Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2018, 20:29   #27
Jendker
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Wielki Błęki

Łódź spokojnie przedzierała się przez fale. Mijały godziny, a słońce, które z chwilą wypłynięcia z pod góry stało w miarę wysoko poczęło teraz chylić się ku horyzontowi, znikając czasem za jakąś wyższą górą w oddani, zatapiając rzekę i ich niewielką łódź ogromnym płaszczem cienia.
-Dużo ryb! - zawołał jeden z popleczników barda widząc wyskakującego pstrąga.
Awanturnicy postanowili skorzystać z okazji i złapać kilka ryb. Tetoteco kłapał bezsilnie paszczą, a ryby przelatywały przed dziobem, jakby bawiły się z nim. Tryton próbował dźgać bronią, a potem łapać je ręką, ale również bez rezultatu. Mącił tylko wodę ku uciesze “złych ryb”. Tymczasem Seafoam miał zupełnie inne podejście. Usiadł po prostu na łodzi i uderzył w struny swojej lutni, aż powietrze zapachniało eterem. Grał tak przez chwilę kilka akordów, po czym z głośnym plaśnięciem na dno łodzi wpadł kilkufuntowy sum.

Po chwili zza zakrętu zobaczyli, że rzeka rozbija się na dwie odnogi. Jedna, wciąż prowadziła naprzód, druga, wydzielona przez ogromną łachę piachu i kamieni rozlewała się leniwie i szeroko kończąc się ogromną polaną. Na skraju polany, i majaczącego pod kolejną górą lasu majaczyły się drewniane zabudowania, najpewniej niewielkiej farmy, lub nieco większego domku myśliwskiego. Nie było jednak śladu dymu, i nic też nie wskazywało, aby przy obejściu ktokolwiek się kręcił, choć pora była jeszcze wczesna.
Jak zwykle niestrudzony chowaniec powędrował w kierunku domostw, krążąc na wysokości i obserwując z góry. Mag odwrócił się do towarzyszy, oblizał językiem jedno oko.
- Sssprawdzić? Podpłynąć pod wodą? Czy mossze omijamy?
Tryton nie potrafił skupić myśli. Chłonął wszystkie nowe widoki i zapachy jak kot eksplorujący nieswoje terytorium. Nowy świat robił na nim piorunujące wrażenie, lecz nie tak ogromne, jak powierzchniowe kobiety, które napotkali w jaskiniach; tak odmienne od podmorskich piękności. “Aurora”, przypomniał sobie imię jednej z nich. Ciekawiło go, czy przeżyła. Mogła nie mieć tyle szczęścia co oni. Rycerz zmarszczył brwi.
- Sprawdź - Oosa bez większego namysłu przystał na propozycję Tetoteco. - Znajdź żywą duszę. Musimy się dowiedzieć, gdzie jesteśmy. Skoro znaleźliśmy wspólny język z kuo-toa, i z lądowcami powinno nam się udać... Okażmy pokojowe zamiary - paladyn przygotował czaszkę ryboluda i przykłady goblińskiego rynsztunku, aby mieć dowody na poparcie swoich słów.
Jaszczur zostawił łuk i strzały, które zdobył w grocie a i tak mu się nie przydadzą, gdyż słabo strzelał, poprawił diadem z piórami i wskoczył do wody, płynąc ostrożnie pod powierzchnią wody. Chciał zbliżyć się tak blisko jak tylko mógł do wioski, bez wychodzenia na niebezpieczną głębokość. Szukał jakiegoś miejsca gdzie mógłby się schować, pomost lub inny element który osłonił by go kiedy jego zmysły znalazłyby się w innym ciele.

Czarodziej poprzez zmysły chowańca widział zabudowania niewielkiej farmy, czy też domku myśliwskiego.Chłonął i analizował szczegóły. Zawarte na głucho, drewniane okiennice i drzwi. Dach wyglądający, jakby przydał mu się remont. Płot zdezelowany i zniszczony, jakby. nie naprawiany od dawna. Z komina nie unosił się dym, a w ogródku przy jednej ze ścian pleniły się chwasty. Domostwo znajdowało się na skraju lasu, do którego prowadziła zarośnięta ścieżka.
Genasi rozłożył szeroko ramiona, przymknął oczy i wciągnął głęboko w płuca powietrze. Potem spojrzał na oddalającą się górę, z której na szczęście uszli z życiem i zadrżał.
- Dobrze, że ten szaman przeżył - mruknął do Oosy - niezły z niego zwiadowca.
Spojrzał na Toki Gape, wgapiającego się w wodę.
- Jeśli możesz, to złap nam trochę ryb. Jedzenia nam nie brakuje, ale skoro i tak robimy zwiad i jest spokojnie, to można zrobić zapasy na później. Tylko bądź ostrożny.
Tetoteco odwołał chowańca, i popłynął w kierunku łodzi. Wynurzył swoją głowę spod wody, złapał się za krawędź burty i wskazał ręką na domek.
- Sssdaje sssie, że opussszczony. Zorossnięte, posssamykane. Sssciessszka do lasu na wssschód. Dawno nikt nie sssaglądał.
- Miejcie się na baczności. To miejsce leży zbyt blisko jaskiń, aby było dla nas bezpieczne.
Podmorski rycerz miał większe ambicje niż grabienie opuszczonych farm, dlatego nawet nie wspomniał o takiej możliwości.
Oosa-Aqua-Alfa pomógł zacumować łódź. Upewnił się, że ubranie i zbroja choć trochę maskują jego trytońską fizjonomię. Następnie, z przygotowanymi fantami i tarczą, począł zbliżać się do domku, nawołując w kółko w alphatiańskim i thyatiańskim:
- Pomocy! Napotkaliśmy gobliny! Czy ktokolwiek tu jest? Przybywamy w pokoju, nie musicie się nas obawiać!
Tetoteco na razie wciąż trzymał się z tyłu. Czekał aż twardsi od niego wyjdą na przód. Poprawił swój płaszcz z krokodylej skóry i zaczął się rozglądać za jakimiś świeżymi śladami.
Seafoam również poszedł za trytonem.

Chata nie była nawet specjalnie zaryglowana. Jej zawarte, ale nie zamknięte drzwi dawały się otworzyć z cichym piskiem. W środku znajdowało się jedno łóżko, kilka przewróconych, drewnianych taboretów, z czego tylko dwa miały nadające się do czegokolwiek nogi. Rozbebeszona skrzynia stała obok łóżka, którego siennik rozpruto, a poszewka była cała brunatna od zakrzepłej krwii. Ślady krwii były również na ścianach, kiedyś pobielonych wapnem, teraz szarych ze starości. Drewniany kredens, pocięty toporami leżał rozbity na środku pomieszczenia, które mogło być czymś w rodzaju niszy kuchennej, z dwoma wygaszonymi paleniskami. Wiszące na ścianach zioła były wyjedzone przez jakieś żyjątka i rozpadały się od wiatru, który zrobiliście otwierając drzwi. Drewniane garnki i miski, pokryte jakąś mazią na której przysiadły muchy walały się tu i ówdzie, śmierdzący zepsuciem.Niewielka drabinka prowadziła na niskie poddasze. Otwierając drzwi, został wam w ręku rozrąbany jakimś ostrym narzędziem drewniany rygiel.Chata nosi ślady walki. Porozcinane sprzęty, ślady krwii na podłodze, pościeli i ścianach, rozbite naczynia...nawet pobieżne przeszukanie podpowiadało, że została też całkiem zgrabnie splądrowana. Całość zaś, sprawiała niezwykle przygnębiające uczucie.
Tetoteco rozświetlił 4 kule które przypominały małe słońca, a potem przyglądał się śladom. Mimo że ślady były stare, wciąż być może dało się odczytać co tu zaszło, a być może i jak dawno temu. Tak samo ostrożnie sprawdził poddasze. Najpierw wpuścił tam kule, a następnie zajrzał wychylając tylko nieco głowę. Przypuszczał że to robota goblinów, które zrobiły to podczas najazdu jakiś czas temu, ale to była nie jedyna opcja. Było zbyt brutalnie nawet jak na gobliny. Te raczej starały by się wziąć żywcem. No i nie było śladu ciał, oprócz krwi która była wszędzie.
Czarodziej znalazł na podłodze, w pobliżu śladów krwii rysy po pazurach niewielkiej stopy, pasującej do goblina. Cięcia na ścianach były długie, jak od broni siecznej, szable lub miecze - raczej była to broń goblinoidów. Orki porąbałyby wszystko, w dodatku jeszcze spaliły.
Poddasze było właściwie puste, jeśli nie liczyć siana i pustych skrzyń, najprawdopodobniej zawierających kiedyś dobytek ludzi. Puste, porozcinane worki najpewniej kryły kiedyś jakieś zapasy. W jednym rogu, który był całkowicie spryskany zakrzepłą krwią można było dostrzec wbite w strzechę ułamane drzewce strzał, w niektórych belkach błyskały też wbite głęboko groty.


Tetoteco wyczałapał na zewnątrz chaty. Zamierzał sprawdzić coś jeszcze. Powoli sprawdzał ziemię przy obejściu, szukając wzruszoną ziemię tam gdzie jej nie powinno być, Koło domu, koło pobliskich drzew lub jakiegoś kamienia. Być może ktoś tu coś zakopał, a nawet jeżeli nie pieniądze nie byłyby duże, mogłoby to podpowiedzieć gdzie są po wzorze monety.
-Sssbierajmy sssię. Do ssachodu jesszcze troche. Tą chatę ssaatakowały gobliny, więc to ssnaczy że jessteśmy wciąssz blisssko ich terytorium.- Powiedział wracając do kompanów. Poczłapał na łódkę i usadowił się w niej a potem wyciągnął dziwny przedmiot.

Zaczął obracać częściami tej dziwnej kuli, i przyglądać się wzorom. Kiedy łódź już płynęła do wnętrza powędrowały cztery światła. Świetlisty obraz symboli pojawił się na dnie łodzi, teraz dużo bardziej dokładny i można było dostrzec o wiele więcej szczegółów.
Podmorzanin przytaknął Tetoteco. Odetchnął z ulgą, wracając na łódź. Na wodach rzeki będzie czuł się bardziej komfortowo niż w opuszczonym domostwie, które wydawało mu się nawiedzone. Pełniąc wartę na rufie, obserwował czarodzieja, aż w końcu zwrócił się do niego:
- Wiesz więcej o tym białym świetle i naszym przypadkowym spotkaniu niż mówisz. Oświeć nas. Kiedy dotrzemy do jakiejś cywilizacji, będziemy musieli wyjaśnić, skąd się wzięliśmy, jeśli nie chcemy zostać uznani za szpiegów obcej potęgi czy nowy gatunek goblinów.

Seafoam wzdrygnął się z obrzydzeniem na widok bałaganu i wszędobylskiej krwi. Ze smutkiem pomyślał o losie rodziny i postawił na ich miejscu swoją. Szybko odegnął nieprzyjemne wizje. Nie odzywał się nic a nic, jedynie kręcił się tu i tam, oglądając domek. Potem bez ani odrobiny sprzeciwu poszedł do łodzi wraz z Teto.
- Musimy znaleźć inne miejsce na odpoczynek - powiedział do swoich poddanych - tu nie jest bezpiecznie.
Tetoteco tylko wzruszył tylko ramionami.
-W nocy zaobssserwowaliśmy psszelot gwiassdy. Wywołała ssakłucenia i inne fenomeny magiczne. Ssdestabilissowała bosską masszynę. Ussstabilissowałem massszynę a potem ssobaczyłem białe ssświatło tak jak wy. A potem obuzilissśmy ssię w tej jasskini, i gwiassda była nad nami. Ssspadła i psszeniossła nass ze ssobą. Sssłużyła jako medium do transsportacji. Więcsej nie wiem. Nie było czassu ssbadać.
Jaszczur ponownie wrócił do swojej kuli i analizował wzory. Obrócił leemtny kuli kilka razy i na dnie łodzi wyświetliła się nowa układanka.
- Boską maszynę? - zdziwił się Oosa. Nie wiedział, czy Tetoteco ma na myśli Nieśmiertelnych, czy jakieś inne potężne byty.
- Niesamowite - mruknął Seafoam i zakradł się, aby “dotknąć” światełek i kształtów wyświetlanych na dnie łodzi.
- Jesteś jakimś jasnowidzem? - zapytał genasi.
- Ja Tetoteko! - Odpowiedział mag patrząc na barda, ale widząc że ten nie do końca zrozumiał dodał.- To ssnaczy “sstrażnik nieba”, pilnuje co ssie dsieje na niebie i odczytuje co ssię stało, co się dzieje i co się stanie na ziemi. - Podniósł jeden pazur i skierował go w kierunku nieba.
- Jak i na gósssze tak i na dole. Odczytuje gwiassdy i kalibruje masszynę. Tak jak popssszedni Tetotecko.
Seafoam z namysłem pokiwał głową i usiadł gdzieś wygodnie. Twarz miał skierowaną w stronę nieba. Wydał z siebie długie “hmm” i uniósł rękę do góry, przysłaniając nieco niebo.
- Podziwiam twoje zdolności, Teto, chociaż nie do końca je rozumiem.
- Ani ja - dodał Oosa. - Gwiazdy są dla mnie równie niezbadane jak głębie wód dla lądowca.
Podmorzanin napił się kilka kropel wody z muszelki, którą nosił blisko serca; pamiątki ze Smaarp. “Jeśli nie ma nic do powiedzenia, napij się”, pomyślał. Był niezadowolony, że nie potrafi w racjonalny sposób wyjaśnić tego, co się stało przez ostatnie kilka godzin.
- Co to? - Seafoam zapytał wścibsko i spojrzał z daleka na muszlę trytona. Po czym wyciągnął swoją altówkę, która pięknie pobłyskiwała w ostatnich promieniach słońca. Na swojej powierzchni miała wyryte morskie fale. Widać było, że zrobiła to zręczna, artystyczna ręka. Genasi pogładził czule instrument i wyglądało, jakby przymierzał się do zagrania czegoś, jednak ostatecznie rozmyślił się i schował ją ponownie do plecaka.
- To bardzsso prosste. Efekty kongwergassji mają sswoje odbicie w ssstanie układu asstralnego. Wsssystko co ssie dzieje wywołuje sspiętssszenia w sssplocie. Każssszde spietssenie odbija sssię spowrotem. Wtedy mosszna to odczytać patsssząc. Analissa ich efektu na prysszłossść jesst trudniejssza, gdyssz pssewidujemy mossliwości i ewentualnossści, a nie ssstan faktyczny. - Wytłumaczył Teto.
- Muszla z mojej ojczyzny, ze Smaarp. Zawsze kryje kilka kropel wody z głębii Podmorza - wyjaśnił Daliantholowi Oosa. Wypity łyk jak gdyby ożywił ducha trytona, który raz jeszcze spróbował zrozumieć, co mówi Tetoteco:
- To bardzo proste... - powtórzył po czarodzieju, wciąż niewiele rozumiejąc. - A najprościej potrafisz?
Jaszczur wskazał na wodę, a dokładniej na ciągnące się za łodką fale.
- Widzisssz jak płyną fale? To ssnak ssze coś się wydasszyło, ssze my tu płynelissśmy. Sssa chwile będą dla nasss nie widoczne, ale woda dalej będzie sssię russszać po tym jak ją wzrussszyliśmy. Takie sssame ssślady można ssobaczyć wssszędzie. - Wskazał na krajobraz do okoła nich.
- Nasssza wissyta tutaj ssmieniła przysszłossść tych drzew, tej rzeki. Mossze i nie wiele, ale ssmieniliśmy los. Terass tego nie widać. Kiedy patsszysssz tylko dookoła sssiebie niewiele mossszesz zobaczyć. Ale tam…- mag wskazał pazurzastym palcem w na niebo.
Tam widać wiele, możessz widzieć miliony gwiassd. I my wpływamy na ich ruch, jak i one na nass. Niebo to dla mnie wielkie zwierciadło.
Jaszczur zanurzył dłoń w wodzie wzbudzając więcej fal, które razem łaczyły się z falami stworzonymi przez łódź.
- Kiedy widzisss falę łatwo sstwierdzić skąd przyssszła, i co ją mogło wywołać, Możessz wiedzieć jak wygląda. A ss doświadceniem, będziessz mógł powiedzieć dokąd dopłynie.
Oosa sceptycznie zapatrywał się na mędrkowanie Tetoteco. Nie dało mu jasnej odpowiedzi, dlaczego się tu znalazł, a jedynie: gwiazdy są lub nie są w porządku. Przynajmniej tyle zrozumiał. Zresztą nie można było od niego więcej wymagać. Z wrogiem też nie walczył przy pomocy teoryjek o ekspansji terytorialnej. Jednocześnie daleko mu było do małego i ciemnego przedstawiciela swego ludu. Przecież nieraz przysłuchiwał się dyskusjom uczonych enklawistów, czasami nawet zabierał w nich głos. Niejeden odszedłby z takiego forum oszołomiony, święcie przekonany, że wszyscy oni są stuknięci. Stety czy niestety rycerz nie stał się od takich dyskursów mędrcem, ale wyniósł z nich chociaż kilka życiowych nauk, a także złotych myśli i powiedzeń, których nie omieszkał często powtarzać, z bliżej nieokreślonego powodu.
- Gwiazdy, fale... Obyśmy podczas wspólnych wędrówek nie pomylili nieba z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu - Oosa uśmiechnął się szczerze. Odpowiedział z brakiem większego zainteresowania, zniechęcony niewielką praktycznością prowadzonych rozważań.


Awanturnicy ruszyli dalej, mając nadzieję na znalezienie miejsca na nocleg. Po pewnym czasie jednak łódź została pochwycona w bardzo ostry nurt, który nie uległ wysiłkom popleczników barda. Łodź zaliczyła więc kilka ostrych uderzeń o wystające w pobliżu brzegu skały. W kilku miejscach na dziobie łodzi pojawiły się pęknięcia, które szybko zaczęły puszczać wodę. Początkowo niewiele, ale wkrótce wszyscy trzej wylewali wodę z łodzi, w czasie gdy poplecznicy próbowali wydostać łodź ze zdradzieckiego nurtu. W końcu jednak, udało się to zrobić, ale łódź nabrała tyle wody, że wlekła się powoli i ociężale, niczym chory muł. Brzeg rzeki stał się jednak znacznie niższy, i zawsze można było bezpiecznie na nim wylądować, co też zresztą wkrótce się stało. Jednakże, kiedy wszyscy wysiadali już z praktycznie tonącego i osadzającego się na płyciźnie wraku, zobaczyli mury miasta i wysokie wieże, wystające zza okolicznych krzewów.


Miasto było duże. Jaszczurolud widział co prawda miasta, ale większość jakie znał przypominały ogromne kompleksy świątynne, ze sterczącymi w niebo zigguratami. Tryton również nie przywykł do ludzkiej architektury. W podwodnym królestwie domostwa urządzano w skałach i ogromnych muszlach. Jedynie wodny genasi, jako przedstawiciel cywilizowanej, powierzchniowej rasy widział już typowo ludzkie budowle.
Ogromny mur odgradzał całe miasto od ciekawskiego widoku podróżników, służąc za ochronę przed wszelkim plugastwem ciągnącym z gór. Uzasadnione, jak stwierdzili awanturnicy obawy musiały rodzić odpowiednio duże i skuteczne działanie, co objawiało się konstrukcją masywnego muru.
Stali jednak na brzegu, z którego bliżej było jednak do niewielkiej osady pod samymi murami miasta, najpewniej niewielkiego przysiółka, zapewniającego miastu dopływ świeżych ryb. Liczne maszty przycumowanych na nabrzeżach i pomostach łodzi mogły świadczyć zarówno o zasobności miasta, jak i o jego biedocie i poleganiu na rybach, tradycyjnie posiłku ubogich.

Pod widocznym w oddali, przyklejonym do muru, z przerzuconym nad niewielką fosą warownym moście dostrzec można było wydzieloną ostrokołem część, do której zdążały liczne wozy karawan kupieckich, chłopów wiozących swój urobek z pól, jak również korowód wszelkiej maści luźnego hultajstwa. Bramy były pilnowane przez strażników noszących kolczugi i spiczaste hełmy. Długie włócznie i tarcze skutecznie odstraszały natrętów.
Trakt prowadził wzdłuż rzeki, którą płynęliście, prosto w stronę majaczących się w oddali wzgórz, nad którymi wznosiła się niczym kwoka nad gniazdem ogromna góra, której szczyt niknął gdzieś w mgłach okalających ją niczym całun. Traktem zaś co jakiś czas przejeżdżał jakiś wóz, wiozący najpewniej towary do miasta. Co i rusz przejeżdzał też jakiś patrol konnych zbrojnych, czasem trzech, czasem czterech. Patrzyli się na was jak na jakieś dziwolągi, ale jedynie przejeżdżali obok, nie czyniąc żadnej szkody, do czasu jednak
-Co, łodź się popsuła? Nie wyglądacie jednak na rybaków? - człowiek który ich zaczepił stał na czele takiego patrolu. Dwóch ludzi mu towarzyszących patrzyło hardo spod okapów hełmów na waszą gromadkę.
- Nie jesteśmy rybakami. Łódkę wydarliśmy z łap goblinów gnieżdżących się w jaskiniach niedaleko stąd - Oosa wskazał na gobliński rynsztunek - zamieszkanych również przez kuo-toa, ryboludzi - pokazał na czaszkę jednego z nich. - Chętnie zwrócimy łajbę prawowitemu właścicielowi jeśli jeszcze żyje. Gdzie tak właściwie jesteśmy, jak się nazywa ta “enklawa”? Zabrałem z mojej ojczyzny mapę, ale chyba nie potrafię się nią posługiwać.
-Enklawa? - zaśmiał się jeździec - patrzysz na miasto Kalvinum, perłę północnego Traladaru.
“Miasto, nie enklawa”, Oosa zapamiętał właściwe słowo.
- Widać, że nie jesteś stąd - podjechał bliżej - Faktycznie, gobliny ostatnio zalazły wszystkim za skórę.
- Czy mówią wam coś takie imiona jak Kargar, Daivyn, Aurora, Keek? Zostali najprawdopodobniej pojmani przez goblinów albo kuo-toa, nie byliśmy w stanie ich uratować.
- Keek? Dziwne imię. Pozostałe też nie brzmią mi znajomo - jeździec pokręcił głową i wskazał na korowód ludzi, bezustannie napływający do miasta - widzicie te tłumy? Straciliśmy cztery osady przez gobliny. To nie jest pojedyncza banda, tylko porządny najazd. Musimy zająć się tym tłumem. Przykro mi, że zgubiliście swoich towarzyszy, ale nie mamy czasu dbać o kilku… - jeździec spojrzał na was - morskich przybyszów, nie zależnie od tego, jak wyglądają. Być może ich znajdziecie. Albo oni znajdą się niebawem - odparł pocieszająco.
- Lepiej idźcie w stronę obozu pod murem - wskazał na wydzielone ostrokołem miejsce, gdzie piętrzyły się rozmaite, kolorowe namioty i kramy - bramy miasta są zamknięte dla cudzoziemców. Rozkaz barona. Ale pod murem znajdziecie wygodny namiot za niewielką cenę, lub chociażby bezpieczne miejsce przy ogniu. Możecie też spróbować szczęścia w osadzie rybaków lub w porcie...jak naprawdę chcecie znaleźć właściciela łodzi.

“Baron... Nie tak szybko”, pomyślał Oosa i zauważył dla siebie szansę.
- Pozwólcie się przedstawić. Nazywam się Oosa-Aqua-Alfa Smaarpth zwany Mąciwodą. Wyruszyłem z mojej ojczyzny z ważną politycznie misją. Tropię zdrajcę, który zbiegł “tylnymi drzwiami” i prawdopodobnie znalazł schronienie w tych okolicach. Może być niebezpieczny i posługiwać się czarną magią. Dlatego niewykluczonym jest, że schronił się w mieście. Muszę spotkać się z waszym władcą, osobiście go ostrzec i przedyskutować dalsze kroki, których powzięcie jest natychmiastowo konieczne.
-Zawiadomię go o Twoim przybyciu. Być może wkrótce Cię wezwie, Ooso...Aqua...Mąciwodo - jeździec miał niejakie kłopoty, by zapamiętać wszystko i niemal widać było wypisane na jego twarzy, że przekaże swojemu panu “tryton z tonącej łódki na podgrodziu” - tymczasem czekajcie pod murami. Znajdziemy was niezawodnie, jeśli wasza obecność na zamku będzie konieczna.
Oosa nie był pewien, czy jego lud był w tych stronach w ogóle znany, ale był zadowolony z odpowiedzi strażnika. Na ten moment nie był już w stanie nic więcej zrobić. Zamienił się więc w słuch.
- Panowie wybaczą, że się wtrącę - powiedział delikatnym, ale lekko podniesionym głosem Seafoam, wychodząc na przód. Lekko skinął głową i uśmiechnął się uprzejmie - Seafoam Danlianthol, członek rodziny szlacheckiej z wysp królestwa Irendii. To odrobinę daleka kraina, więc nie oczekuję, że każdy będzie znał szczegóły - odchrząknął cicho, przystawiając pięść do ust - moja rodzina może się poszczycić kilkukrotnym panowaniem nad Irendii. Jestem pełen podziwu, że wasze urocze miasto nadal się trzyma w tak ciężkich czasach, kiedy to te parszywe gobliny nękają prawych ludzi. Nie chciałbym, aby spotkał was ten sam los, co pozostałe wioski i miasta w okolicy. Tak się składa, że ja i moi towarzysze znamy się na taktyce - wskazał na siebie - i wojaczce - wskazał teatralnie na stojących za nim towarzyszy.
Wyciągnął pospiesznie sygnet, oraz zwój z drzewem genealogicznym swojej rodziny, aby pokazać strażnikom
- wierzę, że zostanę potraktowany z należytym szacunkiem. Oczywiście nie zostanie to niezauważone przez moją rodzinę. Pragnę również dodać, że z chęcią pomożemy baronowi obronić te ziemie. Gratulacje, panowie! Ja w takiej sytuacji z miejsca bym was awansował za przyprowadzenie kogoś, kto może stanowić ogromną pomoc w ocaleniu miasta. Jak widzicie, mamy doświadczenie w walce z goblinami. Chętnie podzielimy się naszą wiedzą, doświadczeniem i orężem.

Straznik skłonił się w siodle, i choć miał niejaki problem z umiejscowieniem, gdzie też może być Irendii, to jednak szlachcic pozostawał szlachcicem, nawet, jeśli wyglądał nieco dziwnie i egzotycznie - wybaczcie Panie, nie podróżujesz z orszakiem i nie widzę barw ani herbu, stąd pomyłka. Inaczej bym się wtedy opowiadał, ale jak widzisz, i sam wiesz, czasy są ciężkie - wytłumaczył smutnym głosem.
- Strażnik taksował wzrokiem waszą broń -Uważajcie Panie na broń. Kłopoty są karane, ale wolno się bronić. Ufam, że zbrojni barona nie będą musieli was upominać.
Seafoam uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Zbrojni barona będą musieli się napocić, aby nadążyć za nami, kiedy będziemy ścinać głowy goblinów, jeśli zajdzie taka potrzeba.
-Baron z chęcią przyjmie wasze usługi, o ile zgodzi się was szybko przyjąć. Zadbam, by wieść o was dotarła do niego bez zwłoki - kiwnął głową rozumiejąc aluzję wodnego genasi.
- Widzę, że towarzyszy Ci czarownik, albo może...szaman. Czarostwo karane jest stosem. Niech nie czaruje publicznie, i nie krzywdzi ludzi klątwami, to nic złego go nie spotka. Musicie Panie zrozumieć, bogowie widzą a my jesteśmy pobożni. Kościół Traladaru nie toleruje czarostwa - strażnik podejrzliwie zerknął na jaszczuroczłeka, widząc jakieś dziwne utensylia które miał przy sobie
-ale możemy przymknąć oko. Nikt nie powinen was zaczepiać, ale uważajcie na złodziei. Przybyła tu dosyć duża grupa rakast, a to złodzieje jakich mało. Uważajcie Panowie…. na sakiewki - jeździec nie był pewien, czy Tetoteco to w ogóle mężczyzna, więc zawrócił konia na trakt i dając sygnał swoim ludziom pojechał dalej, poganiając konia i chcąc najpewniej zawiadomić inne straże o kolejnych egzotycznych dziwolągach zmierzających do miasta.

- “Czarostwo karane stosem”? - zapytał z niedowierzeniem i dużą dozą oburzenia, kiedy strażnicy się oddalili - co za barbarzyńcy - fuknął - w moich stronach bardzo się szanuje osoby potrafiące czarować.
- Możemy w międzyczasie rozejrzeć się za statkiem płynącym do Ierendi albo za szkutnikiem. Obie możliwości pewnie będą nas nie lada kosztować... - syknął Oosa, przypominając sobie złoto, które oddali ryboludom.
- Może poszukamy jakiegoś płatnego zajęcia? Skoro gobliny są takim zagrożeniem, ochrona będzie potrzebna niejednemu podróżnikowi czy kupcowi... Choć mam pewien pomysł wymagający mniej zachodu - puknął w pantam i spojrzał na altówkę niesioną przez Dalianthola. - Nasz duet będzie warty kilka monet, prawda?
Seafoam zdumiony otworzył usta i na jego twarzy wcisnął się szeroki uśmiech.
- Nie spodziewałem się po tak twardym osobniku wrażliwości na muzykę - powiedział zadowolony genasi - bez urazy. To bardzo dobry pomysł. Wolę ćwiczyć swoje umiejętności i zarabiać w ten sposób, niż brudzić sobie ręce.
- Cóż... - polerujący pantam Oosa zamyślił się nad zaskoczeniem Dalianthola. - Pieśń mojego ludu już się skończyła. Dlatego zagram, chociaż melodię będzie jeszcze słychać.
Teto nie zrozumiał ani słowa z rozmowy. Martwiło go jednak co innego. Stan łodzi nie pozwalał na razie na dalszą podróż. Wskazał na ich niedawno zdobytą łajbę.
- Musssimy naprawić, nie zossstawiać.- Potem wskazał na odjeżdżających wojów,
- Csso mówili?
- Naprawimy - zapewnił Oosa, po czym w kilku słowach streścił rozmowę, kładąc szczególny nacisk na karę za czarostwo.
 

Ostatnio edytowane przez Jendker : 21-08-2018 o 20:32.
Jendker jest offline