"Regularna inwazja!" - powtórzyła w myślach obserwując obiekt zawieszony na niebie emitujący pomarańczowe światło. Jakie mieli szansę na przeżycie?
Góry na południu porośnięte tropikalnym lasem kusiły obietnicą złudnego bezpieczeństwa. Jak długo mogła pozostać tam niewykryta? Z resztą - co to za egzystencja; wegetacja. Wolała już zginąć - pomyślała skupiając wzrok nad kulą ognia - w desperackiej próbie ucieczki, jak ten nieszczęśnik. Lecz czy to też miało większy sens? Czy zależało jej na życiu? Blizny na nadgarstku świadczyły o czymś zupełnie innym.
Niebieskie światła mrugające w miasteczku na północy znaczyły, że ludzkość jeszcze się nie poddała. Ciągle walczyła z najeźdźcą. Prawdę mówiąc w dupie miała ludzkość, lecz z drugiej strony, chowanie się w norze jak szczur też nie leżało w jej naturze.
Chaos myśli. Trzeba rozważyć wszystkie opcje.
Miasto oznaczało ludzi. Ludzie oznaczali kłopoty. Miasto oznaczało najazd mackowatych. Mackowaci oznaczali kłopoty.
Góry. Bezpieczeństwo. Szczur w norze.
Plaża. Odkryty teren. Mackowaci. Śmierć.
Góry - bezpieczeństwo. Miasto - kłopoty. Wybór był prosty. Kłopoty to jej drugie imię. Zatem miasto.
__________________ LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |