Byli tacy co twierdzili, że szlachetna sztuka walki na tym polega, że z mieczem w dłoni opór przeciwnikowi się stawia... i niech wygra lepszy. Albo ten, po czyjej stronie stoją bogowie.
Cmentarze pełne były takich szlachetnych (i naiwnych) i Berwyn od dawna uważał, że nie liczą się środki, a ostateczny efekt, i że należy używać wszelkiej dostępnej broni, by przeciwnika pokonać. Jeśli nie oszukujesz, by wygrać, to za mało się starasz i tyle.
Najwyraźniej Constantus uważał dokładnie tak samo...
Magia, jakiej użył, zwaliła Berwyna z nóg, na szczęście nie na tyle okazała się groźna, by Bossończyk musiał się wycofać z walki.
Berwyn zerwał się na równe nogi. Nie zważając na to, że habit się dymi, ruszył między leżącymi strażnikami w stronę przeklętego kapłana, chcąc toporem wybić mu z głowy wszelkie myśli o podżeganiu do rebelii.