem nie kontrolowanym przez te potwory. Zresztą sam nie mając broni palnej, dostałby pewnie kulę w łeb zanim cokolwiek by zdziałał.

Obcy był zdesperowany jak i oni, ale mówił rozsądnie. Nie mieli lepszego wyboru, niż połączyć z nim siły. Podszedł i podał rękę Andiemu.

-Cześć, jestem Jack, były gliniarz, a to Faith, mechanik i twarda babka. Braliśmy udział w tym głupim show "Dom Marzeń i Koszmarów...", potrzebowałem pieniędzy. - Dodał nieco zawstydzony. -W sumie nawet nie wiemy gdzie dokładnie jesteśmy, chyba na któreś karaibskiej wyspie? Dobrze, że masz broń, miałbyś coś dla nas? Tylko tych stworów z mackami nie ma co atakować, trzeba trzymać się od nich z daleka, mają jakieś cholerne lasery jak z Gwiezdnych Wojen. - Kontynuował, po czym miał zamiar rozejrzeć się dookoła i przystąpić do realizacji ich planu. W sumie coś do picia też by się przydało po tym bieganiu, nawet zwykła woda.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 12-08-2018 o 23:42.
Lord Melkor jest offline  
Stary 13-08-2018, 04:30   #263
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Moore - optymistyczny surwiwalowiec



~ Mhm. Tak. Pewnie. No jasne. Bo dotąd to nudno było. Za lekko. Mhm. ~ Frank jęknął w duchu ale zakłopotanie starał się ukryć za dłonią jaką na chwilę zasłonił brudną od ziemi i kurzu twarz gdy pocierał swoją skroń. No a co miał pomyśleć? Co prawda okazało się, że Dixie okazała się dość łatwa do znalezienia. Ale niestety Dixie nie była już sama. Miała znaleźnego dzieciaka. Rozsądek podpowiadał, żeby zostawić dzieciaka albo nawet je obydwie. Dzieciak to dodatkowy konsument skromnych zasobów a dwa miał marne szanse by nadążyć za dorosłymi więc trzeba byłoby go pewnie nieść. A do niesienia nawet taka kruszyna to już była odpowiednikiem nieźle wyładowanego plecaka. Tylko mniej poręczna. No nijak się to na zdrowy rozum nie kalkulowało...

~ I pewnie jeszcze będzie się drzeć... ~ pomyślał cicho wydychając z westchnieniem podnosząc wzrok na dziewczynkę, kobietę i martwą pietę jej rodziny. ~ No ale przecież ich nie zostawię... ~ pokręcił krótkoostrzyżoną głową. Popatrzył na twarz paramedyczki. Potem na kierunek skąd przybył gdzie powinna czekać blondi. Otworzył usta by to powiedzieć. Że weźmie dzieciaka na plecy i by szatynka wzięła w zamian jego plecak. Że spróbują podczołgać się do Alice we trójkę a potem do wzgórz. By jakoś zagadała do dzieciaka by był cicho albo nawet zaplastrowała małej usta plastrem. I jeszcze by nie panikować bo jak dotąd ostrożność była niezłą taktyką więc pewnie dalej będzie. Mackonogi ich nie wykrył więc mieli szanse, że tak dalej będzie. Że się z tego wywinął. Otworzył usta by powiedzieć jej coś takiego ale wtedy kątem oka dostrzegł ruch. Odwrócił się i poczuł jak w żołądku rośnie mu zimna kula strachu. ~ O kurwa! ~ przesunął językiem po wargach.

- Lecą tu! - syknął odwracając się z powrotem ku Dixie. Ogarnął znowu scenę jednym rzutem oka. Walczyć czy uciekać?! Biec czy chować się?! Brać grzdyla czy samą Dixie?! - Bierz i spieprzamy stąd! I jak umiesz to módl się! - syknął podejmując szybko decyzję. Zdjął z pleców swój plecak ze skromnymi zapasami i wcisnął go w ramiona Dixie. Sam przykląkł przy zmasakrowanej i zapłakanej rodzinie. Od mężczyzny wziął pistolet który wsadził sobie za pasek. Przyda się. Potem. Jak się z tej matni wymkną. Zaraz sięgnął ku zapłakanej dziewczynce i spróbował załadować ją sobie na plecy. A potem? Potem bieg! Jak najprędzej! Co prawda te latające insekty może nie leciały na nich. Może dostrzegły coś za nimi. Pewnie miały właśnie zrobić to co robiły, wypłoszyć zwierzynę myśliwemu na strzał albo i unieszkodliwić ją. A sądząc po odgłosach w trzcinach to zielsko niezbyt chroniły przed latającą szarańczą. Może atakowały tylko tych których stwór jakoś wykrył. Może. Ale zapowiadała się regularna obława i czesanie terenu. Nie miał zamiaru tu utknąć bo nie wróżył tu zbyt dużych szans komuś kto tu dłużej zostanie. Czyli trzeba było wiać! Póki była okazja. I modlić się. Modlić by sukinsyn z mackami spudłował a szarańcza ich nie dogoniła.

- Gotowa? No to w nogi! I spoko, nie dygaj, wyrolujemy ich! - powiedział kucając przy Dixie i na końcu dał radę się nawet trochę uśmiechnąć. Złapał ją za rękę i popchnął przed siebie paskiem pustej ziemi jaką się tu przeczołgał. Sam ruszył zaraz za nią by znów się mu nie zgubiła. Zostawało jeszcze tylko jedno. - Alice! Do wzgórz! Sprint! - wrzasnął gdzieś przed siebie gdzie powinna wciąż leżeć na ziemi blondynka czekająca na ich powrót.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-08-2018, 15:45   #264
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jak nie urok...
Mark nie miał pojęcia, czy tamten wcześniej tylko udawał ofiarę Obcych, czy też uderzenie nagle przywróciło mu... rozsądek? człowieczeństwo...?
A może... może tamten stale był obcym i robił wszystko, by wpakować Marka w łapska mackowatego, ziemniakopodobnego potwora?
Szczególnie ta ostatnia możliwość zmroziła krew w żyłach mężczyzny.
To by znaczyło, że teraz nikomu nie można było wierzyć.
Na dodatek wrzaski sukinsyna ściągnęły na niego uwagę wszystkich z całej okolicy. A z tyloma wrogami nie daliby sobie rady Conan, Rambo, Rocky Balboa i Terminator, gdyby nagle się pojawili na tej plaży. No, może ten ostatni by sobie poradził...
Mark jednak zdawał sobie sprawę z tego, że BARDZO mu daleko do tych filmowych bohaterów. I że powalenie jednego nie-wiadomo-czy-w-ogóle obcego nie oznacza, że da sobie radę z kolejnym. I następnym. I jeszcze jednym. A potem z maszyną-cyborgiem, czy czym tam był przedstawiciel przybyszów z Kosmosu. Bo to wszystko kierowało się w jego stronę.
Bo sekundzie wahania Mark walnął obuchem w łeb sprawcę hałasu, po czym zanurkował w krzaki, uciekając jak najdalej i kryjąc się wśród drzew i zarośli przed wzrokiem "przemienionych".
 
Kerm jest offline  
Stary 14-08-2018, 17:57   #265
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- "Schowaj się szybko, zaraz do ciebie dołączę" – To były ostatnie słowa Phila, nim się rozdzielili.

I jakoś Kelly w to uwierzyła.

Ale to, co rozgrywało się na jej oczach, po tych paru chwilach, gdy chłopak od niej odstąpił, wcale o tym nie świadczyło. Phil chciał ratować dziecko, gonione po plaży przez dziwne, często zmasakrowane ludzkie... kukły? Albo te... jak to się w filmach nazywało? No te żywe trupy no... Zombie!

Obserwując co też Phil wyprawia na plaży, nerwowo obgryzała paznokcie, niemal już do krwi.

- Nie... nie... nie... - Szeptała przerażona, widząc co też tam się wyprawia. Ratunek dziecka okazał się daremny, a zarówno mały, jak i Phil, uciekali z plaży, gonieni przez te Zombie...

- Nie... - Jęknęła raz jeszcze, wyciągając dłoń w kierunku swojego wybawcy z opresji, który teraz wiał daleko od niej, ratując własną skórę.

Zostawił ją samą, z tymi potworami, wokół niej.

- Nie - Poruszyła już tylko niemo ustami, zalewając się łzami. Niczym małe zwierzątko, pod plażową budką, schowana w piachu pod podłogą niewielkiego budyneczku, została sama. Wczołgała się głębiej do tyłu, po czym skulona w pozycji embrionalnej, z mocno zaciśniętymi oczami, a nawet i dłoniami na uszach, zaczęła cichutko popłakiwać.





.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 17-08-2018, 11:58   #266
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
"Regularna inwazja!" - powtórzyła w myślach obserwując obiekt zawieszony na niebie emitujący pomarańczowe światło. Jakie mieli szansę na przeżycie?

Góry na południu porośnięte tropikalnym lasem kusiły obietnicą złudnego bezpieczeństwa. Jak długo mogła pozostać tam niewykryta? Z resztą - co to za egzystencja; wegetacja. Wolała już zginąć - pomyślała skupiając wzrok nad kulą ognia - w desperackiej próbie ucieczki, jak ten nieszczęśnik. Lecz czy to też miało większy sens? Czy zależało jej na życiu? Blizny na nadgarstku świadczyły o czymś zupełnie innym.

Niebieskie światła mrugające w miasteczku na północy znaczyły, że ludzkość jeszcze się nie poddała. Ciągle walczyła z najeźdźcą. Prawdę mówiąc w dupie miała ludzkość, lecz z drugiej strony, chowanie się w norze jak szczur też nie leżało w jej naturze.

Chaos myśli. Trzeba rozważyć wszystkie opcje.

Miasto oznaczało ludzi. Ludzie oznaczali kłopoty. Miasto oznaczało najazd mackowatych. Mackowaci oznaczali kłopoty.

Góry. Bezpieczeństwo. Szczur w norze.

Plaża. Odkryty teren. Mackowaci. Śmierć.

Góry - bezpieczeństwo. Miasto - kłopoty. Wybór był prosty. Kłopoty to jej drugie imię. Zatem miasto.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 17-08-2018, 22:26   #267
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Hyh... hyh... hyh... Oddech kurwa Triple... Oddech!
Może to jednak jakiś haj był? Nie takie schizy mu się trafiały po trefnym towarze... Zielone niebo. Kukły. Potwory... Może z tą rudą jakieś psyle po paintballu zafukali? Albo czarna coś zakitrała? Albo ci z obsługi im coś zapodali?
Wrestler nie miał zamiaru tego sprawdzać. Ale fakt pozostawał faktem. W raz z postępującym zmęczeniem, lepiej mu się myślało. Nawet jeśli moment na myślenie nie był najlepszy. Chodź w jego przypadku treningi były tymi momentami gdy wpadał na większość pomysłów. A obecny podpowiadał, że do hotelu nie ma się co zbliżać. Strzały, ogień, eksplozje, kukły... Brakowało tylko mackowatych... Albo i nie. Chuja tam, on tam nie biegnie. Cały czas jednak zostawała woda. Liczył na sprzęty wodne. Albo w ostateczności na swoje mięśnie. Bo kukły nie wyglądały na takie co dadzą radę popłynąć...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 18-08-2018, 00:59   #268
 
Rozyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
Phil nie wiedział co robić. Z jednej strony chciał bezpieczeństwa, ale z drugiej... To mu wyglądało podejrzanie. Kto wie, może i to był pewien rasizm z jego strony, ale ta grupa wyglądała mu na taką co najpierw strzela potem pyta. Postanowił się pozostać w ukryciu i liczyć na to, że się wyminą.
Rozmyślał nawet czy ich nie śledzić, ale gdzie mu tam do wojskowych, pewnie by się jedynie zbłaźnił. O tym że wtedy na pewno go zastrzelą wolał nie wspominać. Dlatego pewnie wróci do cherliderlki kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja, a raczej jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja. A potem trzeba będzie znaleźć jakąś łódź i spierdalać stąd gdzie pieprz rośnie.
 
Rozyczka jest offline  
Stary 19-08-2018, 01:19   #269
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Fenomen wyrzutów sumienia oraz intuicyjnego i bezpośredniego nabywania przekonań moralnych jest powszechnym doświadczeniem ludzi. Choć, jak wskazuje historia etyki, niejednokrotnie starano się je wyjaśnić poprzez koncepcję sumienia, zdecydowana większość współczesnych filozoficznych oraz psychologicznych analiz moralności obywa się bez tego pojęcia. Uzasadnia się to jego niewielką wartością eksplanacyjną z powodu zbytniej jego złożoności oraz przesądzaniu ważnych, a kontrowersyjnych, założeń natury metaetycznej. Pojęcie sumienia jako jednolitego modułu poznawczo-motywacyjnego, będącego elementem ludzkiej psychiki, scala bowiem moralne intuicje podmiotu, jego opinie, uczucia, emocje, zinternalizowane normy społeczne oraz specyficzne, nierzadko odrzucane, założenia dotyczące charakteru poznania moralnego czy przedmiotów tego poznania.

Oprócz zbyt złożonej natury sumienia, istnieje również wiele innych obiekcji przeciwko traktowaniu sumienia jako autorytatywnego i reliabilnego narzędzia poznania moralnego dobra lub zła, które podważają przekonanie, iż sumienie jest wystarczające w podejmowaniu decyzji moralnych. Wskazuje się, iż różni ludzie, tak członkowie jednego, jak i odmiennych społeczności, radykalnie różnią się wyrażanych sądach sumienia tak dotyczących szczegółowych kwestii jak i obowiązywania ogólnych norm. W konsekwencji powoływanie się na sumienie nie umożliwia rozstrzygnięcia wielu nowych, skomplikowanych, czy ważnych, a kontrowersyjnych problemów moralnych.

Problemów na które czwórka uciekinierów nie miała czasu. Tu nie było miejsca na dywagacje i filozoficzne dysputy o sensie przedkładania jednego życia nad drugie, bądź zostawienia dziecka na pastwę losu... o nie.
Poszło szybko, błyskawicznie nawet. Ranny malec wylądował w ramionach Franka, Dixie dostała plecak do którego pospiesznie schowała przytroczoną dotąd do paska apteczkę. Bawienie w "twoje i moje" też nie miało najmniejszego sensu.

Dwa martwe ciała, krew na trawie i jedno płaczące dziecko chyba nie mówiące po angielsku.
- Nie bój się, nic ci nie zrobimy.To jest Frank, ja jestem Dixie. Rozumiesz mnie kochanie? Jak masz na imię? Zaraz cię zbadam, dobrze? Tylko musimy zejść z widoku. - nadawała do dzieciaka, biegnąc na Frankiem i próbując jednocześnie brzmieć tak pogodnie, jakby właśnie nie była świadkiem najazdu obcej cywilizacji na ziemię, masy niemożliwych do wyjaśnienia zdarzeń... i śmierci.

Masy śmierci...

O tym też nie wolno było zapominać.
 
Driada jest offline  
Stary 19-08-2018, 01:41   #270
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Ktoś w tym wariatkowie jeszcze się uchował w miarę normalny?!

Panna Allen nie mogła uwierzyć własnym oczom, uszom i innym zmysłom, zaskoczonej nie musiała więc udawać. Zamknęła jedynie gębę, aby nie wyglądać jak upośledzona. Nowa gęba do tego nie opętana przez kosmiczny żużel. Zwykły, pospolity jegomość o posiwiałych kłakach i chęcią aby się wyrwać z wyspy porównywalną do tej będącej udziałem niedoszłych pseudo gwiazdeczek reality show, tfu!, kurwa jego mać.

- Ej Andy, te kluczyki daleko? Gdzie my do cholery jesteśmy? - spytała po prezentacji urządzonej przez Jacka, minę też zmieniła na standardowy wyszczerz… tylko coś uważnie przyglądała się nieznajomemu. - Dam radę odpalić te maleństwa bez nich, ale lepiej i szybciej będzie standardowo… co tu robisz, jesteś sam? Masz spluwę, pilnuj nam pleców. Jack, bierzemy się do roboty, nie ma co sterczeć. Cisza, konspiracja. Robimy swoje i zrywamy się stąd - na koniec trąciła krawężnika ramieniem, machając głową wgłąb trzewi budynku. No tak… coś kojarzyła, że mieli wysadzać.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...

Ostatnio edytowane przez Zuzu : 27-08-2018 o 05:07. Powód: zmiana Franka na Jacka :)
Zuzu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172