Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2018, 21:50   #23
BloodyMarry
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Na krawędzi (wspinaczkowcy)

Aurora rzuciła się do ucieczki korytarzem i zawołała wściekle za elfem w ich wspólnym języku:
- Przez twój kretyński plan mogliśmy wszyscy zginąć! Mówiłam, że jest ich zbyt wiele w porównaniu do nas żebyśmy mogli z nimi walczyć!
- Wytłukliśmy wszystkie, które były w jaskini - Daivyn rzuca za plecy, w tym samym języku. Niemal nie mija się z prawdą.
- Tylko dzięki temu, że te pieprzone schody były takie wąskie. A i tak dostały się na górę! Nawet jeśli atak był jedynym wyjściem, to mogliśmy obmyślić go jakoś lepiej. Te kurduplem nas nie widziały, mieliśmy na to czas. To musiałeś się wyrychlić z tą strzałą, tak ci się spieszyło? - spytała zmęczonym po walce, ale pełnym złości głosem.
Alladien patrzyła nieco zdezorientowana na parę, która chyba się kłóciła, ale nie rozumiejąc ani jednego słowa z tego co mówili wolała się nie wtrącać.
- Wszyscy dobrze się czują? Sprzęt macie cały? - spytała nieco speszona po Thyatiańsku.
- Trzeba było sobie iść, ledwo ich zobaczyłaś. - Daivyn nie zamierzał brać całej winy na siebie. - Może drugi tunel przyniósłby ci więcej szczęścia.
- Nie i tak - odpowiedział na pytanie Alladien. - Ale na razie musimy znaleźć miejsce na tyle wąskie, że zdołamy powstrzymać te niedźwieżuki.
- Ten tunel może się nada, jeśli odzyskamy szybko siły i wrócimy na górę - odparła aasimarka. - Krzyki nam na pewno nie pomogą. Chodź tu, pomogę ci jeszcze trochę na te rany, ale na cuda to ty już lepiej nie licz.
- Mogłabym wybrać inny korytarz, ale tylko skończony idiota zdecydowałby się podróżować samemu po tej jaskini, tak samo jak tylko skończony idiota postanawia atakować grupę wroga trzy razy większą od własnej. - Aurora syknęła do Daivyna po elficku, tym razem trochę ciszej, po czym przeszła na Thyatiański.
- Bywałam w lepszym stanie niż teraz, ale jakoś trzymam się na nogach. - odparła Aasimarce.
- Alladien, ty też nie wyglądasz najlepiej - stwierdził Daivyn. - Wytłukliśmy większość z nich - zwrócił się do Aurory. Skoro tamta chciała, to mogli sobie kontynuować "rodzinną" wymianę poglądów. - Nie wiem czemu, tego szamana nie mogłem utłuc... - dodał tonem, w którym rozczarowanie mieszało się z zaskoczeniem i niezadowoleniem.
- Bo cię zaczarował, temu. - druidka odparła bez większych emocji. Widząc, że jedynym już drugi raz użytym przez elfa argumentem było to, że wytłukli prawie wszystkich i że nie ma zamiaru przyznać się, że jego plan był błędem, uznała, że nie ma sensu kontynuować. “Do pustego łba nie dotrzesz” pomyślała, czekając na reakcję elfa w związku z informacją o zaklęciu szamana.
- Dobrze, że nie zacząłem szaleć jak Keek. Albo nie rzuciłem mu się w ramiona.
- Dam sobie radę. Trzeba mi tylko nieco odpoczynku - powiedziała Alladien spoglądając mimowolnie na ranną rękę. - Najważniejsze, że żyję, czyż nie?
- Żyjemy. - Daivyn skinął głową. - A odpoczynek się przyda. Byle nie w tym miejscu, bo nas raz dwa dopadną.

Kargar sapiąc oglądał się za siebie gdy uciekali tunelem, z trudem nie potykając się w mroku.
- Nie ma czasu na kłótnie, trzeba schować się i odzyskać siły, bo w tym stanie nas te niedźwieżuki rozerwą na strzępy a elf może ma gorącą krew, ale mało takich strzelców widziałem - musimy się jakoś przebić jak odzyskamy siły, dużo już tego ścierwa zabiliśmy tylko łupów szkoda… tyle goblinów pewnie jakieś skarby ma - skwitował najemnik.
Kargar szedł przez chwilę tunelem, jednak robiło się w nim coraz ciemniej i ciemniej w miarę jak oddalali się od oświetlonej ogniskami jaskini, i wkrótce potknął się w ciemności, uderzając boleśnie o kamień.
- Okradanie zwłok się nie godzi, powinniśmy pozostawić goblinom ich własność - odparła Alladien, pomagając wojownikowi wstać i czarując kolejny z wielu kamieni tak, aby rozświetlał drogę awanturnikom. - Proszę, teraz się nie wywalisz - dodała.
- Okradanie zwłok… - Aurora powtórzyła za aasimarką. - Ja podchodzę do tego inaczej… W naturze niczego nie można marnować, martwym ich rzeczy się nie przydadzą, a mogą pomóc żywym.
- To niech wykorzystają je żywe gobliny, do których one należą. Ja już dość mam przeróżnych łupów i trofeów z wojny - rzekła kapłanka.
- Zatrzymajcie się na chwilę - poprosił Daivyn. - Posłucham, czy nas nie gonią. Jeśli nie, to moglibyśmy zrobić sobie odpoczynek.
Jak się okazało, za ich plecami panowała cisza.
- Nawet jeżeli nas nie gonią, mogą za nami podążać - wtrącił się zasapany profesor - Na pewno nie możemy tam wrócić, bo będą już przygotowani.
- Co więc proponujesz? - spytała aasimarka.
- Iść przed siebie? - rzuciła Aurora. - Skoro nie możemy wracać tamtędy, a zostać tu też nie zamierzamy, to chyba innej opcji nie ma.
- A jeśli zejdziemy głębiej? Wolę jednak zebrać siły i uderzyć kolejny raz, Daivyn ma rację, udało nam się ich solidnie przetrzepić - powiedziała Alladien.
- Walczyliśmy z samymi goblinami… Teraz mają jeszcze niedźwieżuki, a po tych werblach można się domyślić, że jest ich więcej niż tylko piętnaście. - odparła druidka. - Uważam, że to gra nie warta świeczki. Za dużo ryzykujemy.
- Rozumiem. Nikt nie chce umrzeć. - Skinęła mimowolnie głową. - Ale mnie się spieszy, naprawdę. Nie mogę zawieść mojego boga. Nie wymagam od was pójścia za mną, ale ja muszę udać się najkrótszą drogą, naprawdę.
- Ciężko stwierdzić, która jest najkrótsza jak nie zna się miejsca, w którym się znajduje. Zresztą to nie twoja wina jeśli dziś nie ujrzysz wschodu słońca, zresztą bogowie też nas zawodzą. - stwierdziła przypominając sobie zgliszcza swojej wioski i martwe ciało swego towarzysza.
- Sami siebie zawodzimy. Ale bogowie nas? Nie wydaje mi się, jeśli nie zadajesz się ze złymi bóstwami - odpowiedziała Alladien. - I chcę po prostu być na górze, aby słuchać rad mojego pana. Nieważne czy muszę się o to starać z własnej winy czy nie.
- Nie uważam, żeby bóstwo, które wyznawano w mojej wiosce było złe, niemniej jednak pomimo wznoszonych modłów i składaniu ofiar, nie pomogło, gdy orkowie mordowali moich braci. - powiedziała zgaszonym głosem. - Bogowie bywają zbyt pasywni wobec śmiertelnych. Nie winię ich do końca za to, nie wiem czy przejmowałabym się losem śmiertelników, będąc na ich miejscu, mając tak potężne moce i możliwości.
- Widocznie twoje bóstwo potrafiło ocalić tylko jedną osobę. Reszta może nie była chętna być ocalonymi, a może po prostu było to niemożliwe i ktokolwiek się tobą wtedy opiekował uznał, że to ty powinnaś ocalać? - odpowiedziała nieco zmieszana Alladien. Co prawda nie była wychowywana wśród duchownych od dziecka, ale jeszcze nie zdarzyło jej się aby ktoś tak wyrażał się o bogach. mimo to starała się zachować fason. - Albo po prostu nastał czas na zmianę. I teraz czekają na sąd boski, po którym udadzą się w lepsze miejsce. Bez panoszącego się tu zła. Wiem, że cię to boli. Pewnie jak mało kto tu zgromadzony. I chociaż bardzo bym chciała ci na to pomóc, szczerze mówiąc nie potrafię. Rzuciłabym tylko kilka banałów takich jak to, że Ixion cię kocha, albo że bogowie chcą twojego szczęścia. Pewnie byście mnie wtedy za wariatkę uznali. Ale, proszę cię, nie zadręczaj się tym niepotrzebnie. Możesz się z tego nauczyć czegoś na przyszłość, czasem nad tym popłakać, ale nie rozmyślaj nad tym i popatrz czasem na to, co przyniesie jutro. Bo ono zawsze przynosi więcej dobra niż zła, to mogę ci obiecać.
- Nigdy nie wnikałem w boskie plany - wtrącił się Daivyn. - Raczej zawsze się starałem nie rzucać się im w oczy - dodał. - Ale kto wie... Może tobie ocalili życie.
- Życie ocaliliście mi wy, a nie bogowie. - druidka odparła na wypowiedź elfa.
- Wtedy, w twojej wiosce - odpowiedział łucznik. - Ale nie sądzę, by warto było kontynuować tę dyskusję. Jedni uważają, że losy ludzkie są w rękach bogów, inni, że są z góry przeznaczone, a inni każdy sukces czy porażkę zwalają na przypadek.
- Wtedy w mojej wiosce mnie nie było… Wybrałam się na kilka dni zbierać zioła. - powiedziała - Kiedy wróciłam, po wiosce zostały zgliszcza, ciała moich braci i sióstr leżały zakrwawione, a w moim domu… - nie dokończyła, za bardzo ją to bolało, zresztą już wcześniej wspominała im o tym i uznała, że nie ma sensu wspominać po raz drugi.
- Ale ty żyjesz. Przez przypadek czy z woli bogów, tego ci nikt nie powie. - Rzucił okiem na Alladien, która pewnie miałaby na ten temat swoje zdanie. - Ważne jest, co ze swoim życiem zrobisz. Wykorzystasz jakoś, czy zmarnujesz.
- Każdy z nas ma wolną wolę. Więc wątpię, aby bogowie ją do tego zmusili. No, chyba że poszła tam za sprawą jakiejś wizji - odpowiedziała łucznikowi aasimarka.
- Wizję mógł mieć szaman tamtych orków - odparł elf.
- Może - Kapłanka wzruszyła ramionami. - Jakkolwiek chciałabym to zmienić, wielu bogów życzy nam źle. Pozostaje nam tylko pokazać, że nie mają na nas wpływu.
Daivyn uniósł brwi.
- Wszyscy, czy tylko ci, co nam źle życzą?
- W pewnym sensie wszyscy, a w pewnym sensie tylko ci co nam źle życzą. Dobrzy bogowie cię wesprą i pomogą w ten czy inny sposób twojej sprawie, ale jeśli nie będziesz tego chciał, uszanują twoje zdanie i zostawią cię w spokoju.
- W mojej wiosce wszyscy byli wierni swemu bogu, łącznie ze mną. I gdzie te wsparcie? - spytała druidka. - Jak na elfa jestem wyjątkowo młoda, ale żyję zdecydowanie dłużej od ciebie i zdążyłam się już przekonać o pasywnej postawie uwielbianych przez nas bogów. - dodała, po czym zwróciła się do Daivyna chcąc nawiązać do jego wcześniejszej wypowiedzi. - Ja żyję, ale co to za życie gdy tracisz jedyną osobę, którą kochasz… - odpowiedziała głosem pozbawionym emocji. - Co to za życie, kiedy tracisz to dla czego tak naprawdę żyłeś?
- Ja… - Alladien zawiesiła na chwilę głos. Zdawało się, że walczyła sama ze sobą o to, żeby nie wybuchnąć. - Mogę mieć ledwie dwadzieścia cztery lata, ale wiem co to znaczy stracić cały klan. Wiem, że po całym tym zajściu obsesyjnie myślisz o tym, że gdybyś tam została byłoby lepiej. Że oni by przeżyli. Jakoś. Nie wiadomo jak, ale jakoś. Ale ja, mając te marce dwadzieścia cztery lata, zdołałam nauczyć się, że na niektóre rzeczy nie mam wpływu. I bogowie też nie mają wpływu i że to nie znaczy, że bogowie mają nas gdzieś! - krzyknęła, a do oczu nadpłynęły jej łzy. - Jak w ogóle śmiesz mówić, że nigdy nic złego mi się nie stało, bom młoda dziewka w porównaniu do ciebie? Ty miałaś przynajmniej to szczęście, że nie musiałaś PATRZEĆ na tę rzeź. I że miała większe znaczenie niż durny kawałek płótna!
- Że nie musiałam patrzeć na tę rzeź?! Uważasz, że to szczęście? A może błogosławieństwo od bogów?! - rzuciła oschle w stronę zapłakanej kapłanki. - Myślisz, że zastanie spalonej do szczątek wioski to jest większym szczęściem, niż widok kiedy płonie? Myślisz, że powrót do domu, którego już nie ma, jest większym szczęściem niż widok kiedy był niszczony? A może znalezienie martwego ciała najważniejszej osoby w twoim życiu, kiedy liczyłaś, że wracając do domu zastaniesz go żywego i wpadniesz w jego ramiona, jest większym szczęściem niż patrzenie na jego śmierć?! - ciągnęła dalej, nie zwracając uwagi na łzy dziewczyny. - Czy byłaś kiedykolwiek zakochana? Miałaś kiedyś kogoś po za kimś świata nie widziałaś, kogoś z kim miałaś spędzić resztę swych dni? Jeśli nie, to nie masz prawa rozumieć tego co teraz czuję. Nie mówię, że nic nie przeżyłaś i nie przeszkadza mi twoja gorliwa wiara w bogów i nie mam zamiaru cię z niej sprowadzać, ale ty zrozum mój żal do nich i nie każ mi wierzyć, że są troskliwi i że na nas śmiertelnych im zależy. Bo i tak mnie nie przekonasz.
- Ależ oczywiście, że byłam zakochana. Nawet nie jeden raz! Matkę i ojca też kochałam, nawet jeśli nie oni mnie spłodzili. Ich wszystkich kochałam, może poza tym kto kazał nam atakować wtedy. I uwierz mi, oddałabym wszystko, aby wtedy mnie tam nie było. Abym nie musiała słyszeć ich krzyków za każdym razem, kiedy jest zbyt cicho. Abym nie musiała robić pod siebie kiedy tylko nie mam przy sobie mojej maczugi. Albo żebym chociaż raz mogła się spokojnie wyspać, nie musząc targać jej ze sobą z myślą, że te orki jakoś wrócą dokończyć sprawę. Rozumiem, że to cię boli. I rozumiem, że czujesz się zła na samą siebie o to. Ale nie musisz mi wybaczyć, nie rozumiem czemu odmawiasz sobie jakiejkolwiek większej wartości!
- Nic nie rozumiesz. Wyższą wartością w moim życiu była miłość. I nie chodzi mi o szczeniackie, chwilowe miłostki. Tylko o prawdziwą miłość. Za parę lat planowaliśmy się pobrać z Malonem. Ale niestety, los mi go zabrał… Bogowie opuścili mnie kiedy byli potrzebni najbardziej… I z tego co słyszę nie tylko mnie. Spójrz prawdzie w oczy, oni zawiedli i ciebie. - Spojrzała na aasimarkę z politowaniem, po części podziwiając ją za jej wytrwałość w swych przekonaniach, a po części współczując jej z powodu jej naiwności.
- Tylko z pomocą Ixiona i mego drugiego ojca udało mi się po tamtym podnieść. Gdyby nie oni, pewnie bym się zabiła albo zaczęła napadać na każdego kogo spotkam. Przyznam szczerze, to możliwe że bogowie ci wtedy nie pomogli. Ani nikomu w wiosce. Chciałabym to zmienić, ale ich też ograniczają prawa - powiedziała kapłanka, uspokajając się nieco. - Naprawdę mi przykro. I głupio, nie powinnam na ciebie krzyczeć. Naprawdę zachowałam się jak bachor… - Przytuliła druidkę w ramach przeprosin. - Tamto wspomnienie… To po prostu boli. Jakby ktoś ci wyrwał wielką dziurę w sercu i wlał tam żelazo. Zawsze ogarnia mnie gniew i smutek gdy o tym myślę, jeszcze raz przepraszam - dodała, wypuściwszy elfkę z ramion.
- Nic się nie stało, też nie byłam zbyt delikatna w słowach, ale taka już chyba moja natura. - Aurora uśmiechnęła się. - Również przepraszam, jednak twoje ostatnie słowa, o tym, że bogowie nie mogli pomóc mojej wiosce i Malonowi utwierdziły mnie w moich przekonaniach. Jeśli nie byli w stanie im pomóc wtedy ograniczeni swymi prawami, to ja nie mam zamiaru powierzać bogom swego życia, bo gdy będę w trudnej sytuacji też mogą ograniczać ich prawa. Ja gdybym mogła złamałabym wszelkie prawa ludzkie i boskie, aby ich uratować. - Spojrzała kapłance w oczy. - Tak więc nie zrozum mnie źle, podziwiam cię za twą wiarę, ale we mnie jej już nie odrodzisz, tak jak nie odrodzi się już moja wioska, moi bliscy i Malon. Moja wiara w dobrę chęci i łaskę bogów umarła wraz z nimi. - Uśmiechnęła się ponuro, wycierając dłonią łzy z zapłakanej twarzy kapłanki. - Zostawmy to tak jak jest. Tobie w walce z przeszłością pomaga wiara, ja muszę swoją stratę wewnętrznie przecierpieć.
- Smuci mnie to, ale rozumiem. Tylko nie duś tego w sobie zbyt długo Już pomijając wiarę, to niezdrowe.
- Cieszę się - odparła. - Potrzebuję po prostu trochę czasu. Utrata kogoś kogo się kochało, to jak utrata części siebie.
- I tak powinnaś się cieszyć, że miałaś taką osobę - stwierdził Daivyn.
- Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. - Aurora mruknęła pod nosem. - Ciężko godzić się ze stratą, zwłaszcza kiedy jest ona tak świeża.
- Zapewniam cię, że czas leczy rany. A lepiej kochać i tracić tych, których kochamy, niż mieć serce z kamienia.
- To strata i ból zamyka serce i zmienia je w kamień. - odparła. - Zmieńmy temat, ciągnięcie go nie ma sensu. Ja w każdym razem nie wracam w stronę, skąd przed chwilą uciekliśmy. Choćby i gniew wszelkich bogów miał na mnie spaść, to tam nie pójdę.
- [i]Zmieniają je w kamień tylko tym, którzy na to pozwolą, Auroro. - powiedziała Alladien.
- Być może, ale w takim razie dla mojego jest już za późno. Jednak jest tego jeden plus… Kamienia nic już nie zrani - odparła chcąc wreszcie skończyć ten rozdzierający jej duszę temat. - Jak już mówiłam, nie wrócę tam gdzie były te gobliny.
- Dopóki mamy inną możliwość, to cóż nam szkodzi spróbować. - Daivyn nie zamierzał się spierać. Szczególnie że nie miał tylu strzał, by wybić wszystkie gobliny i niedźwieżuki, nawet gdyby ustawiły się rządkiem i nic nie robiły.
 
BloodyMarry jest offline