Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-08-2018, 18:44   #21
 
Rozyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
Strzała elfa poszybowała w mrok, prosto w stronę pleców jednego z goblinów. Wbiła się prosto w ich środek, z głośnym plaśnięciem, przebijajac goblina na wylot. Jucha bryznęła na twarz jego kamrata, siedzącego tuż obok niego, i obgryzającego jakiś gnat. Zdziwiony śmiercią towarzysza spojrzał w górę i wrzasnął ostrzegawczo. W oka mgnieniu na dole zagotowało się jak w garncu, kiedy zaskoczone gobliny próbowały dopaść swojej broni i posiekać elfa na kawałki.
Kargar wyciągnął miecz, przygotowując się do obrony schodów.. Szykował się do desperackiego boju z goblinami, czyli tego co robił nim pojawiło się światło, może znalazł się w jakimś koszmarze? W każdym razie przyszedł czas zobaczyć, co potrafią jego kompani.
Keek podążał za wojownikiem przygotowując swój bat, gotów uderzyć pierwszego goblina jaki wbiegnie po skalistym przejściu.Kargar stanął za skałą, szeroko rozstawiając nogi, gotów skosić swoim mieczem nacierających pod górę wrogów.
Chmura odłamków rozpryska się na boki. Jeden z goblinów obok uderzonego pociskiem pada przeszyty dziesiątkami lodowych drobinek. Ten, w którego celowała po prostu się rozpadł, rozerwany przez lodowe zaklęcie. Ostatni, siedzący przy ognisku po prostu padł na ziemię, i odłamki jedynie przeleciały mu nad plecami.
Alladien rzuciła świętym płomieniem, jednak goblin był zbyt zręczny i uniknął pędzącego w jego stronę płomienia
Kolejny strzał elfa posłał jeszcze jednego goblina na posadzkę jaskini, martwego
Aurora uderzyła zimnem w goblina, który jednakże nic sobie z tego zaklęcia nie robił. Mruknął tylko, potarł ramiona i sięgnął po broń. Dwa gobliny, będące pomiędzy pomnikiem a półką skalną rzuciły się aby wziąć swoje okrągłe tarcze, po czym ruszyły w stronę skał, na których przycupnęli awanturnicy. Zwinne potwory wskoczyły na kamienie, i poczęły się wspinać do góry. Ich czerwone oczy gorzały żądzą mordu. Strażnicy ujęli mocniej w ręku swoje włócznie, po czym ruszyli w górę kamienistej ścieżki. Mniej więcej w połowie przystanęli, rzucili włócznie w stronę Kargara i Alladien, ale jedna włócznia odbiła się od zbroi wojownika, a druga została rzucona tak nieudolnie, że trafiła w skały poniżej i złamała się w pół. Kargar zamachnął się silnie. Toporek zawył w powietrzu i wgryzł się w ciało jednego z goblinów — strażników. Ten nawet nie zawył, kiedy jego ciało ciśnięte siłą toporka osunęło się w dół kamienistej ścieżki.
Kargar wyszczerzył się triumfalnie, na widok spadajacego w dół truchła, po czym zawołał w goblińskim:
— Z drogi głupcy, Czarny Pan nas przysyła!
Strażnik, który słyszał wołanie Kargara jedynie się roześmiał, maniakalnie szczerząc zęby — wyrwiemy Ci ten kłamliwy język— warknął w odpowiedzi.
Jeden z goblinów, stłoczonych przy ognisku w pobliżu dużego wyjścia z jaskini zagadał coś do swoich kamratów i szybko wybiegł z jaskini, po czym dało się słyszeć głośne nawoływanie, najpewniej o pomoc.
Reszta goblinów szybko uzbroiła się w to, co miała pod ręką. Błysnęły szable i groty włóczni, kiedy zwinne potwory rzuciły się, próbując szturmem wspiąć się po skalnej ścianie. Aurora zauważyła swoim bystrym wzrokiem jednego z goblinów chyłkiem przemykającego do stojącego w głębi namiotu, w którym zniknął. W międzyczasie gobliny parły też przez wąskie przejście, najpewniej szykując się na spotkanie z Kargarem i Alladien.
Alladien wzięła spory zamach i rzuciła toporkiem prosto w pysk jednego z biegnących pod górę goblinów. Niestety, topór jedynie obciął mu kawałek ucha i potwór nacierał ze swoimi kamratami dalej, z łbem pokrytym własną juchą.
Daivyn trafił w jednego z goblinów pędzących po wąskim przejściu na górę, który niósł jedną z włóczni. Potwór zachwiał się trafiony strzałą w pierś po czym z wrzaskiem spadł w dół, kilkanaście stóp poniżej, rozbijając się o podłoże jaskini
Lodowy pocisk Aurory trafił jednego z goblinów, poważnie go oszraniając. Ten jednak wstrząsnął łbem i ruszył dalej, pchany żądzą mordu. Oba gobliny wkrótce stanęły na górnej krawędzi półki, zwinnie przeskakując skały, które osłaniały awanturników przed goblinami. Aurora zobaczyła w ich oczach oczach tylko nienawiść.
Z namiotu, do którego chwilę wcześniej wbiegł jeden z goblinów wychynęła najdziwniejsza postać, jaką dotychczas widzieli awanturnicy. Goblin, ubrany w strój błazna, ozdobiony resztkami swoich wrogów nie należał do codziennych widoków. Te konkretne indywiduum roześmiało się na całe gardło i ruszył prosto na ołtarz, stojący przed pomnikiem, maniakalnie wykrzykując w dziwnym, nieznanym nawet Kargarowi języku.
Pozostałe gobliny zaczęły wykrzykiwać: Boyagh! Boyagh! Boyagh! i jakby z większym ferworem i ochotą poczęły piąć się po skałach, na których przycupnęli awanturnicy.
Do jaskini wrócił też goblin, który wybiegł wcześniej przez większe przejście. Za nim podnosił się już całkiem słyszalny łomot...to budziły się wojenne bębny. Bystre ucho elfów naliczyły co najmniej trzech bębniarzy, budzących do walki nie wiadomo ilu goblińskich wojowników. Prawdziwa walka, miała się więc dopiero zacząć.
Pierwszy z goblinów, wchodzących po wąskiej kładce w końcu do Kargara, zamierzając uderzyć go swoją włócznią. Świsnął bicz Keeka, a ogromny miecz wojownika opadł w dół. Bat niemalże owinął się wokół kostek wojownika, omal nie wypadając koboldowi z ręki, Kargar zaś uderzył pewnie i mocno. Krew bryznęła na boki, kiedy z goblina odpadło coś w rodzaju ćwiartki, jakby ktoś kroił nie ciało, a owoc arbuza. Ciało potwora spadło ze ścieżki w dół. Kolejny podszedł do wojownika, i zamachnął się swoją szablą, ale chybił okrutnie.
Pozostali wciąż wspinali się zwinnie, i już tylko kilkanaście stóp dzieliło resztę malowanej bandy od stłoczonych na półce awanturników. Jakaś duża grupa zbliża się z pomieszczenia obok.
—Wytrzymajcie! — krzyknęła do towarzyszy Alladien i uderzyła goblina swoją maczugą. Cios obszedł trzymaną przez potwora tarczę i uderzył go prosto w łeb, raniąc go(trafienie, rana). Wstrząsnął parszywym łbem i wzniósł swoją szablę, zamierzając chlasnąć nią w plecy oddalającej się kapłanki. Jego mroczni bogowie chyba nie zamierzali mu dziś błogosławić, bo szabla uderzyła jedynie w kamienie, w miejscu, w którym przed chwilą była aasimarka.
Goblin zaczął prześmiesznie kicać na ołtarzu, początkowo jedynie wywołując uśmiech wśród wszystkich, którzy mogliby zobaczyć jego przezabawne popisy. Wkrótce jednak, od patrzenia w niego zaczynało niektórym kręcić się w głowie, a od jego dziwnie rozbawiających zaśpiewów miało się wrażenie, że podłoga na której stali zaczyna się dziwnie huśtać...to jednak nie był wpływ jego tańca, a raczej... zaklęcia, które nagle zostało rzucone przez tego przedziwnego czarownika.
Keek wybałuszył oczy, jakby dostrzegając coś w oddali. Mógł jedynie kołysać się, tak jakby próbował łapać równowagę na kołyszącej się powierzchni. Piszczał, jakby zaraz miał zwymiotować. Próbował otrząsnąć się z pod działania zaklęcia, ale nie zdołał.
Kargar uniósł swoją broń do ciosu. Nie wiadomo, czy taki miał zamiar ale coś kazało mu podnieść broń i kręcić nią jakieś dziwne młyńce. Nie mógł opanować rąk, a broń świstała niebezpiecznie, kilka razy przechodząc kilka cali od głowy stojącego za Kargarem kobolda, i od stojącego przed wojownikiem goblina… ta koszmarna wyliczanka trwała dosłownie chwilę, po czym broń z mlaśnięciem wbiła się w czaszkę goblina, którego ciało spadło pięćdziesiąt stóp poniżej. Kargar stał, wstrząsając głową, próbując opanować ręce nad którymi stracił właśnie kontrolę… daremnie jednak.
Daivyn podniósł łuk i wycelował w tańczącego na ołtarzu goblińskiego czarownika.Zawahał się, jego ręce zaczęły drżeć, a twarz wykrzywiła się w grymasie...litości? Jego oczy napełniły się ogromnym współczuciem dla tak uroczo i niewinnie wyglądającej istoty. Elf opuścił łuk
— Nie... nie mogę... on jest taki słodki... — powiedział.
Aurora rzuciła zaklęciem w rannego goblina. Znów trafiła, tym razem jednak całkowicie niegroźnie, bo oszroniła mu jedynie buty, choć goblin syknął nieco z bólu i wyglądał już na nieźle przemrożonego
Raniony przez Aurorę goblin wskazał na nią palcem — Boyagh! — po czym rzucił się za nią w pogoń, dopadając ją jak cofnęła się w kierunku wyjścia, mijając Alladien. Zamachnął się swoją włócznią, ale chybił straszliwie uderzając nią o jakąś skałę obok. Drzewce prysnęło szczapami drewna. Goblin dobył noża, a elfka mogła dostrzec desperację w jego oczach. Drugi ruszył ku kapłance, zamierzając uderzyć ją krzywą szablą. Cios zadzwonił jednak o twardy pancerz Alladien. Kolejny wpadł na skalną półkę, z wyciągniętą szablą. Ponownie jękliwy odgłos szabli uderzającej o pancerz kapłanki rozniósł się echem po jaskini. Po drugiej stronie skalnej półki wdrapywali się kolejni przeciwnicy. Zwinni zabójcy przeskoczyli wystające skały, otaczając Kargara i Keeka. Zwinny kobold uniknął pchnięcia włócznią. Istny grad ciosów sypał się na wojownika, aż iskry szły, kiedy krzywe szable odbijały się bezsilnie od jego kolczugi. Wściekłe warknięcia goblinów, którzy nacierali desperacko zagłuszały kroki kolejnych dwóch, wspinających się po wąskiej kładce.
Kapłanka widziała już zaklęcia wpływające na umysł i to było jedno z nich, choć nie mogła rozpoznać jakie konkretnie rzucił ten przedziwny czarownik.
Następnie usiłowała zepchnąć tarczą goblina z półki skalnej. Wepchnęła swoją tarczę prosto w pysk potwora i rzuciła się w stronę krawędzi półki, spychając próbującego wierzgać goblina. Fiknął przez wystające skały i runął z wrzaskiem w dół, roztrzaskując się pięćdziesiąt stóp poniżej
Śmiesznie wyglądający czarownik rzucił się pędem w stronę ściany naprzeciwko ołtarza, przemieszczając się zwinnie w pobliże kamiennego wejścia na półkę. Najwyraźniej zamierzał on zachęcać swoich kamratów do walki, tradycyjnie jak każdy gobliński przywódca nie angażując się w bezpośrednią walkę. Jego oczy wciąż lśniły, a histeryczne zaśpiewy wciąż docierały do uszu Keeka i Kargara.
Keek na moment próbował wstrząsnąć głową, walcząc z zaklęciem jednak złośliwe zaklęcie wciąż siedziało w jego głowie. Tym razem zaczął okładać biczem na wszystkie strony. Huk z trzaskającej broni spowodował ,że gobliny lekko cofnęły się zdezorientowane..bicz śmigał na wszystkie strony. Daivyn poczuł piekące uderzenie w plecy, kiedy kocówka bicza kobolda rozcięła ubranie, zostawiając czerwoną pręgę na skórze(—5HP) Kobold potrząsnął głową...zdając sobie sprawę co zrobił. Zaśpiewy i kołysanie pod nogami zniknęły. (DC 12, zdany, zaklęcie nie działa, od następnej tury normalne działanie)
Kargar wciąż błądząc wzrokiem dokoła, wydawał się nieobecny. opuścił broń i po prostu zaczął schodzić po kamiennym przejściu, kołysząc się na boki niebezpiecznie. Dwa gobliny popatrzyły po sobie, dostrzegając szansę na przebicie się przez obronę wojownika, i ponowiły atak. Cios szablą przebił się w końcu przez kolczugę, i czerwona krew trysnęła z boku wojownika, który jednak nawet nie poczuł ciosu wciąż schodząc po kamiennym przejściu. Kiedy jednak omal nie wpadł na pędzących z drugiej strony goblinów, obudził się, wstrząsając głową.Kargar potrząsnał głową, zdezorientowany co się z nim działo, lecz wojenne doświadczenie pozwoliło mu szybko ocenić sytuację, najwyraźniej jego umysł był wcześniej pod wpływem pierdolonej magii.
— Potrzebuje magii leczącej! — zawołał w stronę czaromiotów. Był ranny i na mniej korzystnej pozycji, ale zamierzał jeszcze utoczyć sporo krwi temu ścierwu.
Daivyn czuł podświadomą niechęć, by strzelać do goblina, którego uznał za tutejszego szamana. Poza tym były ważniejsze sprawy do zrobienia — na przykład gobliny atakujące Keeka i Kargara. Wybrał jednego z nich i strzelił. Strzała elfa gładko ubiła kolejnego goblina, trafiając prosto w serce. Potwór padł jak szmaciana lalka ciśnięta na podłogę. Elf nie cieszył się aż tak z tego osiągnięcia. Zostało jeszcze trochę goblinów, a na dodatek Meek machał swym biczem jak oszalały... Daivyn odsunął się poza zasięg bicza, a potem podreperował trochę swoje zdrowie, nadwyrężone przez broń kompana.
Aurora tym razem całkowicie nie trafiła goblina, który podszedł tak blisko niej. Goblin, na którego omal nie wpadł Kargar dźgnął go swoją włócznią po czym zaszwargotał w swoim języku — zrobię Ci dziurę na robaka! — i cofnął się w tył przejścia w dół, jakby prowokując wojownika. Jego kolega ruszył na Kargara, z uniesioną szablą w dłoni, jednak ponownie kolczuga uratowała wojownika przed krzywą klingą. Goblin cofnął się o kilka stóp, wabiąc wyraźnie Kargara i prowokując go.
— No chodź, tchórzysz? — sapał goblin machając szablą wyzywająco.
W tym czasie dwa gobliny uwijały się obok kobolda, zamierzając najpewniej pociąć go na kawałki. Włócznia ponownie zaryła się w podłoże kamiennej półki, szczerbiąc się i krzesając iskry. Krzywa szabla przeszła przez desperacką obronę kobolda, i cięła go po plecach. Ostrze szabli goblina zgrzytało po pancerzu Alladien, bezsilne, niezdolne do przebicia tak dobrego pancerza. Aurora dostrzegła błysk sztyletu siwego od szronu goblina, którego tak desperacko próbowała wykończyć zaklęciami.
— Otworzę Ci gardło dziwko! — warknął goblin i tylko Kargar mógłby elfce przetłumaczyć tą inwektywę. Dziewczyna poczuła ukłucie w ramieniu, bolesne i paraliżujące. Harmider dochodzący z dużego przejścia przybierał na sile i już za chwilę miało się okazać jakież to nowe nieszczęście spotka awanturników, któży toczyli śmiertelny bój z goblinami.
Alladien spojrzała mimowolnie na Kargara, a następnie wzniosła modły do swego boga.
— Ixionie, pomórz temu człowiekowi wrócić do zdrowia.
Ku jej zadowoleniu, czar zadziałał. Mógł co prawda zrobić to lepiej, a wojownik ciągle był poharatany, jednak teraz powinien móc przetrwać przynajmniej następne uderzenie będąc ciągle na nogach.
Następnie wróciła myślami do swojej prywatnej walki. Postarała się zdzielić przez łeb goblina, który zaatakował przed chwilą druidkę tak, aby powalić go tylko na ziemię. Wykonała też krok w ich stronę, aby móc lepiej ich bronić. Alladien uderzyła goblina swoją maczugą, posyłając go nieprzytomnego na podłogę skalnej półki.

Czarownik goblinów pokracznie zaszedł swoich kamratów od tyłu i pociesznie wyglądając zza ich pleców zwrócił się do wojownika.
— Jesteś popierdółką wojownika. Nędzną kreaturą która zaraz się zesra! — rzucił obraźliwie. Kargar poczuł ból w skroniach i ledwie wypuścił swoją broń z palców, które nagle straciły gdzieś swoją siłę.
Gobliny śmieją się do rozpuku widząc, jak taka parszywa istota jak kobold próbuje się przed nimi popisywać.
Kargar wściekle potrząsnął głową, próbując otrząsnąć się z wpływu zaklęcia.
—Zapłacisz za to, błaźnie, twoi bracia giną jak muchy! — Zawołał w goblińskim wycofując się ostrożnie i atakując jednego z wrogów walczącego z dziwacznym koboldem, nie mógł w gniewie zapomnieć o taktyce, bo przypłacą to życiem.Daivyn wycelował w kolejnego goblina, posyłając go do jego mrocznych bogów.
Zaklęcie Aurory oszroniło goblinowi nieco końcówki uszu a szron pokrył gluty zwisające mu z nosa. Gobliny walczące wysoko na półce skalnej widząc pogrom wśród towarzyszy zawahały się na moment, ale desperacja, czy też może obecność czarownika na dole i nadzieja na rychłe posiłki przeważyła. Ponownie ruszyli do ataku. Ciosy chybiały celu. Kobold okazał się być zbyt prześmiewczy i zbyt zwinny dla goblina, który z coraz większą furią próbował go trafić, ale jakimś sposobem nie potrafił. Alladien dziękowała w duchu płatnerzowi, u którego zamawiała pancerz, bo ten zdołał już nieźle wyszczerbić broń atakującego goblina, którego ciosy po prostu bezsilnie ześlizgiwały się na boki. Tupot oznajmił jednak przybycie posiłków. Piętnastu goblinów, uzbrojonych w krzywe szable, krótkie łuki i okrągłe tarcze z wymalowaną czerwoną farbą jakąś wyszczerzoną gębą wtargnęło do jaskini, rozsypując się u podnóża półki skalnej jak pchły na psie
— Zastrzelić! — rzucił krótką komendę czarownik stojący obok nich. Tym razem nie wyglądał już śmiesznie, a raczej złowieszczo, kiedy wskazał pazurzastą łapą desperacko walczących na górze awanturników. Świsnęły krótkie łuki…
Ryk nieco większych stworzeń przedarł się przez salwę z łuków. Kobold od razu poznał, co to za stworzenia. Futrzaści, wielcy i agresywni, zapędzani przez gobliny do walki tylko w jednym celu. Aby rozrywały przeciwników na strzępy. Gobliński przywódca najwyraźniej nie chciał dziś brać jeńców, wiedząc, że niedźwieżuki miały w zwyczaju od razu zjadać to, co udało im się zabić.
Grad strzał zaczął spadać na kamienną półkę z koszmarnym stukotem, z których każdy, mógł oznaczać czyjąś śmierć. Kargar jakimś cudem nie został trafiony. Jedna strzała tylko niegroźnie zrykoszetowała od jego opancerzonych pleców i zaklekotała gdzieś w skałach poniżej. Szczęście uśmiechnęło się dziś do wojownika. Keek, zbyt mały by w ogóle stać się celem po prostu przez chwilę się nie ruszał. Trik chyba wypalił, bo kiedy kobold otworzył oczy, zobaczył dwie strzały wbite nieopodal w szczeliny skalne. Śmierć musiała jeszcze chwilę poczekać na kobolda. Aurora widziała pierzastą śmierć zbliżającą się od góry, i dlatego dała wdzięcznie lekki krok w bok. Pocisk rozbił się o skały. To również nie był dziś jej dzień na umieranie. W plecy goblina walczącego z Keekiem wbiły się dwie strzały. Jego oszronione uszy zatrzęsły się, a oczy wyrażały jedynie zdziwienie. Mruczał coś, padając i najpewniej mogło to być słowo…”Dlaczego?”.
Daivyn miał znacznie mniej szczęścia. Dwa pociski, wypuszczone po mistrzowsku uderzyły w elfa. Jeden dosyć poważnie przebijając mu ramię, i niemal rzucając elfem o skałę. Kolejny drasnął jedynie udo, ale elf już i tak był ranny. W tej chwili słaniał się na nogach. Alladien poczuła uderzenie strzały w plecy. Pocisk wciąż tkwił między oczkami kolczugi, która jednak wciąż uparcie odmawiała wrogiej broni choćby draśnięcia ciała aasimarki. A może chroniło ją dziś coś więcej niż tylko stal? W każdym razie goblin, który z nią walczył oberwał strzałą w ucho, i wobec niewrażliwości swojego wroga na ciosy jego szabli, a w dodatku jeszcze strzał łuczników, musiał skapitulować. Cofnął się z przestrachem, przeskoczył krawędź półki i zaczął zwiewać, zwinnie czepiając się skalnej ściany. Ostatni z wymalowanych goblinów, którzy wcześniej prowokowali Kargara rzucił się do ostatniej, desperackiej szarży, próbując zatrzymać wycofującego się wojownika i ocalić coś w rodzaju honoru goblińskiego. Uderzenie jednak ześlizgnęło się po zbroi wojownika, ale goblin nie zdołał już się wycofać i patrzył przestraszony na wielkie, ociekające goblińską posoką ostrze Kargara.
Wyraz zadowolenia ze strachu goblina szybko zniknął z twarzy mocarnego wojownika, gdy rozejrzał się dookoła. Połowa jego grupy była poważnie ranna, a widok pędzących niedźwieżuków wspartych oddziałem łuczników wróżył ich kres.
— Wycofujemy się! — zawołał.
— Wszyscy słyszeli? — wtórował wojownikowi Keek — Nacieramy w alternatywnym kierunku, tego się nie spodziewają!
Alladien podeszła do krawędzi półki i posłała za goblinem święty płomień który uderzył w stwora. Przez chwilę jego ciało płonęło, przyczepione do skały, potem pojedyncze kawałki ciała poczęły spadać z urwiska, zostawiając dwie osmalone, wczepione w szczeliny skalne łapska.
Czarownik ponownie wskazał ręką wojownika.
— Tchórz. Rozpowiem wszędzie, jak to uciekałeś przede mną! Wielki wojownik uciekający przed bandą goblinów...pchy! — dramatycznie i niemalże komediowo stwór ponownie rzucił zaklęcie, od którego Kargarowi trzęsły się wcześniej ręce z wściekłości. Tym razem jednak był spokojniejszy, lub też może nie robiło to na nim takiego wrażenia. Goblin z wściekłością splunął i wskazał wojownika łucznikom.
— Zabić! Zabić ich wszystkich!
Keek chlasnął goblina batem. Jego pysk przecięła czerwona wstęga, ale przyzwyczajony najwyraźniej do bata potwór nawet nie mrugnął. Kobold zawinął jednak biczem, okręcając go wokół szyi goblina i zgrabnie szarpnął. Kark goblina pękł z koszmarnym trzaskiem. Kobold popatrzył chwilę na jego zdziwione oczy i spokojnie szedł w kierunku wyjścia z jaskini.
Daivyn uniósł ponownie łuk, celując w najbliższą postać...pociesznego goblina kicającego i tańczącego szyderczo przed szykiem swoich popleczników. Tym razem ręce elfa nie zadrżały i strzała poszybowała w stronę goblina, uderzając go w ramię. Stwór zwinął się na ziemi, tarzając się dramatycznie, śmiertelnie ranny... by po chwili z głośnym śmiechem wstać i otrzepać się z kurzu pokrywającego podłoże jaskini.
— Kawał! Hahaha! — wrzasnął zadowolony ze sztuczki.
Elf nie czekał na puentę i wybiegł z jaskini
Brutale ruszyły do ataku z typową finezją. A raczej jej brakiem. Ogromne, włochate stopy łomotały po skalnej podłodze kiedy biegły w stronę kładki. Przystanęły jednak u jej podnóża, wyciągając ogromne, okute metalem oszczepy. Pociski, ciśnięte mocarnymi łapami potworów pofrunęły w stronę kładki, mierząc w stojącą na niej postać kapłanki.
Alladien poczuła trzy potężne uderzenia, a metaliczny odgłos odbił się echem, przebijając nawet gwar i tupot nadciągających wrogów. Jeden dziryt rozwiał jedynie jej długie włosy wbijając się u jej stóp za plecami. Jeden oszczep, zgięty niby zygzak wciąż sterczał wbity w tarczę, Jeden po prostu pękł sypiąc odłamkami. Tarcza wytrzymała i tą próbę.
Czarownik wskazał samotną postać na półce skalnej.
— Zabić! Zabić! — łuki znów się uniosły. Świsnęły strzały, które poszybowały wysoko, opadając łukiem na skalną półkę
Strzały odbijały się ze stukotem od skalnej zasłony, za którą stała kapłanka. Część wbiła się w jej kolczugę, nie przebijając jej jednak. Większość odbiła się od tarczy, która przypominała w tej chwili tarczę strzelniczą, nie porządną osłonę. Jeden jednak łucznik, wymawiając modlitwę do swojego mrocznego boga, uniósł łuk, zmrużył jedno oko i posłał strzałę pod nieco innym kątem. Pocisk wbił się w ramię kapłanki, zmęczonej już obroną. Krew trysnęła z rany, niemal powalając ją na ziemię.
— Zabita! Zabita! — stwór wyskoczył w górę, nagradzany okrzykami radości jego tchórzliwych i niekompetentnych kamratów, chcących się mu podlizać jako nowemu bohaterowi.
Alladien resztką woli powstrzymała się przed krzyknięciem z bólu, po czym zamarkowała atak, chcąc odwrócić uwagę przeciwnika i bezpiecznie udać się w dalszą część jaskini.
Przywódca gobliński nie ryzykował wejścia za niedźwieżukami samotnie na półkę skalną. Bliższa mu była własna skóra więc przezornie wycofał się za linię łuczników. Skądś wyciągnął długi bicz, którym chłostał teraz swoich kamratów, łajając ich za brak celności.
 
Rozyczka jest offline  
Stary 17-08-2018, 21:03   #22
 
Koinu's Avatar
 
Reputacja: 1 Koinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputację
Wielki Błękit (grupa podwodna)

Serce Seafoama waliło jak oszalałe. Nie mówił tego wcześniej, ale był zupełnie przekonany, że szalony plan Oosy zawiedzie i skończą marnie. Teraz czuł się zupełnie jak we śnie. Cały się trząsł i adrenalina buzowała w jego żyłach. Od czasu do czasu uspokajał swoich poddanych, zapewniając, że wszystko będzie dobrze, ale tak naprawdę mówił to, aby zapewnić samego siebie. Wyciągnął swój rapier, aby móc się obronić, cokolwiek by się stało. Jeśli gobliny go zaatakują, albo kuo-toa zwrócą się przeciwko niemu, a może spod wody wyłoni się jakieś kolejne niebezpieczeństwo.
Trzymał się na tyłach, a jego poddani jeszcze dalej, w zupełnie bezpiecznej odległości.
Kiedy zobaczył, że ryboludzie rozdzielają się, zdecydował się popłynąć za grupką wpływającą do jaskini z łodzią.
Przy sieciach na ryby płynął bardzo powoli i ostrożnie, nakazując to samo swoim podwładnym. Miał zamiar zaatakować razem z kuo-toa, aby pokazać, że stoi po ich stronie. Lecz nie planował z własnej woli wchodzić w bezpośrednie starcie. Jego planem było użyciu magicznej “złośliwej kpiny ” na pierwszym lepszym goblinie, a następnie pospiesznie skrycie się w łodzi wraz z poddanymi i atakowanie stamtąd tą samą sztuczką.


- Biesszmy ssstatek. Ja ssbadam co jesst za wyssściem z jasskini. Ale upewnijmy ssię że wygrają. - Po czym skierował się pod wodą w kierunku jaskini z łodzią. Miał nadzieję że ryboludzie dobrze wykorzystają przekazane im informacje. O broniach opartych o burtę łodzi, która zasłaniała widok na wodę goblinom przy ognisku. O przejściu łączącym obie jaskinie i wyjątkowo niebezpiecznym nurcie zaraz przy wodospadzie. o strażnikach nad pomostem, o nie zbadanym tunelu idącym w głąb. Płynął gotów sprawdzić co się znajduje przy wyjściu z tej jaskini przez który można by przecisnąć się łódką. Ale najpierw wolał nieco wspomóc ryboludzi, ciskając w gobliny ognistymi pociskami i kryjąc się w wodzie.
-Niech twoi ssłudzy wessmą ryby na sstatek.- Powiedział do Barda. - Kryjmy sssie w wodzie i zssa łódką jak tylko długo mosszemy.
Seafoam skinął głową.
- Dobry pomysł! Nieco ograbimy te parszywe gobliny. Słyszeliście? Zabierzcie proszę tyle ryb, aby wam było wygodnie je nieść i ostrożnie płyńcie za mną - poprosił Seafoam.

Oosa Aqua Alfa, Seafoam, i Tetoteco dołączyli do błyskawicznie przeprowadzonego ataku jednak przez pierwsze chwile jego trwania, nawet nie musieli dobywać broni. Na strażników pilnujących łodzi spadło, skacząc spod wody sześciu wojowników Kuo-Toa. Z zabójczą precyzją powalili oni gobliny na ziemię. W ruch poszły tylce włóczni, ogłuszając cztery potwory. Kuo-Toa związali ich sieciami i weszli głębiej w jaskinię, zagłębiają się w pęknięcie skalne, niewidoczne od strony krat, ale w pełni już dostępne dla reszty. Czterech Kuo-Toa nie marnowało czasu na dyskusje z awanturnikami, i po prostu zawlekło związane siecią gobliny prosto do wody, być może aby pożywić się ich plugawymi ciałami, lub nakarmić nimi swoje, wymyślone przez siebie głębinowe bóstwo.
Rycerz patrzył na oddalających się kuo-toa oczyma rozszerzonymi z żądnego krwi zachwytu... i przerażenia jednocześnie.
- Statek z dwoma sterami będzie zmierzać w kierunku skał... - Oosa wymamrotał pod nosem słowa, które wcześniej wypowiedział do lądowców, jeszcze zanim zdecydowali się podzielić na dwie niezależne grupy. Obawiał się, że tamci mogą w obecnej sytuacji podzielić los pojmanych goblinów. Wojna w końcu bywała równie kapryśna jak wody oceanu, jak natura Manwary. W chmurnych, błoniastych oczach trytona rozwaga ostatni raz zawalczyła z bohaterstwem. I wygrała. Przyznał z goryczą, że powinno być ich tutaj więcej; na łodzi starczyłoby miejsca dla wszystkich. Pozostało mu wznieść modły do Nieśmiertelnych o pomyślność tamtych nieszczęśników. Niech Tallivai obdarzy ich szczęściem, którego będą potrzebować.
- Pomóżcie - Oosa burknął tylko, mocując się z łodzią. Nigdy wcześniej nie pływał na podobnej konstrukcji. Statki nie były potrzebne jego ludowi. Jedynie po zachowaniu Ierendczyków mógł wnioskować, że posiadanie a nie posiadanie łodzi w tych rejonach mogło być jak wybór między życiem a śmiercią. Tetoteco wydawał się myśleć podobnie, choć trytona dziwiło, że tak prymitywne plemiona miały pojęcie o okrętach. A może tylko ten czarodziej, jako wybitny przedstawiciel swego ludu, taką wiedzą dysponował? Nieważne, kulturoznawstwo prosty rycerz wolał pozostawić prawdziwym mędrcom takim jak świętej pamięci Oosa-Aqua-Epsilon. Po zepchnięciu łodzi zamierzał zebrać gobliński rynsztunek na pokład i napełnić znalezioną beczkę słodką wodą.
Przez wielkie wyjście z jaskini, kiedy tylko czwórka goblinów została wciągnięta pod wodę, wyleciał mały pierzasty wąż. Tetoteco obserwował jego oczami co znajduje się przed jaskinią i jak niebezpieczne jest to wyjście z niej.
Za wyjściem z jaskini znajdowało się jezioro, które przechodziło w dosyć szeroką, leniwie płynącą rzekę. Jej wysokie brzegi porastał gęsty, sosnowy las.Rzeka zakręcała gdzieś dalej za zalesionym gęsto wzgórzem.Jaskinia, z której chowaniec wyleciał znajdowała się u podnóża całkiem dużej góry, której wierzchołek niknął gdzieś w górze, w oparach mgły lub postrzępionych obłoków. Błękitne niebo pokrywały leniwie płynące chmury. Słonecznie i ciepło, choć da się wyczuć chłodniejszą bryzę. Woda zimna. Sądząc z zieleni trawy, i wyglądu drzew i krzewów, jest wczesna wiosna. Przez wzrok chowańca, czarodziej nie zauważył żadnych śladów obecności, poza śpiewem ptaków gdzieś z oddali.* Po chwili jednak Teto zawrócił chowańca do siebie i pozwolił mu zniknąć,a sam poczłapał na tyłach Kuo Toa, by wesprzeć swoich tymczasowych sojuszników. Nie musiał się wychylać, kilka posłanych ognistych pocisków tu i tam, lub też uśpienie przeciwników mogło znacznie pomóc przy forsowaniu jakiegoś przejścia. No i mogło być tu coś przydatnego. Poza tym miał nadzieję że jakiegoś goblina będzie mógł zjeść. A przynajmniej ususzyć, bo choć nie smakowały najlepiej ich mięso można było przechowywać dość długo.
- Sarass wracssam! Tam jessst w miare ssspokojnie.- Rzucił towarzyszom zanim zniknął człapiąc za ryboludami.
- No nie. Gdzie on się wybiera?- Seafoam zapytał jakby samego siebie - mamy łódź i jesteśmy żywi. To najlepsze warunki na ucieczkę z tej przeklętej góry, jakie mogliśmy sobie wyobrazić, a ten idzie na spacer za ryboludźmi - Seafoam przetarł twarz swoimi gładkimi dłońmi i usiadł sobie wygodnie w łodzi, obserwując ze spokojem i zadowoleniem jak tryton, oraz trzej poddani genasiego pakują rzeczy zostawione przez gobliny.
- Dobrze, dobrze. Przyda się. A co się nie przyda, to zawsze można sprzedać, jako że straciliśmy wszystkie pieniądze...

Jaszczurolud podążył za dwójką Kuo-Toa. Ci zdążyli już dołączyć do wyskakujących z wody na drewniany pomost wojowników, przywódcy jak i dwóch umięśnionych, nieco większych Kuo-Toa, nie noszących broni. Wojownicy kończyli właśnie ogłuszanie dwójki “młynarzy” którzy zostali potraktowani dokładnie tak samo, jak strażnicy przy łodzi. Po chwili dwóch wojowników zniknęło pod wodą, niosąc w głębiny kolejne dwa pakunki. Czarodziej zaobserwował, że to nie jest zwykły atak, nastawiony na jakieś zwycięstwo czy pomstę. Ryboludy po prostu urządziły sobie najwyraźniej polowanie, lub może łupieżczy rajd, w którym łupem były same gobliny. Zostawiali oni nietknięte rzeczy goblinów, jak też ich broń, jakby w ogóle nie byli nimi zainteresowani. Przywódca ryboludzi wskazał korytarz na przeciwko, rzucając jakiś rozkaz brzmiący jak rechot żaby. Wojownicy rzucili się, aby go wykonać, człapiąc po deskach pomostu swoimi łapskami wyposażonymi w pazury i błonę pławną. Skrzela chodziły im ciężko, jakby sprawiało im to ból lub niewygodę. Czarodziej zobaczył, że łuna rzucana przez pochodnie czy latarnie ze strażnicy, w której wcześniej widział dwóch goblinów przygasła, jakby światło się oddalało. Przywódca ryboludzi też to dostrzegł, ostrzegawczo skrzecząc do wojowników, którzy po kolei wchodzili już w mrok korytarza. Ścigali się z czasem.
Teto pośpiesznie przeszukał strażnicę goblinów przetrząsając wszystko co tam jest w lekkim nieładzie. Przywłaszczył sobie jedną z broni, wyglądającą na bycie w najlepszym stanie, którą umiał się posługiwać w miejsce swojego zepsutego sztyletu. Szukał złota lub innych nietypowych rzeczy, które mogłyby się mu przydać na tej dziwnej przygodzie z dala od domu. Nie miał zamiaru wdawać się w większe boje, ale za jego plecami droga była czysta, więc wsparcie ryboludzi nie było złym rozwiązaniem. Choćby po to żeby dłużej powstrzymywali ewentualnych przeciwników. Poczłapał za nimi, poświęcając sobie tańczącymi światłami.

W tym czasie Oosa wspólnymi siłami z Ierendczykami zwodował łódź nazwaną przez kogoś “Czarnooka”, uporządkował graty, napełnił beczkę wodą. Miał nadzieję, że właściciel, kimkolwiek był, prędko się o statek nie upomni. Przysiadł na dużym kamieniu i sapnął ciężko, po czym spojrzał na genasiego.
- Wyprowadziłem cię stąd żywego - stwierdził beznamiętnie. - Dotrzymasz swojej obietnicy - wyraził nadzieję “po trytońsku”, powołując się na słowa Dalianthola. Ciekawiło go, jak daleko byli od jego królestwa. Spojrzał w stronę tunelu. - Ruszamy sprawdzić, co porabia nasz jaszczurzy przyjaciel, czy pilnujemy łódki?
- Bardzo dobrze. Będziesz mile widziany w moim domu na Irendii. Jak tylko się zorientujemy gdzie jesteśmy, to możemy od razu tam ruszyć. Może zechciałbyś zostać w przyszłości moim osobistym strażnikiem? - zapytał Seafoam i przeciągnął się leniwie - a co do Tetoteco, to nie wiem co on planuje, ale ja nie mam zamiaru ryzykować. Chcę pozostać przy łodzi i przygotować ją do odpłynięcia. Mamy na to idealną okazję, kiedy ryboludzie są tak zajęci gromieniem goblinów. Nigdy nic nie wiadomo co im do tych łuskowatych łbów strzeli kiedy skończą!
- Gdybyś miał pojęcie o wojnach toczących się w głębiach wód omywających twe królestwo, rozumiałbyś, że ja i mój lud są już waszymi “osobistymi” strażnikami od wieków - odpowiedział Oosa-Aqua-Alfa beznamiętnym tonem.
Seafoam jedynie popatrzył na Oosę ze zdziwieniem i podrapał się po podbródku.
 
Koinu jest offline  
Stary 17-08-2018, 21:50   #23
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Na krawędzi (wspinaczkowcy)

Aurora rzuciła się do ucieczki korytarzem i zawołała wściekle za elfem w ich wspólnym języku:
- Przez twój kretyński plan mogliśmy wszyscy zginąć! Mówiłam, że jest ich zbyt wiele w porównaniu do nas żebyśmy mogli z nimi walczyć!
- Wytłukliśmy wszystkie, które były w jaskini - Daivyn rzuca za plecy, w tym samym języku. Niemal nie mija się z prawdą.
- Tylko dzięki temu, że te pieprzone schody były takie wąskie. A i tak dostały się na górę! Nawet jeśli atak był jedynym wyjściem, to mogliśmy obmyślić go jakoś lepiej. Te kurduplem nas nie widziały, mieliśmy na to czas. To musiałeś się wyrychlić z tą strzałą, tak ci się spieszyło? - spytała zmęczonym po walce, ale pełnym złości głosem.
Alladien patrzyła nieco zdezorientowana na parę, która chyba się kłóciła, ale nie rozumiejąc ani jednego słowa z tego co mówili wolała się nie wtrącać.
- Wszyscy dobrze się czują? Sprzęt macie cały? - spytała nieco speszona po Thyatiańsku.
- Trzeba było sobie iść, ledwo ich zobaczyłaś. - Daivyn nie zamierzał brać całej winy na siebie. - Może drugi tunel przyniósłby ci więcej szczęścia.
- Nie i tak - odpowiedział na pytanie Alladien. - Ale na razie musimy znaleźć miejsce na tyle wąskie, że zdołamy powstrzymać te niedźwieżuki.
- Ten tunel może się nada, jeśli odzyskamy szybko siły i wrócimy na górę - odparła aasimarka. - Krzyki nam na pewno nie pomogą. Chodź tu, pomogę ci jeszcze trochę na te rany, ale na cuda to ty już lepiej nie licz.
- Mogłabym wybrać inny korytarz, ale tylko skończony idiota zdecydowałby się podróżować samemu po tej jaskini, tak samo jak tylko skończony idiota postanawia atakować grupę wroga trzy razy większą od własnej. - Aurora syknęła do Daivyna po elficku, tym razem trochę ciszej, po czym przeszła na Thyatiański.
- Bywałam w lepszym stanie niż teraz, ale jakoś trzymam się na nogach. - odparła Aasimarce.
- Alladien, ty też nie wyglądasz najlepiej - stwierdził Daivyn. - Wytłukliśmy większość z nich - zwrócił się do Aurory. Skoro tamta chciała, to mogli sobie kontynuować "rodzinną" wymianę poglądów. - Nie wiem czemu, tego szamana nie mogłem utłuc... - dodał tonem, w którym rozczarowanie mieszało się z zaskoczeniem i niezadowoleniem.
- Bo cię zaczarował, temu. - druidka odparła bez większych emocji. Widząc, że jedynym już drugi raz użytym przez elfa argumentem było to, że wytłukli prawie wszystkich i że nie ma zamiaru przyznać się, że jego plan był błędem, uznała, że nie ma sensu kontynuować. “Do pustego łba nie dotrzesz” pomyślała, czekając na reakcję elfa w związku z informacją o zaklęciu szamana.
- Dobrze, że nie zacząłem szaleć jak Keek. Albo nie rzuciłem mu się w ramiona.
- Dam sobie radę. Trzeba mi tylko nieco odpoczynku - powiedziała Alladien spoglądając mimowolnie na ranną rękę. - Najważniejsze, że żyję, czyż nie?
- Żyjemy. - Daivyn skinął głową. - A odpoczynek się przyda. Byle nie w tym miejscu, bo nas raz dwa dopadną.

Kargar sapiąc oglądał się za siebie gdy uciekali tunelem, z trudem nie potykając się w mroku.
- Nie ma czasu na kłótnie, trzeba schować się i odzyskać siły, bo w tym stanie nas te niedźwieżuki rozerwą na strzępy a elf może ma gorącą krew, ale mało takich strzelców widziałem - musimy się jakoś przebić jak odzyskamy siły, dużo już tego ścierwa zabiliśmy tylko łupów szkoda… tyle goblinów pewnie jakieś skarby ma - skwitował najemnik.
Kargar szedł przez chwilę tunelem, jednak robiło się w nim coraz ciemniej i ciemniej w miarę jak oddalali się od oświetlonej ogniskami jaskini, i wkrótce potknął się w ciemności, uderzając boleśnie o kamień.
- Okradanie zwłok się nie godzi, powinniśmy pozostawić goblinom ich własność - odparła Alladien, pomagając wojownikowi wstać i czarując kolejny z wielu kamieni tak, aby rozświetlał drogę awanturnikom. - Proszę, teraz się nie wywalisz - dodała.
- Okradanie zwłok… - Aurora powtórzyła za aasimarką. - Ja podchodzę do tego inaczej… W naturze niczego nie można marnować, martwym ich rzeczy się nie przydadzą, a mogą pomóc żywym.
- To niech wykorzystają je żywe gobliny, do których one należą. Ja już dość mam przeróżnych łupów i trofeów z wojny - rzekła kapłanka.
- Zatrzymajcie się na chwilę - poprosił Daivyn. - Posłucham, czy nas nie gonią. Jeśli nie, to moglibyśmy zrobić sobie odpoczynek.
Jak się okazało, za ich plecami panowała cisza.
- Nawet jeżeli nas nie gonią, mogą za nami podążać - wtrącił się zasapany profesor - Na pewno nie możemy tam wrócić, bo będą już przygotowani.
- Co więc proponujesz? - spytała aasimarka.
- Iść przed siebie? - rzuciła Aurora. - Skoro nie możemy wracać tamtędy, a zostać tu też nie zamierzamy, to chyba innej opcji nie ma.
- A jeśli zejdziemy głębiej? Wolę jednak zebrać siły i uderzyć kolejny raz, Daivyn ma rację, udało nam się ich solidnie przetrzepić - powiedziała Alladien.
- Walczyliśmy z samymi goblinami… Teraz mają jeszcze niedźwieżuki, a po tych werblach można się domyślić, że jest ich więcej niż tylko piętnaście. - odparła druidka. - Uważam, że to gra nie warta świeczki. Za dużo ryzykujemy.
- Rozumiem. Nikt nie chce umrzeć. - Skinęła mimowolnie głową. - Ale mnie się spieszy, naprawdę. Nie mogę zawieść mojego boga. Nie wymagam od was pójścia za mną, ale ja muszę udać się najkrótszą drogą, naprawdę.
- Ciężko stwierdzić, która jest najkrótsza jak nie zna się miejsca, w którym się znajduje. Zresztą to nie twoja wina jeśli dziś nie ujrzysz wschodu słońca, zresztą bogowie też nas zawodzą. - stwierdziła przypominając sobie zgliszcza swojej wioski i martwe ciało swego towarzysza.
- Sami siebie zawodzimy. Ale bogowie nas? Nie wydaje mi się, jeśli nie zadajesz się ze złymi bóstwami - odpowiedziała Alladien. - I chcę po prostu być na górze, aby słuchać rad mojego pana. Nieważne czy muszę się o to starać z własnej winy czy nie.
- Nie uważam, żeby bóstwo, które wyznawano w mojej wiosce było złe, niemniej jednak pomimo wznoszonych modłów i składaniu ofiar, nie pomogło, gdy orkowie mordowali moich braci. - powiedziała zgaszonym głosem. - Bogowie bywają zbyt pasywni wobec śmiertelnych. Nie winię ich do końca za to, nie wiem czy przejmowałabym się losem śmiertelników, będąc na ich miejscu, mając tak potężne moce i możliwości.
- Widocznie twoje bóstwo potrafiło ocalić tylko jedną osobę. Reszta może nie była chętna być ocalonymi, a może po prostu było to niemożliwe i ktokolwiek się tobą wtedy opiekował uznał, że to ty powinnaś ocalać? - odpowiedziała nieco zmieszana Alladien. Co prawda nie była wychowywana wśród duchownych od dziecka, ale jeszcze nie zdarzyło jej się aby ktoś tak wyrażał się o bogach. mimo to starała się zachować fason. - Albo po prostu nastał czas na zmianę. I teraz czekają na sąd boski, po którym udadzą się w lepsze miejsce. Bez panoszącego się tu zła. Wiem, że cię to boli. Pewnie jak mało kto tu zgromadzony. I chociaż bardzo bym chciała ci na to pomóc, szczerze mówiąc nie potrafię. Rzuciłabym tylko kilka banałów takich jak to, że Ixion cię kocha, albo że bogowie chcą twojego szczęścia. Pewnie byście mnie wtedy za wariatkę uznali. Ale, proszę cię, nie zadręczaj się tym niepotrzebnie. Możesz się z tego nauczyć czegoś na przyszłość, czasem nad tym popłakać, ale nie rozmyślaj nad tym i popatrz czasem na to, co przyniesie jutro. Bo ono zawsze przynosi więcej dobra niż zła, to mogę ci obiecać.
- Nigdy nie wnikałem w boskie plany - wtrącił się Daivyn. - Raczej zawsze się starałem nie rzucać się im w oczy - dodał. - Ale kto wie... Może tobie ocalili życie.
- Życie ocaliliście mi wy, a nie bogowie. - druidka odparła na wypowiedź elfa.
- Wtedy, w twojej wiosce - odpowiedział łucznik. - Ale nie sądzę, by warto było kontynuować tę dyskusję. Jedni uważają, że losy ludzkie są w rękach bogów, inni, że są z góry przeznaczone, a inni każdy sukces czy porażkę zwalają na przypadek.
- Wtedy w mojej wiosce mnie nie było… Wybrałam się na kilka dni zbierać zioła. - powiedziała - Kiedy wróciłam, po wiosce zostały zgliszcza, ciała moich braci i sióstr leżały zakrwawione, a w moim domu… - nie dokończyła, za bardzo ją to bolało, zresztą już wcześniej wspominała im o tym i uznała, że nie ma sensu wspominać po raz drugi.
- Ale ty żyjesz. Przez przypadek czy z woli bogów, tego ci nikt nie powie. - Rzucił okiem na Alladien, która pewnie miałaby na ten temat swoje zdanie. - Ważne jest, co ze swoim życiem zrobisz. Wykorzystasz jakoś, czy zmarnujesz.
- Każdy z nas ma wolną wolę. Więc wątpię, aby bogowie ją do tego zmusili. No, chyba że poszła tam za sprawą jakiejś wizji - odpowiedziała łucznikowi aasimarka.
- Wizję mógł mieć szaman tamtych orków - odparł elf.
- Może - Kapłanka wzruszyła ramionami. - Jakkolwiek chciałabym to zmienić, wielu bogów życzy nam źle. Pozostaje nam tylko pokazać, że nie mają na nas wpływu.
Daivyn uniósł brwi.
- Wszyscy, czy tylko ci, co nam źle życzą?
- W pewnym sensie wszyscy, a w pewnym sensie tylko ci co nam źle życzą. Dobrzy bogowie cię wesprą i pomogą w ten czy inny sposób twojej sprawie, ale jeśli nie będziesz tego chciał, uszanują twoje zdanie i zostawią cię w spokoju.
- W mojej wiosce wszyscy byli wierni swemu bogu, łącznie ze mną. I gdzie te wsparcie? - spytała druidka. - Jak na elfa jestem wyjątkowo młoda, ale żyję zdecydowanie dłużej od ciebie i zdążyłam się już przekonać o pasywnej postawie uwielbianych przez nas bogów. - dodała, po czym zwróciła się do Daivyna chcąc nawiązać do jego wcześniejszej wypowiedzi. - Ja żyję, ale co to za życie gdy tracisz jedyną osobę, którą kochasz… - odpowiedziała głosem pozbawionym emocji. - Co to za życie, kiedy tracisz to dla czego tak naprawdę żyłeś?
- Ja… - Alladien zawiesiła na chwilę głos. Zdawało się, że walczyła sama ze sobą o to, żeby nie wybuchnąć. - Mogę mieć ledwie dwadzieścia cztery lata, ale wiem co to znaczy stracić cały klan. Wiem, że po całym tym zajściu obsesyjnie myślisz o tym, że gdybyś tam została byłoby lepiej. Że oni by przeżyli. Jakoś. Nie wiadomo jak, ale jakoś. Ale ja, mając te marce dwadzieścia cztery lata, zdołałam nauczyć się, że na niektóre rzeczy nie mam wpływu. I bogowie też nie mają wpływu i że to nie znaczy, że bogowie mają nas gdzieś! - krzyknęła, a do oczu nadpłynęły jej łzy. - Jak w ogóle śmiesz mówić, że nigdy nic złego mi się nie stało, bom młoda dziewka w porównaniu do ciebie? Ty miałaś przynajmniej to szczęście, że nie musiałaś PATRZEĆ na tę rzeź. I że miała większe znaczenie niż durny kawałek płótna!
- Że nie musiałam patrzeć na tę rzeź?! Uważasz, że to szczęście? A może błogosławieństwo od bogów?! - rzuciła oschle w stronę zapłakanej kapłanki. - Myślisz, że zastanie spalonej do szczątek wioski to jest większym szczęściem, niż widok kiedy płonie? Myślisz, że powrót do domu, którego już nie ma, jest większym szczęściem niż widok kiedy był niszczony? A może znalezienie martwego ciała najważniejszej osoby w twoim życiu, kiedy liczyłaś, że wracając do domu zastaniesz go żywego i wpadniesz w jego ramiona, jest większym szczęściem niż patrzenie na jego śmierć?! - ciągnęła dalej, nie zwracając uwagi na łzy dziewczyny. - Czy byłaś kiedykolwiek zakochana? Miałaś kiedyś kogoś po za kimś świata nie widziałaś, kogoś z kim miałaś spędzić resztę swych dni? Jeśli nie, to nie masz prawa rozumieć tego co teraz czuję. Nie mówię, że nic nie przeżyłaś i nie przeszkadza mi twoja gorliwa wiara w bogów i nie mam zamiaru cię z niej sprowadzać, ale ty zrozum mój żal do nich i nie każ mi wierzyć, że są troskliwi i że na nas śmiertelnych im zależy. Bo i tak mnie nie przekonasz.
- Ależ oczywiście, że byłam zakochana. Nawet nie jeden raz! Matkę i ojca też kochałam, nawet jeśli nie oni mnie spłodzili. Ich wszystkich kochałam, może poza tym kto kazał nam atakować wtedy. I uwierz mi, oddałabym wszystko, aby wtedy mnie tam nie było. Abym nie musiała słyszeć ich krzyków za każdym razem, kiedy jest zbyt cicho. Abym nie musiała robić pod siebie kiedy tylko nie mam przy sobie mojej maczugi. Albo żebym chociaż raz mogła się spokojnie wyspać, nie musząc targać jej ze sobą z myślą, że te orki jakoś wrócą dokończyć sprawę. Rozumiem, że to cię boli. I rozumiem, że czujesz się zła na samą siebie o to. Ale nie musisz mi wybaczyć, nie rozumiem czemu odmawiasz sobie jakiejkolwiek większej wartości!
- Nic nie rozumiesz. Wyższą wartością w moim życiu była miłość. I nie chodzi mi o szczeniackie, chwilowe miłostki. Tylko o prawdziwą miłość. Za parę lat planowaliśmy się pobrać z Malonem. Ale niestety, los mi go zabrał… Bogowie opuścili mnie kiedy byli potrzebni najbardziej… I z tego co słyszę nie tylko mnie. Spójrz prawdzie w oczy, oni zawiedli i ciebie. - Spojrzała na aasimarkę z politowaniem, po części podziwiając ją za jej wytrwałość w swych przekonaniach, a po części współczując jej z powodu jej naiwności.
- Tylko z pomocą Ixiona i mego drugiego ojca udało mi się po tamtym podnieść. Gdyby nie oni, pewnie bym się zabiła albo zaczęła napadać na każdego kogo spotkam. Przyznam szczerze, to możliwe że bogowie ci wtedy nie pomogli. Ani nikomu w wiosce. Chciałabym to zmienić, ale ich też ograniczają prawa - powiedziała kapłanka, uspokajając się nieco. - Naprawdę mi przykro. I głupio, nie powinnam na ciebie krzyczeć. Naprawdę zachowałam się jak bachor… - Przytuliła druidkę w ramach przeprosin. - Tamto wspomnienie… To po prostu boli. Jakby ktoś ci wyrwał wielką dziurę w sercu i wlał tam żelazo. Zawsze ogarnia mnie gniew i smutek gdy o tym myślę, jeszcze raz przepraszam - dodała, wypuściwszy elfkę z ramion.
- Nic się nie stało, też nie byłam zbyt delikatna w słowach, ale taka już chyba moja natura. - Aurora uśmiechnęła się. - Również przepraszam, jednak twoje ostatnie słowa, o tym, że bogowie nie mogli pomóc mojej wiosce i Malonowi utwierdziły mnie w moich przekonaniach. Jeśli nie byli w stanie im pomóc wtedy ograniczeni swymi prawami, to ja nie mam zamiaru powierzać bogom swego życia, bo gdy będę w trudnej sytuacji też mogą ograniczać ich prawa. Ja gdybym mogła złamałabym wszelkie prawa ludzkie i boskie, aby ich uratować. - Spojrzała kapłance w oczy. - Tak więc nie zrozum mnie źle, podziwiam cię za twą wiarę, ale we mnie jej już nie odrodzisz, tak jak nie odrodzi się już moja wioska, moi bliscy i Malon. Moja wiara w dobrę chęci i łaskę bogów umarła wraz z nimi. - Uśmiechnęła się ponuro, wycierając dłonią łzy z zapłakanej twarzy kapłanki. - Zostawmy to tak jak jest. Tobie w walce z przeszłością pomaga wiara, ja muszę swoją stratę wewnętrznie przecierpieć.
- Smuci mnie to, ale rozumiem. Tylko nie duś tego w sobie zbyt długo Już pomijając wiarę, to niezdrowe.
- Cieszę się - odparła. - Potrzebuję po prostu trochę czasu. Utrata kogoś kogo się kochało, to jak utrata części siebie.
- I tak powinnaś się cieszyć, że miałaś taką osobę - stwierdził Daivyn.
- Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. - Aurora mruknęła pod nosem. - Ciężko godzić się ze stratą, zwłaszcza kiedy jest ona tak świeża.
- Zapewniam cię, że czas leczy rany. A lepiej kochać i tracić tych, których kochamy, niż mieć serce z kamienia.
- To strata i ból zamyka serce i zmienia je w kamień. - odparła. - Zmieńmy temat, ciągnięcie go nie ma sensu. Ja w każdym razem nie wracam w stronę, skąd przed chwilą uciekliśmy. Choćby i gniew wszelkich bogów miał na mnie spaść, to tam nie pójdę.
- [i]Zmieniają je w kamień tylko tym, którzy na to pozwolą, Auroro. - powiedziała Alladien.
- Być może, ale w takim razie dla mojego jest już za późno. Jednak jest tego jeden plus… Kamienia nic już nie zrani - odparła chcąc wreszcie skończyć ten rozdzierający jej duszę temat. - Jak już mówiłam, nie wrócę tam gdzie były te gobliny.
- Dopóki mamy inną możliwość, to cóż nam szkodzi spróbować. - Daivyn nie zamierzał się spierać. Szczególnie że nie miał tylu strzał, by wybić wszystkie gobliny i niedźwieżuki, nawet gdyby ustawiły się rządkiem i nic nie robiły.
 
BloodyMarry jest offline  
Stary 17-08-2018, 22:38   #24
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Cała ta rozmowa i ponure filozoficzne dyskusje wprawiły Kargara w melancholijny nastrój. Potrzebowali działania, a nie dyskusji.
- Ja urodziłem się nie mając nic, nawet ojca, młodość w Thystiańskich slumsach uczy, że bogowie sprzyjają silnym i śmiałym, widziałem bogobojnych i słabych, zazwyczaj marnie szczeźli w rynsztokach. Potem dołączyłem do Krwawych Kruków, gdzie znalazłem braci, ale bogowie lub nasza słabość mi ich odebrali.
- I co do cholery mam o tym myśleć? Zostawmy takie gadanie zramołalym starcom na forum, a gadajmy jak stąd wyjść i przeżyć. Jesteśmy wszyscy magami, kapłanami albo wyszkolonymi wojakami. Możemy poszukać innego przejścia, ale może damy radę przebić się przez te gobliny, byle by w zasadzkę nie wpaść, kilku niedżwieżukom na raz możemy nie sprostać, mają siłę większą od rosłego męża. Czy ktoś tu jest dobry w skradaniu albo ma jakąś magię pomagającą w zwiadzie?
- A co do łupów, są moim prawem jako wojownika - odparł hardo Alladien.

- Prawo wojownika… Bardziej grabieżcy. Wojownik musi cenić życie, nie własne kieszenie. nie mówię, że łupy same w sobie są złe, ale zabiliśmy im ponad tuzin braci, naprawdę musimy im jeszcze wydzierać siłą dobra?
- Wolisz łupy od własnego życia? - Druidka spojrzała na wojownika zdziwiona.
- Dziwny masz system wartości. Ja tam nie mam nic przeciwko w “pożyczaniu” sobie rzeczy pokonanych wrogów, ale chyba nie chcesz wracać tam po swoje łupy. - Wskazała kierunek skąd uciekali.

- Zawsze możemy skorzystać z pomocy Keeka i sprawdzić, jakie łupy kryją się w legowisku pająka - na wpół poważnym tonem powiedział Daivyn.
- Oczywiście że wolę życie od łupów, ale jak już pokonam wroga, szczególnie takich goblinów, którzy wiodą życie bandytów, to mam prawo do ich dobytku. Leże pająka możemy sprawdzić, choć może tam być ich więcej, możemy też poszukać innych tuneli, gobliny mogą być przygotowane jak wrócimy tam tą samą drogą.
- A tobie dziękuję za pomoc, gdyby nie twoja lecznicza moc, pewnie bym nie opuścił żyw tej jaskini, lub co gorsza dostali by mnie żywego
. - Najemnik spojrzał poważnie na kapłankę o dziwacznych poglądach, czyszcząc swój miecz z krwi goblinów, po tym jak zajął się swoimi ranami. Dopiero kiedy opuściła go adrenalina, naprawdę poczuł ból odniesionych obrażeń.
- Nie musisz dziękować - Alladien uśmiechnęła się z lekka. - Robiłam co do mnie należy i tyle.

Keek właśnie wrócił z szybkiego zwiadu, słysząc cały ten harmider.
- Głośniej kompania, głośniej! Jeszcze gobliny nas nie znalazły, ale jak jeszcze trochę pokrzyczymy sobie razem to na pewno im pomożemy - powiedział kobold z widoczną irytacją - Musimy znaleźć miejsce na odpoczynek.
- Już odpoczywamy - odparł elf. - A skoro ty pilnujesz, to nas z pewnością nie zaskoczą. Poza tym tu się żaden niedźwieżuk nie dostanie. Same gobliny mogą nam najwyżej... - spojrzał na Aurorę i Alladien - ...pomachać rękami - dokończył.

- Przepraszam. Emocje mnie poniosły. Wiem, że nie powinny, ale naprawdę tak było. - powiedziała Alladien, spoglądając koboldowi w oczy.
Godzina minęła awanturnikom niby wieczność, ale oprócz wody, cieknącej gdzieś kroplami między skałami, i podmuchów wiatru, od czasu do czasu przechodzącego przez korytarz, nie działo się nic, co mogłoby zagrozić bohaterom w ich odpoczynku.
- Wracamy do leża pająka? - upewnił się Daivyn. - Czy może najpierw mały zwiad by sprawdzić, co porabiają gobliny?
- Poszłabym na zwiad, ale poruszam się z gracją byka w składzie porcelany. ktoś z was umie się skradać? - spytała Alladien, rozglądając się po towarzyszach. - Będę mogła mu nawet pobłogosławić, co by łatwiej się szło.
- Keek? - Elf spojrzał na kobolda. - Może pójdziemy razem?
- Na pewno nie teraz - odpowiedział profesor - Narobiliśmy tyle hałasu, że nie zdziwiłbym się, jeśli na tej półce skalnej będzie przez najbliższy tydzień przesiadywał cały garnizon. Jak się sytuacja trochę uspokoi, to możemy się tam wybrać.
- Od razu mówię, że wam obu na raz nie będę potrafiła pomóc. - wtrąciła się kapłanka.
Następnie spojrzała na Kargara.

- Po jaką cholerę się narażać, jeszcze naszego potencjalnego zwiadowcę złapią. Jeśli nie mamy zamiaru do nich wracać, a rozumiem, że NIE MAMY, to po co to? - rzuciła Aurora. - Podobno śpieszyło ci się na wschód słońca. Nie szkoda ci czasu? - spojrzała na kapłankę.
- Znasz inne, pewne przejście na górę? Wolę już wybrać drogę przez gobliny. Ale jak mówiłam, nie mam serca prosić nikogo z was aby też wybrał taką drogę. - odpowiedziała spokojnie kapłanka.
- Zwiad to niezły pomysł, ja nie umiem się przekradać. Pozostali niech poczekają na zwiadowców, nie rozdzielajmy się bardziej, a jest w ogóle jakaś inna droga na górę niż przez te gobliny? - wtrącił wciąż poobijany lecz już lepiej wyglądający Kargar.
- W leżu pająka był inny korytarz, pamiętacie? Osobiście wolę szukać innego przejścia niż dać się zabić, widzieliście ile ich było? - druidka spytała zirytowana podejściem towarzyszy. “Jak można podchodzić do tego tak lekkomyślnie?” spytała sama siebie w myślach.

- Nie wiemy czy na tamtej drodze nie będzie innych zagrożeń, chociażby więcej pająków, ale możemy spróbować - stwierdził łysy wojownik.
- [i]Możemy też zejść w ten sposób przypadkiem głębiej - wtrąciła aasimarka. - Idąc do goblinów mamy przynajmniej pewność pójścia w górę. Mogę ci jednak rozświetlić przynajmniej drogę, jeśli zechcesz pójść drugą odnogą.
- Nie wiem, rób co chcesz. Ja za twój wschód słońca i twego boga nie mam zamiaru ginąć. - odparła. - A to pewnie nas czeka jeśli pójdziemy do goblinów.
- To chyba najkrótsza droga na powierzchnię - powiedział cicho Daivyn. - A w innych tunelach mogą siedzieć gorsze stwory, niż pająki czy gobliny.
- I co pójdziemy do goblinów z tekstem “wybaczcie za zabicie kolegów, my tylko na górę”? No bo jak chcesz w piątkę walczyć z taką ilością przeciwników? Bo na podwodnych towarzyszy raczej nie mamy co liczyć, zresztą pewnie już nie żyją. - Druidka rzuciła ściszonym głosem.

- Niekiedy znane niebezpieczeństwo jest lepsze niż nieznane - odparł łucznik, nie zastanawiając się nad losami zaginionych towarzyszy. - Ale jeśli ci tak bardzo zależy, to możesz zostać naszą przewodniczką na drodze ku świetlanej przyszłości. - Wskazał kierunek przeciwny do tego, w jakim znajdowały się koboldy.
Druidka uniosła brew, krzyżując ręce na piersiach.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie. - odparła. - Pytałam JAK chcesz sobie poradzić z tyloma goblinami i niedźwieżukami, nie dając się zabić? - przekrzywiła głowę - A nuż twoja odpowiedź mnie przekona.
- Powoli. Po kolei. Najpierw jednego, potem paru następnych - odpowiedział Daivyn. - Keek ma łuk, to mi pomoże.
- Oni też je mają, zdecydowanie więcej. - rzuciła sceptycznie. - Ty chyba nie ogarniasz różnicy w liczebności między nami, a nimi… - pokręciła głową.
- Dlatego mówię, że jedyna szansa zrobienia to małymi kroczkami. Wiem, że to nie jest łatwe.
- Małymi kroczkami? Chcesz wybijać po kilku i się chować po jaskiniach? Taki niedźwieżuk mógłby pokonać każdego z nas w walce jeden na 1, a mają ich 3 lub więcej. Jedyna szansa to przekraść się lub przebić, nie widzę walki z całym plemieniem na ich terenie. - Kargar spjrzał zimno na elfa.
- Przekradnięcie się brzmi już trochę mądrzej, jednak to i tak nie będzie łatwe… - Aurora spojrzała na wojownika.
- Przekradniesz się między nimi, czy może po suficie? przebierzesz się za goblina? - Daivyn przeniósł wzrok z Aurory na Kargara. - Chciałbym też zobaczyć, jak się przebijasz przez sporą, jak to zauważono, grupę goblinów i te niedźwieżuki. Ciekaw jestem, czy zdążysz zejść po schodach. A skoro mój pomysł wam nie odpowiada, to od razu możemy iść do pajęczyny.

- Mnie tam odpowiada. Jeśli nie gonili nas przez całą godzinę, może poszły do innych jaskiń grzebać zmarłych czy rozpowiadać plotki o ich zwycięstwie? Wtedy będzie ich mniej - wtrąciła się Alladien.
- Jesteś naiwna jeśli myślisz, że będzie ich mniej. Uciekliśmy i one zdają sobie z tego sprawę. Już wtedy przy schodach stało dwóch strażników, teraz pewnie będzie ich więcej - rzuciła w stronę aasimarki. - Jak tamtędy pójdziemy, to zobaczysz własną śmierć, a nie wschód słońca.
- Pewnie masz rację z tym, że nie będzie ich mniej, ale lubię być optymistką. Mówiłaś przecież, że był ich przeważający ogrom, który winien nas zmiażdżyć, ale żyjemy. I nawet odnieśliśmy relatywnie duży sukces, z którego wyciągniemy wnioski. A dzięki nim wygramy. Taka jest kolej rzeczy - powiedziała Alladien, wstając i spoglądając w stronę obozowiska goblinów. - Zresztą, nie powinniśmy się o to kłócić, moja droga. Żadna z nas nie przekona drugiej, jeśli nie chcemy się rozdzielić lepiej by już było chyba rzucić monetą - dodała.

- “Relatywnie duży sukces”? “Taka kolej rzeczy”? - Kobold niemalże parsknął śmiechem - Postawienie na nogi całego plemienia goblinoidów nie nazwałbym sukcesem. Komuś przydałyby się chyba też korepetycje z lekcji historii. Wybacz też bezpośredniość, ale inaczej nie potrafię: daj sobie spokój z tym wschodem. Nawet nie wiemy jaka jest pora dnia. Przed wschodem, środek nocy, południe? Dla nas to żadna różnica teraz. - Keek mówił niemalże ze smutkiem w głosie, sam także bardzo chciał ujrzeć powierzchnię. - Niestety naszą jedyną szansą jest albo A, znalezienie innej ścieżki lub B, czyli partyzancka taktyka zaproponowana przez Daivyna. Niestety ta druga opcja będzie niezwykle ryzykowna. Nie znamy ani terenu, ani wroga.
- Zgadzam się z Keekiem.- zaczęła Aurora. - Wolę opcję znalezienia innej ścieżki i tego się będę trzymać, a jeśli wy dalej upieracie się za bitką z całym plemieniem goblinów, to cóż… Jak wcześniej powiedziała Alladien, chyba czas się rozejść. - spojrzała po towarzyszach, czekając na ich reakcję.
- Masz na myśli kierunek tam - Daivyn wskazał w stronę obozowiska goblinów - czy tam? - Skinął głową w przeciwnym kierunku.
- Masz na myśli kierunek, w którym mamy szukać innego przejścia? Oczywiście, że nie przez obóz goblinów. Przecież od dłuższego czasu tłumaczę wam, że nie mam zamiaru tam wracać. - druidka spojrzała na elfa, nie rozumiejąc jak tak prosta informacja może do niego nie docierać. - Ale jak już mówiłam, jak naprawdę macie ochotę dostać po pysku to droga wolna, na siłę was nie trzymam.
- Żyjemy, uniknęliśmy pościgu, ułatwiliśmy sprawę wszystkim, którzy w przyszłości będą przez nich napadnięci… Tak, jak dla mnie to relatywnie duży sukces - powiedziała kapłanka, smutniejąc nieco. - Nie mogę sobie dać spokoju ze wschodem. Dogmat to nie jest coś z czym się dysktutuje, co jak co, ale profesor powinien o tym wiedzieć.
- Złotko, nie wiemy nawet kiedy będzie ten wschód - Keek spojrzał na Alladien - Ale jeśli jakoś cię to pocieszy i zmotywuje, to obiecuję, że wywęszę dla ciebie drugie wyjście.
- I właśnie przez to, że nie wiemy kiedy on będzie chcę iść szybszą drogą. A raczej pewniejszą. Jeśli faktycznie zgromadzili tam przeogromną, niepokonaną armię, zawrócę. A jeśli nie, spróbuję przejść. I… Dziękuję wam wszystkim za pomoc, naprawdę.
- Szybszą drogą do śmierci… Czy ty nie rozumiesz, że nie mamy pewności czy ta droga jest szybsza i czy w ogóle jest tam wyjście? Tak przypuszczaliśmy z profesorem bo poczuliśmy tam przepływ powietrza, co wcale nie musi nic znaczyć - rzuciła Aurora, coraz bardziej poirytowana głupotą nowych towarzyszy.

- Widzisz… - zwróciła się do kobolda. - Nic nie zmieni jej zdania. Jak już mówiłam, najwyraźniej czas się pożegnać.
- Może zdasz się na mój osąd? - Daivyn spojrzał na kapłankę. - Sprawdzę, ilu ich tam jest. Jeśli będzie za dużo, to zawrócisz, zgoda?
Alladien spojrzała łucznikowi głęboko w oczy i skinęła jedynie bezgłośnie głową. W głębi ducha też liczyła na inną, bezpieczniejszą drogę, ale strach przed spóźnieniem się na powierzchnię brał nad nią górę.
- Dobrze. Mogę ci pobłogosławić, co by prościej ci się szło. Jeśli chcesz, oczywiście.
- Każda pomoc się przyda - odpowiedział.
Alladien położyła mu dłonie na ramionach i zmówiła po cichu krótką modlitwę.
- Poprowadź go w jego zadaniu, Ixionie.


Daivyn skinął głową, po czym ruszył w stronę obozowiska goblinów.
- Dlaczego mam wrażenie, że będę tego żałował? - westchnął kobold, pytając bardziej samego siebie, niż resztę drużyny - Idę z tobą, ale jak tylko zobaczymy, że coś jest nie tak, to spieprzamy, jasne?
- Jasne. - Elf miał dokładnie takie samo zdanie, jak profesor. Nie warto było narażać życia po to, by udowodnić swą odwagę (lub głupotę, jak kto woli).

Aurora, spoglądając na odchodzących na zwiad Keeka i Daivyna szepnęła do kapłanki.
- Właśnie w tym momencie, prawdopodobnie swym uporem i brakiem rozsądku posłałaś dwie niewinne dusze na śmierć. - po czym usiadła pod ścianą i zaczęła obracać w rękach swoją cisową różdżkę.
- Ja… - Głos się jej załamał. - Ja muszę, Auroro. Zrobiłabym co w mojej mocy aby tego uniknąć, gdyby to nie było konieczne.
Elfka spojrzała na kapłankę.
- Jeśli dla twojego boga ważniejsze jest to abyś zdążyła zobaczyć wschód słońca od życia twoich towarzyszy… to współczuję ci takiego boga…
- W życiu bym ich tam nie posłała, gdyby sami tego nie zaoferowali. Nawet gdybym miała stracić godność po wsze czasy. Jeśli będzie ich tam zbyt wiele, trudno. Będę się musiała pogodzić z myślą, że żadna ze mnie kapłanka. Pójdę wtedy z wami ku leżu pająka i pomogę jak mogę.
- Poszli na zwiad, normalna rzecz, zostawcie oskarżenia na później. Może Alladien widzi znaki, których my nie widzimy, Ixion jest potężnym bóstwem, czczonym w moich stronach, choć ja noszę symbol Vanyi, bogini zwycięstwa, która patronuje odważnym wojownikom.- Skomentował Kargar z nutą irytacji, jak zdecydowali co robić to ta kłótnia nic już nie wnosila.
- Wierzę w to, że Ixion nam pomoże. Wrócą cali, przecież nie są głupi. Przepraszam, że was w to pakuję, na powierzchni wszystko to wam wynagrodzę, obiecuję.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 17-08-2018 o 22:43.
Lord Melkor jest offline  
Stary 20-08-2018, 15:51   #25
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Keek i Daivyn ruszyli ponownie w stronę wielkiej jaskini goblinów, w której poprzednio walczyli. Tym razem jednak nie zobaczyli już łuny ognisk, i jedynie wyczuwalny zapach dymu podpowiadał koboldowi, że ogniska zostały już wygaszone. Przystanęli na skraju korytarza. Nie było w jaskini żywej duszy, a przynajmniej tak wam się zdawało, słychać było jedynie szum wodospadu w oddali i odgłos kapiącej ze ścian wody. Oczy wasze próbowały wypatrzeć wroga, który mógłby czaić się w ciemnościach, ale nie dostrzegły nikogo. Kobold zauważył ślady poprzedniej walki, ciał goblinów jednak nie było. Dookoła walały się jedynie szczątki połamanych strzał, choć nigdzie nie widział włóczni, i grotów do nich, które pękały na kamieniach kiedy gobliny tak niewprawnie nimi walczyły.
- Widzisz to, co ja? - Daivyn, nie do końca wierząc swoim oczom, spojrzał na Keeka. - Poszły sobie. Bo nie wygląda na to, że śpią.
Przez moment usiłował cokolwiek wypatrzeć.
- Rozejrzę się - powiedział, po czym powoli i ostrożnie zaczął schodzić po schodach.
- Ostrożnie - szepnął kobold, ściskając nerwowo łuk - Coś tu zdecydowanie śmierdzi.
Keek stąpał ostrożnie w pewnej odległości za Daivynem, aby nie stracić go w mroku.
Elf widział plamy krwii pokrywające całe przejście. Najpewniej wywleczono tędy wszystkich zabitych na półce skalnej, nie mówiąc o wojowniku, który wypuścił na tym przejściu całe wiadra goblińskiej posoki. Efl dostrzegł, że drewniana krata przegradzała duże przejście, które wcześniej było otwarte i przez które do jaskini wlewały się wcześniej goblińskie posiłki.
- Nie ma nikogo - powiedział szeptem Daivyn. - Co ich mogło wypłoszyć?

Ponownie się rozejrzał dokoła, wypatrując ewentualnego niebezpieczeństwa.
Elf wszedł na kamienne przejście, próbując wypatrzeć coś w mroku. Kontury zlewały się we wszystkie odcienie szarości, a cieknąca woda gdzieś ze ściany, połączona z szumem powodowała, że nawet bystre zmysły elfa nie były w stanie dostrzec niebezpieczeństwa.
Kobolda coś w ostatniej chwili tknęło, na tyle szybko, by rozpłaszczyć się w pobliżu wyjścia do jaskini, kiedy wielki, kudłaty i niesamowicie cichy kształt, podobny do małpy opadł w dół, rozdzielając kobolda od elfa. Kobold widział szerokie plecy niedźwieżuka, który najpewniej zaczaił się nad wejściem, korzystając z osłony jakiejś skałki.
- Nie sądziłem, że czarownik będzie miał rację. Myślałem, że elfy nie są głupie. - zagrzmiał w Thyatiańskim niedźwieżuk, mrożąc elfa w miejscu.
Kolejny kształt przechodził przez skały, które wcześniej osłaniały awanturników przed morderczymi salwami goblinów, a trzeci powoli czaił się nieopodal dogasającego ogniska. Wszyscy zaciskali w ręku oszczepy, a na plecach zawieszone na rzemiennych paskach spoczywały ogromne, nabijane metalem maczugi.
- Odłóż łuk. Wtedy nie będzie bolało - zarechotał ten przy ognisku.
Elf rzucił się w stronę wyjścia z jaskini.
- Liczyłem na to… - mruknął jeden z niedźwieżuków i runęli razem na elfa.

Daivyn próbował prześlizgnąć się pomiędzy jednym niedźwieżukiem, który próbował odciąć mu drogę od strony skałek, i drugim, który zasłaniał mu wejście do jaskini. Ten drugi okazał się jednak nie do obejścia i elf zmuszony był zanurkować między jego włochatymi nogami, próbując desperacko się wycofać. Niedźwieżuk zdjął z pleców swoją okutą żelazem pałkę i zamachnął się oburącz. Ciało elfa poleciało na skały, gdzie zastygło nieruchomo. Pozostali zbliżyli się do elfa, zabierając mu broń. Wchodzący po kamiennym przejściu wyciągał ze skórzanej torby jakieś rzemienie, zamierzając spętać elfa.

Keek, przywierając płasko do skał, ściskał nerwowo swój łuk. Widział, jak niedźwieżuki zabierają elfa i przeklinał w myślach jego głupotę oraz swoją bezradność. Zamknął w końcu oczy, odwrócił się i pognał ile sił w małych, gadzich nogach w stronę reszty drużyny. Wątpił, że zdąży przyprowadzić wsparcie, ale wolał mieć nadzieję.
Niedźwieżuki nie spostrzegły kobolda, wymykającego się z jaskini. Po kilkunastu minutach, był już z powrotem z resztą awanturników, którym cały ten czas dłużył się niemiłosiernie.

- Porwali go! - wykrzyczał profesor w przerwie między kaszlem i dyszeniem ze zmęczenia. - Niedźwieżuki zastawiły tam pułapkę, tak jak przewidziałem, a ten - kobold wstrzymał się od skonkretyzowania jaki “ten” był z Daivyna - zszedł po schodach. Otoczyli go, stłukli i związali!
- Mówiłam, że to kretyński pomysł! - Aurora rzuciła nerowo.
- Nie może być! - Alladien blada poderwała się na równe nogi. - Musimy go uratowac, szybko! Wiesz dokąd mogli go zabrać?
- Brama, z której wcześniej przybyły ich posiłki, była teraz zamknięta, ale nie widziałem żadnego mechanizmu - wyjaśnił Keek. - Mnie nie widzieli i wolałem nie czekać aż mnie wywęszą.
- Mamy więc szanse go ocalić. Spieszmy się! - rzuciła kapłanka, pospiesznie nakładając tarczę a rękę i szykując swoją maczugę. - Była tam cała trójka tych potworów?
- Widziałem tylko trzy, nie wiem czy gdzieś nie kryło się ich więcej - powiedział profesor. - Mówili też coś o jakimś czarowniku. Nie wiem czy chodziło im o goblina-błazna czy jeszcze kogoś innego.
- A możesz nie być tak narwana?!
- druidka syknęła w stronę aasimarki. - Też chcę mu pomóc, ale działając pochopnie skończymy jak on.
- Nie możemy teraz spokojnie stać i obmyślać zawiłe strategie, każda sekunda jest teraz na wagę złota. Plan trzeba wymyśleć w biegu - odparła kapłanka.
Elfka westchnęła.
- Czemu czuję, że za jego głupotę zapłacimy wszyscy? Chodźmy, ale jeśli go uratujemy to sobie z nim tak porozmawiam, że będzie chciał do tych goblinów wracać.
Kargar westchnął ponuro, przypominając sobie jak stracił swoich braci z kompanii.
- Jak wszyscy chcecie to możemy ruszać mu z pomocy ale rozumiecie że rzucając się na oślep wszyscy zginiemy? Nie damy rady całemu plemieniu.
- To próbuje właśnie wyjaśnić Alladien, ale nasza pani altruistka myśli chyba, że da radę zbawić cały świat
- rzuciła nerwowo Aurora.
- I dlatego po drodze opracujemy plan - odparła Alladien. - Nie wiem, przehandlujemy go w zamian za coś, przekradniemy się cichcem do obozu, może odwrócę ich uwagę i ściągnę na siebie ich wojów a wy w tym czasie uwolnicie więźniów… Nigdy nie byłam na tyle bystra, aby zajmować się wymyślaniem strategii, nie oczekujcie tego ode mnie.
- Na pewno po tym jak wybiliśmy ich piętnastu braci będą chcieli go na cokolwiek przehandlować… - Druidka parsknęła z irytacją. - Może jeszcze omówimy wymianę przy herbatce? A o tym, że nie potrafisz sklecić planu, trzeba było pomyśleć zanim upierałaś się o pójściu tamtą drogą z powodu pieprzonego wschodu słońca. Bo to, że oni poszli na ten zwiad i to, że Daivyn prawdopodobnie zginie to wina nie tylko jego głupoty, ale i twojego uporu.
- Sam wyszedł z propozycją zwiadu… Nawet mu pobłogosławiłam przecież. - odpowiedziała kapłanka, czując że ogarnia ją powoli panika.
- No to może w takim razie podziękować za swój los twojemu bogu. Widać ile warte było jego błogosławieństwo, zresztą nie musiałby wychodzić z propozycją zwiadu, jakbyś się nie upierała jak osioł, tylko odpuściła sobie pomysły z wracaniem drogą na której o mało nas nie pozabijali! - W druidce narastała wściekłość i bezradność. Z jednej strony chciała pomóc elfowi, w końcu należał do jej rasy, a z drugiej uważała próbę ratowania go za szczyt głupoty i pchanie się na śmierć.
Kargar rozdarty, podrapał się po łysinie przeskakując spojrzeniem między towarzyszami. Z jednej strony nie miał ochoty oddawać życia za elfa którego nie znał, z drugiej czy bogowie postawili jego i Alladien na ich drodze z jakieś przyczyny?
- Jeżeli Alladien nie jest pewna że prowadzi nas Ixion, możemy spróbować tej drugiej odnogi, co o tym myślisz Keek?
- Nie chcę tam wracać
- Profesor miał przed oczami obraz brutalnych niedźwieżuków - Ale nie chcę też zostawiać tam Daivyna.
Aurora zakryła twarz dłonią. “Zginiemy, kurwa zginiemy” pomyślała.
- Czyli rozumiem, że solidarnie idziemy ratować tego idiotę? - spytała wyglądając zza dłoni na towarzyszy.
- Keek, ty tam byłeś. Myślisz, że chcą go zabić? I jeśli tak, to czy chcą zrobić to szybko? Bo może uda nam się zebrać siły. I mam na myśli porządne zebranie sił, a nie siedzenie na zimnej podłodze przez godzinę. Nawet jeśli nie wyruszymy po niego, to sądząc po tym co się w tych podziemiach dzieje i tak nam to pomoże. - odparła Alladien.
- Gdyby chcieli go zabić to już by nie żył - westchnął Keek. - Nie wiem jakie mają plany wobec niego. Ale skoro Kargar i Aurora nie chcą tam iść to i ja zostaję.

Alladien ruszyła naprzód, podążając w kierunku jaskini goblinów. Awanturnicy się przez chwilę wahali, jednak nikt nie miał chyba ochoty ryzykować skóry dla mało znanego elfa, który zignorował wszelkie głosy rozsądku. Alladien po kilkunastu minutach dotarła w pobliże wyjścia z jaskini. Było ciemno, a ogniska, które rozświetlały całą jaskinię jakiś czas temu, w czasie walki w tej chwili musiały być wygaszone, bo nic nie mogło rozświetlić ciemności.
Wzrok aasimarki łowił jedynie cienie, się czarnobiałe, a w mroku czaiło się wiele cieni, które mogły być jakimś ukrytym przeciwnikiem. Po chwili dojrzała lekko ruszający się obiekt w jaskini, na granicy jej nadnaturalnego wzroku. Wisiał, niczym worki w jaskini pająka, jednak był mniejszy. Oczy aasimarki dostrzegły omotaną grubą liną sylwetkę elfa. Długie włosy majtały się bezwładnie. Był nieprzytomny, wisząc w pobliżu półki skalnej na której walczyli.
Alladien czuła rosnący coraz bardziej niepokój, nie mając teraz nikogo, kto osłaniałby ją w walce. Mimo wszystko nie zrezygnowała z postawionego sobie celu i postanowiła odratować jakoś biednego elfa.
Rozejrzała się po sklepieniu jaskini, zastanawiając się jakim sposobem gobliny zaniosły tam elfa.
Tymczasem nieco dalej w korytarzu Keek wiercił się bez przerwy w miejscu. Po chwili, nie potrafiąc dłużej wytrzymać z gryzącym go sumieniem, wybuchnął:
- Uh, dlaczego pozwoliliśmy tej kretynce tam pójść samej?! Chodźmy za nią, pójdę z przodu po cichu na wszelki wypadek, ale nie zostawiajmy ich samych.
- Aaah…
- warknęła Aurora. - Dobra, idziemy po tych skończonych idiotów. Jeżeli uda nam się ich stamtąd wyciągnąć i wrócimy wszyscy cali, to niech lepiej ta kapłanka prosi tego swojego pieprzonego boga o błogosławieństwo, bo nie ręczę za siebie - dodała.

Alladien próbowała wypatrzyć wroga w jaskini, ale bez szans. Było tak ciemno, że nic nie dało się zobaczyć, poza wiszącym na suficie elfem, którego widziała i tak w odcieniu szarości, i bardziej jako kształt. Z kolei słuch... szum wodospadu w oddali i odgłos kapiącej ze ścian wody tłumił wszelkie odgłosy skradania.
Aasimarka przypomniała sobie słowa kobolda. Gdyby chciały zabić elfa, ten już byłby martwy… Z pewnością miał rację. Widząc, że ma jeszcze trochę czasu oraz dręczona złymi przeczuciami, postanowiła wycofać się na chwilę w głąb korytarza aby przygotować się do swojego zadania. Postanowiła po cichu zdjąć z siebie ukochaną zbroję, jakże nieprzydatną, a wręcz ciążącą jej przy nadchodzącym zadaniu. Poprosiła również cicho Ixioma o pomoc.
Zanim zdążyła zdjąć zbroję, usłyszała człapanie z korytarza, ciche. To nadchodziła reszta awanturników.
- Wiedziałam, że można na was liczyć - wyszeptała Alladien. - Naszego przyjaciela jedynie związano i zawieszono na sklepieniu jaskini. Miałam się właśnie tam zakraść, uleczyć go nieco i uciec stamtąd po cichu. - dodała, ciągle szepcąc.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-08-2018, 14:47   #26
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
- Się za wcześnie nie ciesz… O ile wyjdziemy stąd wszyscy żywi, to mam do powiedzenia parę słów tobie i temu kretynowi - druidka rzuciła oschle szeptem. Uważała próbę ocalenia Daivyna za samobójstwo, ale w sumie dzięki Alladien ona sama wciąż żyła i nie mogła zostawić kapłanki. “Pożałujesz tej decyzji idiotko” pomyślała wyzywając sama siebie.
- Najlepszy w skradaniu jest Keek, spróbowałbys go ściągnąć, a Alladien by pomogła ci wejść na górę skoro już zaczęła zdejmować zbroję.- Kargar spojrzał na odkryte ciało urodziwej kapłanki, ale niewiele widział w mroku.
- Ja zostanę z tyłu i będę was ubezpieczać bo niewiele widzę. - wyszeptał.
Aurora za pomocą prostej, druidycznej sztuczki wyczarowała dźwięk rozzłoszczonego sowiniedźwiedzia. Głośny skrzek rozdarł ciszę jaskiń, aby zamilknąć. Za skałami, za którymi wcześniej w walce kryli się awanturnicy przed ostrzałem, zoś zamamrotało, ale szybko ucichło.
“Są” - pomyślała Alladien, spoglądając wymownie na resztę drużyny.
- Wywabić je tutaj? - spytała najciszej jak umiała.
-nie wiem czy damy im radę, ale na pewno nie powinniśmy wchodzić w pułapkę na ich warunkach, jakby można było ich jakoś odciągnać… - odparł szeptem Kargar.
- Gdybyśmy tylko mieli własną pułapkę… - westchnęła kapłanka. - [i]Chociaż to mało honorowe z drugiej strony.
- Się przejmujesz honorem w takiej sytuacji… - szepnęła Aurora. - Chrzanić honor, ja chcę przeżyć.
- Na wojnie nie ma prawdziwego honoru, tylko zwycięzcy i przegrani - mruknął Kargar.
- A zawsze się ze mnie śmiali, że noszę to ze sobą niepotrzebnie. - rzuciła druidka grzebiąc w plecaku. Po chwili wyciągnęła pułapkę na niedźwiedzie. - To gdzie chcecie to rozłożyć?
- Daj to na środek, elfko. Będzie ubaw - warkliwy głos w thyatiańskim przerwał im szeptanie w korytarzu. Chwilę później coś wielkiego spadło przed wejście do jaskini. Wielki niedźwieżuk uśmiechnął się paskudnie, a jego ślepia kryły jakąś dziwną, zwierzęcą inteligencję. - Czego chcecie? Przyszliście po elfa? - wielgachną jak bochen chleba, owłosioną łapą wskazał na wiszącego jak szynka wojownika. Jego ruch był chyba sygnałem dla reszty, bo dzwoniąc lekko bronią, przeskoczyło otaczającą półkę skalną skałę, najwyraźniej wisząc na niej po drugiej stronie kolejnych trzech niedźwieżuków. Jeden krył się w rogu, obok wejścia. Kolejnych trzech wchodziło po woli po kamiennym przejściu, trzymając niedbale swoje okute metalem pałki. Osiem paskud stało spokojnie, czekając na najmniejszą reakcję ze strony awanturników.



Aasimarka skinęła jedynie głową, po czym dodała.
- Zależy nam… Mi na tym, żeby każdy wyszedł stąd żywy. Tyle. Czego za niego chcecie?
- ”Zależy nam, aby każdy wyszedł stąd żywy” - zmałpował pociesznie niedźwieżuk. - Dobre! Od razu do rzeczy. Podoba mi się ta samica. Może zechce być moja jak ta draka się skończy? - zarechotał obleśnie i zaraz spoważniał - Tak się składa samico, że masz dziś szczęście. Elfia padlina jest dziś na sprzedaż. Pogadamy? Czy zechcecie siedzieć w tej dziurze jak szczury? - zaproponował niedźwieżuk.
Aurora spojrzała pytająco po towarzyszach.
- Wychodzimy? - spytała szeptem.
- Dość tego krycia się po kątach! - stwierdził Kargar z nutą desperacji, po czym wyszedł.
- Jestem Kargar, wojownik z Thyastis. Słyszeliśmy o Czarnym Panie, pracujecie dla niego?
- Pracujecie? - to słowo było chyba obce niedźwieżukowi który odsunął się lekko robiąc miejsce pozostałym awanturnikom. Kargar wiedział, znając gobliński język i nieco zwyczajów zielonoskórych, że niedźwieżuki były agresywne, ale uwielbiały leniuchować. Jakby dla potwierdzenia tej pogłoski, pozostałe Niedźwieżuki przysiadły na kamieniach, trzymając jednak broń w pogotowiu - komendę nad nami miał Glutbagg...wymachiwał swoją lagą i lał nas biczem. Ale już nic nie powie, i sobie nie pomacha… - zarechotał potwór wyjmując z torby głowę goblina w śmiesznej czapce. Niedźwieżuk trącił palcem jeden z dzwoneczków - ale wciąż jest skurwysyn zabawny, hehe.
- No jest, ale już sobie nie pożartuje….-Wojownik zaśmiał się z nieukrywaną satysfakcją, przypominając sobie sztuczki tego błazna, które niemal kosztowały go życie.
- To w sumie wam pomogliśmy, dzięki naszemu atakowi mieliście okazję by dorwać małego skurwiela, czyż nie?
- Dużo się działo, gdy nas nie było… - odparła kapłanka, spoglądając na makabryczne trofeum jej rozmówcy. - My nie jesteśmy jak on. Nie chcemy krzywdy, a jedynie przejścia na powierzchnię.
- My też… - mruknął niedźwieżuk - i dlatego ten elf jeszcze żyje. Mamy problem z pewnym korytarzem - warknął i popatrzył na otwór w skale mniej więcej na wysokości pięćdziesięciu stóp, lekko na prawo od miejsca, w którym się znajdowali. - Jeśli pomożecie nam w wyjściu na powierzchnię, oddamy elfa i rozejdziemy się, każdy w swoją stronę.
Słysząc słowa stwora Aurora także wyszła z korytarza.
- Czyli wystarczy, że was stąd wyprowadzimy? Tylko tyle? - spytała z lekkim niedowierzaniem. Niedźwieżuk uśmiechnął się tylko, o ile wyszczerzenie kłów mogło uchodzić za coś w rodzaju uśmiechu i kiwnął głową.
- Chyba w jakiś sposób damy radę, co? - spytała towarzyszy. Ten układ był dla nich uśmiechem od losu, nawet jeśli wydawał jej się podejrzany.
- A na czym polega problem z tym korytarzem? - zapytał się Kargar, zastanawiając się czy jednak Ixion i inni bogowie im nie sprzyjają, choć oczywiście musieli być ostrożni.
- Hehehe, nie taki głupi na jakiego wygląda… - zachichotał niedźwieżuk zbliżając pysk do twarzy wojownika. Kargar poczuł odór gorzałki. Dużej ilości gorzałki. - Nieumarli. Trupy, chłepcące krew i zabierający dusze. Wy macie samice biegłe w magii. Widziałem sztuczki. Wy poprowadzicie i przegonicie duchy, my oddamy elfa - wyjaśnił niedźwieżuk.
Kargar stawił czoła spojrzeniu wodza niedźwieżukow bez mrugnięcia okiem, starając się nie okazywać wewnętrznego niepokoju - czy w czwórkę mieli szanse przeciwko nieumarłym którym niedźwieżuki bali się stawić czoła?
- Wiecie skąd tam ci nieumarli się wzięli? No i z elfem nasze szanse byłyby większe - dodał. - I tak nie mamy wyboru bo też chcemy stąd wyjść.
- Nieumarli? - spytała Alladien, spoglądając raz jeszcze na dziurę. - Ilu?
- Nie wiem. Chyba dużo. Trzech naszych próbowało. Wrócił jeden, całkiem siwy. Bełkotał, że zjadły tamtych, pożarły ich dusze. Zjedliśmy go potem, bo taki był...dziwny - wzruszył mocarnymi ramionami niedźwieżuk.
- Zajrzę tam na chwilę i określę z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Chcę wiedzieć z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Wiecie może, która jest godzina? - dodała, spoglądając z pewną nadzieją na niedźwieżuki.
Potwory tylko tępo się na siebie popatrzyły.
- Idziemy, czy nie?
- Idziemy, tego możecie być pewni. Ale wolałabym wypocząć i przygotować się przed walką, skoro aż trzech waszych wojów nie podołało. Nie wiem tylko czy mam na to czas.
- Nie mamy. Wybiliśmy kilku, którzy próbowali nas powstrzymać. Zjedliśmy też tego szamana. Poszli po taran. To tchórze, ale niedługo będą dobijać się do tej bramy - Niedźwieżuk szybko zreferował problem - Bierzcie mięso, zabieramy się stąd! - rzucił do swoich kamratów i poszedł dopilnować, aby przejście po ścianie przebiegło sprawnie.
- Och… - westchnęła Alladien. Perspektywa walki z hordą nieumarłych z jednej strony i hordą goblinów z drugiej strony nie była dla niej zbyt kusząca. Ale nie miała teraz za bardzo innych opcji. - Macie rację, chodźmy! - dodała, wspinając się najpierw po Daivyna. Kiedy była już na górze, zanim zaciągnęła go na ziemię, położyła mu dłoń na klatce piersiowej i pozwoliła jej anielskiemu ojcowi przywrócić łucznika do stanu przytomności.
- Hej! Zaraz stąd wyjdziemy, ale musimy się przebić przez nieumarłych. Niedźwieżuki nam w tym pomogą. Wiem, że nie czujesz się najlepiej, ale potrzebujemy twojej pomocy. Uwolnisz się sam?
Elf ledwo dostrzegalnie skinął głową.
- Co się dzieje? - spytał tak cicho, że nie usłyszała go nawet Alladien.
- Słucham? Zresztą nieważne, zaraz ściągnę cię na dół, potem cię uwolnimy i idziemy walczyć. Będę cię osłaniać. - rzekła i zaczęła ściągać skrępowanego elfa na dół, starając się nawet nie spoglądać na goblinie mięso, chociaż, nieszczęśliwie, je też musiała znieść.
Gdy tylko Daivyn znalazł się na twardym gruncie podreperował swoje nieco nadszarpnięte zdrowie.
- Z ręki wściekłych goblinów czeka nas śmierć, z nieumarłymi może pomoże moc Alladien - westchnął z nutą rezygnacji Kargar, szykując się do wspinaczki we wskazane przez stwory miejsce. Po drodze spróbował poszukać swojego toporka, którym zabił jednego z goblinów. Niestety poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem.

Kargar zanim się wspięli chwycił skłonną do, jego zdaniem niemal szaleńczego bohaterstwa Alladien za ramię.
- Najlepiej niech oni idą przodem - wyszeptał. - Pamiętaj, że nie jest sztuką zginąć, musimy przeżyć.
- Mogę puścić ich przodem, wyglądają mi na takich co lubią wojaczkę, ale nie będę ich traktować jako mięso armatnie. Postarajmy się po prostu i ich wyciągnąć stąd żywymi - odpowiedziała Alladien.
 
Asmodian jest offline  
Stary 21-08-2018, 20:29   #27
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Wielki Błęki

Łódź spokojnie przedzierała się przez fale. Mijały godziny, a słońce, które z chwilą wypłynięcia z pod góry stało w miarę wysoko poczęło teraz chylić się ku horyzontowi, znikając czasem za jakąś wyższą górą w oddani, zatapiając rzekę i ich niewielką łódź ogromnym płaszczem cienia.
-Dużo ryb! - zawołał jeden z popleczników barda widząc wyskakującego pstrąga.
Awanturnicy postanowili skorzystać z okazji i złapać kilka ryb. Tetoteco kłapał bezsilnie paszczą, a ryby przelatywały przed dziobem, jakby bawiły się z nim. Tryton próbował dźgać bronią, a potem łapać je ręką, ale również bez rezultatu. Mącił tylko wodę ku uciesze “złych ryb”. Tymczasem Seafoam miał zupełnie inne podejście. Usiadł po prostu na łodzi i uderzył w struny swojej lutni, aż powietrze zapachniało eterem. Grał tak przez chwilę kilka akordów, po czym z głośnym plaśnięciem na dno łodzi wpadł kilkufuntowy sum.

Po chwili zza zakrętu zobaczyli, że rzeka rozbija się na dwie odnogi. Jedna, wciąż prowadziła naprzód, druga, wydzielona przez ogromną łachę piachu i kamieni rozlewała się leniwie i szeroko kończąc się ogromną polaną. Na skraju polany, i majaczącego pod kolejną górą lasu majaczyły się drewniane zabudowania, najpewniej niewielkiej farmy, lub nieco większego domku myśliwskiego. Nie było jednak śladu dymu, i nic też nie wskazywało, aby przy obejściu ktokolwiek się kręcił, choć pora była jeszcze wczesna.
Jak zwykle niestrudzony chowaniec powędrował w kierunku domostw, krążąc na wysokości i obserwując z góry. Mag odwrócił się do towarzyszy, oblizał językiem jedno oko.
- Sssprawdzić? Podpłynąć pod wodą? Czy mossze omijamy?
Tryton nie potrafił skupić myśli. Chłonął wszystkie nowe widoki i zapachy jak kot eksplorujący nieswoje terytorium. Nowy świat robił na nim piorunujące wrażenie, lecz nie tak ogromne, jak powierzchniowe kobiety, które napotkali w jaskiniach; tak odmienne od podmorskich piękności. “Aurora”, przypomniał sobie imię jednej z nich. Ciekawiło go, czy przeżyła. Mogła nie mieć tyle szczęścia co oni. Rycerz zmarszczył brwi.
- Sprawdź - Oosa bez większego namysłu przystał na propozycję Tetoteco. - Znajdź żywą duszę. Musimy się dowiedzieć, gdzie jesteśmy. Skoro znaleźliśmy wspólny język z kuo-toa, i z lądowcami powinno nam się udać... Okażmy pokojowe zamiary - paladyn przygotował czaszkę ryboluda i przykłady goblińskiego rynsztunku, aby mieć dowody na poparcie swoich słów.
Jaszczur zostawił łuk i strzały, które zdobył w grocie a i tak mu się nie przydadzą, gdyż słabo strzelał, poprawił diadem z piórami i wskoczył do wody, płynąc ostrożnie pod powierzchnią wody. Chciał zbliżyć się tak blisko jak tylko mógł do wioski, bez wychodzenia na niebezpieczną głębokość. Szukał jakiegoś miejsca gdzie mógłby się schować, pomost lub inny element który osłonił by go kiedy jego zmysły znalazłyby się w innym ciele.

Czarodziej poprzez zmysły chowańca widział zabudowania niewielkiej farmy, czy też domku myśliwskiego.Chłonął i analizował szczegóły. Zawarte na głucho, drewniane okiennice i drzwi. Dach wyglądający, jakby przydał mu się remont. Płot zdezelowany i zniszczony, jakby. nie naprawiany od dawna. Z komina nie unosił się dym, a w ogródku przy jednej ze ścian pleniły się chwasty. Domostwo znajdowało się na skraju lasu, do którego prowadziła zarośnięta ścieżka.
Genasi rozłożył szeroko ramiona, przymknął oczy i wciągnął głęboko w płuca powietrze. Potem spojrzał na oddalającą się górę, z której na szczęście uszli z życiem i zadrżał.
- Dobrze, że ten szaman przeżył - mruknął do Oosy - niezły z niego zwiadowca.
Spojrzał na Toki Gape, wgapiającego się w wodę.
- Jeśli możesz, to złap nam trochę ryb. Jedzenia nam nie brakuje, ale skoro i tak robimy zwiad i jest spokojnie, to można zrobić zapasy na później. Tylko bądź ostrożny.
Tetoteco odwołał chowańca, i popłynął w kierunku łodzi. Wynurzył swoją głowę spod wody, złapał się za krawędź burty i wskazał ręką na domek.
- Sssdaje sssie, że opussszczony. Zorossnięte, posssamykane. Sssciessszka do lasu na wssschód. Dawno nikt nie sssaglądał.
- Miejcie się na baczności. To miejsce leży zbyt blisko jaskiń, aby było dla nas bezpieczne.
Podmorski rycerz miał większe ambicje niż grabienie opuszczonych farm, dlatego nawet nie wspomniał o takiej możliwości.
Oosa-Aqua-Alfa pomógł zacumować łódź. Upewnił się, że ubranie i zbroja choć trochę maskują jego trytońską fizjonomię. Następnie, z przygotowanymi fantami i tarczą, począł zbliżać się do domku, nawołując w kółko w alphatiańskim i thyatiańskim:
- Pomocy! Napotkaliśmy gobliny! Czy ktokolwiek tu jest? Przybywamy w pokoju, nie musicie się nas obawiać!
Tetoteco na razie wciąż trzymał się z tyłu. Czekał aż twardsi od niego wyjdą na przód. Poprawił swój płaszcz z krokodylej skóry i zaczął się rozglądać za jakimiś świeżymi śladami.
Seafoam również poszedł za trytonem.

Chata nie była nawet specjalnie zaryglowana. Jej zawarte, ale nie zamknięte drzwi dawały się otworzyć z cichym piskiem. W środku znajdowało się jedno łóżko, kilka przewróconych, drewnianych taboretów, z czego tylko dwa miały nadające się do czegokolwiek nogi. Rozbebeszona skrzynia stała obok łóżka, którego siennik rozpruto, a poszewka była cała brunatna od zakrzepłej krwii. Ślady krwii były również na ścianach, kiedyś pobielonych wapnem, teraz szarych ze starości. Drewniany kredens, pocięty toporami leżał rozbity na środku pomieszczenia, które mogło być czymś w rodzaju niszy kuchennej, z dwoma wygaszonymi paleniskami. Wiszące na ścianach zioła były wyjedzone przez jakieś żyjątka i rozpadały się od wiatru, który zrobiliście otwierając drzwi. Drewniane garnki i miski, pokryte jakąś mazią na której przysiadły muchy walały się tu i ówdzie, śmierdzący zepsuciem.Niewielka drabinka prowadziła na niskie poddasze. Otwierając drzwi, został wam w ręku rozrąbany jakimś ostrym narzędziem drewniany rygiel.Chata nosi ślady walki. Porozcinane sprzęty, ślady krwii na podłodze, pościeli i ścianach, rozbite naczynia...nawet pobieżne przeszukanie podpowiadało, że została też całkiem zgrabnie splądrowana. Całość zaś, sprawiała niezwykle przygnębiające uczucie.
Tetoteco rozświetlił 4 kule które przypominały małe słońca, a potem przyglądał się śladom. Mimo że ślady były stare, wciąż być może dało się odczytać co tu zaszło, a być może i jak dawno temu. Tak samo ostrożnie sprawdził poddasze. Najpierw wpuścił tam kule, a następnie zajrzał wychylając tylko nieco głowę. Przypuszczał że to robota goblinów, które zrobiły to podczas najazdu jakiś czas temu, ale to była nie jedyna opcja. Było zbyt brutalnie nawet jak na gobliny. Te raczej starały by się wziąć żywcem. No i nie było śladu ciał, oprócz krwi która była wszędzie.
Czarodziej znalazł na podłodze, w pobliżu śladów krwii rysy po pazurach niewielkiej stopy, pasującej do goblina. Cięcia na ścianach były długie, jak od broni siecznej, szable lub miecze - raczej była to broń goblinoidów. Orki porąbałyby wszystko, w dodatku jeszcze spaliły.
Poddasze było właściwie puste, jeśli nie liczyć siana i pustych skrzyń, najprawdopodobniej zawierających kiedyś dobytek ludzi. Puste, porozcinane worki najpewniej kryły kiedyś jakieś zapasy. W jednym rogu, który był całkowicie spryskany zakrzepłą krwią można było dostrzec wbite w strzechę ułamane drzewce strzał, w niektórych belkach błyskały też wbite głęboko groty.


Tetoteco wyczałapał na zewnątrz chaty. Zamierzał sprawdzić coś jeszcze. Powoli sprawdzał ziemię przy obejściu, szukając wzruszoną ziemię tam gdzie jej nie powinno być, Koło domu, koło pobliskich drzew lub jakiegoś kamienia. Być może ktoś tu coś zakopał, a nawet jeżeli nie pieniądze nie byłyby duże, mogłoby to podpowiedzieć gdzie są po wzorze monety.
-Sssbierajmy sssię. Do ssachodu jesszcze troche. Tą chatę ssaatakowały gobliny, więc to ssnaczy że jessteśmy wciąssz blisssko ich terytorium.- Powiedział wracając do kompanów. Poczłapał na łódkę i usadowił się w niej a potem wyciągnął dziwny przedmiot.

Zaczął obracać częściami tej dziwnej kuli, i przyglądać się wzorom. Kiedy łódź już płynęła do wnętrza powędrowały cztery światła. Świetlisty obraz symboli pojawił się na dnie łodzi, teraz dużo bardziej dokładny i można było dostrzec o wiele więcej szczegółów.
Podmorzanin przytaknął Tetoteco. Odetchnął z ulgą, wracając na łódź. Na wodach rzeki będzie czuł się bardziej komfortowo niż w opuszczonym domostwie, które wydawało mu się nawiedzone. Pełniąc wartę na rufie, obserwował czarodzieja, aż w końcu zwrócił się do niego:
- Wiesz więcej o tym białym świetle i naszym przypadkowym spotkaniu niż mówisz. Oświeć nas. Kiedy dotrzemy do jakiejś cywilizacji, będziemy musieli wyjaśnić, skąd się wzięliśmy, jeśli nie chcemy zostać uznani za szpiegów obcej potęgi czy nowy gatunek goblinów.

Seafoam wzdrygnął się z obrzydzeniem na widok bałaganu i wszędobylskiej krwi. Ze smutkiem pomyślał o losie rodziny i postawił na ich miejscu swoją. Szybko odegnął nieprzyjemne wizje. Nie odzywał się nic a nic, jedynie kręcił się tu i tam, oglądając domek. Potem bez ani odrobiny sprzeciwu poszedł do łodzi wraz z Teto.
- Musimy znaleźć inne miejsce na odpoczynek - powiedział do swoich poddanych - tu nie jest bezpiecznie.
Tetoteco tylko wzruszył tylko ramionami.
-W nocy zaobssserwowaliśmy psszelot gwiassdy. Wywołała ssakłucenia i inne fenomeny magiczne. Ssdestabilissowała bosską masszynę. Ussstabilissowałem massszynę a potem ssobaczyłem białe ssświatło tak jak wy. A potem obuzilissśmy ssię w tej jasskini, i gwiassda była nad nami. Ssspadła i psszeniossła nass ze ssobą. Sssłużyła jako medium do transsportacji. Więcsej nie wiem. Nie było czassu ssbadać.
Jaszczur ponownie wrócił do swojej kuli i analizował wzory. Obrócił leemtny kuli kilka razy i na dnie łodzi wyświetliła się nowa układanka.
- Boską maszynę? - zdziwił się Oosa. Nie wiedział, czy Tetoteco ma na myśli Nieśmiertelnych, czy jakieś inne potężne byty.
- Niesamowite - mruknął Seafoam i zakradł się, aby “dotknąć” światełek i kształtów wyświetlanych na dnie łodzi.
- Jesteś jakimś jasnowidzem? - zapytał genasi.
- Ja Tetoteko! - Odpowiedział mag patrząc na barda, ale widząc że ten nie do końca zrozumiał dodał.- To ssnaczy “sstrażnik nieba”, pilnuje co ssie dsieje na niebie i odczytuje co ssię stało, co się dzieje i co się stanie na ziemi. - Podniósł jeden pazur i skierował go w kierunku nieba.
- Jak i na gósssze tak i na dole. Odczytuje gwiassdy i kalibruje masszynę. Tak jak popssszedni Tetotecko.
Seafoam z namysłem pokiwał głową i usiadł gdzieś wygodnie. Twarz miał skierowaną w stronę nieba. Wydał z siebie długie “hmm” i uniósł rękę do góry, przysłaniając nieco niebo.
- Podziwiam twoje zdolności, Teto, chociaż nie do końca je rozumiem.
- Ani ja - dodał Oosa. - Gwiazdy są dla mnie równie niezbadane jak głębie wód dla lądowca.
Podmorzanin napił się kilka kropel wody z muszelki, którą nosił blisko serca; pamiątki ze Smaarp. “Jeśli nie ma nic do powiedzenia, napij się”, pomyślał. Był niezadowolony, że nie potrafi w racjonalny sposób wyjaśnić tego, co się stało przez ostatnie kilka godzin.
- Co to? - Seafoam zapytał wścibsko i spojrzał z daleka na muszlę trytona. Po czym wyciągnął swoją altówkę, która pięknie pobłyskiwała w ostatnich promieniach słońca. Na swojej powierzchni miała wyryte morskie fale. Widać było, że zrobiła to zręczna, artystyczna ręka. Genasi pogładził czule instrument i wyglądało, jakby przymierzał się do zagrania czegoś, jednak ostatecznie rozmyślił się i schował ją ponownie do plecaka.
- To bardzsso prosste. Efekty kongwergassji mają sswoje odbicie w ssstanie układu asstralnego. Wsssystko co ssie dzieje wywołuje sspiętssszenia w sssplocie. Każssszde spietssenie odbija sssię spowrotem. Wtedy mosszna to odczytać patsssząc. Analissa ich efektu na prysszłossść jesst trudniejssza, gdyssz pssewidujemy mossliwości i ewentualnossści, a nie ssstan faktyczny. - Wytłumaczył Teto.
- Muszla z mojej ojczyzny, ze Smaarp. Zawsze kryje kilka kropel wody z głębii Podmorza - wyjaśnił Daliantholowi Oosa. Wypity łyk jak gdyby ożywił ducha trytona, który raz jeszcze spróbował zrozumieć, co mówi Tetoteco:
- To bardzo proste... - powtórzył po czarodzieju, wciąż niewiele rozumiejąc. - A najprościej potrafisz?
Jaszczur wskazał na wodę, a dokładniej na ciągnące się za łodką fale.
- Widzisssz jak płyną fale? To ssnak ssze coś się wydasszyło, ssze my tu płynelissśmy. Sssa chwile będą dla nasss nie widoczne, ale woda dalej będzie sssię russszać po tym jak ją wzrussszyliśmy. Takie sssame ssślady można ssobaczyć wssszędzie. - Wskazał na krajobraz do okoła nich.
- Nasssza wissyta tutaj ssmieniła przysszłossść tych drzew, tej rzeki. Mossze i nie wiele, ale ssmieniliśmy los. Terass tego nie widać. Kiedy patsszysssz tylko dookoła sssiebie niewiele mossszesz zobaczyć. Ale tam…- mag wskazał pazurzastym palcem w na niebo.
Tam widać wiele, możessz widzieć miliony gwiassd. I my wpływamy na ich ruch, jak i one na nass. Niebo to dla mnie wielkie zwierciadło.
Jaszczur zanurzył dłoń w wodzie wzbudzając więcej fal, które razem łaczyły się z falami stworzonymi przez łódź.
- Kiedy widzisss falę łatwo sstwierdzić skąd przyssszła, i co ją mogło wywołać, Możessz wiedzieć jak wygląda. A ss doświadceniem, będziessz mógł powiedzieć dokąd dopłynie.
Oosa sceptycznie zapatrywał się na mędrkowanie Tetoteco. Nie dało mu jasnej odpowiedzi, dlaczego się tu znalazł, a jedynie: gwiazdy są lub nie są w porządku. Przynajmniej tyle zrozumiał. Zresztą nie można było od niego więcej wymagać. Z wrogiem też nie walczył przy pomocy teoryjek o ekspansji terytorialnej. Jednocześnie daleko mu było do małego i ciemnego przedstawiciela swego ludu. Przecież nieraz przysłuchiwał się dyskusjom uczonych enklawistów, czasami nawet zabierał w nich głos. Niejeden odszedłby z takiego forum oszołomiony, święcie przekonany, że wszyscy oni są stuknięci. Stety czy niestety rycerz nie stał się od takich dyskursów mędrcem, ale wyniósł z nich chociaż kilka życiowych nauk, a także złotych myśli i powiedzeń, których nie omieszkał często powtarzać, z bliżej nieokreślonego powodu.
- Gwiazdy, fale... Obyśmy podczas wspólnych wędrówek nie pomylili nieba z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu - Oosa uśmiechnął się szczerze. Odpowiedział z brakiem większego zainteresowania, zniechęcony niewielką praktycznością prowadzonych rozważań.


Awanturnicy ruszyli dalej, mając nadzieję na znalezienie miejsca na nocleg. Po pewnym czasie jednak łódź została pochwycona w bardzo ostry nurt, który nie uległ wysiłkom popleczników barda. Łodź zaliczyła więc kilka ostrych uderzeń o wystające w pobliżu brzegu skały. W kilku miejscach na dziobie łodzi pojawiły się pęknięcia, które szybko zaczęły puszczać wodę. Początkowo niewiele, ale wkrótce wszyscy trzej wylewali wodę z łodzi, w czasie gdy poplecznicy próbowali wydostać łodź ze zdradzieckiego nurtu. W końcu jednak, udało się to zrobić, ale łódź nabrała tyle wody, że wlekła się powoli i ociężale, niczym chory muł. Brzeg rzeki stał się jednak znacznie niższy, i zawsze można było bezpiecznie na nim wylądować, co też zresztą wkrótce się stało. Jednakże, kiedy wszyscy wysiadali już z praktycznie tonącego i osadzającego się na płyciźnie wraku, zobaczyli mury miasta i wysokie wieże, wystające zza okolicznych krzewów.


Miasto było duże. Jaszczurolud widział co prawda miasta, ale większość jakie znał przypominały ogromne kompleksy świątynne, ze sterczącymi w niebo zigguratami. Tryton również nie przywykł do ludzkiej architektury. W podwodnym królestwie domostwa urządzano w skałach i ogromnych muszlach. Jedynie wodny genasi, jako przedstawiciel cywilizowanej, powierzchniowej rasy widział już typowo ludzkie budowle.
Ogromny mur odgradzał całe miasto od ciekawskiego widoku podróżników, służąc za ochronę przed wszelkim plugastwem ciągnącym z gór. Uzasadnione, jak stwierdzili awanturnicy obawy musiały rodzić odpowiednio duże i skuteczne działanie, co objawiało się konstrukcją masywnego muru.
Stali jednak na brzegu, z którego bliżej było jednak do niewielkiej osady pod samymi murami miasta, najpewniej niewielkiego przysiółka, zapewniającego miastu dopływ świeżych ryb. Liczne maszty przycumowanych na nabrzeżach i pomostach łodzi mogły świadczyć zarówno o zasobności miasta, jak i o jego biedocie i poleganiu na rybach, tradycyjnie posiłku ubogich.

Pod widocznym w oddali, przyklejonym do muru, z przerzuconym nad niewielką fosą warownym moście dostrzec można było wydzieloną ostrokołem część, do której zdążały liczne wozy karawan kupieckich, chłopów wiozących swój urobek z pól, jak również korowód wszelkiej maści luźnego hultajstwa. Bramy były pilnowane przez strażników noszących kolczugi i spiczaste hełmy. Długie włócznie i tarcze skutecznie odstraszały natrętów.
Trakt prowadził wzdłuż rzeki, którą płynęliście, prosto w stronę majaczących się w oddali wzgórz, nad którymi wznosiła się niczym kwoka nad gniazdem ogromna góra, której szczyt niknął gdzieś w mgłach okalających ją niczym całun. Traktem zaś co jakiś czas przejeżdżał jakiś wóz, wiozący najpewniej towary do miasta. Co i rusz przejeżdzał też jakiś patrol konnych zbrojnych, czasem trzech, czasem czterech. Patrzyli się na was jak na jakieś dziwolągi, ale jedynie przejeżdżali obok, nie czyniąc żadnej szkody, do czasu jednak
-Co, łodź się popsuła? Nie wyglądacie jednak na rybaków? - człowiek który ich zaczepił stał na czele takiego patrolu. Dwóch ludzi mu towarzyszących patrzyło hardo spod okapów hełmów na waszą gromadkę.
- Nie jesteśmy rybakami. Łódkę wydarliśmy z łap goblinów gnieżdżących się w jaskiniach niedaleko stąd - Oosa wskazał na gobliński rynsztunek - zamieszkanych również przez kuo-toa, ryboludzi - pokazał na czaszkę jednego z nich. - Chętnie zwrócimy łajbę prawowitemu właścicielowi jeśli jeszcze żyje. Gdzie tak właściwie jesteśmy, jak się nazywa ta “enklawa”? Zabrałem z mojej ojczyzny mapę, ale chyba nie potrafię się nią posługiwać.
-Enklawa? - zaśmiał się jeździec - patrzysz na miasto Kalvinum, perłę północnego Traladaru.
“Miasto, nie enklawa”, Oosa zapamiętał właściwe słowo.
- Widać, że nie jesteś stąd - podjechał bliżej - Faktycznie, gobliny ostatnio zalazły wszystkim za skórę.
- Czy mówią wam coś takie imiona jak Kargar, Daivyn, Aurora, Keek? Zostali najprawdopodobniej pojmani przez goblinów albo kuo-toa, nie byliśmy w stanie ich uratować.
- Keek? Dziwne imię. Pozostałe też nie brzmią mi znajomo - jeździec pokręcił głową i wskazał na korowód ludzi, bezustannie napływający do miasta - widzicie te tłumy? Straciliśmy cztery osady przez gobliny. To nie jest pojedyncza banda, tylko porządny najazd. Musimy zająć się tym tłumem. Przykro mi, że zgubiliście swoich towarzyszy, ale nie mamy czasu dbać o kilku… - jeździec spojrzał na was - morskich przybyszów, nie zależnie od tego, jak wyglądają. Być może ich znajdziecie. Albo oni znajdą się niebawem - odparł pocieszająco.
- Lepiej idźcie w stronę obozu pod murem - wskazał na wydzielone ostrokołem miejsce, gdzie piętrzyły się rozmaite, kolorowe namioty i kramy - bramy miasta są zamknięte dla cudzoziemców. Rozkaz barona. Ale pod murem znajdziecie wygodny namiot za niewielką cenę, lub chociażby bezpieczne miejsce przy ogniu. Możecie też spróbować szczęścia w osadzie rybaków lub w porcie...jak naprawdę chcecie znaleźć właściciela łodzi.

“Baron... Nie tak szybko”, pomyślał Oosa i zauważył dla siebie szansę.
- Pozwólcie się przedstawić. Nazywam się Oosa-Aqua-Alfa Smaarpth zwany Mąciwodą. Wyruszyłem z mojej ojczyzny z ważną politycznie misją. Tropię zdrajcę, który zbiegł “tylnymi drzwiami” i prawdopodobnie znalazł schronienie w tych okolicach. Może być niebezpieczny i posługiwać się czarną magią. Dlatego niewykluczonym jest, że schronił się w mieście. Muszę spotkać się z waszym władcą, osobiście go ostrzec i przedyskutować dalsze kroki, których powzięcie jest natychmiastowo konieczne.
-Zawiadomię go o Twoim przybyciu. Być może wkrótce Cię wezwie, Ooso...Aqua...Mąciwodo - jeździec miał niejakie kłopoty, by zapamiętać wszystko i niemal widać było wypisane na jego twarzy, że przekaże swojemu panu “tryton z tonącej łódki na podgrodziu” - tymczasem czekajcie pod murami. Znajdziemy was niezawodnie, jeśli wasza obecność na zamku będzie konieczna.
Oosa nie był pewien, czy jego lud był w tych stronach w ogóle znany, ale był zadowolony z odpowiedzi strażnika. Na ten moment nie był już w stanie nic więcej zrobić. Zamienił się więc w słuch.
- Panowie wybaczą, że się wtrącę - powiedział delikatnym, ale lekko podniesionym głosem Seafoam, wychodząc na przód. Lekko skinął głową i uśmiechnął się uprzejmie - Seafoam Danlianthol, członek rodziny szlacheckiej z wysp królestwa Irendii. To odrobinę daleka kraina, więc nie oczekuję, że każdy będzie znał szczegóły - odchrząknął cicho, przystawiając pięść do ust - moja rodzina może się poszczycić kilkukrotnym panowaniem nad Irendii. Jestem pełen podziwu, że wasze urocze miasto nadal się trzyma w tak ciężkich czasach, kiedy to te parszywe gobliny nękają prawych ludzi. Nie chciałbym, aby spotkał was ten sam los, co pozostałe wioski i miasta w okolicy. Tak się składa, że ja i moi towarzysze znamy się na taktyce - wskazał na siebie - i wojaczce - wskazał teatralnie na stojących za nim towarzyszy.
Wyciągnął pospiesznie sygnet, oraz zwój z drzewem genealogicznym swojej rodziny, aby pokazać strażnikom
- wierzę, że zostanę potraktowany z należytym szacunkiem. Oczywiście nie zostanie to niezauważone przez moją rodzinę. Pragnę również dodać, że z chęcią pomożemy baronowi obronić te ziemie. Gratulacje, panowie! Ja w takiej sytuacji z miejsca bym was awansował za przyprowadzenie kogoś, kto może stanowić ogromną pomoc w ocaleniu miasta. Jak widzicie, mamy doświadczenie w walce z goblinami. Chętnie podzielimy się naszą wiedzą, doświadczeniem i orężem.

Straznik skłonił się w siodle, i choć miał niejaki problem z umiejscowieniem, gdzie też może być Irendii, to jednak szlachcic pozostawał szlachcicem, nawet, jeśli wyglądał nieco dziwnie i egzotycznie - wybaczcie Panie, nie podróżujesz z orszakiem i nie widzę barw ani herbu, stąd pomyłka. Inaczej bym się wtedy opowiadał, ale jak widzisz, i sam wiesz, czasy są ciężkie - wytłumaczył smutnym głosem.
- Strażnik taksował wzrokiem waszą broń -Uważajcie Panie na broń. Kłopoty są karane, ale wolno się bronić. Ufam, że zbrojni barona nie będą musieli was upominać.
Seafoam uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Zbrojni barona będą musieli się napocić, aby nadążyć za nami, kiedy będziemy ścinać głowy goblinów, jeśli zajdzie taka potrzeba.
-Baron z chęcią przyjmie wasze usługi, o ile zgodzi się was szybko przyjąć. Zadbam, by wieść o was dotarła do niego bez zwłoki - kiwnął głową rozumiejąc aluzję wodnego genasi.
- Widzę, że towarzyszy Ci czarownik, albo może...szaman. Czarostwo karane jest stosem. Niech nie czaruje publicznie, i nie krzywdzi ludzi klątwami, to nic złego go nie spotka. Musicie Panie zrozumieć, bogowie widzą a my jesteśmy pobożni. Kościół Traladaru nie toleruje czarostwa - strażnik podejrzliwie zerknął na jaszczuroczłeka, widząc jakieś dziwne utensylia które miał przy sobie
-ale możemy przymknąć oko. Nikt nie powinen was zaczepiać, ale uważajcie na złodziei. Przybyła tu dosyć duża grupa rakast, a to złodzieje jakich mało. Uważajcie Panowie…. na sakiewki - jeździec nie był pewien, czy Tetoteco to w ogóle mężczyzna, więc zawrócił konia na trakt i dając sygnał swoim ludziom pojechał dalej, poganiając konia i chcąc najpewniej zawiadomić inne straże o kolejnych egzotycznych dziwolągach zmierzających do miasta.

- “Czarostwo karane stosem”? - zapytał z niedowierzeniem i dużą dozą oburzenia, kiedy strażnicy się oddalili - co za barbarzyńcy - fuknął - w moich stronach bardzo się szanuje osoby potrafiące czarować.
- Możemy w międzyczasie rozejrzeć się za statkiem płynącym do Ierendi albo za szkutnikiem. Obie możliwości pewnie będą nas nie lada kosztować... - syknął Oosa, przypominając sobie złoto, które oddali ryboludom.
- Może poszukamy jakiegoś płatnego zajęcia? Skoro gobliny są takim zagrożeniem, ochrona będzie potrzebna niejednemu podróżnikowi czy kupcowi... Choć mam pewien pomysł wymagający mniej zachodu - puknął w pantam i spojrzał na altówkę niesioną przez Dalianthola. - Nasz duet będzie warty kilka monet, prawda?
Seafoam zdumiony otworzył usta i na jego twarzy wcisnął się szeroki uśmiech.
- Nie spodziewałem się po tak twardym osobniku wrażliwości na muzykę - powiedział zadowolony genasi - bez urazy. To bardzo dobry pomysł. Wolę ćwiczyć swoje umiejętności i zarabiać w ten sposób, niż brudzić sobie ręce.
- Cóż... - polerujący pantam Oosa zamyślił się nad zaskoczeniem Dalianthola. - Pieśń mojego ludu już się skończyła. Dlatego zagram, chociaż melodię będzie jeszcze słychać.
Teto nie zrozumiał ani słowa z rozmowy. Martwiło go jednak co innego. Stan łodzi nie pozwalał na razie na dalszą podróż. Wskazał na ich niedawno zdobytą łajbę.
- Musssimy naprawić, nie zossstawiać.- Potem wskazał na odjeżdżających wojów,
- Csso mówili?
- Naprawimy - zapewnił Oosa, po czym w kilku słowach streścił rozmowę, kładąc szczególny nacisk na karę za czarostwo.
 

Ostatnio edytowane przez Jendker : 21-08-2018 o 20:32.
Jendker jest offline  
Stary 22-08-2018, 15:37   #28
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Przeprawa przez ścianę poszła sprawnie. Silne niedźwieżuki, używając lin szybko zabezpieczyły przeprawę, która mogłaby okazać się kłopotliwa dla odzianych w zbroję awanturników. Silny niedźwieżuk, z zapaloną pochodnią ruszył w głąb, prowadząc awanturników, być może ku wolności, a być może w pułapkę, z której nikt włącznie z nimi nie powinien wyjść żywy. Korytarz skalny, w którym przyszło im iść na przód był wąską szczeliną pomiędzy dwoma ogromnymi skałami, które przytłaczały swoim ogromem, stwarzając wrażenie, że zaraz się zamkną i zmiażdżą wszystkich, którzy ośmielili się naruszyć ten podziemny spokój. Po pewnym czasie, który zdawał się wiecznością prowadzący niedźwieżuk przystanął.


- To tu… - mruknął i podniósł wyżej pochodnię.
Korytarz skalny rozszerzał się, wychodząc na dużą kryptę, pociętą murkami i niszami, do których nie docierało światło latarni. W centrum tego podziemnego cmentarza znajdował się pomnik jakiegoś kobiecego bóstwa, lub może bohaterki, otoczony świecznikami i kadzielnicami. Za pomnikiem, po przeciwległej stronie dużego pomieszczenia można było dostrzec schody, i delikatnie świecący światłem dnia prostokąt, wyznaczający drzwi, wypaczone najpewniej przez trzęsienie ziemi, i wpuszczające wąskie promienie światła z zewnątrz.W jego świetle widać było kilka ciał, leżących dookoła pomnika nieznanej kobiety. Wydawały się nietknięte, a ich broń leżała obok nich, rozrzucona na posadzce.

Kargar zatrzymał się przed wejściem do krypty, czujnie rozglądając się dookoła.
- Rozpoznajesz komu jest poświęcone to miejsce? Może lepiej tam podejść bez niedźwieżuków? - odezwał się cicho do Alladien.
- Za ciemno tu, abym poznała to stąd. Musielibyśmy się zbliżyć, ale co do tego mam złe przeczucia… - odpowiedziała aasimarka, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu wspomnianych nieumarłych.
Komnata o dziwnym kształcie była jak to można by poetycko opisać, grobowo pusta. Nigdzie nie było ani śladu po jakichkolwiek duchach czy trupach pożerających cokolwiek. Nawet ciała, które leżały obok pomnika wydawały się nietknięte.
- Coś zbyt cicho tu… Gdzie się oni mogli schować? - spytała samą siebie kapłanka, rozglądając się bezradnie po okolicy.
- Nie wiem, może bronią krypt i ołtarza, może tamci chcieli je splądrować? Podejdziemy tam ostrożnie we dwójkę? - spytał się kapłanki zaciskając pięść z determinacją.
- A czy widzisz jakiekolwiek ślady szabrowania? - spytał Daivyn, który do tej pory starał się nie zwracać na siebie uwagi. - Wszystko nietknięte.
- Czy ten, który wrócił - zwrócił się do niedźwieżuków - mówił, jak wyglądali ci nieumarli?
- Jak trupy. Chude w łachmanach - niedźwieżuk, który prowadził mruknął, jakby zniecierpliwiony.
- Wolałabym, aby te bestie nie napadły na nas gdy będziemy sami… Chociaż podejść tam kiedyś będziemy musieli. Naszemu przyjacielowi na pewno przydałaby się jego broń, moglibyście mu ją oddać? - spytała kapłanka, spoglądając na niedźwieżuka noszącego broń Daivyna.
Niedźwieżuk trzymający na plecach zawiniętą w tobołek broń Daivyna zdjął ją i oddał elfowi, rzucając nim o ścianę.
- Tylko nie rób nic głupiego… - mruknął i wyciągnął długi nóż, którym zaczął rozcinać więzy elfowi. - Wychodzimy razem...albo osobiście wypruję Ci flaki - wionął alkoholem w twarz elfa
- Wychodzimy wszyscy - zapewnił Daivyn. Niedźwieżuk uśmiechnął się paskudnie i cofnął się sprzed twarzy elfa, który zabrał swoją broń. Co prawda strzał było mniej, niż powinno, ale Daivyn nie zamierzał narzekać.
- Widzę dwie opcje, albo biegniemy do wyjścia albo pojedźmy do ołtarza i oddajmy hołd tej bogini.
- Nie wydaje mi się to zbyt bezpiecznym pomysłem. Kto wie co to za bóstwo? O ile to w ogóle bóstwo… - rzekła Alladien, wzdychając ciężko. - Możemy to sprawdzić, jeśli chcesz, ale lepiej nie tylko w dwójkę.
- To może niech niedźwieżuki trzymają się z tyłu, a my ostrożnie podejdziemy. - Kargar zwrócił się do elfów i kobolda.
- Kargarze, może zapalisz pochodnię i rzucisz w pobliże ołtarza? - zaproponował Daivyn. - A nuż te duchy, czy co to pozabijało wszystkich gości, jakoś zareaguje? A w ogóle to bym proponował ominąć ten posąg i przejść pod ścianami. Jak najszybciej. Dla tamtych składanie hołdu, czy co tam robili w pobliżu pomnika, nie skończyło się dobrze. Zobaczcie sami - tylko tam są trupy. Gdzie indziej nie ma żadnych zwłok.
- Też byłabym za ominięciem tego… ołtarza czy co to jest - odparła Alladien.
- Nie podoba mi się przemykanie jak złodziej przed obliczem tego posągu, ale jesteś kapłanką, więc ufam, że wiesz co mówisz. Auroro? - Kargar stwierdził że druidka też mogła mieć jakieś pojęcie o tych rzeczach?
- Niestety nie znam się na tym - odparła druidka wzruszając ramionami. - ale mnie również nie podoba się ten dziwny ołtarz.
Kobold zamyślił się:
- Coś mi to mówi… - cicho mamrotał pod nosem.
Kargar rzucił zapaloną pochodnią w stronę pomnika. Pochodnia upadła w pobliże posągu oświetlając rysy młodej kobiety, o długich włosach. Kobieta trzymała łuk, widoczny pod misternie wyrzeźbionymi fałdami długiej szaty. Pochodnia oświetliła też ciała dwóch niedźwieżuków, wyglądających na znacznie świeższe niż pozostałe pięć trupów, które właściwie przypominały już w połowie gnijące szkielety obciągnięte skórą i jakimiś zardzewiałymi resztkami pancerza. Broń walała się dokoła nich ale na pierwszy rzut oka, jedynie ogromne maczugi niedźwieżuków i dwa pojemniki na oszczepy nadawały się do czegokolwiek poważnego.
- Och, tak! To definitywnie mi coś mówi! - powiedział Keek, jakby ucieszony. - To bohaterka Świątyni Ludu, religii powszechnej w Karameikos. Królowa… Pe… Petra, o! - odwrócił się do swoich towarzyszy. - Daleko jej do złego bóstwa. Ale jeżeli ten grobowiec jest jej poświęcony, to na wszelki wypadek rozejrzał bym się za pułapkami.
- Dobrze wiedzieć… - odparła wyraźnie ucieszona Alladien. - Myślisz że pułapki w takich miejscach zrobią coś kom
uś, kto nie jest rabusiem, a po prostu przechodzi do drzwi nie zabierając ze sobą niczego?
- dodała, jednak postanowiła pomóc koboldowi w poszukiwaniach.
- To może by warto po prostu ruszyć w stronę tamtych drzwi? - powiedział Daivyn, który w pułapki działające wybiórczo nie wierzył. - Tak jak proponowałem, bokiem?
- Auroro... - Spojrzał na elfkę. - Widzisz jakieś pułapki?
- Hmmm… - Aurora zaczęła rozglądać się dookoła, podobnie jak to robił Daivyn.
Z miejsca w którym tłoczyli się awanturnicy i niedźwieżuki nie było jednak widać żadnych podejrzanych urządzeń, miejsc lub czegokolwiek, co mogłoby świadczyć o jakichś pułapkach. Keek wydedukował, że pośrodku korytarzy w kryptach zbiorowych raczej wybitnie rzadko ustawiano jakiekolwiek pułapki, choć nie było to niezwykłe przy konkretnych grobowcach, o ile właściciela grobu było na to stać. Podzielił się swoimi przemyśleniami z resztą towarzyszy.

- Skoro pułapek nie widać - powiedział Daivyn - a według Keeka - skinął głową koboldowi - środek korytarza powinien być bezpieczny, to idziemy całą grupą, czy najpierw dwie osoby? Z dala od pomnika Petry i w miarę możności o parę kroków od trumien?
- Może całą grupą, ale w szyku, co by nas nie zaskoczyli. Niedźwieżuki niech idą przodem, żeby nie miały podejrzeń, że chcemy je oszukać. Za nimi ja i Kergar, a potem reszta z was, co wy na to? - spytała Alladien. - Skoro Keek mówi, że to nie jest żadne złe bóstwo, w co mu wierzę, wydaje mi się że nie musimy go koniecznie omijać szerokim łukiem.
- A tamci? Nie zginęli przypadkiem? I są tylko w pobliżu posągu. - Elf nie bardzo wierzył w to, że obok posągu można sobie bezpiecznie spacerować.
- Bóstwo bohater ludzkiego królestwa może być wrogie takim istotom przecież... Karakeikos, słyszałem o tym państwie, Imperium chyba chciało je anektować...w każdym razie lepiej żeby niedźwieżuki nie szły przodem…
- Hmmm… Mogę spróbować wybłagać u niej pozwolenie na przejście tej grupy. Jeśli nie będą próbować zniszczyć tej krypty ani nic takiego, może mi się uda? - zasugerowała aasimarka.
- No właśnie, jakbym ja bym bogiem, gardził bym tchórzami, ja podejdę z tobą pozostali niech jeszcze poczekają.
Kargar powoli wyszedł z korytarza z zamiarem podejścia do posągu.
- Nie rób głupot, Kargarze - powiedział Daivyn. - Nie masz na czole napisane "nie jestem hieną cmentarną". Poza tym... nie jesteś czasem z Imperium?
- Przynajmniej jestem tu jako jedyny oprócz Alladien człowiekiem - odparł z irytacją Kargar, a to ludzka bogini. Ta gromadka nie cechowała się żadną decyzyjnością, a kiedy próbował przejąć inicjatywę, podważali jego pomysły.
- Alladien, działasz?
Kapłanka spojrzała ukradkiem na Kargara, potem na niedźwieżuki i jeszcze raz na człowieka. Zastanawiała się czy wyprowadzić go z błędu. Ostatecznie uznała, że woli z tym poczekać, nie chcąc prowokować jakiś niechcianych reakcji ze strony ich nowych… kompanów.
- Idę. Nie ma o co się pieklić, może ostrożność mnie ostatnio nie cechowała, ale teraz nie ma co się spieszyć. Do wschodu jest pewnie jeszcze dużo czasu, a pakować się w środek nieumarłej armii nie mam ochoty.*
"I to ma być 'nie ma co się spieszyć'?", pomyślał Daivyn, gdy Alladien ruszyła w stronę pomnika.
Ledwie jednak zdążyli wejść do środka, przeciągłe wycie rozdarło grobową ciszę panującą w pomieszczeniu. Krzyk był przenikający niczym ostrze sztyletu, drażniło uszy i powodowało dreszcze na plecach. Sierść niedźwieżuków podniosła się, niczym na wściekłych psach, jednak czuły na zapachy nos kobolda wyczuł od potworów piżmo strachu.


Istoty, które przeszły przez ściany krypty miały po kilka kończyn. Oczy gorzały w miejscu, gdzie powinna być głowa. Były jakby stworzone z cienia. Kiedy przechodziły przez wąskie promienie światła rzucane przez wypaczone drzwi, ich ciała skręcały się, jakby ze wstrętem. Jednocześnie zaś wyginały i wypaczały duże połacie mroku, który rzucały ściany i kolumny krypty.
Przerażeni, mogliście jedynie patrzeć, jak wielki cień, rzucany przez stojącą w centrum komnaty rzeźbę odrywa się od podstawy kolumny i rusza w waszą stronę. Upiorny śmiech, powodujący konwulsje strachu, zimny i paraliżujący, jakby oznajmiający śmiertelnikom, że będzie ostatnim dźwiękiem jakim usłyszą przed ostateczną śmiercią. Z kamiennych trumien można było usłyszeć szuranie od wewnątrz a widmowe szpony duchów wyciągnęły się po dusze awanturników…
 
MatrixTheGreat jest offline  
Stary 22-08-2018, 16:20   #29
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Aurora zareagowała jako pierwsza. Jeden z duchów został trafiony jej zaklęciem, ale nie zrobiło ono na nim niemal żadnego wrażenia. Wciąż przeskakiwał od cienia do cienia, poruszając się z upiorną gracją.
Keek jęknął po cichu ze strachu, wyciągnął łuk i strzelił w najbliższy cień, modląc się do wszystkich bóstw, by duchy chociaż trochę były powiązane z planem materialnym, by można było je zranić. Strzał kobolda przeszedł przez jeden z cieni. Wydawało się przez chwilę, jakby rozrywał go niczym delikatną tkaninę, która jednak po chwili zeszła się znów w całość. Koblodowi wydawało się też, a może to tylko cienie płatały figle, że przez upiorną twarz ducha przemknął jakiś dziwny wyraz bólu.
- Damy radę wszyscy razem, musimy się przebić! Osłaniać kapłankę i elfkę, potrzebujemy ich magii! - Kargar zawołał do tyłu, walcząc ze strachem w obliczu nadprzyrodzonego zła. Desperacko mierząc przeciwnika wzrokiem i zastanawiając się, czy jego miecz lub młot podziała na te cieniste stwory, zajął pozycję nieco z przodu szykując się na natarcie wroga.
Daivyn miał wrażenie, że strzał Keeka dał jakiś pozytywny efekt, dlatego też strzelił, mierząc do tego samego ducha.
- Zapalcie pochodnie – zawołał w stronę niedźwieżuków. - One chyba boją się światła.
Efekt ostrzału był mizerny, ale to, co wcześniej wydawało się koboldowi, musiało być prawdą. Istota, choć zbudowana z cienia musiała odczuwać ból, lub przynajmniej go pamiętać.

Mniejsze cieniste duchy rzuciły się na przód, mknąc niczym czarne chmury, ale były od chmur znacznie szybsze.
Pierwszy, darty pociskami kobolda i elfa, wzniósł się nad wojownikiem pilnującym drzwi. Młot opadł ze świstem przecinając jedynie powietrze, kiedy zwinna niczym wiatr istota wywinęła się z pod powolnego ciosu nieużyteczną bronią. Kolejny duch przeszedł przez ścianę, zamierzając chwycić Alladien swoimi cienistymi szponami. Ixion czuwał jednak nad swą wierną wyznawczynią, bo palce ducha co i rusz młóciły jedynie powietrze. Ostatni z trójki atakujących przeleciał ścianę, wpadając na jednego z niedźwieżuków. Ten wybałuszył tylko oczy ze strachu, a sierść na karku podniosła mu się niczym u kota. Widmowe palce zacisnęły się na szyi niedźwieżuka, dusząc go. Potwór wył z bólu, próbując strząsnąć z siebie lepkie paluchy, ale ich dotyk mroził mu końcówki futra dodatkowo raniąc.
Wielki Cienisty duch zmieniał swój kształt i wolno szybował dookoła pomnika, jakby czekając, aż jego mniejsi słudzy zakosztują wpierw krwi i dusz śmiertelnych. Upiorne wycie rozległo się po całej komnacie, drażniąc uszy. Jakby w odpowiedzi na to wezwanie płyty nagrobne stojących pod ścianą trumien upadły z łoskotem na podłogę, odkrywając mroczne kształty. Zaświeciły ogniki w starych, zmurszałych czaszkach. Martwe ręce chwyciły za broń, gotowe ukarać śmiertelników za ich bluźnierstwo.
Alladien odwróciła na chwilę głowę w kierunku łucznika:
- Te maszkary ulękną się jedynie słońca. Choćbyśmy rozpalili milion pochodni, nie ulękną się. - Następnie wyciągnęła rękę w kierunku ducha napastującego jednego z niedźwieżuków, odmawiając modlitwę mającą na celu posłać w jego stronę święty ogień - Wróć do swych cieni, nieumarła maszkaro!
Święty płomień uderzył w atakującego niedźwieżuka cienia. Ten zwinął się niczym kłąb dymu, który wleciał przez okno do domu, a który został wygoniony przez przeciąg sprytnej gospodyni. Paroksyzmy bólu przecinały widmową twarz, kiedy duch cierpiał, palony przez święte płomienie przywołane przez kapłankę.

Niedźwieżuki zaczęły wpadać w panikę. Zmieszane, przestraszone przez upiornego przeciwnika, zaczęły zachowywać się tak, jakby miały za chwilę uciec do korytarza, którym przyszły. Jedynie zaatakowany niedźwieżuk próbował desperacko ratować swoje życie, młócąc swoją maczugą na prawo i lewo. Jego wysiłki były równie skuteczne co Kargara. Ciężka broń po prostu nie trafiała w zwinnego i ulotnego niczym mgła przeciwnika.

Szkielecie kształty, które wypełzły z trumien, ruszyły w stronę tych, co naruszyli spokój krypty. Zardzewiała broń wlokła się za nimi, klekocząc po podłodze. Uniosły się kusze, dźwięknęły dawno nie używane łuki. Coś huknęło z oddali, w kłębach dymu. Pociski rozorały plecy widma, o ile jakieś miało. Krzyczało w niemym bólu, darte strzałami, które przeleciały przez nie, wbijając się między kamienie framugi drzwi. Kula z tajemniczej broni uderzyła w kolczugę wojownika, posyłając go o krok do tyłu, kolejny bełt przerwał kilka ogniw na ramieniu, raniąc dotkliwie. Wojownik ledwo stał, na szczęście większość salwy szkieletów rozbiła się o ściany.

Aurora ponownie rzuciła w cienia lodowy pocisk. Efekt zaklęcia był jeszcze mniejszy, niż za pierwszym razem i Aurora stwierdziła, że zabicie potwora w ten sposób zajęłoby wieki. Za pomocą mrozu udało jej się nieco zmniejszyć jedną cienistą kończynę.
Keek wyciągnął rapier i wbił go z całej siły w kłębiącego się upiora, który dusił niedźwieżuka. Kobold niemal czuł, jak rapier zagłębia się w jakąś nieziemską istotę, której chłodny dotyk momentalnie oszronił ostrze, ale duch nie zareagował, tak jakby nic się nie stało
Kargar desperacko machał młotem i nawet udało mu się kilka razy trafić potwora, rozmazując jego sylwetkę po całym korytarzu. Stwór jednak znów składał się z powrotem, choć nieco wolniej niż poprzednio przy ostrzale. Widać było, że ciosy awanturników odnoszą jednak skutek i jakby spoistość duchów miała jakieś fizyczne granice.
- Walczcie, pokonamy je razem, umiemy je zranić, chcecie zginąć jak tchórze?!! - zawołał do niedźwieżuków po goblińsku, prawie powalony bełtami szkieletów Kargar, rozpaczliwie zbierając w sobie siły. Jednocześnie starał się walczyć z cienistymi upiorami. Niedźwieżuki nie zwracały jednak uwagi na krzyki Kargara.
Daivyn zamienił łuk na miecz i zatakował najbliższego ducha. Podbiegł z bronią w dłoni w kierunku ducha atakującego Alladien i zanurzył ostrze miecza w mrocznej sylwetce. Miecz momentalnie pokrył się delikatną mgiełką mrozu a zraniona istota niemal od razu zaczęła łączyć rozcięcie, które zostało zrobione bronią elfa.
- Zaatakujecie szkielety! - zawołał do niedźwieżuków. Niedźwieżuki jednak tylko patrzyły skonsternowane, i całkowicie ignorowały Daivyna. Albo go nie rozumiały, choć niewątpliwie w Thyatiańskim się wyznają, albo po prostu elf nie miał wystarczającego autorytetu, by nimi potrząsnąć.
Duch atakujący Alladien, wstrząśnięty ciosem elfa cofnął się nieznacznie do tyłu, zawirował w powietrzu i uderzył w elfa cienistymi pazurami. Czarne łapy chwyciły elfa za gardło, na które wystąpił od razu trupi kolor. Żyły i arterie stały się od razu widoczne pod blednącą skórą elfa, w miarę jak duch wysysał życiodajne soki z wojownika. Chwilę później bezwładne ciało Daivyna upadło na posadzkę krypty niczym szmaciana lalka. Duch atakujący Kargara bezsilnie młócił łapami powietrze. Wojownik robił co mógł aby unikać szponów potwora, co mu się udawało, choć kilka razy Kargar poczuł lodowaty dotyk widma na swojej kolczudze. Widmo duszące niedźwieżuka wpiło się w jego gardło. Sierść posiwiała mu, czy to ze strachu, czy to może od szronu, jednak po chwili i jego ciało zwaliło się na ziemię, zimne i bez życia.
Wielki Cienisty duch wciąż krążył i wył dokoła pomnika, aż w końcu zniknął gdzieś za jedną z kamiennych ścianek, w cieniu.
Alladien spojrzała z pewnym lękiem na padającego obok niej na ziemię Daivyna. Na szczęście wojownik jeszcze oddychał, chociaż należało mu szybko pomóc.
- Musimy wziąć się w garść, wszyscy! Razem możemy przegonić ich do zaświatów, gdzie ich miejsce! - zakrzyknęła kapłanka, po czym posłała kolejną dawkę świętego ognia na cienia, który zabił właśnie jednego z niedźwieżuków. - To nie jest miejsce dla nieumarłych!
Płomienie zesłane przez wyznawczynię Ixiona ogarnęły cienistego ducha. Śmierdziało eterem, kiedy jego eteryczna powłoka paliła się w świętym ogniu, a popiół spadał na podłogę. Chwilę później po duchu nie pozostał już nawet ślad. Niedźwieżuki stały jednak zdezorientowane. Alladien zdała sobie sprawę, że jej wyczyn chwilowo zatrzymał ucieczkę, ale w tępym wzroku ich przywódcy widać było, że potrzebuje konkretnej wskazówki odnośnie tego, czego się od nich oczekuje.
Bugbeary stały więc, wpatrzone w kapłankę niczym w swojego szefa, patrząc i czekając na rozkazy. Kiedy jednak bełty i strzały szkieletów zaczęły sypać się gęsto w kolejnej salwie, ruszyły do przodu niczym stado dzików, równie bezwładnie jak one, i z takim samym impetem. Aurora czuła się niczym w futrzastej trąbie powietrznej, kiedy brutalne istoty przebiegały obok niej. Keek z trudem starał się unikać ich włochatych stóp.

Szkielety obrały sobie na cel stojącego w przejściu Kargara. Dwie strzały uderzyły go w kolczugę, nie przebijając jej, jedna ponownie rozdarła stojącego naprzeciwko niego ducha. Kłąb dymu pojawił się w oddali i kolejny huk wyszczerbił kawałek framugi kamiennego przejścia, a ostatni bełt ślizgiem przesunął się po podłodze i zatrzymał się za plecami awanturników, przechodząc jakimś cudem pomiędzy ich stopami. Kargar dostrzegł, jak część szkieletów nie mających żadnej broni strzeleckiej ustawia się w idealnym szyku przed pomnikiem, zagradzając do niego dostęp.

Aurora pochyliła się nad leżącym elfem, próbując opatrzyć mu rany, jednakże chwilowo nie potrafiła pomóc rannemu. Wyglądało to tak, jakby upiór wyssał ogromne ilości sił witalnych z całego ciała.
Keek ponownie zamachnął się biczem na widmo blokujące mu dostęp do wojownika. Cios był tak zręczny, że trafił eterycznego potwora prosto w jego gorejące zimnym światłem oko. Coś jakby pękło w duchu, który momentalnie zaczął rozpływać się w powietrzu. Po chwili jednak, powoli niczym płynący syrop kawałki mrocznej mgły zaczęły się łączyć.
Kargar, stale tkwiący przy wejściu, dalej walczył z już mocno rannym upiorem.
- Poteżna Petro, pomóż nam w walce z tymi, którzy zbezcześcili twój ołtarz! - zawołał w stronę pomnika. Szeroki cios Kargara rozproszył w końcu kolejnego ducha. Światła w zimnych oczach zgasły, a mrok rozpłynął się, zostawiając na młocie wojownika sadzę zmieszaną ze szronem.
Mniejsze widmo chwyciło kolejnego niedźwieżuka za gardło i poczęło go dusić. Szpony siegnęły do klatki piersiowej stwora, sięgając bezpośrednio do serca. Niedźwieżuk padł jak ścięty kosą, z zamrożonymi przez szron oczami.

Ostatnie widmo płonęło w wyczarowanym świętym płomieniu Ixiona, sypiąc popiołem na wszystkie strony. Niedźwieżuki, słysząc polecenie kapłanki i wyczuwając swoją szansę, rzuciły się na przód, w stronę strzelających w nich szkieletów. Dwa najbliższe szkielety zostały po prostu zmiecione na bok wielkimi maczugami kudłatych brutali, którzy pędzili jak oszalali w kierunku pomnika, w typowo niedźwieżukowym stylu, niczym rozpędzone stado.
Szkielety nie pudłowały. Cios miecza otworzył szeroką ranę na piersi jednego niedźwieżuka, bełt kuszy wbił się w nogę kolejnego, a kolejny obłok dymu i trzask z dziwnej broni wyrwał sporą dziurę w ramieniu niedźwieżuka, próbującego obejść swoich kamratów od boku.

Aurora widząc, że towarzysze i niedźwieżuki radzą sobie dość dobrze, postanowiła ponowić próby pomocy “kuzynowi”.
- Nie umieraj mi tu! Nie zdążyłam jeszcze opieprzyć cię za twój kretynizm! Żyj! - zawołała, próbując pomóc elfowi. Po chwili, mając pewność, że łucznik przeżyje, obserwowała poczynania reszty drużyny.
Keek widząc szansę na przebicie się przez grobowiec, rzucił się za niedźwieżukami, próbując znaleźć miejsce między zdecydowanie większymi od profesora brutalami, by zadać cios szkieletowi. Bicz kobolda trzasnął nad głową niedźwieżuków sięgając jednego ze szkieletów. Cios oderwał czaszkę, która trzasnęła w ścianę obok.
Kargar również podążył za niedźwieżukami, pokrzepiony tym, że najbliższe upiory padły, a nietypowi sojusznicy awanturników przynajmniej ruszyli swoje wielkie tyłki.
Alladien ruszyła powoli przed siebie, rozglądając się uważnie dookoła.
- Widział kto może gdzie schowało się czwarte widmo? - spytała głośno, starając się przekrzyczeć bitewny harmider. Kapłanka nie dostrzegła jednak żadnego śladu czwartego widma, znacznie większego od pozostałych i na pewno bardziej groźnego. Nie chcąc tracić więcej czasu na widocznie bezowocne poszukiwania, postanowiła kontynuować dotychczasową strategię, mimo świadomości, że ta pewnie straci na efektywności. Wymierzyła dłonią w najbliższego jej kościotrupa i wypowiedziała kolejny werset.
- Nimiejszym Ixion cię osądza!
Szkielet okazał się jednak dosyć odporny na płomienie, które go ogarnęły i nie chciał spłonąć do końca. Widać było, jak jego łuk i część zbroi wtapia się w niego niczym wosk, i część kości pękała w wysokiej temperaturze, ale stwór wciąż stał.
Bugbeary kontynuowały swoje natarcie. Tłum masywnych bestii roztrącał szkielety na wszystkie strony. Strzelcy dosłownie rozsypali się pod naporem ich ciał, kości pękały miażdżone masywnymi pałkami. Niedźwieżuki wpadły do głównej komnaty. Pomnik stał się niemym świadkiem zagłady niemal wszystkich pilnujących go szkieletów, kiedy brutale po prostu stratowały ustawionych, ożywieńczych obrońców, łamiąc jak zapałki nastawione na sztorc włócznie.
Szkielety kłuły wściekle włóczniami, nic sobie nie robiąc z niszczycielskiej mocy ich przeciwników. Odporne na strach i grozę walki, wbijały swoją zardzewiałą broń w ciało rannego już od kuli niedźwieżuka, który padł w kałuży krwi.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-08-2018, 21:00   #30
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Aurora poczęstowała zaklęciem kolejnego szkieleta, ledwie dostrzegając go zza kamiennego przejścia. Mróz przyprószył szronem jego zmurszałe kości, z których kilka pękło w niemal teatralny sposób.
Kobold podbiegł do przodu i świsnął biczem, posyłając kości nieumarłego na posadzkę grobowca. Upiorny klekot kości stanowił epitafium dla jeszcze jednego tworu plugawej magii.
Kargar rozglądał się dookoła, zastanawiając się, gdzie podział się największy z upiorów. Trzymał się nieco z tyłu żeby mieć oko na kapłankę.

Ogromny cień przesłonił przez moment migoczące światło pochodni leżącej na podłodze przed pomnikiem. Spadł niczym całun na truchło jednego z nieszczęśników, którzy wcześniej przybyli do tej krypty. Blada twarz, otoczona mrocznym, podartym płaszczem ukazała się awanturnikom w całej swojej potwornej okazałości. Keek niemal dostrzegał kosmyki eteru otaczające istotę, wijące się niczym macki. Alladien mogła jedynie patrzeć z przerażeniem na straszliwego upiora, którego jakaś mroczna magia sprowadziła na ten świat, głodnego krwii śmiertelnych i ich dusz.
- Zabiorę… je… wszystkie… - Szept będący krzykiem przedarł się nawet przez łomot włochatych stóp na posadzce. Upiór sięgnął w dół, w stronę jednego z niedźwieżuków. Ten, wybałuszywszy oczy w przerażeniu, próbował się cofnąć, ale istota, jakby zirytowana jego oporem uniosła szponiastą rękę, w której zalśnił kiścień, zrobiony jakby z samego cienia. Broń opadła w dół, przedzierając się przez ciało jakby go nie było, a kiedy upiór szarpnął ręką, łańcuchy oplotły duszę niedźwieżuka, wydzierając ją z ciała. Włochaty brutal upadł na posadzkę niczym kukiełka której odcięto sznurki (trafienie, kill)
Alladien krzyknęła w stronę ostatniego z widm, starając się ukryć swój lęk nawet przed samą sobą:
- Pókim żywa, nie pozwolę ci na to! - Wyrzekłszy te słowa, w zdenerwowaniu wyciągnęła w jego stronę rękę, po czym wykrzyczała w niebiańskim, usiłując spalić widmo świętym płomieniem. - Nakazuję ci nas przepuścić!
Szyderczy śmiech istoty był jedyną odpowiedzią na atak i apel kapłanki. Płomienie nie imały się potwora, a ten demonstracyjnie wsadził jeszcze cienistą łapę pod jeden z jęzorów niebiańskiego ognia, rozpalonego przez Alladien, której serce truchlało słysząc jego rechot.
Niedźwieżuk, który wcześniej rozmawiał z, Alladien zawył z przestrachu.
- Do wyjścia! - wrzasnął i ruszył biegiem w stronę widocznych w oddali drzwi. Reszta jego włochatej bandy podążyła za nim, desperacko próbując uciec z grobowca
Ostatni szkielet nie gonił niedźwieżuków, za to stanął w przejściu, wykonując do końca jakiś mentalny rozkaz swojego upiornego pana. Wyczuł swoimi zmysłami niewielkiego kobolda i dźgnął włócznią, chybiając jednak zwinnego łotrzyka.

Aurora użyła swej mocy by dodać sił Daivynowi, a potem stanęła za Keekiem i kolejnym zaklęciem poczęstowała ostatni szkielet. Zaklęcie Aurory oszroniło kolejnego szkieleta. Czar nie mógł jednak równać się z wytrzymałością ożywieńca, który uparcie stał na kołyszących się nogach, klekocząc żuchwą i potrząsając groźnie włócznią.
Keek zmienił ponownie broń na rapier. Kobold uderzył rapierem, jednym, czystym cięciem ścinając ożywieńcowi nogi w kolanach. Szkielet upadł na podłogę, rozsypując się po kamiennych kaflach, a Keek podążył za niedźwieżukami.
Kargar przesunął się do przodu i stanął obok Aurory, gotowy zareagować, gdyby ostatni duch ruszył w jego stronę. W tej samej niemal chwili Daivyn, który odzyskał część sił, podniósł się, chwycił za broń i ruszył w ślad za Aurorą.
Wielki cień poruszył się szybko, wyczuwając drobną istotę próbującą przebiec obok niego. Ledwie zdołał go trącić upiornym kiścieniem. Łańcuchy zagrzechotały, kiedy dusza kobolda próbowała wyrwać się z ciała, ale profesor krzyknął z bólu, i szarpnął się do tyłu, upadając na ziemię. Wściekły duch rozejrzał się za kolejną ofiarą. Wyczuwając cztery duże dusze, biegnące przez komnatę podążył za nimi.

Alladien zrobiła kilka kroków.
- Keek żyje! - zawołała do pozostałych członków drużyny, po czym po raz kolejny wysłała w stronę widma kulę świętego ognia..Płomienie Ixiona ponownie objęły upiora, który, zajęty ściganiem niedźwieżuków, wydawał się nie zwracać na nie uwagi. Kapłanka nie zauważyła, by jej zaklęcia odnosiły jakikolwiek efekt na tej mrocznej istocie, która wydawała się po prostu zbyt potężna.
Niedźwieżuki uderzyły w kamienne drzwi grobowca. Pierwszy odbił się bezsilnie i upadł na podłogę, zamroczony. Drugi jednak lepiej wykorzystał impet, a może drzwi już były wzruszone wcześniejszym uderzeniem, w każdym razie niedźwieżuk wyleciał z nimi na zewnątrz w ogłuszającym trzasku kruszonego kamienia. Kolejny wyskoczył za nim. Ostatni żyjący, zręcznie unikając cienistych sponów upiora przeturlał się po podłodze i rzucił w kierunku wyjścia, w czasie gdy jego zamroczony kompan zbierał się z podłogi. Grobowiec zalała fala jasnego światła, które oślepiłoby wszystkich, gdyby nie fakt, że pomnik stojący na samym środku komnaty rzucał długi cień, prosto na czających się koło kamiennych murków awanturników. Upiór obrócił się w stronę cienia a jego lodowaty wzrok wbił się wasze dusze.

Aurora, widząc że niedźwieżuki przebiły się przez drzwi, postanowiła postawić wszystko na jedną kartę.
- Pieprzyć to… - rzuciła pod nosem i rzuciła się biegiem w kierunku drzwi.
Kargar rzucił się również do wyjścia, widząc że ataki kapłanki nie mają efektu na upiorze, a niedźwieżuki dotarły do przejścia. Widząc leżącego kobolda przerzucił go sobie przez ramię. Daivyn doszedł do wniosku, że cokolwiek zrobi, to i tak źle to się dla niego skończy. Dlatego też postanowił iść w ślady kompanów... acz nie posunął się tak daleko, jak oni.
Upiór, zawył aż tynk posypał się z sufitu. Ofiary uciekały mu, a bezczelny wojownik jeszcze zabierał jego łup.
- Wezmę….twoją….duszę - wychrypiał i uderzył na wojownika. Cienisty kiścień oplótł Kargara i chwilę później, było już po wszystkim. Martwe ciało wojownika uderzyło z brzękiem zbroi o podłogę, kiedy krzycząca w niebogłosy dusza wojownika zaplątała się w łańcuchy. Upiór chwycił ją swoimi pazurami, i rozerwał na strzępy, rechocząc.
- Spróbuj dopaść mnie, grzeszna duszo, zamiast pastwić się nad mymi owieczkami! - krzyknęła Alladien, czując że znajduje się na granicy załamanie. Głos się jej łamał, a do oczu napływały łzy. Śmierć niedźwieżuków potrafiła jeszcze jakoś znieść, ale nie śmierć jej kompana. Nawet takiego zdobytego może ze trzy godziny temu.
- A może twe nieumarłe serce zna jednak strach? Upiór sięgnął swoimi cienistymi szponami do przebiegającej kapłanki ale zdołał jedynie złapać jej przelatujące obok włosy. Zawył z wściekłości i spojrzał gorejącym wzrokiem na elfa... który uprzejmie się ukłonił.
Po niedźwieżukach został jedynie kurz, kiedy ich włochate stopy niosły ich daleko poza grobowiec.
Aurora krzyknęła z przerażenia widząc upadające ciało wojownika i potwora rozrywającego jego duszę. Bez namysłu podbiegła do nieprzytomnego kobolda, podniosła go i uciekła w kierunku wyjścia. Biegnąc raz spojrzała w tył spoglądając w kierunku, gdzie znajdowali się jeszcze pozostali towarzysze. “Przepraszam... musicie sobie jakoś poradzić” pomyślała wybiegając przez “otwarte” przez niedźwieżuki drzwi.
Elf nie zamierzał czekać, aż duch przyjdzie do niego i wyładuje na nim swoją wściekłość. Ruszył biegiem w stronę lśniącego światłem słonecznym wyjścia, po drodze zabierając plecak kobolda.
Upiór wył. Przykuty do miejsca swojej pokuty nie był w stanie ścigać swoich przeciwników. Elf widział, jak upiór podchodzi do ciał niedźwieżuków i Kargara, i szepcze w mrok jakieś sylaby, wypełnione mocą. Z ciał niedźwieżuków podniosły się kolejne, cieniste widma, a z ciała Kargara powstała podobna istota z cienia, przyobleczona w mroczny pancerz.

Aurora i Alladien przypadły do ciała rannego kobolda. Chwilę nad nim spędziły, próbując rozgrzać jego niewielkie członki, zmarznięte niczym sople. Po chwili obie spostrzegły, że kobold oddycha i krążenie mu wróciło.

Awanturnicy znaleźli się na zboczu stromej góry, stanowiącej doskonały widok na całą dolinę. Pod nimi rozciągał się zielony dywan sosen i świerków, słońce świeciło wysoko na niebie, niebieskie niebo przecinały co jakiś czas białe chmury. Elfy czuły powiew wczesnej wiosny. W oddali widać było jednak dymy, wiele dymów jakby ktoś na horyzoncie rozpalał ogniska. Duże ogniska. Alladien, będąc często na wojnie w swoim ojczystym Ethengarze widziała już podobne, znaczące tylko jedno - hordę pustoszącą okoliczne ziemie. Odgłosy bębnów w oddali, niosących się spod pobliskiej góry nie pozostawiał wątpliwości, któż to bawi się w podpalacza. Goblinów było znacznie więcej. W oddali widać było trakt, odcinający się brunatną linią od zieleniejącej już trawy. Wyglądając zza góry i patrząc na wschód można było dostrzec lśniącą niczym lustro taflę płynącej nieopodal rzeki. Bystre oczy elfa mogłyby nawet zauważyć niewielką łódkę z białym żaglem, sunącą na południe. Ktokolwiek spojrzałby do góry, widziałby jednak jedynie mgłę, powoli opadającą w dół. Zza jej jeszcze rzadkich pasemek, przebijał się ciemny dym. Góra płonęła z jednej strony, choć ogień był bardzo daleko, to nozdrza elfów łowiły jego zapach gnany wiatrem.


Aurora odetchnęła czując puls kobolda, po czym przeniosła wzrok na elfa.
- Ty! - rzuciła donośnie, podnosząc się znad kobolda.
- Ile jeszcze dusz musi ucierpieć z powodu twojej głupoty i lekkomyślności, zanim w końcu zmądrzejesz?! - popchnęła łucznika. - Jakbyś tak jak Keek stał na w ukryciu, a nie lekkomyślnie złaził po tych schodach, to może nie wpadłbyś w pułapkę i Kargar nie straciłby życia ratując twoją lekkomyślną dupę! Keek też o mało nie zginął. Sam ten zwiad był najbardziej poronionym pomysłem na jaki można było wpaść! To było logiczne, że po tamtej akcji nie będą bezczynnie czekać i pić herbatki!
Zdaniem Daivyna Aurora chyba nie pomyślała o tym, że gdyby nie on poszedł, to wybrałaby się tam Alladien, ale nie miał siły ani ochoty na ten temat dyskutować.
- Ja… - westchnęła Alladien, łamiącym się głosem. Dłonie jej jeszcze drżały, a łzy nie chciały przestać spływać po policzkach. - Nie chciałam poprowadzić tych niedźwieżuków i Kargara na śmierć. Chciałam pójść przodem, zobaczyć z czym mamy do czynienia, wrócić i przygotować się. Ale to wszystko działo się zbyt szybko. Zanim się zorientowałam, wybuchła batalia. No i te gobliny za naszymi plecami. - Przerwała na chwile, walcząc z żalem o każdy oddech. Sięgnęła do plecaka po urywek sztandaru i zaczęła nerwowo mielić go w dłoniach, aby odzyskać jakoś nad sobą panowanie. - Szkoliłam się przez cały ten czas w sztukach magicznych i wojskowych, aby nie pójść w ślady mego wodza, a w godzinie próby i tak was wszystkich zawiodłam.
- Trzeba było mnie słuchać, gdy mówiłam, że nie możemy iść tam bez planu. Ba! Trzeba było mnie posłuchać i iść innym korytarzem, a nie pchać się tam z powodu głupiego wschodu słońca! Może, gdybyś odpuściła, to Daivyn i Keek nie poszli by na ten zwiad, nie doszłoby do pojmania elfa, a w związku z tym do walki! Możliwe, że gdybyś wtedy dała sobie przemówić do łba, to Kargar byłby teraz żywy wśród nas! - Aurora nie panowała nad swoją złością. Rzucała słowami, niczym nożami, nie zwracając uwagi na to, jaki ból i przykrość sprawiają one kapłance.
- Wschód słońca, boska wola czy bitewny sztandar nie powinny przysłaniać ryzyka. Ale… Ja nie chciałam. Gotowa byłam nawet pójść sama i zginąć, byleby was nie narażać… - znowu nie mogła złapać oddechu. - Ja wiem, że dla nich znajdzie się lepsze miejsce, kiedy tylko uwolnię ich jakoś z okowów tego stworzenia. Że z tej sytuacji nauczę się ostrożności. Że to i tak cud że po spotkaniu z widmem jeszcze ktokolwiek z nas żyje. Ba! Że nie potrafiło mnie złapać, gdy wtedy obok niego przebiegłam. Ale… Ale moje serce dalej krwawi. Nie umiem tego zmienić…
- Nie musiałabyś koło niego przebiegać, jakbyśmy tam w ogóle nie poszli! Ostrożności się nauczysz? Szkoda, że o niej nie myślałaś, kiedy z twojego powodu poszli na ten zwiad! A twoje “nie chciałam” nie wróci Kargarowi życia! “Nie chciałam”, to można powiedzieć, jak spytasz kobietę, który to miesiąc, a ona nie jest brzemienna tylko otyła, ale w przypadku, kiedy ktoś stracił życie “nie chciałam” nie działa! - druidka rzuciła oschle. - I jakbyś pomyślała wcześniej, to teraz nie musiałabyś płakać, że nie możesz tego zmienić.
- Ja nie płaczę przez to, że nie mogłam tego zmienić! - rzuciła histerycznie Alladien, łapiąc się za włosy. - Ani o to, że mogłam. Przecież poszli na zwiad, abyśmy mogli ocenić czy kontrnatarcie może się powieść. Skąd miałam wiedzieć, że Daivyn praktycznie sam się im zwiąże? Albo że tam na górze jest widmo łakome krwi? Przepraszam… - Kolana się pod nią ugięły, ale jeszcze stała jakoś na nogach.[/i]
- Ty teraz żartujesz?! - elfka spojrzała na młodą kapłankę jak na wariatkę. - Kontratak? Widziałaś ile było tych goblinów, gdy uciekaliśmy? - przyłożyła palce do skroni i zaczęła je masować. “Trafiłam tu z bandą kompletnych idiotów i samobójców” pomyślała.
- Jak ty chciałaś organizować jakikolwiek kontratak, biorąc pod uwagę ich przewagę liczebną? Albo wiesz, nie odpowiadaj. Od twojej dziwnej logiki boli mnie już głowa. - Odwróciła się na pięcie i odeszła kilka kroków dalej, po czym usiadła na trawie i wzięła kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić.
- Po tamtej masakrze do dzisiaj przed snem często nachodzą mnie myśli, że nie zasługuję na żaden oddech, jaki biorę… - Alladien ściszyła głos i zaczęła chodzić w kółko. - I słyszę te wojenne bębny… Czuję ciepło krwi, zapach walki, rozległe pola zaścielone trupami. Zawiodłam wtedy ich wszystkich i byłam zbyt słaba. W zakonie miałam być silniejsza… Ale znowu… Jestem jedynie słabym dziewczę w blaszanej parodii zbroi.
- Przestań już jazgotać - rzuciła elfka spokojniejszym już głosem. - Bo tego użalania nie da się już słuchać. Jak będziesz całe życie sobie wmawiać, że jesteś słaba, to będziesz słaba. Jesteś kapłanką… w dodatku bardzo młodą i dźwigasz na sobie duże brzemię. Musisz sobie jednak uświadomić, że świat jest podły i że nie dasz rady wszystkich uratować. A także musisz także nauczyć się rozgraniczać kiedy masz iść ślepo za wolą swego boga, a kiedy musisz odpuścić dla dobra innych. - położyła się na trawie i spojrzała w niebo. - Wiara ma być głęboka, a nie ślepa. Na ślepo łatwo się potknąć…
- Wiem to o słabości. Mój pan, drugi ojciec… Właściwie to wszyscy mnie tego uczyli. Zwyczajnie czasem… nachodzą mnie takie myśli. Mam wrażenie, że jestem chora… - Alladien zaczęła się powoli uspokajać. Usiadła, opierając się plecami o górę za nimi. - Poza tymi bębnami… Te są prawdziwe, prawda? Gobliny są blisko i coś knują. A ja… Ja chcę tylko porozmawiać z drugim ojcem. Napisać pieśń… Albo wiersz. Nawet losowe słowa. Zapomnieć o tej porażce… Przekuć ją w zwycięstwo. Zwyczajnie kiedy tylko dochodzi do takich sytuacji, jakaś część mnie bierze mnie za potwora… Takiego jak mój wódz. Ale oczywiście masz rację. Chciałam tego czy nie, powinnam była pójść naokoło. W najgorszym wypadku odprawiłabym pokutę. Po prostu to wszystko… Światło, jaskinie, obcy mi awanturnicy, gobliny i pająki… Za dużo tego. W głowie mi aż szumi… Dzięki Ixionowi, że jesteś tu ze mną.
- To już nic nie mów i się uspokój, wycisz się… - Druidka zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Powietrze z zewnątrz było zdecydowanie przyjemniejsze niż w jaskini, nawet jeśli czuć było unoszący się z oddali dym. Po chwili spojrzała na kapłankę, przez chwilę zastanawiając się jak po takiej reprymendzie może ona dziękować za jej towarzystwo.
- ...Nie ma za co. Jak znów będziesz wariować, to znowu cię opieprzę. - Zaśmiała się lekko pod nosem i dalej obserwowała leniwie płynące po niebie chmury...
- Mój drugi ojciec… Dla niego plany to ledwie mizerna górka do obejścia w kilka kroków. Jeśli chcesz, mogę się go spytać, jak się czują twoi bliscy. Nie wiem czy to zrobi. Raczej nie mogę mu rozkazywać… Ale to dla niego przecież nic. Jeśli chcesz, oczywiście… - wyszeptała cicho.
- Już ci mówiłam, że nie interesuję się boskimi sprawami. Moi bliscy nie żyją i nic tego nie zmieni… Zostawmy już ten temat. - odparła nie odrywając wzroku od nieba.
Aasimarka skinęła jedynie głową, spoglądając wysoko na niebo.
- Obiecuję wam, którzy polegli w tamtym grobowcu. To może mi zająć kilka dni, muszę odzyskać siły, naszykować się, przestudiować strategie nieumarłych, ale wrócę tu i was uwolnię. Nawet jeśli nie dam rady widmu, pozwolę waszym duszom odejść. Przyrzekam wam to na ten sztandar - powiedziała cicho, starając się aby elfka nie mogła jej usłyszeć, w niebiańskim języku. - A wam obiecuję poprawę… Choćby miały mnie diabły rozszarpać, nie przełożę już boskich praw ponad wasze życie… - dodała w ten sam sposób, spoglądając na resztę ocalałych.
Następnie wstała i odłożyła sztandar do plecaka, szykując się do dalszej drogi. Zaczęła od prób wypatrzenia jakiegoś ustronnego miejsca, gdzie mogliby nieniepokojeni rozbić obozowisko.
 
BloodyMarry jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172