Kapłani nie wykazywali jakiegokolwiek zapału do walki i zamiast wesprzeć strażników, rzucili się do ucieczki. Nawet ten, który przed momentem został użyty w roli kuli do kręgli, na czworakach przeciskał się między nogami walczących.
Strażnicy wysypywali się z dwóch pomieszczeń po przeciwnych stronach korytarza. Szybki rzut oka pozwalał stwierdzić, że jest ich więcej niż dziesięciu. Ale w ograniczonej przestrzeni korytarza nie byli w stanie wykorzystać swojej przewagi liczebnej. Obok siebie mogło ich stanąć najwyżej trzech, a i tak trochę sobie przeszkadzali. Przeciwko sobie mieli tylko dwóch awanturników - Areona i Berwyna, którzy z furią podjęli walkę.
Jeden ze strażników, ten który stał się obiektem magicznego zaklęcia przygotowanego przez Stygijczyka, chwilę stał bezradnie wpatrując się w oczy Makhara, a potem opuścił miecz i pobiegł do kraty, którą chwycił i zaczął szarpać, wzywając Nadanisusa.
Alarm i rozgardiasz jaki zapanował w podziemiach zwabił także tych strażników, którzy odpowiedzialni byli za pilnowanie wejścia. Przybiegli z wyciągniętą bronią, ale Theo i Arslan byli na miejscu, osłaniając tyły. Hyrkańczyk jednego z nich poczęstował strzałą z łuku, który nie wiadomo jakim sposobem udało mu się ukryć pod habitem i teraz wyciągnąć. Strażnik padł z przestrzelonym gardłem. Ku kolejnym skoczył złodziej, ale kwestią czasu było jak ulegnie...
Trzech strażników już leżało rozpłatanych na posadzce, a Cymmeryjczyk i Bossończyk nadal zbierali krwawe żniwo. Nie obyło się bez ran, ale kondycja awanturników była na tyle dobra, że jeszcze długo mogli prowadzić walkę.
I w tym momencie pojawił się Constantus. Wyszedł z pomieszczenia po prawej stronie z zakasanymi rękawami szaty. W dłoni coś trzymał.
- Przeklęci! Zdrajcy prawdziwego boga! Heretycy! - krzyczał. W jego oczach płonął ogień fanatyzmu. - Zginiecie! Zginiecie wszyscy, psy Asury!
Nie przejmując się, że w zwarciu są zarówno wrogowie jak i jego sojusznicy, kapłan cisnął trzymany w ręce przedmiot. Niewielka szklana kula uderzyła w ziemię i rozprysnęła się. Natychmiast coś błysnęło i rozległ się ogłuszający huk. Eksplozja odrzuciła wszystkich naokoło. Jeden ze strażników już się nie podniósł. Dwóch innych leżało na ziemi i jęczało. Berwyn również leżał na ziemi, a z jego habitu unosił się dym. Cymmeryjczyk obdarzony refleksem pantery zdołał uskoczyć. Oberwało się nawet Makharowi, który stał nieco dalej. Wszystkim dzwoniło w uszach, a w oczy wgryzał się piekący dym.
- Pomóżcie! - krzyknął z tyłu Theo. Jego ręka zwisała bezwładnie, a z głębokiej rany tryskała krew.